niedziela, 4 stycznia 2015

(Dzielnica Ludzi) od Rei

Jakiś czas temu spokojnie spędzałam swoje dni w ośrodku w którym mieszkałam niemalże od urodzenia. Od dorosłych usłyszałam, że moi rodzice zginęli w pożarze i to był cud, że ja przeżyłam, jak o nich pomyślę to nigdy nie czuję smutku, ponieważ i tak ich nie znałam, także po prostu starałam się nacieszyć życiem tak bardzo, jak tylko mogłam, a że praktycznie od zawsze towarzyszyło mi niespotykane szczęście było ono dosyć łatwe. Nie musiałam się nawet przejmować nauką, ponieważ informacje z łatwością wchodziły mi do głowy, a jak nie to mogłam strzelać, gdyż i tak niemalże za każdym razem trafiałam.
Otoczona gronem znajomych i dorosłych chwalących mnie za dobre zachowanie i oceny byłam szczęśliwa, chyba... Zawsze interesowało mnie, jak to by było, gdybym tak urodziła się kimś innym i miała inne życie... Bardziej ekscytujące.
Wszyscy wokół mnie wydawali mi się tak samo nudni. Byli szczęśliwi z powodu każdej małej rzeczy. Ze mną było inaczej. W końcu z moim szczęściem miałam wszystko co mogłabym zapragnąć. Do tej pory chciałam, abym miała takie życie, ponieważ było mi tu całkiem dobrze, a teraz...
Jakimś cudem zostałam przez kogoś porwana. Po raz pierwszy poczułam się, że mój mały i poukładany świat się rozpada. No przepraszam, ale czy wszystko nie miało być zawsze perfekcyjnie? Nie wydawało mi się fair, że do tej pory miałam wszystko co chciałam, a tak nagle bez ostrzeżenia zostało mi to wszystko zabrane. Chociaż pewnie niektórym ludziom nie wydawałoby się fair to, że do tej pory ja miałam wszystko bez zbędnego wysiłku. Cóż, takie życie. Na pewno nie zamierzałam przestać chcieć mieć takiego życia tylko dlatego, że ktoś inny miał gorzej. To nie czasy socjalistyczne, że wszyscy muszą mieć tak samo.
Nawet jeśli... To zaczynam się nudzić. Moja aktualna sytuacja... Po raz pierwszy od dawna wymaga wiele do życzenia.
Rozejrzałam się raz jeszcze po pokoju w którym mnie zamknięto. Niestety nie było żadnej drogi ucieczki. Nie potrafiłam tego zrozumieć... Dlaczego moje odwieczne szczęście nagle zupełnie się ode mnie odwróciło??
Jeszcze w dodatku tutaj jest tak nudno. Nikt nawet nie chce się do mnie odezwać, a brązowowłosy facet kompletnie mnie ignoruje i czyta sobie jakieś papiery raz po raz mrucząc z niezadowolnieniem. Nawet nie raczył mi powiedzieć co oni chcą ode mnie. Nic. Tylko dzisiaj w nocy, podczas mojego spaceru na którym mnie wcale być nie powinno (w końcu było już po ciszy nocnej) natrafiłam na tego brązowowłosego, który widząc mnie z jakiegoś powodu zabrał mnie ze sobą.
Nagle ktoś wszedł do pokoju i szepnął kilka słów do niego.
Tamten westchnął ciężko biorąc, jakąś siatkę ze stołu. i powiedział do mnie:
- Idziesz ze mną. Nie potrzebujemy marnować ludzi, aby pilnować dwóch dzieciaków w dwóch różnych miejscach - z takimi oto słowami złapał mnie za rękę i wyprowadził z pokoju.
- Sama pójdę - powiedziałam cicho próbując udawać wystraszoną osobę.
Właśnie... W całej tej sytuacji była jeszcze jedna dziwna rzecz... Nie rozumiałam czemu nie mogłam panikować, jak na początku kiedy mnie zabrali. Od kiedy tutaj trafiłam siedzę spokojnie zatopiona w swoich myślach. Ta reakcja zaskoczyła nawet mnie.
Puścił moją rękę i szedł przodem nawet się nie odwracając w moją stronę. Pewnie domyślał się, że nie byłabym tak głupia, aby spróbować uciec.
Ja też nie chciałam problemów, więc szłam za nim. Poza tym z jego słów wynikało jedynie, że chcą mnie gdzieś przenieść, czyli raczej nic złego mnie nie czeka.
Poza tym on powiedział "dwa dzieciaki", a to mogło oznaczać tylko jedno - nie byłam jedyną w takiej beznadziejnej sytuacji.
Może razem zdołamy uciec, albo ten "drugi dzieciak" będzie wiedział dlaczego jesteśmy tutaj zamknięci.
Mężczyzna wszedł pierwszy i zmierzył tamtego chłodnym spojrzeniem. Chyba nie był zadowolony, iż przerwano mu czytanie jego gazety. Nie wróżyło to niczego dobrego dla tego uwięzionego, który wciąż miał skrępowane ręce.
Ja wślizgnęłam się za nim starając się to zrobić, jak najciszej. Domyśliłam się, że zwracanie na siebie zbędnej uwagi nie może się dobrze skończyć.
Na jego widok o mało się nie uśmiechnęłam. Naprawdę nie byłam jedyną w tej sytuacji. Może jakoś razem uciekniemy? Szybko przybrałam, jak najbardziej obojętną minę. Uśmiechy na pewno przykują do mnie zbędną uwagę.
-  Można wiedzieć skąd to masz? - Rzucił siatkę, której zawartość zdawał się studiować wcześniej.
Chłopak zajrzał do środka, a potem się lekko zamyślił. Ta cisza trwała zaledwie kilka sekund, ale w pomieszczeniu naprawdę nikt się nie odzywał, ani nie ruszał. Przeszły mnie lekkie dreszcze. Po raz pierwszy od czasu tego, jak mnie porwali zaczęłam się bać tego co będzie dalej.
A co jeśli były to jakieś super tajne dokumenty i zostaliśmy posądzeni o próbę ich zdobycia?
Nie... Przecież to nie jest film.
- Miałem jedynie to przekazać - odparł przerywając ciszę.
Tamten nie wydawał się zadowolony z odpowiedzi.
- Dzieciaku, czy ty masz pojęcie co to jest? - Spytał z pogardliwym spojrzeniem.
- Nie - odparł. - Tak, jak powiedziałem wcześniej miałem to jedynie komuś przekazać - jak na osobę, która im zaszła za skórę był wyjątkowo spokojny.
Zaczynało mnie zastanawiać, czy on na pewno ma po kolei w głowie. Miał związane ręce. W pomieszczeniu było kilka osób, które wydawało się ćwiczyć sztuki walki od kiedy nauczyło się chodzić, a on po prostu spokojnie odpowiadał.
- Komu? - Kolejne pytanie.
- Nie wiem - odparł.
Nagle brązowowłosy zamachnął się uderzając go pięścią. Głos zamarł mi w gardle, a ja przestałam wierzyć, że jestem bezpieczna w tym momencie.
- Naprawdę nie wiem - odparł po cichym jęknięciu. - Zapłata była duża, a ja potrzebowałem pieniędzy, więc nie wnikałem - wyjaśnił. - Miałem się spotkać z kimś w umówionym miejscu i to przekazać - spojrzał na zegar. - Ale jest już po czasie.
Miał spojrzenie, które wyrażało "gdybym wiedział, że zostanę wplątany w coś takiego, to bym się za to nie zabrał".
Brązowowłosy po prostu zabrał reklamówkę i wyszedł. Ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc uznałam, że najbezpieczniej będzie, jak tutaj zostanę.
- Po co nosisz ten szalik w środku? - Nagle przerwał ciszę.
Spojrzałam w dół na moją szyję, która była owinięta satynowym białym szalikiem, który dostałam na ostatnie święta Bożego Narodzenia.
- Jakoś tak... - Odparłam. - Lubię go. Bałam się, że mi go zabiorą, jak tutaj zostawię.
- Zrobiłaś całkiem dobrze - stwierdził.
- Może ci pomóc? - Wskazałam na jego skrępowane ręce. - Jestem całkiem dobra w rozplątywaniu węzłów, więc może sobie poradzę i z tym.
- Byłbym wdzięczny - uśmiechnął się.
Odpowiedziałam mu jeszcze szerszym niż jego uśmiechem i zabrałam się za uwolnienie jego nieszczęsnych rąk. W międzyczasie pokój się opróżnił
Kiedy wreszcie udało mi się to zrobić rozciągnął się i rozmasował sobie nadgarstki,
- Muszę przyznać, że wiązali nieludzko mocno - oznajmił.
- To co teraz? - Spytałam się jego.
Miałam nadzieję, że miał jakiś pomysł. W końcu był dosyć spokojny i nie panikował. Może wiedział co robi...
- Pewnie stwierdzą, że nie jesteśmy potrzebni i zechcą nas się pozbyć poprzez sprzedanie - zastanowił się. - Na tobie mogliby trochę zarobić z twoją urodą - stwierdził.
- Masz na myśli... - Nie dokończyłam przerażona.
- Tak, mam to na myśli - odparł. - Chociaż nie do końca... Powiedziałem, że "zechcą", nie, że tak zrobią - posłał mi tajemniczy uśmiech.
- Wiesz jak stąd uciec? - Odzyskałam nadzieję.
- Nie - nadzieja zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
- ... Ale mam znajomą, która pewnie postanowi mnie uratować - skończył. - Możemy zabrać też i ciebie.
- A poradzi sobie? - Spytałam.
- Tak - odparł. - Jestem pewien. W końcu ona jest trochę niecodzienna. Wątpię, aby ktokolwiek miał u niej szanse, jeśli zabierze się za to na poważnie - miał pokrzepiającą minę. - Także, nie masz się o co martwić. Może zagramy w karty dla zabicia czasu? - Wyjął z kieszeni talię.
- Ej. Chwila - zorientowałam się nagle, że traktuje mnie, jak małe dziecko. - Według ciebie to ile ja mam lat?
Po tym, jak kilka osób wzięło mnie za 11-12 latkę naprawdę ciężko zaczęłam reagować na ludzi, którzy brali mnie za małolatę. To było takie irytujące.
- Hmm... Nie wiem - odparł. - Czternaście?
Uff... Nie tak źle. Spodziewałam się, że on po prostu, jak wszyscy inni nie traktuje mnie poważnie i nie bierze nawet mojego zdania pod uwagę.
- Piętnaście - poprawiłam go.
- Serio? - Zdziwił się. - Jesteś w moim wieku?
A więc miał 15 lat. Warto wiedzieć.
Kiwnęłam głową.
- To co? Gramy? Bo mi się naprawdę tutaj zaczynało nudzić - powiedziałam. - Więc nie wydaje mi się to taką złą perspektywą, skoro i tak czekamy.
-  Najwyraźniej mamy taką samą opinię - odparł. - To w co gramy?
- Hmmm... - Zastanowiłam się, a potem moją twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz