niedziela, 28 września 2014

(Dzielnica Ludzi) Cherry

~Zdjęcie~

Imię: Maria de Caritas (Cherry)
Płeć: Żeńska
Wiek: 24 lata
Stanowisko + Kariera: Wyrocznia, praktykantka w szpitalu
Dzielnica: Ludzi
Umiejętności Specjalne: "wie wiele ciekawych rzeczy" i "ma przeczucia" , przewidywanie przyszłości, telepatia, nie do końca kontrolowana biokineza
Charakter: Nie lubi mieszać się w cudze sprawy i oczekuje od innych tego samego. Zazwyczaj jest bardzo uprzejma, jednak bardzo sceptyczna i apatyczna w stosunku do nieznajomych lub osób, które słabo zna. Nie wykorzystuje do końca swojego potencjału, bo jest najzwyczajniej zbyt leniwa. Jest dość cierpliwa i precyzyjna, jednak bywa uparta i cyniczna.
Rodzina: Ojciec i dwoje starszych braci
Partner: Wyniknie za chwilę z akcji.
Właściciel: kasasagi98

(Dzielnica Mroku) od Rin

Następnym moim celem było mieszkanie Nadii. Owszem, wiedziałam już od pracowników, że jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że ją tam spotkam, gdyż podobno jej nie ma, ale nigdy nie zaszkodzi spróbować, zwłaszcza, że miejsce jej zamieszkania nie było zbyt daleko od miejsca pracy pod którym aktualnie się znajdowałam.
Wolnym krokiem ruszyłam poprzez dzielnicę dopóki nie stanęłam pod odpowiednim adresem. Weszłam do środka budynku. Oczywiście nie spodziewałam się, iż kawalerka pozostała pod jej nieobecność otwarta, ale znałam podstawy otwierania zamków niekonwencjonalnymi metodami co większość ludzi określiłoby włamywaniem, ja wolałam tą pierwszą nazwę.
Na moje szczęście zamek nie był zbyt skomplikowany, więc puścił prawie od razu. Popchnęłam drzwi i weszłam do środka. Nic - tak jak myślałam nikogo nie było. Przyjrzałam się cienkiej warstwie kurzu na półkach i wyglądało na to, że były nieużywane około 2-3 dni.
Jeśli chodzi o samo wyposażenie mieszkania to wyglądało na to, iż wszystko jest w porządku. Okna całe. Zero włamań i zaginionych przedmiotów. Gazeta na biureczku obok laptopa i wszystkie półki pozamykane, a grzebać w jej rzeczach osobistych nie zamierzałam.
Pamiętając o zamknięciu zamka opuściłam teren kawalerki i znalazłam się ponownie na korytarzy nie mając pojęcia co zrobić dalej. Jak do tej pory to miałam więcej pytań niż odpowiedzi. Nie. Miałam same pytania, ponieważ dotychczasowe odpowiedzi były po prostu kolejnymi pytaniami, kwestiami których nie byłam zbytnio pewna.
Może jednak spróbuję dowiedzieć się coś o tej wzmożonej aktywności wyłapywaniu dzikich zwierząt. Jakkolwiek absurdalnie i bezpodstawnie ta wskazówka nie brzmiała była ona ostatnią wiadomością od niej i musiałam podjąć to działanie, nawet jeśli istniało ponad pięćdziesięcioprocentowe ryzyko, że jest to jedynie ślepy zaułek i strata czasu - brak wyboru sprawia, że robimy rzeczy, których w innej sytuacji nawet nie wzięlibyśmy pod uwagę.
Moim celem było najbliższe schronisko. Zobaczę czy dowiem się czegoś ciekawego po wizycie tam i przy okazji przyjrzę się zwierzakom pod pretekstem zabrania jednego do domu, kto wie - być może mi się dziwnym trafem poszczęści.
Ruszyłam dosyć szybkim krokiem, chociaż nie biegłam - wolałam nie zwracać na siebie zbytniej uwagi w takim miejscu, gdzie nigdy nie było do końca wiadomo co się dzieje w ciemnych zaułkach, a kłopoty były ostatnią rzeczą, jaką potrzebuję.
Weszłam do środka i od razu zrobiło mi się szkoda tych zwierząt. Może od razu ludzi, by tak zamknąć w klatkach? Wiele z nich same, by sobie poradziło na wolności i niekoniecznie krzywdziliby ludzi, ale jak wiadomo homo sapiens jest pełne uprzedzeń, stereotypów oraz trzyma się zawsze tych samych założeń (oczywiście bez obrazy dla wyjątków, ja tu mówię o ogóle społeczeństwa z którymi spotkałam się w tym mieście).
Nikogo nie było, więc szybko się rozejrzałam. Chciałam podejść do dalszych, większych klatek, ale w tym samym momencie pojawił się ktoś wyglądający jednocześnie na ochroniarza, jak i opiekuna:
- Mogę w czymś pomóc? - Zapytał się.
Głos niósł się echem w tym miejscu i miałam dziwne wrażenie, że cokolwiek tutaj powiem zostanie usłyszane nawet na drugim końcu budynku.
- Taak - powiedziałam po chwili wahania. - Szukałam jakiegoś zwierzaka do adopcji - uśmiechnęłam się. - Nie miałby pan nic przeciwko, gdybym się rozejrzała?
Miałam nadzieję, że warto było prowadzić tą farsę i że Nadia tutaj była.

czwartek, 25 września 2014

(Dzielnica Ludzi) Od Zakiela

Czułem się co najmniej idiotycznie, dyndając jak baleron na plecach Akatsukiego. W duchu przeklinałem swoją słabość i głupotę.
- Nie chciałbyś stać się silniejszy? - Zapytał nagle. Prychnąłem.
- Jakby to było możliwe z tym ludzkim ciałem - wskazałem na siebie z rezygnacją, ale chyba tego nie zauważył.
- Znam na to sposób - brzmiało to jak tekst z taniej reklamy - Może byś zaczął trenować, żeby stać się silniejszy? Mógłbym nawet ci w tym pomóc - zaoferował się. Zacząłem nad tym myśleć. Nie był to nawet taki zły pomysł. Co innego mi pozostawało w obecnej sytuacji?
- Czemu nie? - spróbowałem wzruszyć ramionami, ale nie byłem w stanie, wisząc na Akkim. Zauważyłem że uśmiechnął się jakoś tak...drapieżnie. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale postanowiłem się tym nie przejmować.
- Jutro o 5:30 pod moim domem - powiedział po chwili.
- Czemu tak wcześnie? - jęknąłem.
- Bo ja tak powiedziałem - odparł prosto.
- Nie wiem, gdzie mieszkasz... - zauważyłem przytomnie. Nie odwracając głowy podał mi adres. - Jeszcze jakieś problemy? - zapytał. Pokręciłem głową, nie mając już siły ani ochoty rozmawiać. Właściwie zacząłem powoli przysypiać, gdy nagle znalazłem się na ziemi. Konkretnie na twardym kamieniu. Rozejrzałem się, nieprzytomnie. Siedziałem na bruku przy wejściu do miasta. Akki akurat oddalał się w stronę centrum.
- Co ty odpierniczasz? - krzyknąłem za nim. Odwrócił się ze zdziwioną miną.
- Jak to? Miałem cię odnieść "do miasta". Jesteś w mieście czy nie?
- Ty sobie jaja robisz... - mruknąłem. Wzruszył tylko ramionami i poszedł dalej. Skrzyżowałem ręce na piersi i milczałem uparcie. Tym razem nie miałem zamiaru o nic go prosić. Poza tym musiałem zacząć się zastanawiać, co ze sobą dalej zrobić. Zaczynało już się robić szaro. Ostatkiem sił wstałem, przytrzymując się ściany pobliskiego budynku. Nie zdziwiłbym się, gdyby Akatsuki siedział sobie gdzieś w pobliżu, obserwując mnie i mając niezły ubaw. Zatopiony w myślach nie zauważyłem, jak skończył mi się budynek. Nagle straciłem podparcie i runąłem jak długi. Wczołgałem się w pobliski zaułek i zasnąłem, osiągając kres swoich możliwości. Po, jak mi się wydawało, kilku sekundach, poczułem lekkie szturchnięcie w ramię. Potem następne i następne. W końcu udało im się wyrwać mnie z krainy Morfeusza. Jęknąłem, kiedy wróciła mi przytomność. Nadal było ciemno. Nade mną stała starsza pani i dźgała mnie końcem laski.
- Dobrze się czujesz, synu? - zapytała.
- Um...ja...nie... - wydukałem, jeszcze jedną nogą we śnie.
- Nieźle przyćpaliśmy? - uśmiechnęła się.
- Ja nie... - zerwałem się do pozycji siedzącej i zaraz tego pożałowałem, gdy zakręciło mi się w głowie.
- Dobra, dobra, ja swoje wiem. Wejdź do domu, zmarzniesz - powiedziała, wskazując otwarte drzwi do domu po drugiej stronie ulicy, z których sączyło się ciepłe światło. Nie miałem siły ani chęci się z nią kłócić, a ciepłe łóżko kusiło. Wypoczywałem na tyle długo, że teraz byłem w stanie stanąć i dojść do jej domu. Wchodząc, spojrzałem na zegar ścienny, wiszący na korytarzu. Pierwsza piętnaście. Poprowadziła mnie półprzytomnego do małego pokoiku gościnnego i zostawiła z życzeniami "dobrej reszty nocy". Nie pamiętam nawet, jak znalazłem się pod kołdrą w samej bieliźnie. Zasnąłem od razu.

Rano obudził mnie zapach smażonych jajek i kawy. Poderwałem się, przypominając sobie, gdzie jestem. Na krześle obok łóżka leżała złożona koszula, krawat i jeansy. Moje stare ubranie gdzieś zniknęło. Ogarnąłem się przy umywalce, wystającej z jednej ze ściany i wyszedłem na korytarz. Podążyłem za zapachem śniadania i trafiłem do kuchni, gdzie ciemnowłosa dziewczyna robiła właśnie jajka sadzone.
- Cześć - powiedziałem, wchodząc. Odwróciła się, zdziwiona, po czym odwzajemniła powitanie. Miała...dziwne tęczówki, jakby rozszczepione, co na chwilę odebrało mi mowę.
- Która godzina? - wydukałem w końcu. Spojrzała na zegarek.
- Siódma dwadzieścia trzy.
- O cholera... - wymsknęło mi się. Spojrzała na mnie pytająco - jestem już spóźniony - wyjaśniłem, po czym odwróciłem się do wyjścia. Ku mojemu zdziwieniu na drodze do niego zmaterializowała się ta sama starsza Pani, która zgarnęła mnie dzień wcześniej z ulicy.
- Jak się czujesz? - zapytała z uśmiechem.
- Dobrze, dziękuję. Ja...muszę już iść, czy mogę wpaść po ubrania popołudniu? - głupio mi było tak wychodzić, ale nie chciałem jeszcze bardziej spóźnić się na trening.
- Oczywiście, synku. Będę czekać z obiadem - powiedziała, mijając mnie. Chciałem zaprotestować, ale w tym momencie zegar na korytarzu wybił siódmą trzydzieści, więc po prostu wybiegłem na zewnątrz. Od razu skierowałem się do dzielnicy mroku. W tym momencie zorientowałem się, że nie pamiętam adresu, który dał mi poprzedniego dnia Akatsuki. Stanąłem na środku chodnika i próbowałem przypomnieć sobie gdzie mieszka. Zacząłem mijać kolejne znaki, mając nadzieję, że skojarzę nazwę ulicy, gdy ją zobaczę.
- Zakiel... - usłyszałem w pewnym momencie. Odwróciłem się. Za mną stał z założonymi rękami Akatsuki.

wtorek, 23 września 2014

(Dzielnica Mroku) od Akatsukiego

Odwróciłem się do ofiary ataku, która nawet nie umiała się obronić, gdyby nie ja najwyżej tydzień później jego ciało wylądowałoby w kostnicy. Zależy, jak szybko zostałoby odnalezione, a to oznaczało, że odpłaciłem już swoją przysługę i teraz... Mogę jedynie chcieć go upokorzyć za ostatnie wydarzenia.
Wyciągnąłem rękę pomagając mu wstać. Oparł się o drzewo.
- Co, doktorku, nie dajemy sobie rady, gdy dochodzi do prawdziwej walki? - Zaśmiałem się szyderczo.
Wkurzony zamachnął się na mnie pięścią chcąc mi przestawić nos. Nie było to chyba zachowanie, którym traktuje się osobę, która uratowała mu życie.
Uniknąłem tego ciosu z łatwością i kopnąłem go brzuch, a on zgiął się wpół.
Zgadywałem, że nic nie jadł, bo inaczej, by już zwrócił przed siebie całą zawartość swojego żołądka.
- Żałosne - mruknąłem patrząc, jak zwija się z bólu.
Kucnąłem koło niego.
- Powiedz, ile razy ktoś musiał cię ratować? Patrząc na dzisiejszy popis umiejętności... - Zastanowiłem się przyciszonym głosem.
- Sprawia ci to jakąś chorą przyjemność?! - Wkurzył się.
Wstałem uśmiechając się:
- A żebyś wiedział. I to jaką! Jedna walka w której kopią ci tyłek i mam humor poprawiony na tydzień - rozłożyłem szeroko ręce podkreślając swe słowa.
Zakiel podniósł się, a raczej uwiesił się na drzewie podnosząc i stając obok mnie.
Dopiero teraz zauważyłem, że był niższy ode mnie.
- A właściwie to czemu po prostu nie zmieniłeś formy na wilczą i nie pozagryzałeś tych ścierw? - Spodziewałem się uderzyć w czuły punkt.
W końcu nie byłem głupi, żeby nie domyślić się, iż istnieje powód dla którego nie może się odmienić. Spojrzałem na niego wyczekująco.
Chyba nie czuł się w nastroju, żeby cokolwiek mówić, ponieważ postanowił mnie zignorować i wrócić do miasta. Tak, jakby był w jego stanie to zrobić. Niemalże od razu nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Odruchowo go złapałem.
- Puść mnie! - Zachowywał się niczym mały niedorzeczny bachor.
Czemu go złapałem? Tylko po to, żeby dzięki mnie miał okazję na spotkanie trzeciego stopnia z ziemią. Z chęcią wykonałem jego prośbę pozwalając mu wyrżnąć twarzą na ziemię.
Poniżanie go sprawiało mi tyle przyjemności. Z każdą sekundą miałem ochotę sprawić, żeby coraz bardziej tracił swoją godność i cierpiał. Oglądanie tego było czystą przyjemnością, a świadomość, iż to moja zasługa sprawiała, że nie mogłem przestać się tym zachwycać. Chciałem poniżyć go jeszcze bardziej, bardziej i bardziej, tak, żeby zwykły zdychający kundel zwijający się z zimna w brudnej uliczce miał więcej godności od niego.
- Zamierzasz udawać, że sam wrócisz do miasta? Dobra - wzruszyłem ramionami i z rękoma w kieszeni zacząłem się od niego spokojnie oddalać.
Wiedziałem, że nie miał wyboru. Uśmiechnąłem się diabelsko, chociaż on nie mógł tego widzieć. Był bezsilny i zdany na mają łaskę lub niełaskę - i właśnie to było w tym piękne.
- Nie mogę... - Powiedział cicho.
Zatrzymałem się.
- Mówiłeś coś? - Uśmiechnąłem się rzucając przez ramię.
Dobrze. Dobrze. Coraz lepiej. Od teraz z każdym swoim zdaniem będzie tracił odrobinkę swojego honoru, aż w końcu nie zostanie mu nic.
- Ja... Ja już nigdy nie zamienię się w wilka - szepnął.
Usłyszałem zdruzgotanie i przerażenie w jego głosie. Musiał mieć niezły szok z tego powodu, jednak nie zamierzałem mu ułatwiać przyznanie tego, że utracił tą umiejętność. Wolałem usłyszeć, jak mówi to załamany i zdesperowany do mnie, jednocześnie godząc się z tym, że nie ma innego wyboru.
- Skąd to postanowienie? - Wzruszyłem ramionami udając, że mnie to nie obchodzi.
- Nie rozumiesz. Ja nie potrafię się zmienić - powiedział głośniej.
- Niby czemu? - Zainteresowałem się odwracając.
Nie słyszałem nigdy, jak wilk mógł utracić swoją możliwość przemiany i wolałem się dowiedzieć, żeby nie być w podobnej sytuacji co ten wrak żyjącej istoty.
- Do cholery nie chodzi tu o żadne moje postanowienia! Ja po prostu jestem teraz zwykłym człowiekiem, jesteś zbyt tępy, żeby to pojąć?! - Wkurzył się.
- Ciekawe... - przyznałem.
 A teraz pora przejść do najlepszej części. Wiedziałem, że za kilka sekund nie będzie miał innego wyboru niż się przede mną poniżyć, jeszcze bardziej niż do tej pory.
- Pomóż mi - oparł czoło o ziemię, a ja patrzyłem na to, jak się upokarza czując się kompletnie pokonany.
Sprawiało mi to zaskakująco dużo przyjemności, a jeszcze większą przyjemność prawdopodobnie bym odczuł odmawiając mu po jego poniżeniu.
- No nie wiem - zastanowiłem się.
Odmówienie mu było całkiem kuszące, ale jeśli zdechnie i stracę zbyt wcześnie moją nową zabawkę to na przecież, wraz z tym okazję poniżenia go jeszcze bardziej. Nie byłem pewien...
- P... Proszę - wydukał z goryczą.
- Podoba mi się, gdy prosisz. Błagaj dalej, a może się zastanowię - wzruszyłem ramionami.
Patrzyłem się na niego czując wewnętrzną radość patrząc, jak zdesperowany odrzuca resztki godności osobistej. Ten dzień był fantastyczny. Od dawna nie bawiłem się tak świetnie.
- Ja... Błagam, pomóż mi wrócić do miasta.
Utracenie nowej zabawki byłoby dosyć bolesne, ale...
- Nie - odparłem uśmiechnięty.
- Ale... Dlaczego?! - Był załamany.
- Bo mam taki kaprys - odparłem i odwróciłem się.
- Błagam... Co ci szkodzi, że mi pomożesz?! - Krzyknął zdesperowany.
- Po prostu miałem ochotę zobaczyć, jak poświęciłeś całą swoją dumę i uświadomiłeś sobie, że to nic nie dało - odparłem szczerze.
Ale po namyśle... Myślę, że jeszcze będę miał okazję ujrzeć to wiele razy.
Wróciłem i zarzuciłem go sobie na plecy i zacząłem się kierować w stronę miasta.
W międzyczasie zaczął mi się w głowie formować pewien pomysł:
- Nie chciałbyś stać się silniejszy? - Zapytałem.
-  Jakby to było możliwe z tym ludzkim ciałem - westchnął.
- Znam na to sposób - powiedziałem od niechcenia. - Może byś zaczął trenować, żeby stać się silniejszy? Mógłbym nawet ci w tym pomóc - zaoferowałem się.

poniedziałek, 22 września 2014

(Dzielnica Ludzi) Od Zakiela

Do mojej świadomości przebiły się głosy. Po raz pierwszy w życiu słyszałem czyiś głos, ale nie rozumiałem słów. Dopiero gdy rozmawiający podeszli bliżej mogłem zrozumieć, o czym rozmawiają.
- Jest sam, będzie całkiem łatwą ofiarą - powiedział chłopak. Nie miałem wątpliwości, że mówi o mnie.
- Wiecie co, polowanie na ludzi to całkiem niezła rozrywka.
- Polowanie na wilki byłoby ciekawsze.
- Ale tym zajmuje się Jacklyn, Lenea i Kali.
- Cóż koniec rozmowy, pora na zabawę - wstałem powoli, przyglądając im się czujnie. Postanowiłem wyprzedzić ich atak. Wyszarpnąłem pistolety. A raczej pistolet, bo przy jednej z broni zaciął się pasek, zabezpieczający ją przed wypadnięciem z pokrowca. Przekląłem w duchu i złapałem wolny pistolet w dwie ręce. Oddałem kilka strzałów, jednak bez wilczych mocy nie byłem w stanie nadążyć za ruchami przeciwnika. Poczułem, jak narasta we mnie panika. Ręce zaczęły mi drżeć, prawie uniemożliwiając strzelanie. Normalnie rzuciłbym w tej chwili broń gdzieś na bok i zmienił się w wilka, uciekając lub rzucając się na nich z pazurami. Gdy opróżniłem magazynek, sięgnąłem po kolejny, przerywając na chwilę ostrzał. Zwykle wyliczałem strzały tak, żeby podczas uzupełniania amunicji wciąż używać drugiego pistoletu, jednak ten cholerny pasek uniemożliwił mi to. Chwilę spokoju wykorzystała kobieta, podchodząc do mnie i brutalnie łapiąc mnie za kołnierz. Podniosła mnie tak, żeby materiał owinął się wokół mojej szyi, powoli mnie dusząc. Chciałem jeszcze walczyć, wstrzykując jej miksturę usypiającą, którą kiedyś potraktowałem Akatsukiego, ale bałem się zwolnić uścisk na jej przedramieniu, żeby nie zmiażdżyła mi kręgosłupa. Zacząłem tracić przytomność.
- Co powiecie na to, żeby zakończyć tą zabawę w tym momencie? - jak spod ziemi wyrósł Akatsuki i bez dalszych ostrzeżeń odrąbał dziewczynie rękę. Opadłem bezwładnie na ziemię, łapiąc ciężko oddech. Rozpiąłem kołnierzyk, który nagle zaczął mnie strasznie uciskać. Obok swojej dłoni zobaczyłem upuszczony wcześniej pistolet. Złapałem go machinalnie i dopiero podniosłem głowę, akurat żeby zobaczyć, jak Akatsuki przeprowadza piękną, czystą dekapitację jednego z napastników. Odwrócił się do mnie i niedbale wyciągnął rękę, żeby pomóc mi wstać. Oparłem się ciężko o drzewo.
- Co, doktorku, nie dajemy sobie rady gdy dochodzi do prawdziwej walki? - zaśmiał się szyderczo. W nagłym przypływie gniewu zamachnąłem się, żeby dać mu w twarz, ale mnie samemu moje ruchy wydawały się powolne i niezgrabne, a co dopiero jemu. Z łatwością uniknął ciosu i załadował mi kopniaka w brzuch. Zgiąłem się wpół i upadłem na kolana.
- Żałosne - mruknął nade mną. Gdy nie odpowiedziałem kucnął przy mnie.
- Powiedz, ile razy ktoś musiał cię ratować? Patrząc na dzisiejszy popis umiejętności... - zaczął mówić przyciszonym głosem.
- Sprawia ci to jakąś chorą przyjemność?! - przerwałem mu ostro. Wstał, uśmiechając się.
- A żebyś wiedział. I to jaką! Jedna walka, w której kopią ci tyłek i mam humor poprawiony na tydzień! - rozłożył szeroko ręce, podkreślając swoje słowa. Powoli podniosłem się do pionu, głównie za sprawą drzewa, które rosło obok.
- A właściwie to czemu po prostu nie zmieniłeś formy na wilczą i nie pozagryzałeś tych ścierw? - zapytał nagle, patrząc na mnie wyczekująco. Nie zamierzałem mu się zwierzać. Nie miałem ochoty nawet go oglądać. Milcząc zrobiłem krok w stronę miasta. Chwilowe niedotlenienie i dość brutalny sposób Akatsukiego na odpłacenia mi za zamach na jego twarz osłabiły mnie jednak na tyle, że przy najmniejszej próbie ruchu nogi się pode mną ugięły. Stojący obok chłopak złapał mnie raczej z odruchu, niż z własnej woli.
- Puść mnie! - krzyknąłem, wiedząc jak niedorzecznie się zachowuję. Oczywiście gdy straciłem podparcie moja twarz miała okazję na przywitanie się z ziemią.
- Zamierzasz udawać, że sam wrócisz do miasta? Dobra - wzruszył ramionami i z rękoma w kieszeni zaczął się powoli oddalać.
- Nie mogę... - powiedziałem cicho. Zatrzymał się.
- Mówiłeś coś? - rzucił niedbale przez ramię. Przełknąłem dumę i niechęć do Akatsukiego.
- Ja... ja już nigdy nie zmienię się w wilka - szepnąłem.
- Skąd to postanowienie? - wzruszył ramionami, nieporuszony.
- Nie rozumiesz. Ja nie mogę się zmienić - powiedziałem głośniej.
- Niby czemu? - odwrócił się. W jego oczach zobaczyłem delikatny cień zainteresowania. Najwyraźniej nie mógł pojąć, że wilk może stracić możliwość przemiany.
- Do cholery nie chodzi tu o żadne moje postanowienia! Ja po prostu jestem teraz zwykłym człowiekiem, jesteś zbyt tępy, żeby to pojąć?! - krzyknąłem.
- Ciekawe... - powiedział po chwili. Znów zapadła między nami cisza.
- Pomóż mi - wypowiedzenie tych dwóch słów wymagało ode mnie dużego wysiłku. Oparłem czoło o ziemię, czując się doszczętnie pokonany i upokorzony, ale Akatsukiemu to nie wystarczyło. Ukucnął przy mnie.
- No nie wiem... - zastanawiał się.
- P...proszę - wydukałem z goryczą.
- Podoba mi się, gdy prosisz. Błagaj dalej, a może się zastanowię - wzruszył ramionami i wbił we mnie świdrujący wzrok, najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie. Jeśli gdzieś tam jeszcze zachowałem resztki godności, teraz musiałem całkowicie je odrzucić.
- Ja... - odetchnąłem głębiej, próbując wyrzucić z siebie tą wiązkę słów - Błagam, pomóż mi wrócić do miasta - powiedziałem cicho i zamarłem, czekają na jego reakcję.

(Dzielnica Mroku) od Akatsukiego

Rozstałem się z Aoime i Rin, a następnie wędrowałem po mieście nie mając co robić. Ostatecznie wróciłem za miasto do lasu, żeby trenować. Wybrałem to miejsce co ostatnio bo nie chciałem łamać kolejnych drzew bez potrzeby (przeszkadzały mi zabierając miejsce, więc je powaliłem).
W momencie kiedy zamierzałem zacząć trening usłyszałem niedaleko mnie kroki. Zaintrygowany kogoś obecnością podążyłem za źródłem dźwięku dopóki nie ujrzałam grupę składającą się z dwójki dziewczyn i jednego chłopaka. Parę razy ich widziałem w Forever Young, a to wystarczyło, żeby domyślić, iż to są wili. Jedynie jednej osoby wśród nich nie kojarzyłem. Enet, Agnes... I Farfalee o ile się nie mylę.
Podążyłem za nimi bezszelestnie wykorzystując ogromne pnie drzew i inną okoliczną roślinność, aby ukryć się w ich cieniu.
Dotarli do miejsca w którym ujrzałem czwartą sylwetkę pod krzakiem bzu. Przyjrzałem się jej... To był ten stuknięty lekarz Zakiel.
- Jest sam - stwierdził Enet. - Będzie całkiem łatwą ofiarą.
- Wiecie co, polowanie na ludzi to całkiem niezła rozrywka - przyznała Anges.
Polowanie na ludzi? Nie wątpiłem, żeby coś takiego było przeciwko zasadom watahy. W końcu to tylko przyciągało do nas uwagę ludzi. To by wyjaśniało również skąd wzięły się plotki o nadnaturalnie silnych osobach wśród ludzi.
To musiała być zasługa tych idiotów, którzy myśleli, że mogą sobie robić co chcą nie zważając na konsekwencje.
- Polowanie na wilki byłoby ciekawsze - dodała Farfalee.
- Ale tym zajmuje się Jacklyn, Lenea i Kali - stwierdził inny.
- Cóż koniec rozmowy, pora na zabawę - podsumował Enet.
Tymczasem Zakiel usiadł przyglądając się im. Był blady i miał zaczerwienione oczy. Wyciągnął pistolet i zaczął strzelać, ale tak mu się trzęsły ręce, że ani jeden z kilkunastu wystrzelonych pocisków nie trafił, gdyż wilki z łatwością ich uniknęły. Spróbował wyszarpać drugi pistolet, ale utknął zaczepiony o coś w jego pasku. Nerwowo zaczął szukać kolejnego magazynka, żeby zmienić, jednocześnie odsuwając się w tył przed napastnikami, dopóki nie natrafił na drzewo, które odcięło mu dalszą drogę ucieczki.
Agnes podeszła, złapała go za kołnierz i uniosła w górę z zamiarem uduszenia. Przez kilka sekund patrzyłem, jak jej palce zacisnęły się na szyi Zakiela.
Chyba pora ukrócić ich zabawę. Poza tym wisiałem mu przysługę po tym, jak mi pomógł...
Wyjąłem średniej długości nóż i pistolet, który trzymałem w lewej ręce.
- Co powiecie na to, żeby zakończyć tą zabawę w tym momencie? - Błyskawicznie znalazłem się przy dziewczynie i odciąłem jej jedną z rąk.
Obezwładniony brakiem powietrza chłopak wypadł z jej uścisku przy okazji zostając zabryzgany krwią, która wystrzeliła w jego kierunku.
Złapała się w miejsce, gdzie od łokcia w dół brakowało jej całej kończyny
Odwróciłem się w stronę Eneta i drugiej dziewczyny, jednocześnie lewą ręką celnie przestrzeliwując kolano dziewczyny z mojego pistoletu.
Upadła. Wątpiłem, żeby przeżyła o ile nie otrzyma natychmiastowej pomocy medycznej. Leżała w kałuży własnej krwi nie mogąc się nawet podnieść. Tak właśnie kończą słabi. Tego właśnie losu zamierzałem uniknąć.
- Następni jesteście wy - rzuciłem w ich stronę.
Enet zniknął. Czyli potrafił stać się niewidzialny. To nieco komplikowało sprawę.
Wytężyłem słuch, by wychwycić każdy najcichszy dźwięk okolicy. Oddech. Kroki. Wszystko co pozwalało mi wykryć obecność moich przeciwników.
Nagle rozległ się cichy świst, który można było porównać do noża przecinającego powietrze. Nie. Chwila, nie porównać - to był nóż przecinający powietrze.
Szybko uniknąłem ciosu i strzeliłem w stronę, gdzie powinien się znajdować.
Po chwili sylwetka Eneta stała się widoczna. Przestrzeliłem sam środek jego czoła. Celnie i śmiertelnie.
- No i teraz zostałeś tylko ty - odwróciłem się uśmiechnięty w stronę Farfalee.
Sekundę później oddzieliłem głowę od reszty jej ciała.

______________________________________
Ten nieznajomy to Zaren.

(Dzielnica Mroku) od Rin

Rozstałam się z Aoime, która poszła doprowadzić do porządku Minsa, a reakcja Akkiego świadczyła o tym, że doskonale wiedział, co u niego było nie tak, nie... Świadczyła, że to on był powodem tego zachowania.
Osobiście Mins mnie zbytnio nie obchodził. Owszem, był członkiem mojej watahy w której byłam Betą, ale wątpiłam, żebyśmy kiedykolwiek porozmawiali na osobności. Lepiej było to zostawić Aoime.
Wróciłam do domu i przypomniało mi się o tamtym sms-ie Nadii. Przez ostatnie wydarzenia kompletnie wyleciał mi z głowy. Szybko nacisnęłam przycisk połączenia.
Od razu usłyszałam głos sekretarki "Numer z którym próbujesz się połączyć aktualnie przebywa poza zasięgiem".
Może miała rozładowany telefon? Może, ale szczerze w to wątpiłam. Nie mogłam się pozbyć uczucia, że coś jest nie tak.
Otworzyłam laptopa, a w międzyczasie moje złe przeczucia urosły do poziomu bardzo złych przeczuć.
Nerwowo wklepałam stronę na której były wszystkie nowości i ogłoszenia z Mora Soul, ale wśród informacji nie było zbytnio nic co pomogłoby mi powiedzieć, gdzie ona jest.
Dopiero teraz zauważyłam mały druczek na głowie o wzmożonej działalności hycli. Poza tym nic więcej.
Nadia coś wspominała o tym...
Wyłączyłam laptopa. Nie miałam czasu na sprawdzanie nagrań z kamer całego miasta - było ich zbyt dużo na taki okres czasu. Gdyby była to godzina i tak by to trochę zajęło, ale kilka dni?
Czasami trzeba użyć klasycznych metod poszukiwań i wyjść z domu.
Wzięłam kurtkę i wyszłam na zewnątrz. Pierwsze miejsce do którego się skierowałam to była praca Nadii. Nie należała ona do miejsc w których z chęcią przebywam.
Nigdy wcześniej tam nie byłam, ale zdążyłam się już co nieco dowiedzieć o tamtejszych pracownikach i nie, nie zachęcało mnie to do bliższej znajomości z nimi.
Weszłam do środka i usiadłam przy barku. Praktycznie wszyscy byli tam dorośli, a ja nie sprawiałam takiego wrażenia z moim ciałem 15-latki.
- To nie jest miejsce dla dzieci - usłyszałam głos Toda. - Nie mamy tu nic dla ciebie.
Już niemalże zdążyłam zapomnieć o tym, że on nic nie pamięta o tamtej bójce.
- Nie jestem dzieckiem - odparłam spokojnie. - Poza tym przyszłam tutaj po informacje.
Był zaskoczony.
- W sprawie Nadii - uściśliłam. - Nie odzywała się ostatnio, więc pomyślałam, że może jest zbyt zajęta pracą, by się się spotkać.
- To nie twoja sprawa - oznajmił. - A teraz wynocha dziecko!
- Nie - odparłam. - Nie wyjdę stąd dopóki nie dacie mi się z nią spotkać.
Spojrzał się na mnie zirytowany. Byłam w stanie mniej więcej się domyślić co sądzi o mój temat, pewnie byłoby to coś w stylu "gnojek, który przeszkadza w pracy".
Uśmiechnęłam się ponuro, kiedy zawsze brali cię za dziecko było to uciążliwe.
Wziął mnie za kołnierz z zamiarem wyniesienia i wyrzucenia. Podniósł mnie.
Tylko, że ja na pewno nie miałam zamiaru pozwolić, żeby tak mnie upokarzał. Próbowałam to rozwiązać rozmową, lecz nic to nie dało, a ja raczej nie wchodziłam do umysłów innych ludzi, by ich kontrolować. Wolałam bardziej tradycyjne metody.
Złapałam go za rękę, którą mnie trzymał i powoli zaczęłam mu ją wykręcać, dopóki nie zatrzymałam się na granicy połamania słabych ludzkich kości.
- Puść mnie - uśmiechnęłam się czarująco. - Albo zaraz wylądujesz na ostrym dyżurze z połamaną ręką.
Od razu mnie wypuścił i złapał swoją obolałą kończynę zginając się w pół.
- Ty się nie przydasz - oceniłam. - Tam powinien być menadżer? - Spytałam wskazując drzwi za barkiem.
Kiwnął głową.
- Polecam ci przyłożyć lód do tego, bo masz skręconą kostkę u ręki - poszłam w stronę drzwi ignorując jego jęki.
Zza drzwiami wpadłam na osobę wyglądającą na menadżera.
 - Co ty tutaj robisz? - Zapytał.
- Przyszłam sprawdzić, czy jest tutaj Nadia, ponieważ nie odzywała się do mnie ostatnio - wytłumaczyłam po raz kolejny.
- Nie ma jej tutaj - odparł. - Nie pokazywała się tutaj od dwóch dni. W mieszkaniu też jej nie ma, jak ktoś sprawdzał ostatnio.
- Dziękuję za informacje - uśmiechnęłam się. - Do zobaczenia.
Odwróciłam się i wyszłam z zaplecza, a potem z baru, a dopiero wtedy pozwoliłam sobie przestać robić ten fałszywy uśmiech.
Czyli ostatecznie nic. Żadnej poszlaki.
No może nie do końca... Brak poszlak był poszlaką swego rodzaju, że należy szukać poszlak i coś jest nie tak.

(Dzielnica Ludzi) Od Zakiela

- Start! - krzyknął Akatriel i popędził na przód, zmieniając się w wilka. Nie zamierzałem zostać w tyle. Jednak gdy wysłałem ciału polecenie przemiany, ta nie nastąpiła. Stanąłem jak wryty, próbując zrozumieć, czemu nie doświadczyłem dziwnego uczucia zmiany postaci. Spróbowałem ponownie, znów bez skutku. Spojrzałem na swoje dłonie, jakby wzrok mógł sprawić, że zmienią się w wilcze łapy, ale nic to nie dało. W tym czasie Akatriel zorientował się, że coś jest nie tak i wrócił do mnie, przekrzywiając głowę pytająco.
- Ja...ja nie mogę się zmienić... - powiedziałem z trudem. Wtedy nogi się pode mną ugięły, jakby dopiero powiedzenie tego na głos uświadomiło mi prawdę. Tylko szybka przemiana i pomoc ze strony Akatriela uchroniły mnie przed upadkiem. Nie pamiętam jak znalazłem się z powrotem w hotelu, ze szklanką wody w jednej ręce i solami trzeźwiącymi w drugiej.
- Byłeś w takim stanie, że musiałem... - zaczął się tłumaczyć Akatriel, ale przerwałem mu ruchem ręki.
- Czy ty wsypałeś to do wody? - zapytałem rzeczowo.
- Technicznie rzecz biorąc to ty to wsypałeś... - w tym momencie miałem ochotę go udusić.
- Zdajesz sobie sprawę, że żyję jeszcze tylko dlatego, że główna trucizna w tym zawarta, nie rozpuszcza się w wodzie? - wskazałem nalot na ściankach szklanki, po czym poszedłem do łazienki, dla pewności przepłukać usta. Oparłem się ciężko na umywalce, myśląc gorączkowo. Co może blokować przemianę? Stres? Odpada. Sytuacja raczej nie była stresująca. Może jakaś roślina, rosnąca w tamtym miejscu wydziela substancję, blokującą przemianę? Nie, Akatriel przecież nie miał z tym problemu. Uraz mechaniczny? Od poprzedniej przemiany nic mi się nie stało... Wtedy mnie olśniło. Pobiegłem do kuchni po książkę zielarską. Zacząłem ją gorączkowo wertować w poszukiwaniu przepisu. Jeszcze raz przejrzałem skład, tym razem próbując odgadnąć działanie eliksiru na podstawie właściwości każdego z jego składników. Na próżno. Zacząłem myśleć o antidotum. Praktycznie niemożliwe do wykonania - zbyt skomplikowane związki składają się na miksturę. Opracowanie odtrutki na każdy element może trwać latami. Poczułem, jak do oczu napływają mi łzy. Wiedziałem, a raczej czułem, że już nigdy nie zmienię się w wilka.
- Zakiel? - usłyszałem zza siebie. Odwróciłem się. W drzwiach stał Akatriel, patrząc na mnie z litością. Nienawidziłem tego spojrzenia. Nienawidziłem, gdy ktoś się nade mną litował. Ze złością wybiegłem z pomieszczenia. To, że nie wyczułem go wcześniej tylko potwierdzało moje obawy. Oprócz możliwości zmiany formy straciłem również inne wilcze cechy - wyostrzone zmysły, szybszy refleks. Zbiegłem schodami i wyszedłem na ulicę. Pobiegłem przed siebie, nie dbając o to, gdzie poniosą mnie nogi. Za miastem padłem na ziemię, nie będąc w stanie zrobić już ani kroku. Wczołgałem się pod krzak czarnego bzu i zwinąłem się w kłębek. Miałem ochotę się rozpłakać. Miałem ochotę rozryczeć się jak dziecko, wypominając sobie głupotę, ale nie mogłem. Jakaś niewielka część mnie wciąż wierzyła że można to jakoś odkręcić. Jakaś malutka, optymistyczna część mnie wierzyła, że to tylko niesamowicie realistyczny koszmar, że zaraz obudzę się normalny. Zdrowy rozsądek podpowiadał mi jednak, że to nie jest sen.
Stałem się człowiekiem.

niedziela, 21 września 2014

(Dzielnica Mroku) od Akatsukiego

Cały czas ćwiczyłem, ćwiczyłem i jeszcze raz ćwiczyłem. Nawet po zachodzie słońca w ciemności nie robiłem sobie przerwy od męczących treningów. Co trenowałem? Magię, sztukę szybkiego zabijania, szybkość, wzmacniałem mięśnie i inne umiejętności, nawet niby takie banalne, jak refleks.
Oczywiście nie mogłem tego robić w nieskończoność, zwłaszcza, że jakiś czas temu moje umiejętności regeneracyjne miały niezłe wyzwanie i na pewno zużyło to trochę mojej siły. Poza tym, jak się daje sobie wycisk z całej siły starając się przekroczyć swój limit to również nie dasz rady się nie zmęczyć.
W końcu opadłem zmęczony pod drzewem. Wiedziałem, że taki jednorazowy trening był wystarczający. Wątpiłem, żebym od razu stał się silniejszy. Owszem na co dzień używałem swoich umiejętności, żeby nie stracić formy, ale nie starałem się wzmacniać.
Musiałem więcej ćwiczyć i cały wolny czas, który do tej pory marnowałem na drzemkach i denerwowaniu Rin musiałem przeznaczyć na treningi. W końcu to była sprawa życia i śmierci.
Ubranie było nieźle pobrudzone, podobnie, jak cała reszta mnie. Westchnąłem ciężko w momencie, kiedy udało mi się zwolnić.
Mimo zmęczenia wystarczyła tylko chwila, aby wspomnieć tamte sekundy bezsilności w obliczu zagrożenia, a to wystarczyło, żebym mimo całego zmęczenia wstał jeszcze raz i kontynuował moje ćwiczenia.
Po raz pierwszy od długiego czasu przegrałem w walce. Po raz pierwszy od długiego czasu przegrałem w walce nie mając okazji zadać nawet jednego ciosu... Co z tego, że dzięki dobremu zaplanowaniu, błyskawicznej analizy sytuacji i własnym umiejętnościom udało mi się wygrać tyle walk. Nie będzie mieć to najmniejszego znaczenia, jeżeli ten jeden raz przegram zostając tym samym odesłany na drugi świat.
W końcu uznałem, że na razie tyle wystarczy. Wróciłem do mieszkania i się przebrałem. Nie miałem zbytnio pomysłu co robić, więc po prostu włączyłem laptopa i zacząłem sprawdzać pocztę.
Nagle dostałem sms-a.
Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Od Aoime? Dawno nie rozmawialiśmy. Dosyć dużo się wydarzyło od tamtego czasu.
"Za 15 minut w Złotej Filiżance."
Właśnie zaczęło mnie zastanawiać, czy Ao przeszła chociaż przez chwilę myśl w głowie, że mogłem być zajęty i niekoniecznie móc przyjść. Nie. Chyba nie.
Szczerze mówiąc. Nie miałem ochoty siedzieć w domu, bo ciągle przypominała mi się moja przegrana walka i musiałem w końcu przestać o niej myśleć, ponieważ zaczynałem mieć wrażenie, że zwariuję.
Odpisałem jej, że będę.
Dotarłem do wspomnianej przez Alfę kafejki i znalazłem stolik przy którym siedziała Aoime... I Rin, która spojrzała na mnie niechętnie
Tak Rin, też się cieszę na twój widok - rzuciłem jej mordercze spojrzenie.
- Cześć dziewczynki - uśmiechnąłem się.
- Tylko nie dziewczynki - Rin od razu warknęła.
Nie, jednak nie potrafiłem powstrzymać się przed wkurzaniem jej. Była taka dziecinna.
- Te "dziewczynki" potrafią skopać tyłek lepiej, niż ty, chłopczyku - Ao pokazała mi język.
- No dobra, dobra. Wygrałaś - uniósłem ręce w geście "poddaję się". - Dajcie mi chwilę, idę coś zamówić.
Podszedłem do barku i zamówiłem najmocniejszą kawę, jaką w ogóle mieli chcąc zamaskować moje zmęczenie.
- A więc? Czego potrzebujecie? - Wróciłem.
- Potrzebujemy miejsca na naszą agencję. Poza tym, myślałam, że moglibyśmy także zajmować się trochę mniej poważnymi sprawami, niż same zabójstwa, co wy na to? - Zaproponowała Aoime.
- Jeśli dostanę za to pieniądze, to jasne - wsypałem resztę cukru z torebki.
Tak właściwie to miałem już bardzo dużo pieniędzy, ale jakoś dla mnie nigdy nie było ich za mało. Poza tym siedzenie w domu lub wykonywanie przeciętnych ludzkich prac, jak siedzenie przy kasie w spożywczym nie było dla mnie.
- A co powiecie na temat innych ludzi? - Spytała.
- Myślę, że nie potrzebujemy dodatkowych gęb do wykarmienia, a nowe osoby mogłyby nas też komuś wydać, więc bezpieczniej będzie zostać w takim składzie - Rin wzięła łyka kawy. - A ty, padalcu? Co o tym myślisz?
- Muszę z bólem przyznać, że masz rację - powiedziałem.
Nie zgadzałem się jedynie z częścią w której zwracała się do mnie per padalec.
- Okej, a... ma ktoś jakieś propozycje na miejsce? - Kolejne pytanie.
- Chyba jakieś w miarę normalne - powiedziałem. - Nie musimy mieć żadnego wieżowca na trójkę osób. Co powiecie o którymś z domków w Dzielnicy Ludzi. Ostatnio wybudowali tam dużo nowych nieruchomości, więc myślę, że coś by się znalazło... No i klienci mieliby blisko, a dla wilków nie ma zbytnio znaczenia w której dzielnicy jesteśmy, bo i tak się potrafią o wiele szybciej przemieszać niż ludzie.
- To ja mogę znaleźć nieruchomość - zgłosiła się Rin. - Mogę się też zająć formalnościami, mam znajomości, więc i tak ludzie za mnie zrobią 90% mojej pracy.
- Czy ty nie próbowałaś przypadkiem nie próbowałaś budować własnego imperium władzy politycznej, kiedy miałaś wolny czas? - Spojrzałem na nią.
Uśmiechnęła:
- Bez przesady - machnęła ręką. - Ale miałam trochę problemów z moją malutką chatką przez podziemne korytarze, jak próbowałam uzyskać ich plany, więc poznałam już procedury i ludzi, którzy mają w tym fachu największą władzę.
- A kiedy będziemy przejmować klientów? - Zadała kolejne pytanie.
- Hmm... Rano musimy iść do liceum - zastanowiła się Rin.
- Wy chodzicie do liceum? - Zdziwiła się.
- Złapała ją policja w mieście - wyjaśniłem. - I jak ją zapisali to stwierdziła, że sama nie będzie cierpieć, więc mnie również wpisała na listę uczniów.
- Współczuję - powiedziała. - Ale chyba nie musicie tam chodzić.
- Gdybyśmy nie chodzili moglibyśmy mieć potem z tego dużo problemów - westchnęła Rin. - Do końca roku musimy jeszcze to przetrwać, ale ustaliliśmy plan tak, aby spędzić tam jak najmniej czasu i zdać zrywając się z jak największej liczby lekcji.
- Jak widzę macie wszystko zaplanowane - stwierdziła. - A wydarzyło się coś ostatnio.
- Można tak powiedzieć... - Przyznała Rin. - Ale to jest ten rodzaj historii, który wolałabym opowiedzieć raczej w prywatnym miejscu, gdzie nikt by jej nie usłyszał - Aoime zdawała się rozumieć, że miała aluzję, iż są w nią mieszane wilki.
- To może się do ciebie przejdziemy? - Zaproponowałem dopijając kawę.
- Jak chcecie - powiedziała i przyjrzała się mi. - Ty nie za bardzo lubisz siedzieć w moim domu? - Podświadomie uniosła jedną brew.
- No bo u ciebie można zrobić wszystko nie wychodząc z twojego domu - przyznałem. - Nie zdziwiłbym się, gdyby można było nawet z niego zdalnie odpalić bombę nuklearną.
- Przesadzasz - stwierdziła. - I to bardzo.
- Przejście się nie będzie takim złym pomysłem - powiedziała Aoime co oznaczało w tłumaczeniu "tak zdecydowałam, więc idziemy czy chcecie czy nie".
Wyszliśmy.
- A więc co się ostatnio działo? - Spytała.
W skrócie streściliśmy jej historię zgodnie pomijając tajemniczą postać, którą spotkaliśmy i wydawała się za tym wszystkim stać.
Doszliśmy do domu Rin.
- To może od razu poszukamy naszej miejscówki na Odd Jobs? - Zaproponowała Rin.
- Mi wszystko jedno - powiedziałem.
- Nie ciebie się pytałam, tylko Aoime - zignorowała moje ciężkie spojrzenie.
- To może być niezły pomysł.
Nagle przeszedł obok nas Mins, a ja zacząłem robić dobrą minę do złej gry, podobnie, jak Aoime. Nie zapomnieliśmy jeszcze ostatnich perypetii z nim. Wyglądało na to, że on też nie zapomniał sądząc po jego stanie i że bardzo na niego wpłynęły.
- O Mins mógłbyś - udałem, że chcę mu coś powiedzieć.
- Nie ku##a nie mogę - wszedł mi w słowo wkurzony.
Co prawda wkurzanie jego nie było tak zabawne, jak wkurzanie Rin, ale i tak poprawiło mi humor.
- Co mu się stało? - Spytała Rin.
- Nie wiem. Chyba będę musiała z nim porozmawiać. – powiedziała Aoime
Kiedy tylko odszedł i upewniłem się, że nie będzie mnie słyszał wybuchłem głośnym śmiechem.
- Zachowuje się niczym nastolatek z kompleksem niższości, którego nie chce okazać - podsumowałem. - Nie sądziłem, że ma jeszcze o to urazę do mnie.

Od Akatriela

Nawet nie interesowało mnie, co robi Zakiel, dopóki robił to cicho. Włączyłem jakąś denną telenowelę, bo nie było w niej ostrej muzyki czy krzyków, które tylko spotęgowałyby ból głowy. Po dwóch odcinkach maratonu do pokoju wszedł wyglądający na zawiedzionego Zakiel. Do zawodu dołączyło zdziwienie, kiedy spojrzał na mnie.
- Długo tu jesteś? - zapytał, siadając koło mnie.
- Od kiedy wszedłeś plus pół minuty - odpowiedziałem podając mu popcorn z pytającym wyrazem twarzy. Wziął garść i spojrzał na telewizor.
- Czemu oglądasz telenowelę? - zmarszczył brwi.
- Bo przy filmach akcji głowa zaczyna mnie mocniej nawalać
- Moje lekarstwo nie pomogło? - spojrzał na fiolki na udzie, pewnie z zamiarem nafaszerowania mnie kolejną miksturą domowej roboty. Ku mojemu zdziwieniu wyjął plakietkę tabletek i wręczył mi ją.
- Maksymalnie 2 dziennie - powiedział i sięgnął po butelkę wody, stojącą obok kanapy.
- Nie wiedziałem, że robisz cokolwiek oprócz tych swoich magicznych płynów - powiedziałem, łykając jedną pigułkę.
- Bo nie robię, z tabletkami jest za dużo roboty i działają wolniej. To zwykłe przeciwbólowe, kupiłem je wczoraj w aptece - prawie się zachłysnąłem, kiedy zacząłem się śmiać z własnej głupoty. Było to dość oczywiste wytłumaczenie. Zakiel też się uśmiechnął, skacząc po programach.
- Świeże powietrze też dobrze by ci zrobiło - zasugerował po chwili, trzeci raz przeskakując tą samą stację i nie znajdując nic ciekawego.
- Zrozumiałem aluzję. Gdzie chcesz iść? - zapytałem. Wzruszył ramionami.
- Nie znam miasta, co tu jest ciekawego?
- Hmmm, możemy iść do portu, albo pohasać wesoło po lesie... - powiedziałem z uśmiechem.
- Polatajmy jak nienormalni po lesie.
- Gdzie idziecie - krzyknęła z sąsiedniego pokoju Angel, siedząc przy komputerze.
- Pobiegać nago po łące z jointem w ręce! - krzyknął z uśmiechem Zakiel, imitując wesołe skoki ćpuna.
- Jesteście nienormalni - westchnęła i pokręciła głową, wracając do monitora.
- Nie przypomina ci to dawnych czasów? - zapytałem, gdy jechaliśmy windą. Pokiwał w zamyśleniu głową. Pewnie to zdanie wywołało u niego falę wspomnień, podobnie jak u mnie. Przypomniałem sobie, jak poznaliśmy się pierwszego dnia szkoły. To, jak wagarowaliśmy razem, olewając wszystkie przedmioty, oprócz techniki i fizyki w moim przypadku oraz bilogii i chemii u niego. Łączyły nas nie tylko konkretnie sformułowane zainteresowania, ale także wiele innych spraw - obydwoje mamy zielone oczy, podobny gust filmowy i muzyczny oraz oczywiście możliwość zmiany w wilka. To ostatnie odkryliśmy dość przypadkowo, podczas ucieczki przed kilkoma drabami w nocy. Spanikowałem i przemieniłem się przy nim, chcąc uciec, nie zważając na towarzysza. Ku mojemu zdziwieniu, po chwili dogonił mnie, też w wilczej formie. W ten sposób obydwoje uniknęliśmy wtedy kilku połamanych żeber i prawdopodobnie częściowego kalectwa. Od tego czasu zaczęliśmy ze sobą spędzać jeszcze więcej czasu. A potem on zniknął.
- Pamiętasz, jak cię otrułem, próbując pierwszy eliksir na ból głowy? - zapytał, chichocząc, gdy szliśmy ulicą.
- Trudno byłoby zapomnieć, przez tydzień miałem biegunkę... - wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ej, ale to w końcu ja podałem ci coś, dzięki czemu mogłeś wrócić do normalności - przypomniał.
- Tak. Po tym czymś znów zaczęła boleć mnie głowa i wróciliśmy do punktu wyjścia - spojrzałem na niego znacząco. Rozłożył ręce, jakby mówił "na to już nic nie mogłem poradzić". Doszliśmy do lasu. Zrobiliśmy kilka kółek w ludzkich postaciach, żeby upewnić się, że nikogo nie ma w pobliżu, po czym ustaliliśmy, że jako wilki urządzimy sobie mały wyścig do jednego z drzew, kilkaset metrów od miejsca, w którym staliśmy. Na komendę "start!" skoczyłem, przemieniając się w locie. Gdy po chwili nie słyszałem jego kroków tuż za mną, obejrzałem się. Wciąż stał w miejscu, patrząc na swoje dłonie. Zaniepokojony wróciłem do niego i przekrzywiłem pytająco głowę. Spojrzał na mnie. W jego oczach zobaczyłem przerażenie.
- Ja... ja nie mogę się zmienić - wydukał.

( Dzielnica Mroku) od Nadii

Mój dzień zaczynał się standardowo. Wstać rano, wyszykować się do pracy i tak dalej. Jednak teraz zamiast siedzieć w mieszkaniu i robić coś co by mi odpowiadało, siedzę w boksie we schronisku. Leżałam skulona w kącie nie pokazując pyska. Ludzie mnie mijali i patrzyli jak na zwykłe zwierzę. I oto mi w sumie chodziło. Co tutaj robię skąd się wzięłam? Sama nie wiem, niewiele pamiętam.
***
- Och, czemu muszą robić taki bałagan - marudziłam pod nosem - przecież nie mają 6 latek.
W sumie to wszyscy sprzątali bo parę minut wcześniej rozegrała się niezła bójka.  Latało wszystko od talerzy po krzesła. Goście byli nieźle nawaleni.
Właśnie zakończyłam zmiatać na szufelkę ostatnie kawałki szkła gdy po chwili poczułam na sobie czyiś oddech. To był Marcus. Już wrócił ale jeszcze jakoś nie dałam mu płytki z dowodami przeciw Todowi, swoją droga chłopak ostatnio coś mało się pokazuje. Chodzi do pracy ale nie zaczepia mnie ani nic. Może to nawet dobrze, niepotrzebnie się czepiam.
- Możesz na chwilę? - powiedział wskazując palcem na zaplecze.
Przytaknęłam.Szybko wzięłam i wyrzuciłam szkło po czym udałam się w kierunku zaplecza.
On standardowo zapalił papierosa i spojrzał na mnie swoimi oczyma.
- Co chciałeś? - spytałam krzyżując ręce.
- Nic istotnego, chcę tylko wiedzieć czy może wiesz coś jakiś wilkach w mieście?
Skąd on wie? W sumie pisali o tym w gazecie i wszędzie o tym plotkują ale nie rozumiem czemu mnie się akurat spytał. Mógł równie dobrze kogoś z kuchni są starsi ode mnie i wiedzą więcej ode mnie.
- N-nie, a teraz pozwolisz, że odejdę muszę wziąć swoje rzeczy dzisiaj mam mnóstwo spraw na głowie - skłamałam.
Wiedziałam, że wzbudziłam jego zainsteresowanie ale nie chciałam o tym dłużej mówić bo mogłabym coś palnąć nieodpowiedniego.
Szybko spakowałam swoje rzeczy i przebrałam się.  Pożegnałam się z każdym i skierowałam się w stronę domu. Spokojnie maszerowałam przez uliczki. Po chwili w powietrzu dało mi się wyczuć zapach innego wilka. Był mi obcy ale i zarazem znajomy.
Spokojnie podeszłam do jednej z uliczek i wtedy ukazała mi się postura wysokiego wilka a jego pysk umazany we krwi. Był jednak ślepy gdyż jego oczy miały taki zamglony  kolor. I wtedy rozoponałam w nim moją matkę. Niby nie kojarzę jej rysopisu ale pamiętam, że od zawsze była ślepa.
Powoli zaczęłam się wycofywać, bo widziałam w niej dziką istotę a nie pół-wilka,pół-człowieka. Kiedy już się obróciłam powolnym krokiem zaczęłam odchodzić, jednak po chwili usłyszałam za mną warczenie. Nie chciałam się obracać ale zrobiłam to i ujrzałam ją. Widać nie widziała nic we mnie jak tylko wroga. Chciałam uniknąć walki ale nie dało się bo ona coraz bliżej do mnie podchodziła przy czym wyszczerzała kły. Szybko się rozejrzałam po czym dokonałam przemiany i zaczęłam biec ile sił w nogach. Pod tą postacią byłam znacznie szybsza. Ona jakoż iż była pełno wartościowym wilkiem doganiała mnie. Po upływie paru sekund skoczyła na mnie i przy gwoździła do chodnika.
Wiedziałam, że to moje ostatnie chwile życia i gdy miała już mnie zagryźć upadła obok mnie martwa na ziemie. Szybko zorientowałam się, że to hycel do niej strzelił. Nie miałam czasu aby ją opłakiwać podniosłam się i pobiegłam ile sił gdy poczułam piorunujący ból w prawej przedniej łapie. Postrzelił mi ją.
Chciałam walczyć z bólem ale przegrałam. Nim się obejrzałam odpłynęłam.
***
I właśnie obudziłam w schronisku z opatrunkiem na łapie. Leżałam a świat mi lekko wirował. Musiałam wy myśleć sposób jak się wydostać.

(Dzielnica Mroku) Od Minsa

Obudziłem się około południa. I strasznie bolała mnie głowa. Nie pamiętam niczego z wczorajszego wieczoru. Jedyną wskazówką może być butelka whisky na stole. Ale dlaczego piłem? Tego pewnie się nie dowiem. Położyłem się na łóżku i zapaliłem papierosa. Wypaliłem szybko całego. W pokoju było pełno dymu tytoniowego. Strasznie mi się nudziło więc z pomocą moich mocy tworzyłem obrazy w dymie. Gdy dym się ulotnił wstałem i wyszedłem. Udałem się do pobliskiego lasu . W oddali zauważyłem Akatsukiego z jakimś gościem. Facet coś powiedział do Akatsukiego po czym zaczął tu biec.
- Akatriel nie !- wrzasnął Akatsukiego
Ale on nie słuchał
Zatrzymał się przede mną
- Czego tu szukasz? spytał
- A ty czego tu szukasz?
- Nigdy cię nie wiedziałem więc wnioskuje że jesteś przybłędą więc chcę cię przegonić
Gdy to powiedział rzucił się na mnie. Jak na razie unikałem ciosów. Akatsuki nic nie mówił. Posłał mi jedynie spojrzenie które mówiło mi abym go zbytnio nie poturbował. Złapałem go za szyje i podniosłem. W drugiej ręce utworzyłem kule energii którą w niego strzeliłem. Facet odleciał kilka metrów w tył. Podszedłem do niego i podałem mu rękę.
- Jestem Mins- powiedziałem uśmiechając się cwaniacko
- Akatriel
Akatsuki podszedł nic nie mówiąc.
- Czemu nie powiedziałeś że go znasz? Spytał Akatriel
- Bo nie rzuca się tak na ludzi.
Nic nie odpowiedziałem tylko odszedłem. Chciałem odwiedzić mojego brata Ortonisa. Był on w swoim mieszkaniu i siedział przy komputerze. Wszedłem po cichu do pokoju. Utworzyłem małą kulą energii. Gdy kula uderzyła w niego on się szybko odwrócił. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się cwaniacko i strzelił we mnie dużą kulą energii. W efekcie wylądowałem na frontowych drzwiach.
- O twojej gościnności krążą już legendy-zażartowałem
- Cześć Mins. Co u ciebie?
- To co u wszystkich próbuje się przyzwyczaić.
- I jak ci idzie?
- Kiepsko. Tu jest tak ciasno nie to co w lesie. Brakuje mi tej wolności. Brakuje tych emocji podczas polowań. Brak mi tych możliwości co w lesie. Tutaj można jedynie używać ludzkich postaci.
- Domyślam się co czujesz. Ty zawsze byłeś…..
- Jaki?! Jaki byłem?
- Inny. Zawsze wolałeś samotność, trzymać się na uboczu.
- Nie zapominaj dlaczego taki się stałem. To przez syna alfy naszej pierwszej watahy.
- Pokłóciliście się i on prawie zginął.
-Dzięki za przypomnienie.
- Posłuchaj jeśli mamy się kłócić to wyjdź.
- Dobrze wyjdę. Ale wiesz dlaczego jeszcze zawsze trzymałem się na uboczu?
- No dlaczego?!
- Bo rodzice zawsze cię faworyzowali. Cokolwiek zrobiliśmy wszyscy dziękowali tobie. Ja zawsze byłem ten zły. Wiesz jak się wtedy czułem. Kiedy się starałem zaimponować ojcu a on miał to gdzieś? Nie wiesz !
Gdy to powiedziałem wyszedłem. Byłem wściekły bo Ortonis przypomniał mi wszystkie złe rzeczy z dzieciństwa. Poszedłem w stronę domu. Po drodze mijałem dom Rin. Rin rozmawiała wtedy z Aoime i Akatsukim.
- O Mins mógłbyś –chciał powiedzieć coś Akatsuki
-Nie ku##a nie mogę.-przerwałem mu
- Co mu się stało- spytała Rin
- Nie wiem. Chyba będę musiała z nim porozmawiać. –powiedziała Aoime
Gdy byłem w mieszkaniu od razu położyłem się na łóżku. Próbowałem się uspokoić ale nie potrafiłem. Godzinę później usłyszałem dzwonek do drzwi. Poszedłem otworzyć. Przed drzwiami stała Aoime.

(Dzielnica Ludzi) Od Zakiela

Akatsuki zachowywał się...dziwnie. Przemknął obok mnie, jakbym miał mu zrobić krzywdę, gdy zbliży się chociaż centymetr bliżej. Gdy zniknął mi z pola widzenia, wzruszyłem ramionami i ruszyłem z powrotem do pokoju. Tuż pod drzwiami uderzyło mnie wspomnienie, które dotychczas było tłumione przez nadmiar wrażeń. Czerwono-biały kwiatek na parapecie w kuchni, którego widziałem, wchodząc do łazienki. Niepozorną, piękną i śmiertelnie niebezpieczną a do tego uznaną za wymarłą "Czerowną śmierć". Wbiegłem do pokoju, już myśląc o tych wszystkich magicznych eliksirach, które będę mógł z niego zrobić. Delikatnie wziąłem w ręce doniczkę i podniosłem do światła. Roślina była trochę podwiędnięta, najwyraźniej nikt nie wiedział, jak się z nią obchodzić. Bez zastanowienia wyjąłem flaszkę "magicznej wody" - jak zwykłem nazywać płyn stymulujący rośliny. Był stosunkowo tani i łatwy do przygotowania, więc nie żałowałem pozbycia się całej buteleczki, byle przywrócić kwiatek do życia. Z uwagą obserwowałem, jak rozkwita w oczach. Potem zrobiłem rundkę po wszystkich pokojach, zbierając każdą doniczkę, jaką zauważyłem, z wyjątkiem wielkich palm, stojących na korytarzu, do których dosadziłem dotychczasowych lokatorów doniczek, Następnie zaniosłem wszystko do kuchni i delikatnie oderwałem od "Czerwonej śmierci" kilka nowo wyrośniętych odnóg - efektu ubocznego działania eliksiru i powsadzałem je do pustych doniczek. Na każdą sadzonkę przeznaczyłem kropelkę praktycznie bezcennego, złotego płynu, dzięki któremu w godzinę powinny osiągnąć całkowicie rozwiniętą formę. Odetchnąłem głębiej, żeby uspokoić łomoczące z podniecenia serce i usiadłem przy stole. Wyciągnąłem z torby książkę zielarską i zacząłem przeglądać, szukając przepisów zawierających ten kwiat. Nie było ich dużo, ale każdy miał niesamowite właściwości. Najbardziej zafascynował mnie jeden, z dopiskiem "stosować wyłącznie wilkom w zwierzęcej postaci, podanie człowiekowi grozi śmiercią" oraz nieznanymi właściwościami.  Postanowiłem ten właśnie wypróbować jako pierwszy. Przez resztę czasu, potrzebnego roślinkom na wytworzenie kwiatów przygotowywałem wszystkie pozostałe składniki eliksiru. Z dwóch nowo powstałych Czerwonych śmierci odciąłem kwiaty i zmieliłem w moździerzu. Po chwili eliksir był gotowy. Porównałem jeszcze wygląd płynu z tym, opisanym w książce, po czym wlałem go do pierwszej lepszej miski, którą znalazłem. Normalnie wypróbowałbym go na jednym z prywatnych królików doświadczalnych, zwanych członkami watahy, ale wszyscy odeszli, więc został mi tylko półżywy Akatriel, z którym nie chciałem ryzykować, Akatsuki, który gdzieś pobiegł i chyba do końca życia nie przyjmie ode mnie żadnej substancji oraz ja sam. Westchnąłem.
- Dla nauki! - powiedziałem bez specjalnego zapału, przeżegnałem się, żeby w wypadku śmierci mieć jakieś fory na górze i zmieniłem postać w wilczą. Szybko wypiłem całą dawkę, żeby ewentualne konwulsje nie przeszkodziły mi w dokończeniu. Nic takiego jednak się nie stało. Właściwie nic się nie stało. Siedziałem chwilkę w bezruchu, czekając na...cokolwiek. W końcu doszedłem do wniosku, że "nieznane właściwości" oznacza "brak właściwości". Prawdopodobnie był to przepis na zniwelowanie trucizny zawartej w płatkach kwiatu, inaczej leżałbym już dawno martwy na podłodze. Zmieniłem postać na człowieczą i posprzątałem po sobie. Wróciłem do salonu i dopiero teraz uświadomiłem sobie, że Akatriel siedzi przed telewizorem.
- Długo tu jesteś? - zapytałem, siadając obok niego.

(Wataha Mroku) Od Aoime

- Wpadłaś na jakiś szalony pomysł i chcesz mnie w to wciągnąć - zgadywała. - Zajęcie nie jest przeciętne, bo inaczej po prostu przyszłabyś do mnie i powiedziałabyś prosto z mostu, w dodatku jest zarobek, więc jest to praca mieszczona w ludzkich kryteriach, ale nie będzie też przeciętna, bo inaczej bym się nią nie zainteresowała, ani tym bardziej ty. Hmmm... W dodatku nie wymieniłaś też konkretnej czynności, więc podejrzewam, że ta praca musi być bardzo... - Tu zastanowiła się chwilę. - Wszechstronna? Najemnicy? Jakieś nietypowe prace? Mam rację?
Kiwnęłam głową na tak.
- Jak zwykle potrafisz tak wiele wywnioskować z kilku słów. Myślałam nad założeniem naszej własnej firmy, która będzie bardzo wszechstronna. Przynajmniej nie będziemy się nudzić i mieć zarobek. Myślałam o nazwie Odd Jobs.
- Musze przyznać, że pomysł brzmi ciekawie. Myślę, że mogę w to wejść.
- Cudownie. Zechcesz mi pomóc od razu?
- Czemu by nie.

- Okej, orientujesz się może, gdzie jest Akki? - zapytałam moją... właśnie, kim dla mnie jest? Jest moją zastępczynią, jasne, niezastąpioną pomocą, ale jest też przyjaciółką, na której mogę zawsze polegać...
- Obawiam się, że łatwiej ci będzie znaleźć stanik bez push-up'u w sklepie obok, niż Akkiego.
Skinęłam głową i wyciągnęłam telefon. Taak, świetna opcja...
"Za 15 minut w Złotej Filiżance"
Nie dodałam  żadnego "proszę" albo "czy możemy się zobaczyć?". Nie. Miałam nadzieję, że mi nie odmówi. Czas kiedyś zacząć być w końcu stanowczym.
Dostałam szybką odpowiedź "Ok".
Taak, telefony to cud techniki.
- Okej, mała, idziemy trochę nakarmić mój głód kofeinowy, a przy okazji zaciągnąć kolejną osobę - rzuciłam i poszłyśmy w kierunku dzielnicy handlowej.
- Co planujesz?
- Chcę ustalić miejsce i pierwszą ofiarę i może jakąś drobną ofiarę i przedyskutować, czy potrzebujemy wspólników.
- Ale jak będzie mnie wkurzał to dostanie w pysk.
- A czemu by nie. Trochę rozrywki przyda się każdemu - rzuciłam jej tajemniczy uśmiech.

Akki wszedł do środka od razu po tym, jak zamówiłam mokkę i usiadłam przy stoliku. Rin zadowoliła się zwykłą czarną.
- Cześć dziewczynki - uśmiechnął się.
- Tylko nie dziewczynki - warknęła Rin.
- Te "dziewczynki" potrafią skopać tyłek lepiej, niż ty, chłopczyku - pokazałam mu język.
- No dobra, dobra. Wygrałaś - uniósł ręce w geście "poddaję się". - Dajcie mi chwilę, idę coś zamówić.
Wrócił z czarną kawą i saszetką cukru w drugiej dłoni.
- A więc? Czego potrzebujecie?
- Potrzebujemy miejsca na naszą agencję. Poza tym, myślałam, że moglibyśmy także zajmować się trochę mniej poważnymi sprawami, niż same zabójstwa, co wy na to?
- Jeśli dostanę za to pieniądze, to jasne - Akki wsypał resztkę cukru do kubka i zamieszał napój.
Wzięłam łyka gorącego płynu. Był słodki i pachniał idealnie, a na moim języku właśnie otworzyły się bramy do raju. Mmm...
- A co powiecie na temat innych ludzi?
- Myślę, że nie potrzebujemy dodatkowych gęb do wykarmienia, a nowe osoby mogłyby nas też komuś wydać, więc bezpieczniej będzie zostać w takim składzie - Rin wzięła łyka kawy. - A ty, padalcu? Co o tym myślisz?
- Muszę z bólem przyznać, że masz rację.
- Okej, a... ma ktoś jakieś propozycje na miejsce?

Od Akatriela

Głowa nadal bolała mnie niemiłosiernie. Była to pierwsza i zarazem jedyna rzecz, jaką zakodowałem. Z jękiem wsunąłem ją pod poduszkę i oddychałem głęboko, czekając aż zniknie pulsująca obręcz, uciskająca mi mózg. Niestety, gdy po 10 minutach nie poczułem poprawy, z westchnieniem wyczołgałem się z łózka i poszedłem do łazienki. Opłukałem twarz zimną wodą i spojrzałem w lustro. Zobaczyłem trochę bladego, ale ogólnie zdrowo wyglądającego faceta. Nie czułem się nawet tak źle, jeśli pominąć tą cholerną głowę. Zrobiłem sobie coś do jedzenia i zwaliłem się na kanapę przed telewizorem. Ku mojemu zdziwieniu mebel zaczął się ruszać i wyzywać mnie od najgorszych.
- Przepraszam, Angel, nie zauważyłem cię... - mruknąłem, nawet nie próbując przebić się przez te wiązanki przekleństw. Spojrzała na mnie dziwnie, milknąc.
- Dobrze się czujesz? - zapytała podejrzliwie.
- Całkiem ok - odpowiedziałem, siadając tym razem na poduszce.
- No nie wiem... Nie kłócisz się, nie patrzysz na mnie tym swoim wzrokiem "zamknij mordę, mam cię dość"... - przyłożyła mi dłoń do czoła. Odepchnąłem ją, lekko podenerwowany.
- Nic mi nie jest - powiedziałem, mocno akcentując pierwsze słowo.
- Jesteś nerwowy i masz temperaturę. Marsz do łóżka - wskazała ręką w stronę posłania, jakby myślała, że to coś da. Ostentacyjnie olałem ją i włączyłem telewizor, zarzucając nogi na stół. Chyba zorientowała się, że w tej chwili nie ma ze mną rozmowy, bo tylko szturchnęła mnie lekko w ramię dla zasady, po czym wyszła z pokoju. Odetchnąłem głęboko i wyłączyłem telewizor. Mimo całkowitej ciszy, od której aż dzwoniło mi w uszach, pulsujący ból w głowie nie zmalał. Wtedy ktoś gwałtownie otworzył drzwi. Tym kimś okazał się Zakiel, który mamrocząc coś pod nosem podreptał do kuchni, jakby w ogóle mnie nie zauważając. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do obżerania się przed telewizorem, delektując się względnym spokojem.

czwartek, 18 września 2014

Od Mico



Zorientowawszy się w sytuacji zdecydowałam, że z dwojga złego lepiej pomóc współbraciom niźli ludziom, którzy najwyraźniej jednego z nich doprowadzili do fatalnego stanu. Na dobrą sprawę nic nie wiedziałam o sprawie, jednak przystałam na propozycję kobiety-wilka zapytując jednocześnie duchy. Świat jest tak stary, że nie ma miejsca, z którym jakiś nie byłby choćby powiązany. Broni ludzi-bez-piorunów-we-krwi oczywiście odmówiłam, to była by obraza dla bardzo wielu z moich przyjaciół, również tych niematerialnych. Pomijając fakt, że nie mam pojęcia jak to obsługiwać.
- Pomogę wam, przynajmniej teraz. A ta broń… nie, wolę nie.
(fragment o tym, że nikt nie wyjdzie stąd żywy cóż… nie, nie zabijam, nigdy nie zabijam mogąc tego nie robić)
Nie miałam najmniejszego zamiaru zabijać ludzi, którzy nie wyrządzili szkody mnie ani bliskim mi osobom, a i o ich ewentualnych winach nic nie wiem. Skoro nie jestem w stanie zwrócić życia tym, którzy na nie zasłużyli kimże jestem by decydować komu je odebrać? Wolałam również póki co nie afiszować się ze swoimi umiejętnościami, które były zdecydowanie obce normalnym ludziom, pomijając jednak teleportację. To już widzieli, a czasu nie cofnę. Kostur wraz z sakwą wylądował pod jedną ze ścian, przy okazji zahaczając o czyjś brzuch. Starałam się w miarę możliwości nie ranić żadnego z przeciwników ani co gorsza nie zabijać, teleportowałam się wic poza ich zasięg i tępym końcem rękojeści sztyletu uderzałam w kark bądź w głowę by pozbawić przytomności. W międzyczasie odpowiedział na mój apel byt odwiedzający czasem te okolice. Eksperymenty, w dodatku wątpliwej moralności, o legalności nie wspominając. Wspaniale, wylądowałam w środku wprost cudownej sprawy, która sięgała najwyraźniej o wiele dalej niźli powinna.
Starcie, czy raczej jednostronna eliminacja przeciwników, zakończyło się o wiele szybciej niźli przypuszczałam. Zdarzyłam przez ten czas zaobserwować, że druga wadera była oswojona z walką i radziła sobie wcale nieźle, a i półprzytomny chłopak na chwile jakby odzyskał siły.
Kiedy Rin się przedstawiła przyłożyłam lewą dłoń z wyprostowanym kciukiem i palcem wskazującym do policzka w taki sposób, że czubki palców znajdowały się tuż pod okiem wskazując na nie. Gest szacunku, pozdrowienie.
- Nazywają mnie Mico. Co tu się dzieje? – spytałam wskazując ruchem głowy stół laboratoryjny stojący nieopodal. Wsłuchałam wyjaśnień Rin konfrontując te informacje z tym, czego dowiedziałam się wcześniej od ducha i kiwnęłam głową potwierdzając, że rozumiem. W międzyczasie pojawiła się kolejna osoba, najwyraźniej jakiś znajomy Rin, również jeden z wilczych.
- Skąd tu się wzięło tak wielu spośród wilczych ludzi?
Więcej wilków. W mieście. Czyżbym to właśnie tego szukała? Mara Soul… To zdecydowanie warto zapamiętać. Fakt, że beztroskie paradowanie w wilczej formie jest raczej oczywisty, niemniej jednak tu zapewne muszę pilnować się bardziej niźli wśród wolnych plemion. W dodatku wszyscy ci wilczy się znają, czyżby to była jakaś zorganizowana grupa?
Bez słowa ruszyłam za Rin zabierając po drodze swą sakwę i kostur, skoro Akatsuki wyraźnie dawał do zrozumienia, że sam sobie poradzi lub też zamierza sam sobie poradzić, a efekt mógł być inny. Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie towarzyszącej mi chwilowo wadery.
- Co robiłem… podróżuję już od wielu lat, jednak z dala od tak zniszczonych miejsc. – Nie skłamałam, jednak wolałam być ostrożna przy nowo poznanej dziewczynie. Nie znam jej prawdziwych zamiarów. Słysząc jej odpowiedź pokręciłam głową ze słabym uśmieszkiem.
- A czy do choroby można się przyzwyczaić? – Przyglądałam się uważnie rozmówczyni starając się ją zrozumieć w pełni. Język używany w tych stronach wciąż wymagał ode mnie skupienia by nie zatracić sensu wypowiedzi.
- Zawsze odchodzę, ale i zawsze wracam, jeśli mam do czego – zamilkłam na chwilę by wysłuchać odpowiedzi Rin. Jej propozycja wydała mi się uczciwa, więc zdecydowałam się na nią przystać.
- Zgoda. Jak mówiłam podróżuję, jednak mam ku temu powód. Jestem wędrownym szamanem, wypełniam powierzoną mi przez duchy misję. Żyję wśród wolnych plemion, z dala od takich miejsc pełnych ślepców i osób nie umiejących słuchać. Ludzie-bez-piorunów-we-krwi rzadko są gotowi by to zrozumieć, pozbawiają również gotowości swoje dzieci, które w przeciwieństwie do nich są otwarte. Żyję tak od wielu lat, naprawdę wielu. Starałam się do tej pory odnaleźć innych spośród wilczego ludu, jednak nieczęsto udawało mi się odnaleźć kogokolwiek. To pierwszy raz gdy natrafiam na tak liczną grupę – zamilkłam na chwilę zastanawiając się, czy mogę powiedzieć teraz coś jeszcze.
- A jak jest  tobą?

środa, 17 września 2014

(Dzielnica Mroku) od Akatsukiego

Ocknąłem się w jakimś pokoju na łóżku, czyli jednak dopadł mnie ze swoją strzykawką. Był wieczór, nie wiem ile przespałem, ale pewnie tak około 2-3 godzin. Wstałem i się rozciągnąłem. Czasu wychodzić stąd - i tak już straciłem za dużo czasu.
Hmmm... Mam dwa wybory: wyskoczyć przez okno (nieeee... chyba trochę za wysoko) albo wyjść (z nadzieją, że nikogo nie obudzę).
Wyślizgnąłem się z pokoju i cicho przeszedłem przez salon. Akatriel najwyraźniej sobie spał i wyglądał już o wiele lepiej niż ostatnio, a blondynka była obok niego na kanapie przykryta kocem.
Tymczasem pewien irytujący mnie z jakiegoś powodu medyk, który najwyraźniej miał hobby wszystkich usypiać zniknął. I dobrze. Może by jeszcze spróbował jeszcze raz mnie uśpić.
Jednak nieważne, jak bardzo będę na niego narzekać, wciąż miałem świadomość, że mimo wszystko mi pomógł. Otworzyłem drzwi z zamiarem wyjścia i...
Oczywiście ponownie zobaczyłem Zakiela, który stał po drugiej stronie. Jakoś nie mogłem w to uwierzyć? Co za złośliwe zrządzenie losu sprawiło, aż taki zbieg okoliczności.
Szczerze mówiąc nie chciałem go widzieć - wciąż miałem do niego uraz za to uśpienie.
Spojrzałem na niego niechętnie (chyba jak do tej pory to ciągle rzucałem mu niechętne spojrzenia), tymczasem on wpatrywał się we mnie w milczeniu ze zdziwioną miną, aż w końcu poczułem się nieswojo, kiedy tak staliśmy przez 3 minuty w ogóle się nie odzywając.
 - Coś się stało? - Zapytałem w końcu nie rozumiejąc czemu się tak na mnie gapił.
 - Nic - odparł z opóźnieniem, jakby miał chiński zapłon.
 Naprawdę nie ogarniałem co mu chodzi po głowie, a ta mina była tak dziwna, że aż odstraszająca. Wpatrywał się we mnie, niczym jakiś obiekt, który zachowywał się inaczej niż powinien.
Ostrożnie przeszedłem w drzwiach zachowując, jak najdalszą od niego odległość, a następnie podszedłem do windy i nie oglądając się za siebie do niej wszedłem.
Wyszedłem z hotelu i skierowałem się w stronę mojego domu, gdzie się ogarnąłem i doprowadziłem do porządku.
Oczywiście od razu udałem się do lasu za miastem szukając, jakiegoś spokojnego miejsca do ćwiczenia swoich mocy i innych umiejętności. Musiałem stać się silniejszy pod każdym względem.

(Dzielnica Ludzi) od Zakiela

Skończyłem opatrywać zranioną łapę jednego z moich towarzyszy. Wstałem i przeciągnąłem się. Wszyscy członkowie mojej watahy patrzyli na mnie z wyczekiwaniem. Spojrzałem po znajomych twarzach i nie mając im nic dobrego do zakomunikowania, wymownie zacząłem przeglądać zapasy medykamentów, które trzymałem w szczelnie zamkniętych probówkach na lewym udzie. Z niepokojem policzyłem, ile kieszonek jest pustych. Wysłałem najzwinniejszego ze stada, aby wspiął się na pobliskie drzewo i zobaczył, czy widać jakąś osadę ludzką. Życie w dużych lasach zaczynało mnie już męczyć. Brakowało tu wszystkiego, co lubiłem - naboi, odczynników chemicznych, kończyły mi się też preparaty do czyszczenia ukochanych pistoletów. Co dziwne, reszcie takie warunki wydawały się odpowiadać. Gdy uśmiechnięty chłopak zlazł w końcu z drzewa, podjąłem już decyzję. Zarządziłem natychmiastowy wymarsz i zmieniłem się w wilka. Poprowadziłem watahę w stronę zabudowań. Kilometr od miasta przemieniliśmy się w ludzkie postacie. Stanowiliśmy dość dziwny widok - zgraja bardzo różnorodnych młodych ludzi, od punków po szare myszki przedzierająca się przez las. Nie zwracanie na siebie uwagi mięliśmy załatwione na wejściu. Przy pierwszych zabudowaniach powiedziałem, żeby rozeszli się, gdzie chcą, nakupowali, co im tylko pasuje i byli w tym samym miejscu za kilka godzin. Młodszym wydzieliłem stosowną ilość gotówki ze wspólnego banku pieniędzy i ruszyłem w stronę apteki, aż drżąc na myśl o tych wszystkich odczynnikach chemicznych i perspektywie zabawy z nimi wieczorem. Już wyobrażałem sobie siebie, siedzącego przy ognisku i starannie odmierzającego dawki substancji, które po połączeniu działały leczniczo lub przyspieszały krzepnięcie krwi. Musiałem też wypróbować na kimś nową mieszankę chemiczno-ziołową, której proporcje obmyśliłem kilka tygodni wcześniej. W teorii powinna zatamować krwawienie, oczyścić ranę i przyspieszyć gojenie. Jak będzie to wyglądało w praktyce? Świetne pytanie, na które odpowiedź zamierzam znaleźć już tego wieczoru. Wszedłem do największej apteki, jaką znalazłem i z uśmiechem wyciągnąłem długą listę nie tylko związków chemicznych, ale także zwykłych leków, produkowanych masowo przez koncerny farmaceutyczne. Jak zwykle nie udało mi się zdobyć wszystkiego w jednym miejscu, więc po wyjściu zamierzałem zrobić rundkę po pozostałych sklepach specjalistycznych w mieście, gdy nagle poczułem znajomy zapach. Czuły, wilczy węch nie mógł mnie mylić. Z niedowierzaniem ruszyłem w stronę jego źródła. Mijałem właśnie róg hotelu, gdy z pełnym impetem wpadł na mnie jakiś chłopak. Mimo że kabura na fiolki, którą nosiłem na biodrze była przygotowana do chronienia zawartości nawet przy mocnych uderzeniach, odruchowo sprawdziłem, czy wszystkie naczynka są całe. Dopiero później spojrzałem na osobnika, z którym miałem bliski kontakt trzeciego stopnia. Całkiem wysoki chłopak o czarnych włosach z granatowym odcieniem. Na plecach niósł tego, którego zapach mnie tu zwabił. Akatriel nie wyglądał na rannego, ale niewątpliwie był nieprzytomny. Blada skóra i spuchnięte, podkrążone oczy wskazywały na... potrząsnąłem głową. To nie był czas ani miejsce na diagnozy. Ach te skrzywienia zawodowe.
- Ummm, mogę wiedzieć czemu i gdzie niesiesz mojego nieprzytomnego przyjaciela? - zapytałem. Jakoś zacząć rozmowę musiałem, a nic innego mi do głowy nie przychodziło.
- To twój znajomy? - Zapytał. - To znacznie ułatwia sprawę - stwierdził tajemniczo. - Mógłbyś go zabrać na górę, mieszka na ostatnim piętrze. Nawiasem mówiąc przydałaby się mu jakaś pomoc.
- A co się stało? - Ciekawe czy aż tak wyglądam na medyka, że ludzie proszą mnie o pomoc po wymianie ledwie jednego zdania.
- Długa historia. Nie mam czasu opowiadać. Śpieszę się.
- Na pewno wszystko w porządku? - Przyjrzałem się mu. Nie wyglądał najlepiej, Właściwie wyglądał strasznie. Dyskretnie zaciągnąłem się otaczającym go powietrzem i wyczułem ostry zapach krwi. Cały płaszcz musiał nią nasiąknąć. Zakląłem w duchu.
- Nic z tego, idziesz z nami i chyba najpierw zajmę się Twoją raną - powiedziałem, próbujący wyglądać i brzmieć jak profesjonalista.
- To nic takiego. Nie potrzebuję pomocy - odparł jak na mój gust za szybko. - Sam się tym zajmę. Bywałem już w gorszych sytuacjach - po tych słowach odwrócił się z zamiarem odejścia. Stanowczo złapałem go za rękę i zatrzymałem. Nawet się nie szarpnął,co tylko dowodziło mojej racji.
- Daj mi go - powiedziałem, wskazując nieprzytomnego mężczyznę i wzdychając w duchu. Posłusznie przekazał mi Akatriela, a na jego twarzy zobaczyłem przelotny cień ulgi. Bez większego problemu zarzuciłem sobie go na ramię w typowo medyczny sposób i chciałem to samo zrobić z nieznajomym, ale on tylko pokręcił głową, stwierdzając, że ma jeszcze "resztki dumy". Wzruszyłem ramionami  i puściłem go przodem, żeby wskazał mi poprawny pokój. Dotarliśmy na ostatnie piętro przed jego mieszkanie. Otworzyła nam siostra Akatriela, jak ona miała? Angel? W każdym razie powitałem ją uśmiechem, mijając w drzwiach.
- Co się stało? - Zapytała po chwili.
- Radzę poczekać z pytaniami, aż... - chłopak spojrzał pytająco w moją stronę.
- Zakiel - podpowiedziałem, domyślając się o co pyta.
- ... Aż Zakiel sprawdzi, jak on się czuje - skończył. Odchrząknąłem i spojrzałem na niego znacząco, unosząc jedną brew.
- Chyba najpierw powinienem się zająć tobą, zanim się wykrwawisz na śmierć. - powiedziałem.
- Jak wolisz - westchnął zdejmując kurtkę. Ja w tym czasie odłożyłem przyjaciela na łóżko, w międzyczasie szybko sprawdzając mu puls i temperaturę. Gdy nie stwierdziłem zagrożenia życia, odwróciłem się do chłopaka. Mocował się akurat z koszulką, która przykleiła się do rany i najwidoczniej za Chiny nie chciała się odczepić.
- Siadaj - wskazałem fotel. Sprawnym ruchem wyciągnąłem nożyczki i bezceremonialnie rozciąłem materiał.
- Nie przedstawiłeś się - zagadałem, wyciągając jedną z fiolek z zamocowanym na niej dzióbkiem do odmierzania malutkich kropelek.
-Akatsuki - powiedział po prostu. Skropiłem miksturą miejsca, w których materiał przywarł do ciała i rozpuściłem strupy. Strzępki ubrania rzuciłem na podłogę i zacząłem z uwagą oglądać obrażenia, delikatnie muskając palcami obrzeża ran.
- Angel byłabyś tak dobra i przyniosła mi trochę ciepłej wody i szmatek? - zapytałem, nie odrywając wzroku od chłopaka. Usłyszałem oddalające się kroki.
- Jak sobie to zrobiłeś? - Zapytałem. Cięcia były czyste, profesjonalne. Trafiały dokładnie w punkty witalne, ale niezbyt głęboko, jakby przeciwnik nie chciał go tak na prawdę zabić.
- Wpadłem na kogoś nadzwyczaj chętnego do walki - powiedział oględnie. - W dodatku dosyć silnego. - wydawał się coś ukrywać, ale nie wnikałem w szczegóły. Nie było mi to potrzebne w leczeniu, więc nie było mi to potrzebne w ogóle. O jedną rzecz musiałem jednak zapytać wprost.
- Masz jakieś zdolności samoleczenia? - nie odpowiedział od razu, pewnie zastanawiając się, ile może mi ujawnić.
- To ważne, bo chcę cię leczyć...niekonwencjonalnymi metodami - uściśliłem i spojrzałem mu w oczy wyczekująco.
- Można tak powiedzieć - westchnął w końcu. - Normalnie takie zadrapania nie sprawiłyby mi zbyt dużego problemu w walce, a ich uleczenie zajęłoby mi około 2-3 minut. Nie wiem czemu tym razem jest inaczej - zmarszczyłem brwi i szybko przeleciałem w głowie listę możliwych przyczyn. Uszeregowałem je według prawdopodobieństwa. Najwyższym priorytetem nie było tak na prawdę uleczenie ran, tylko odblokowanie naturalnych zdolności autoleczniczych. Najpierw na próbę posypałem jedną z mniejszych ran proszkiem złożonym z różnych substancji, odpędzających klątwy, ale nic to nie dało. Podałem mu więc lek niwelujący najpopularniejsze trucizny. Odzyskał trochę kolorów na twarzy, ale rany wciąż krwawiły. W końcu wyciągnąłem maść, która powinna złamać lżejsze klątwy. W duchu dziękowałem sobie za dążenie do robienia moich leków jak najbardziej uniwersalnymi, dzięki czemu nie musiałem teraz testować wielu substancji po kolei. Nabrałem trochę smarowidła na palce i przyłożyłem do rany. Strasznie babrało się z wciąż płynącą krwią, ale ku mojemu zadowoleniu zauważyłem, że maść jakby zniszczyła pewną warstwę, blokującą leczenie. Rana rzeczywiście zaczęła zasklepiać się w oczach, więc już nie zwracałem na nią uwagi i zająłem się kolejnymi. W milczeniu kontynuowałem nieprzyjemną pracę, aż ostatnia rana nie zniknęła. Z westchnieniem spojrzałem na puste pudełko i zakodowałem sobie, jakie składniki dopisać do listy. Wrzuciłem pojemniczek do miski z breją złożoną z wody, szmatek, krwi i resztek kremu, po czym zaniosłem to do łazienki. Nie chciało mi się teraz myć naczyń, więc po prostu opłukałem ręce i zostawiłem miskę w umywalce. Wróciłem do pokoju.
- Dzięki - powiedział ni z gruszki ni z pietruszki Akatsuki i wstał.
 - Dokąd idziesz? - Spojrzałem na niego czujnie. To chyba typ "nic mi nie jest, tylko wróć tu za godzinę, bo będę miał krwotok wewnętrzny".
 - Potrenować - odparł. Jego szczerość trochę zbiła mnie z tropu.
 - Teraz powinieneś odpocząć - aktualnie nie wymyśliłem nic lepszego.
 - Nie ma takiej potrzeby. Nie mam czasu odpoczywać - "jak każdy" odparłem w duchu, ale głośno przedstawiłem tylko jedyną racjonalną opcję.
 - Jak teraz nie odpoczniesz to potem tylko pogorszysz swój stan - westchnąłem. Czułem, że nie obejdzie się bez radykalnych środków.
 - Jeśli teraz nie będę ćwiczył, to potem mogę przez to następnym razem źle skończyć w walce z nim - podczas, gdy przedstawiał mi te śmieszne argumenty, dyskretnie przesunąłem się w stronę drzwi, blokując mu drogę ucieczki.
 - Nigdzie stąd nie idziesz - uśmiechnąłem się, wyciągając strzykawkę, przygotowaną na takich właśnie pacjentów.
 - Chyba sobie stroisz żarty... - Nie odpowiedziałem, bo w myślach szybko liczyłem odpowiednią dawkę. Połowa pojemności cylindra. Muszę nie tylko uważać, jak wbijam igłę, ale także jak mocno naciskam tłok. Spróbował wybić się z górę, lecz całą siłę włożoną w wyskok zamortyzował niezwykle miękki fotel. Bez większego problemu unieruchomiłem mu rękę i sprawnym ruchem wprowadziłem odpowiednią dawkę substancji. Zadziałała od razu. Gdy opadał z powrotem na fotel, złapałem go delikatnie i przeniosłem na łóżko w drugim pokoju. Chyba już tego nie zakodował. Odruchowo sprawdziłem ogólny stan zdrowia - puls, temperaturę, reakcję na bodźce. Wszystko było w normie, potrzebował tylko odpoczynku. Zauważyłem Angel śpiącą na kanapie, więc delikatnie wyjąłem koc spod jej stóp i okryłem ją.
- Zakiel... - usłyszałem za sobą słaby głos. Odwróciłem się gwałtownie. Z bladej twarzy wpatrywała się we mnie para przenikliwych, zielonych oczu. Przysunąłem sobie krzesło i usiadłem przy węzogłowiu łóżka.
- Jak się czujesz? - zapytałem z troską, przyglądając mu się. Spróbował się zaśmiać, ale z jego gardła wydobył się tylko niewyraźny charkot.
- Wiesz, że dokładnie to samo powiedziałeś, gdy poznaliśmy się po raz pierwszy?
- Pięknie, teraz mu się zebrało na wspomnienia... - rozłożyłem ręce z uśmiechem.
- Łeb mnie napiernicza, ale oprócz tego da się znieść - powiedział bardzo konkretnie. Podałem mu dwie fiolki.
- Najpierw łyknij czerwoną, potem przeźroczystą - podałem mu dwie fiolki i poszedłem do łazienki posprzątać po pracy. Przez otwarte drzwi obserwowałem Akatriela i pilnowałem, aby nie zadławił się podczas przyjmowania leków. Później stanąłem na środku pokoju, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Było już na tyle późno, że wszystkie sklepy na pewno były już zamknięte, a godzina spotkania z watahą jeszcze nie nadeszła, więc po prostu usiadłem i z nudów zacząłem polerować broń. Zawsze była w doskonałym stanie, więc nie było to zajęcie na długo.  Zostawiłem krótką notkę na stole i wyszedłem. Nikt, oprócz Angel, nie powinien podnieść się z łóżka co najmniej do rana. Włóczyłem się powoli ulicami, z nieukrywaną radością wciągając specyficzną mieszankę spalin i zapachów różnego pochodzenia, które stanowiły miastowe powietrze. Usiadłem na ławce w ciemnym parku i rozmyślałem przez ponad 2 godziny. W końcu ruszyłem w stronę miejsca spotkania z watahą. Wszyscy już na mnie czekali. Stanąłem na środku i, jakby nieswoim głosem, zakomunikowałem im, że zostaję w mieście.
- Kto chce, może zostać ze mną. Do niczego nie zmuszam - popatrzyłem po zszokowanych twarzach. Nie dziwiłem im się, w końcu nie co dzień Alfa opuszcza watahę w taki sposób. Nikt nie wyraził chęci pozostania ze mną, więc uśmiechnąłem się i wskazałem osobę, która będzie moim następcą. Nowy przywódca podszedł do mnie. Żaden z nas nie wiedział, co powiedzieć, więc po prostu poklepałem go po plecach i życzyłem powodzenia. Odwzajemnił pozdrowienie i odwrócił się, zarządzając wymarsz reszty ekipy. Stałem w miejscu jeszcze kilka minut po zniknięciu ostatniego osobnika w lesie. W końcu westchnąłem, czując jak z barków spada mi ogromny ciężar. Nie mogąc powstrzymać uśmiechu ruszyłem z powrotem do hotelu.