niedziela, 18 lutego 2018

Wyjaśnij. /Akatsuki

Przyjęłem kawę zaoferowaną przez Aurorę z przyjaznym uśmiechem. Doprawdy, co za utrapienie. Nie dość, że ma siłę goryla to jeszcze mentalność. Po czym nagle zaczyna się zachowywać, jak cywilizowany człowiek i za wszystko ciebie obwinia.
 - Więc - na twarzy miała równie szeroki co fałszywy uśmiech - z pewnością masz mi wiele do powiedzenia, mój drogi - te ostatnie dwa słowa niemalże wypluła.
Ała. Gdybym miał uczucia to byłbym zraniony.
 - No właśnie niezbyt - zaśmiałem się. - Przecież nie było mnie nawet tak długo..
 - Pół roku - ucięła chłodno - a teraz możesz zacząć się tłumaczyć.
 - Nawet w sądzie ludzie mają prawo do zachowania milczenia - napomknąłem. Nie miałem zbytnio ochoty wdawać się w zbędne szczegóły.
Na to w jej rękach zmaterializowała się ta przeklęta parasolka.
 - "Ludzie" - skrzywiłem się widząc do czego dąży - ale ty przecież człowiekiem nie jesteś.
Szczerze mówiąc... w tym momencie wydawała się o wiele bardziej demoniczna niż ja lub większość demonów, które spotkałem w moim nie tak krótkim życiu. Zaczynałem wątpić w jej korzenie...
 - Rasistka - rzuciłem jej pełne wyrzutów spojrzenie.
 - W twoim przypadku zawsze - odparła niemalże automatycznie.
 - No więc... Co chcesz wiedzieć? - burknąłem.
 - Wszystko - odparła, jakby to było oczywiste.
Westchnąłem ciężko zastanawiając się co ja tutaj w ogóle robię. Przecież mogłem po prostu wmieszać się w tłum i zniknąć albo może zaprowadzić ją w ciemną uliczkę pod pretekstem rozmowy, a następnie pozbyć się uciążliwości.
Czemu tego nie zrobiłem? Na to pytanie sam chciałbym znać odpowiedzieć. Czyżby dopadały mnie sentymenty na starość - pomyślałem ironicznie.
 - Po prostu załatwiałem rodzinne sprawy - wzruszyłem ramionami. Małe kłamstwo w tym przypadku było nawet wskazane. Podniosłem głowę i napotkałem oko, które jakby starało się przewiercić moją duszę, jakby oceniało na ile może zaufać moim słowom.
 - I uznałeś, że możesz od tak po prostu sobie zniknąć bez słowa - jej ton był pełen złości, wyrzutów, ale wydawało mi się, że było do tego coś więcej, coś czego nie mogłem wyłapać.
 - Może - posłałem jej bezczelny uśmiech.
Zamachnęła się na mnie parasolem, widocznie nie zamierzała tolerować żartów. Oho, ktoś się zrobił bardzo drażliwy pod moją nieobecność, czyżby na starość.
Podniosłem rękę i zablokowałem cios z cieniem uśmiechu.
 - Ostrożnie, jeśli będziesz tak machać to jeszcze możesz kogoś uderzyć - moje kąciki ust uniosły się jeszcze bardziej. - Przecież nie chcesz mi dać powodu, abym mógł oddać, co nie człowieku?
Podkreśliłem zwłaszcza ostatnie słowo, w sumie pozwalałem jej na dosyć wiele, ale daj takim dłoń, a za chwilę ci zabiorą całą rękę.
 - Eyy - usłyszałem inny wysoki ton, wyraźnie zirytowany. - Aurora, możesz trochę ciszej - był pełen wyrzutów i nienawiści - naprawdę nie mam ochoty słuchać twojego baraszkowania z... - głos urwał.
W drzwiach stała znajoma sylwetka. Długie białe włosy opadające na ramiona. Chłodno patrzące oczy oraz zniesmaczona mina.
 - Oh, Rin - spojrzałem na nią zaskoczony. Niby co ona robiła w domu Aurory, w dodatku miała na sobie jedynie długą białą koszulę, jakby była u siebie.
 - Ah - otworzyła usta, jakby miała coś i powiedzieć, ale je zamknęła - Akki.
 - Stęskniłaś się? - uśmiechnąłem się szeroko w jej kierunku.
Spojrzała na mnie z nieco zmieszanym wzrokiem, cofnęła się kilka kroków, a następnie zachwiała.
Huh? Spodziewałem się usłyszeć jej standardową odpowiedź, coś w stylu "chciałbyś gnido", ale zamiast tego.
Już wyglądała, jakby miała upaść na ziemię, więc szybko wyminąłem Aurorę i złapałem ją w moje ramiona, a następnie położyłem na kanapie.
Spojrzałem chłodno na Aurorę.
 - Wyjaśnij.

Parasol //Aurora

I tak oto, po tak długiej rozłące spotkałam mojego ulubionego ucznia, Akatsukiego. A raczej to mój biust spotkał go najpierw. Ha, jednak czasem się na coś przydawał. Już chciałam zacząć rozmowę, gdy chłopak minął mnie bez słowa, bez cienia zainteresowania moją osobą. Stałam chwilę zdziwiona, spodziewałam się raczej, że jeśli spotka mnie po takim czasie to chociaż obrzuci mnie jakimś "o nie, to znowu ty", a nie tak po prostu mnie zignoruje. Poczułam jak wzbiera we mnie wściekłość.
- Gdzie... to się wybierasz tak prędko... - mój parasol zahaczył o jego ramię - ...bez żadnego przepraszam?? - szarpnęłam moją ofiarę ku sobie i złapałam go za kołnierz - Ty mała gnido. - w sumie podczas tych sześciu miesięcy wymyśliłam o wiele więcej obelg, którymi miałam go obrzucić w razie spotkania, ale teraz nagle wyparowały mi z głowy - Ty...
- Przepraszam, ale nie znam pani i nie życzę sobie takiego traktowania. - odrzekł patrząc na mnie obojętnie - Musi mnie pani z kimś mylić...
- Oczywiście, że cię z nikim nie mylę i nie próbuj udawać! - krzyknęłam - Gdybyś mnie nie znał nie wyminąłbyś mnie, ani nie był tak spokojny, tylko uprzejmie przeprosił!
- Nigdy nie przepraszam za takie rzeczy, ani się nie denerwuję... - próbował mówić coś dalej, ale nie zamierzałam tego słuchać.
Po prostu ściągnęłam opaskę z oka i sięgnęłam do jego wspomnień. Mimo, że obiecałam sobie, że już tego nigdy nie zrobię, ponieważ obawiałam się o moje zdrowie, ta sytuacja była wyjątkowa. I tak jak zwykle przy Akatsukim, moja moc została od razu odbita przez jego nieludzką aurę.
- Mam najlepszy dowód... - syknęłam - ...że się nie pomyliłam. - spojrzał na mnie nie rozumiejąc i przypatrując się mojemu oku, które zaczęło mnie piec. Nie miałam zamiaru jednak teraz się nim zająć. Byłam za bardzo wściekła, aby myśleć o sobie w tej chwili - Ty mendo, ty kurwiu, ty tchórzu, ty cholero... - puściłam jego kołnierz, ale zaczęłam okładać go parasolem - ...ja ci dam "nie znam pani", ja ci tam "nie życzę sobie takiego traktowania"! Ja cię tu zaraz potraktuję tak, że zatęsknisz za miętoleniem twojego kołnierzyka, ty...
- Dobrze, dobrze, geeezzz. - krzyknął osłaniając swoją głowę rękami przed moimi furiackimi atakami - Nie musisz robić awantury na całą ulicę, aż ludzie się patrzą.
- Niech widzą! Niech widzą jak wygląda personifikacja chamstwa i degradacji ludzkiej moralności! - mimo to przestałam go okładać. - Więc, słowa przeprosin, usłyszę?
- Za to, że na ciebie wpadłem? Matko, wielka mi sp... - znowu walnęłam go parasolem - Ała!
- Za to, że zniknąłeś na pół roku, ty ciemnoto! I to bez słowa, nawet kartki z podróży nie wysłałeś!
- A po co miałbym to robić? Jesteś jedną z wielu kompletnie nieznaczących osób w moim życiu, dlaczego miałbym w ogóle cię o czymkolwiek powiadamiać? Bo jesteś pedagogiem w szkole, do której niby chodziłem? Wolne żarty...
- No nie wiem, może dlatego, że miałeś mi pomóc odszukać mordercę mojego męża, ty tępa pało. A może dlatego, że... - zatrzymałam się. Powiedzenie tego raczej nie pomogłoby mi w tej sytuacji.
- Że co, martwiłaś się o mnie w związku z "planami mojego ojca"? - uśmiechnął się tym uśmiechem, który zawsze mnie irytował - Ojeeeej, jak słoodko... - znowu oberwał parasolem, ale tym razem zdążył odparować cios.
- Dlatego, że byłam za ciebie trochę odpowiedzialna, plebsie.  - spojrzałam na niego z poczuciem wyższości. Mimo, że byłam niższa, nadal miał ten swój... syndrom prawiczka na twarzy  - Ale widzę, że nic ci nie jest, ani nic się nie zmieniło. Nadal wyglądasz jak dzieciak, nawet w tych bardziej porządnych ciuszkach. - w sumie nie wiem co jego mina w tej chwili wyrażała. Jakiś rodzaj zmieszania i odrazy zarazem - Więc jak, nadal jesteś uczniem naszej szkoły. Pójdziesz grzecznie razem z panią pedagog do domu i wytłumaczysz się ze swojej absencji, hmm?
- Dlaczego miałbym iść do domu pani pedagog, hmm? - skrzyżował ręce na piersi - Jaka procedura mówi o tym, że to w ogóle legalne?
- Parasol znowu ma ci wytłumaczyć? - westchnął zrezygnowany.
- Więc to taki poziom ma ta rozmowa... - skrzywił się i rozejrzał dookoła. Ludzie, którzy wcześniej patrzyli się na nas ruszyli dalej swoimi ścieżkami, ale pojedyncze osoby nadal oglądały się wstecz, z nadzieją na kolejną awanturę - ...chyba za bardzo nie mam wyboru, prawda...?
- Cieszę się, że rozumiesz. - wzięłam go pod rękę i ruszyłam w kierunku przystanku - A teraz chodź z panią Aurosią, Akki. - znowu poczułam, że mogę z czystym sumieniem tego używać - Masz mi dużo do opowiedzenia.

Coś tu się pojawiło? Nie, wydaje ci się - Akatsuki

Skrzywiłem się lekko patrząc się na kartkę papieru.
Znowu... Znowu wysyłasz mnie na rodzinne posyłki - najchętniej to bym po prostu wyrzucił tę kopertę i udał, że nigdy jej nie widziałem. Tylko istniał jeden problem... mianowicie taki jeden demon zarówno z charakteru jak rodowodu z uciążliwością na poziomie wielkiego bolesnego pryszcza na tyłku, który darzył ciebie (albo twoje cierpienie) jednostronnym przywiązaniem - i ze wszystkich możliwych miejsc do Mora Soul.
 - No bez przesady, nie stęskniłeś się za swoimi starymi znajomymi? - Vincent, albo Trey jak to siebie aktualnie nazywał zaśmiał się szyderczo. Jak ja bym mu z chęcią wtarł ten uśmiech w pobliską brudną kałużę... - Ostatnio jak tam byliśmy miałeś dosyć dużo towarzystwa.
Przed oczami stanął mi obraz białowłosej kobiety, ile to już było od kiedy widziałem tą wiecznie zirytowaną na mnie twarzyczkę - z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu westchnąłem nostalgicznie - pół roku bodajże. Po chwili pojawiła mi się druga, nieco młodsza białowłosa, której widok jeszcze bardziej mnie irytował.
Aurora.. Rin... Ciekawe co by powiedziałyby gdyby mnie teraz widziały - gorzko pomyślałem, doskonale potrafiłem sobie wyobrazić rządzę mordu obu.
 - Nie - warknąłem. - Nie tęsknię. Wątpię aby mnie nawet pamiętały.
Dopiero w momencie kiedy to powiedziałem, zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę chciałem, aby było odwrotnie. Ile to bym dał aby się uwolnić od tego przypadku, który przede mną stał i zamienił to na uciążliwą panią pedagog. Doprawdy... jak teraz o tym pomyślę tamto życie nie było nawet takie złe.
 - Hmmmm - kąciki ust Treya uniosły się nieco w szyderczym uśmiechu - czyżby kogoś dotykały sentymenty. Doprawdy... - jego ręka zawędrowała na moje włosy, które zaczął czochrać, jakby w czułym geście.
To nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Pochylił się nad nim i wyszeptał w moje ucho:
 - Chyba nie chciałbyś, aby coś im się stało - moje ciało zesztywniało, ale po chwili się otrząsnąłem z transu - o wiele za łatwo się przywiązujesz... zawsze byłeś tym najsłabszym w naszym rodzeństwie.
Odsunąłem się od niego zdegustowany i pomachałem ręką przed nosem, jakby obrzydzało mnie oddychanie tym samym powietrzem co on, co z resztą było prawdą.
Na mojej twarzy pojawił się fałszywy uśmiech.
 - Tak jakby śmiertelnicy mogli nas cokolwiek obchodzić - odparłem obojętnie. - Poza tym Gregory i Vincent to nie te same osoby co Akatsuki i Trey więc radziłbym uważać na słowa - wszystko to zostało wypowiedziane fałszywie słodkim tonem.
 - No, od razu lepiej - zaśmiał się jak szaleniec, którym zresztą był.
***
Wysiadłem z lotniska, krótko obrzuciłem tłum przede mną obojętnym spojrzeniem czekając, aby w końcu wydostać się z tego miejsca pełnego ludzi.
Ludzie... Te kruche małe istoty, zabiegane za swoimi sprawami. Nikogo z nich nie rozpoznałem, może to i dobrze, w końcu powinienem podobno unikać znajomych twarzy. Chwila, czemu w ogóle się rozglądam. Powinienem załatwić to co mam do zrobienia i zapaść się pod ziemię, a nie...
Kogo ja nawet szukałem?
Może Rin, w końcu uciążliwa "kuzynka", która była w sumie pierwszą osobą, która nie zmieniła do mnie swojego nastawienia, zarówno przed jak i po poznaniu moich korzeni. Nasza obustronna nienawiść zawsze pozostała taka sama.
A może Auro... - szybko potrząsnąłem głową. To już drugi raz, kiedy dzisiaj o niej myślałem. Błąd. Przeszłość to przeszłość. Akatsuki i Aurora nie mają już prawa bytu w tej samej przestrzeni.
I to był błąd. Moje myśli powędrowały w stronę dawnych czasów, wyobraziłem sobie młodą kobietę bezczelnie siedzącą na mojej kanapie ze świdrującym spojrzeniem, które jakby starało się wwiercić w moją duszę i poznać wszystkie sekrety.
I tak oto, nawet nie wiem, kiedy zawędrowałem w pobliżu szkoły. Miałem ochotę zakląć, powinienem wybrać inną drogę. W tym samym momencie wpadłem na coś miękkiego. To skutecznie otrząsnęło mnie ze zbędnych myśli.
Kobieta, najgorsze co może być. Wśród ludzi istnieje płeć uciążliwa i ta jeszcze bardziej uciążliwa. Oczywiście wiadomo do której kwalifikowało się to coś zwane kobietą.
Doprawdy... kto był na tyle szalony, aby wymyślić tak irytujące kreatury.
Pobieżnie obrzuciłem wzrokiem pokraczne kończyny i ich właścicielkę niezbyt zainteresowanym spojrzeniem. Krótkie białe włosy, opaska na oczach, nieprzeciętnej urody chociaż niezwykle irytująca twarzyczka, która mamrotała w tym momencie jakieś oburzone obelgi. Coś o dzisiejszej młodzieży, braku kultury i oświeceniu w kwestii jedzenia i że im się w głowie poprzewracało.
Aurora Leech. Ale za to ta opaska, czyżby coś się jej stało pod moją nieobecność... Nie, to nie ma znaczenia. Przeszłość.
Odwróciłem się z zamiarem zignorowania jej istnienia w momencie kiedy za ramię złapała mnie rączka od parasola.
Huh?
 - Gdzie... to się wybierasz tak prędko - jej głos brzmiał, jakby szykowała mi tysiące lat tortur. - Nie ma żadnego przepraszam?
Przyciągnęła mnie ku sobie, a następnie za pomocą goryle... ekhm siły obróciła.
Jak ktoś mi powie jeszcze raz, że kobiety to płeć piękna i delikatna to wtedy pokażę mu to coś i zmieni zdanie.. to jest o ile dożyje do tego momentu.
No to się wkopałem.

Opowiedz mi coś więcej o swoich marzeniach...//Aurora

Tego ranka obudziłam się bardzo wcześnie. Maurycy i Ruth nadal spali smacznie w salonie, toteż, aby mogli podzielić mój ból, zaczęłam krzątać się po kuchni i brzdękać garami. Uznałam, że będę na tyle uprzejma i zrobię nam jakieś ludzkie śniadanie, takie, które nie przyprawi mojej podopiecznej o rewolucję żołądkową. Zazwyczaj jadłyśmy jakieś chińskie jedzenie z puszki: ja jadłam jedzenie, a Ruth puszkę, ostatnio jednak zaczęła narzekać na tę dietę, ponieważ jakieś koleżanki z jej klasy uświadomiły ją, że nie tak powinien wyglądać jadłospis współczesnej nastolatki. „Więcej warzyw” mówiły, „niech ci pani pedagog kupi też jakieś suplementy diety, to włosy ci przestaną wypadać”. Ah, ta dzisiejsza młodzież. Naczytają się jakiś kolorowych czasopism o urodzie i prawach człowieka i już próbują mi wmówić, że nie mogę karmić własnej wychowanicy tym, czym chcę. Co za nonsens.
- Aurora, co ty wyprawiasz, jest jakoś piąta… - wspomniany problem-któremu-się-warzyw-zachciało szedł właśnie w moim kierunku wyglądając, jakby dieta puszkowa faktycznie doprowadziła ją na skraj zagłady - ...przestań hałasować.
- Tak to jest, kiedy próbujesz być dobrym, poczciwym obywatelem swojego państwa i jak na patriotę przystało robisz jedzenie dla swoich dzieci… - westchnęłam teatralnie - ...przyszłości tego narodu, tej nacji! Co dostaję w zamian? „Przestań hałasować”, „co ty wyprawiasz”…
- Doskonale wiesz o czym mówię – spiorunowała mnie wzrokiem – i nie udawaj poszkodowanej.
- Nie umiem spać. - burknęłam krojąc pomidora – To stwierdziłam, że coś ugotuję.
- Próbowałaś spalić dom póki spałam? Chytre, nie powiem. - pokazałam jej końcówkę mojego języka. - To bardzo dojrzałe, szanowna pani pedagog. - zaśmiałam się pod nosem.
Ruth trafiła do mnie z powodu amnezji. Jej rodzice zaginęli, nie miał się kto nią zająć, więc pani dyrektor zadecydowała, że ja, jako najcudowniejszy pedagog świata, poświęcę się w imieniu pracy i zaadoptuję to biedactwo. I w sumie z początku byłam całkiem podekscytowana tym pomysłem. Głównie z jednego powodu, a mianowicie nadziei, że dziewczyna szybko odzyska wspomnienia i co nieco mi opowie. Jednak to nigdy się nie stało.
W czasie, gdy dziewczyna okupowała łazienkę z powodu porannych rewolucji (może jednak faktycznie zmiana jedzenia coś da) ja zrobiłam zupę. W sumie nie byłam pewna czy była jadalna, ale to było w dalszym ciągu jedzenie dla Ruth, więc nie musiałam się zbytnio wysilać. Postanowiłam sobie osobiście kupić frytki po drodze do pracy, ot tak, dla pewności. Zrobiłam poranną kawę, a następnie wskoczyłam szybko w robocze ubrania. Dziewczyna, po swoim powrocie, dostawszy do rąk miskę wypełnioną wodą, pomidorami, ryżem i czymś tam jeszcze spojrzała na mnie z wyraźną pogardą, ale zabrała się za jedzenie tak czy siak.
W domu było zupełnie cicho, poza odgłosami wydawanymi przez łapczywe pałaszowanie Ruth. Ciągle waliła łyżką o dno miski, jakby nie umiała jeść zupy jak cywilizowany człowiek. Co za niedołęga. Nie dość, że straciła pamięć i nie mogła mi zdradzić żadnych pikantnych szczegółów o własnej rodzinie, to jeszcze została przez nią porzucona. Nikt nie zainteresował się losem mojej uczennicy, co bardzo mnie rozczarowało. Spodziewałam się jakiejkolwiek reakcji, ale wyglądało na to, że została pozostawiona samej sobie. Zabawne, że jej wujkiem jest Hades we własnej osobie, a kuzynem...
- Ciekawe czy przez ten rok Akatsuki się zmienił…? - wyszłam na balkon ściskając kawę w ręce. W końcu był pół bogiem, tak? Miał ten swój dziecięcy wygląd od setek lat… to znaczy, że nigdy już nie urośnie? Jego twarz już zawsze będzie miała ten sam młodzieńczy, naburmuszony wyraz, zwany przeze mnie syndromem prawiczka...? - Hej, młoda? - rzuciłam, a dziewczyna spojrzała na mnie – Przypomniałaś coś sobie…? - łyżka Ruth przerwała swój kurs do jej ust i kropla zupy chlupnęła z pluskiem ponownie do miski – Coś o swoim kuzynie na przykład?
- Mówiłam ci, że nic. - bąknęła znudzona – Sądzisz, że tak po prostu pewnego dnia wstanę i sobie przypomnę? Nawet jakby tak było, to zaraz bym przyleciała z wiadomościami… poza tym co cię ten kuzyn tak interesuje?
- Heh… to nic takiego. - uśmiechnęłam się i podniosłam kubek bliżej twarzy delektując się zapachem – Powiedzmy, że szukam go czysto hobbystycznie. - nie patrzyłam w jej stronę, ale założyłabym się, że jej umysł kompresował to co właśnie usłyszała. Po chwili jednak wróciła do jedzenia, a łyżka znowu zaczęła stukać o porcelanową zastawę.
Co za niefart.
Po naszym jakże rodzinnym śniadanku obie ruszyłyśmy do szkoły. Ruth poszła dalej bratać się z tymi zarozumiałymi dziewczynami, które próbowały wnieść nutę oświecenia do jej głowy, a ja pośpieszyłam do swojego gabinetu.
Godziny mijały smętnie, jak każdego innego dnia. Czasy, gdy cieszyła mnie ta praca, dawno już przeminęły. Teraz głównie zajmowałam się robieniem testów zawodowych dla moich uczniów, bo szanowna pani dyrektor wymyśliła, że to modne ostatnio w innych placówkach, a my nie możemy być gorsi.
- I jak, czy zostanę sławną gwiazdą filmową? - dziewczyna, którą przyjmowałam tego dnia, uśmiechnęła się podekscytowana. „Wszelkie moje statystyki klasyfikują cię jako kompletnego przegrywa”, tak chciałabym powiedzieć, ale rok doświadczenia podpowiadał mi, że nie na tym polega praca pedagoga szkolnego. Robota ta polegała na zapewnianiu uczniom względnego poczucia bezpieczeństwa, uśmiechaniu się do nich, poklepywaniu po ramieniu i udawaniu, że interesujesz się ich problemami. Oczywiście tylko w przypadku, gdy naprawdę musisz oszukiwać w tej kwestii. Parę moich wychowanków miało całkiem ciekawe życie i w sumie byłabym rada wyciągnąć z nich jeszcze więcej opowieści o rypaniu się na chórze w czasie nabożeństwa, włamywaniu się na prywatny basen i zażywaniu kąpieli z zakupionym ze środków własnych płynem do mycia, czy po prostu o jakiś standardowych porwaniach, włamaniach czy przemytach. Niestety, to były tylko pojedyncze przypadki. Poza tym większość z nich już dawno wyleciała z tej szkoły, mimo moich starań.
- W zasadzie to nie bardzo… - zaczęłam - ...ale za to wynika z tego, że masz chyba większe predyspozycje jeśli chodzi o stosunki międzyludzkie… może bardziej opiekunka, albo coś…
- Ale to idealnie, proszę pani… bo ja… to w sumie chciałabym w filmach pornograficznych grać… - zamrugałam parę razy myśląc nad tym co przed chwilą usłyszałam - ...podobno dobrze płacą.
- Czy ty tak na serio… - spojrzałam na nią szczerze zadziwiona - …abstrahując od tego, że etyka i tak dalej, to średnio masz do tego… warunki… - spojrzałam na jej klatkę piersiową.
- Pani powinna mnie wspierać na mojej drodze kariery! - zdecydowanie to było ponad moje siły.
- Oh nie, dzwonek, jak mi przykro! - rzekłam patrząc na zegar, zanim dzwonek w ogóle rozbrzmiał – Musimy umówić się na następny termin, to mi coś więcej opowiesz o swoich marzeniach, Niki. Może wtorek, pierwsza godzina?
- No dobrze. - rzekła naburmuszona i poszła sobie.
Jakby nie mogła sobie znaleźć normalnej pasji, pomyślałam pakując swoje rzeczy, grać nałogowo w gry komputerowe, czy coś…
Wyszłam ze szkoły sama, ponieważ Ruth szybciej kończyła lekcje i nigdy nie chciało jej się na mnie czekać. Powstrzymałam się od odwiedzenia supermarketu i kupienia jak co dnia konserw na wieczór, ponieważ „projekt dobra zmiana żywieniowa” nadal miał obowiązywać w moim domu. Westchnęłam patrząc tęsknie na widoczną zza szyby półkę z gotowym jedzeniem i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego.
Każdego dnia, idąc tymi zasyfionymi uliczkami, wypatrywałam jednej tylko osoby: Akatsukiego. Wcześniej nazwałabym go Akkim, ale po takim czasie rozłąki w sumie nie czułam się zobligowana do używania tego zdrobnienia. Chociaż w sumie… czy kiedykolwiek w ogóle dostałam na nie pozwolenie? Nie pamiętam nawet. Pewnie nie. W końcu zdrowo mnie nie cierpiał.
A jednak był w posiadaniu czegoś, czego tak bardzo pożądałam. Mianowicie wiedział kto zabił mojego zmarłego męża. Nigdy nie udało mi się go odnaleźć bez pomocy tego nastolatka, mimo że szukałam desperacko przez ostatnie kilka miesięcy. Do tego stopnia, że pewnego dnia zauważyłam, że z moim lewym okiem zaczyna dziać się coś niedobrego. Z początku nie połączyłam tego z moimi mocami, prędzej już z przykrą dietą, w końcu wyglądało to jak zapalenie spojówki czy coś, ale za każdym razem, gdy nadpisywałam czyjeś wspomnienia mój stan się gwałtowanie pogarszał. Ludzie zaczęli zwracać uwagę na moje oko i pytać, czy coś mi się stało. Zrobiło się w końcu całe czerwone i wyglądało źle do tego stopnia, że w końcu kupiłam sobie opaskę i zaczęłam nosić ją cały czas. Teraz, gdy ktoś mnie o nią pytał, odpowiadałam nonszalanckim tonem „ponieważ jestem piratem” i po prostu odchodziłam.
Uznałam, że jeśli kiedykolwiek spotkam Akatsukiego zapłaci mi za to, że doprowadziłam się do takiego stanu w imię pozyskania informacji, których mi odmówił.

niedziela, 3 stycznia 2016

[KONIEC]

Blog zostaje bezpowrotnie zamknięty. Po paru nieudanych "reanimacjach", które były dosyć burzliwe i nieskuteczne zadecydowano, że dalsze próby nie mają sensu.

Zamiast tego na "ruinach" tego bloga powstał nowy o tej samej nazwie, jednak zupełnie innej fabule niezwiązanej z dotychczasową.
Jest na niej część starej ekipy.


Także jeśli jesteście chętni raz jeszcze wrócić do pisania z nami zapraszam pod nowy adres:

http://mora-soul.blogspot.com/


Niki
w imieniu całej dawnej administracji

PS: To mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy po przeczytaniu tej wiadomości.




Dziękujemy również za wszystkie wasze cudowne opowiadania i mamy nadzieję, że nie żałujecie czasu spędzonego na blogowaniu.

piątek, 9 października 2015

(Wymiary) Od Aurory

To był bardzo nudny dzień. Jeden z tych, w których nie miałam żadnych zastępstw z klasami, uczniowie byli grzeczni albo unikali mnie szerokim łukiem, a Akatsuki już chyba od miesiąca nie stawił się w szkole. W pewnym sensie frustrowało mnie to, że świat toczył się dalej, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi. Nie to żebym lubiła być zawsze w jej centrum, ale po prostu miło jest czymś zająć myśli i ręce.
Maurycy, ten podły zdrajca, został w domu razem z Selene. Mogłabym pogadać z nim przez komórkę ale był kotem, więc pomysł jakoś tak.. nie wiem. Chyba się nie sprawdzi.
Półleżałam na moim obrotowym krześle, ryjąc długopisem dziurę w boku biurka. Niby szacunek do przedmiotów w pracy, no ale.. ehhh.. Spojrzałam znudzona na zegar i odkryłam, że jeszcze czekają mnie dwie godziny bezczynnego siedzenia. Na bogów.. nie....
Wstałam, poprawiłam krawat i ruszyłam do drzwi. Pomyślałam, że wymuszę coś na dyrektorce, może znowu przejście po uczniach, którzy nie przychodzą do szkoły, przecież pedagog też musi mieć jakąś rozrywkę.
Zeszłam na dolny korytarz, na którego końcu znajdowały się drzwi sekretariatu, a za nimi gabinet dyrektorki. Westchnęłam i ruszyłam przed siebie, mijając jednego z woźnych i dziewczynę z niebieskimi włosami i z dziwną tabliczką na szyi. Zatrzymałam się i popatrzyłam w ślad za nimi - co ona tu robi? Wygląda jak uczennica, tylko że nigdy jej tu nie widziałam. Jakby duch, który nagle zmaterializował się w mojej rzeczywistości. Sprawa warta przebadania.
Porzuciłam wizję maltretowania uczniów w ich własnych domostwach i zamiast tego ruszyłam schodami w dół. Prowadziły do krótkiego korytarza gdzie świat szkoły się kończył - była tam tylko stołówka, sala plastyczna i przejście na salę gimnastyczną. Ku mojemu zdziwieniu nie skierowali się do miejsca, gdzie ludzie mają lekcje, tylko właśnie do kucharek. Wystarczyło odczekać kilka sekund i już podniosła się tam wrzawa jakich mało. Uznając, że wejście pedagoga w takich okolicznościach to nic dziwnego, przekręciłam klamkę i włożyłam głowę w szparę pomiędzy futryną a drzwiami.
- To jest nowa pracownica?! - spytała przysadzista kucharka o trzech podbródkach i jednej brwi - A jakie ty masz kwalifikacje..?
- Pani dyrektor uznała, że wystarczające... - rzekł Ravil i rozejrzał się obojętnie po sali. Nawet stąd czuć było nieprzyjemny zapach dochodzący z kuchni - a na pewno większe niż twoje.
- Ravil, ty mnie nie denerwuj! - pogroziła mu palcem, co wyglądało trochę komicznie. Jakby próbowała wyglądać strasznie. Jakby nie wiedziała, że wygląda strasznie bez przerwy od jakiś kilkudziesięciu lat. - Ona to może co najwyżej na zmywak iść... - zamyśliła się i uśmiechnęła - ..albo do wydawania posiłków uczniom.. - mój wzrok teleportował się na to biedne stworzenie, które bazgrało coś na swojej tabliczce. Chyba nie podobała jej się wizja takich robót. - Co, dać ci szansę? - kucharka poczochrała przerzedzone włosy  - Mówisz tak, jakby jakość posiłków, które tu wydajemy, miała jakiekolwiek znaczenie.. - uniosłam brew - ..chodzi raczej o prędkość w odwalaniu roboty.
- Myślę, że posiadając drobne i chude ciało, będzie poruszała się po kuchni zwinniej i żwawiej niż pani. - zauważył Ravil swoim standardowym tonem.
Przynajmniej ziemia nie będzie się trzęsła, pomyślałam.

piątek, 25 września 2015

(Wymiary) od Akatsukiego

- Niestety muszę doglądać poczynań mojego młodszego braciszka.
- Naprawdę możesz sobie to darować - skrzywiłem się niezbyt zadowolony jego perspektywą pobytu w tym mieście. - Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że już dawno zapomnieliście o moim istnieniu. Mój świat byłby o wiele piękniejszy, gdyby tak się stało. Najwyraźniej życie jednak nie jest takie piękne.
- To jeszcze chcesz coś wiedzieć czy wreszcie pozwolisz mi wrócić do tego co zamierzałem robić?
Z chęcią bym już stąd poszedł, ale było jeszcze coś...
- Wiesz może co robi Pierwszy? - Niezbyt go lubiłem. Był o wiele gorszy od tego tutaj, ale z pewnością również o wiele bardziej niebezpieczny i z jakiegoś powodu mnie nie lubił. Może jakaś awersja? Może wkurzyłem go jakoś we wczesnym dzieciństwie i tego nie pamiętam? Chociaż... To jest taki typ, który może ciebie zabić jak się na niego krzywo spojrzysz, więc...
- A co? Słyszałeś coś o nim? - Zainteresował się.
- To ja pierwszy zadałem pytanie - zauważyłem. - I chciałbym, abyś odpowiedział na nie.
Nie, żebym ja zamierzał odpowiedzieć na twoje - dodałem w myślach.
- Nie wiem - odparł.
- Co? - Zdziwiło mnie.
- Nie wiem co robi pierwszy - rozwinął.
To było dziwne. Odpowiedział mi tak po prostu, jak gdyby nigdy nic. Bez żadnych słownych gierek. Żartów. Prób znęcania się nad innymi odpowiedział na pytanie. Nie sądziłem, że ten dzień nadejdzie. Czyli jednak koniec świata jest blisko. Odsunąłem się od niego o kilka kroków. To z pewnością było podejrzane.
- Dlatego się pytam czy słyszałeś coś o nim - wyjaśnił. - Kilka lat temu zniknął dokładnie w taki sam sposób, jak ty. Bez słowa. Zdarzało mu się to kilka razy, ale ogólnie wracał.
- Dzięki za informację Vin-ce-nt - podkreśliłem jego imię.
Otworzył usta. Wyglądał, jakbym go wprawił w napastliwy humor.
Widząc jego zirytowaną minę szybko się odwróciłem. Dopiero w momencie kiedy tego nie widział pozwoliłem sobie na pokazanie złośliwej minki. Z pewnością poprawiło mi to samopoczucie.
Wyszedłem na zewnątrz. Wsiadłem na motor i wróciłem do siebie.
Wchodząc do salonu przyjrzałem się oknu. Podszedłem do niego, a mój wzrok powędrował na rozsypane kawałki szkła. Szkło... To chyba nie powinno być takie trudne. Skupiłem się, a zgodnie z moją wolą zaczęła się powoli materializować szyba w oknie. Chwilę później oceniłem swoje dzieło. Wyglądało idealnie.
Następne pół godziny spędziłem na doprowadzeniu pomieszczenia do normalnego stanu, a potem westchnąłem. Ten dzień był naprawdę męczący.
Usłyszałem dzwonek do drzwi. Naprawdę? To już była przesada. Kto mógł przyjść tutaj tym razem?
Spojrzałem na domofon. Rin.
Otworzyłem jej. Chwilę później pojawiła się otwierając drzwi.
 - Ten dzień naprawdę jest niecodzienny - stwierdziłem zaskoczony. - Żebyś ty tutaj przyszła...
- Po prostu mam zły humor i chciałam go sobie tutaj trochę poprawić.
- Moim kosztem zapewne - domyśliłem się.
- A jakżeby inaczej - uśmiechnęła się. Spochmurniała po chwili. - Znalazłam kolejną taką osobę, jak my... To jest o ile on mówi prawdę, ale wątpię, aby kłamał.
- Myślisz, że jest niebezpieczny? - Zainteresowałem się.
- Nie sądzę. Za to bardzo irytujący - zdawała się myśleć o czymś wyjątkowo nieprzyjemnym. - Ale normalniejszy od większości osób. I w pewien sposób intrygujący.
- Czyżbyś się nim zainteresowała? - Zaśmiałem się na samą myśl.
- Kto wie - wzruszyła ramionami. - Z pewnością różni się od przeciętnego posiadacza mocy, a to daje mu potencjał.
- Potencjał, rzecz bardzo niebezpieczna, ale i pożyteczna zarazem - zauważyłem.
- Lepiej tego w słowa ująć nie mogłeś - przyznała.
Poszła do kuchni i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu za jedzeniem.
- Mam wrażenie, że przyszłaś nie tyle do mnie co do mojej lodówki - skomentowałem.
- Ech. Naprawdę tak sądzisz? - Widząc moje spojrzenie wyszczerzyła zęby.- Skąd wiedziałeś?
- Po prostu znam ciebie zbyt dobrze - westchnąłem.
- Ja tam wolałabym ciebie nie znać - wzruszyła ramionami.
- I vice versa - odparłem.
- A jednak mnie znasz - zauważyła.
- Tak samo, jak i ty mnie - wytknąłem.
Ziewnęła siadając na kanapie wraz ze wszystkim co udało jej się wyjąć z mojej lodówki i podgrzać w mikrofalówce.
- Naprawdę uwielbiam to, jak gotujesz - rozkoszowała się moim jedzeniem. Nie poprawiało mi to zbytnio humoru. - W przeciwieństwie do mnie - dodała.
- Powiedzenie, że ty nie potrafisz gotować jest zbyt delikatne. Ty jesteś zagrożonym gatunkiem w kuchni - skomentowałem.
Jak skończyła jedzenie ziewnęła.
- Co jeszcze tutaj robisz? - Spytałem się jej z westchnięciem.
- Jakiś spokojny dzisiaj jesteś. Nawet mało złośliwy.
- Nie chcę tego słyszeć od ciebie - odparłem. - Po prostu jestem zmęczony i niedospany.
- Zwykle jak taki jesteś to zachowujesz się jeszcze bardziej uciążliwie.
- Cóż, rozczaruję ciebie, ale nie mam siły zachowywać się jeszcze bardziej uciążliwie. Ponieważ jestem już za bardzo wyczerpany na takie zachowanie.
Wkrótce potem Rin zniknęła, a ja wreszcie ogarnąłem się na tyle, aby pójść spać. Jutro będę się przejmował problemami, a dzisiaj po prostu. Ziewnąłem.

piątek, 18 września 2015

(Siły Natury) od Azuri

Muszę... zmienić... zawód. Na poważnie... siedzę sobie właśnie na "chorobowym", na kanapie i oglądam od kilku dni nałogowo filmy z takich wytwórni jak Marvel, Disney, czy też Dream Works... za każdym razem, gdy ściągam kolejną piracką płytę zastanawiam się, ile osób tu znam... jak dobrze liczę to... um... pomyślmy... siebie, moją siostrę i jej trzy psy, nie zapominajmy o... jak on to się nazywał? Miał takie zaczepiste imię...
E... u... a... Fum... yyyy... Kukiz... Fukiz... A! EUREKA!
Fuku-ma-kuku. Ta... chyba odcisk na mózgu. Po za tym, znam jeszcze kilka innych osób... w sumie to  jednego gościa, który ma jakiś gang... małp. Jak ja się z nim zgadałam? Spotkałam go na kursie nauki języka migowego... gada... a chodzi na te lekcje, tylko po to, aby rozgrzać ręce.. jest iluzjonistą... w sumie ja w jeden dzień nauczyłam się więcej niż on w ciągu kilku lat... nasza znajomość polega na tym, że on do mnie nawija, a ja słucham i komentuję na takiej fikuśniej tabliczce... ta... dał mi tabliczkę, na której sobie piszę mini-długopisem i mażę mini-gąbeczką(przywiązane na bynajmniej długich sznureczkach). To nie był prezent dla mnie. Dla jego kolegi... ale mu się nie spodobała ta idea, więc podszedł do przypadkowej osoby i ją dał tej niedorobiony prezent... ja byłam tą osobą... takie szczęście, że jak to się działo, to się skrzywiłam ze zdziwienia, że uznał mnie za Japończyka. Jak ja kocham to miasto.
E.. jak się nazywa ten gościu? Um... coś na 'D'... już wiem... ma pseudonim "oki-doki" i ja na niego gadam(piszę... on sądzi, że w 100% nie umiem mówić) "OD", albo po prostu Od... a jak ma na imię? Po kiego grzyba mi to wiedzieć? Ma takie obciachowe przezwisko, że szkoda się nawet pytać o jego prawdziwe imię... z drugiej strony, jeśli jest beznadziejne, to nie jego wina... to raczej świadczy o kreatywności rodziców. "Mówi to osoba z imieniem 'Azuri'"... No... jaki zapłon.
Na czym to ja... Na Fuku-sa-buru. Ile literek... rzygam tęczą. Amagi brzmi krócej i jakoś... normalniej. Taki jeszcze jeden komentarz w jego stronę... od dziś będę go zowić Frosti, motywację do tego pseudo wzięłam żywcem z jednej z tych bajek... przepraszam - filmów animowanych.
Już wiem kim zostanę.. hejterem. Satysfakcjonujący zawód, zawsze jest co robić, tylko nie ma płacy. Nie no... to nie dla mnie. Unikam negatywnej energi, wystarczy, że z jej źródłem żyję dzień w dzień.
Amagi nie przyszedł tutaj od czasu, jak był tu sam-na-sam z Kate... pewnie go ode mnie  odstraszyła. Sykwa.. su.. sukwa.
Dobra. Idę. Po... gazetę. Pod tablicę ogłoszeń? Mniejsza - wstałam, wyprostowałam się, rozciągnęłam, chwyciłam w dłoń Niebywale Przenośne I Użyteczne Użądzenie, jakim jest ta tabliczka, wyłączyłam telewizor z żalem, bo była to już jedna z końcowych scen, gdy Vision zabijał Ultrona(zeszłam na psy.. niżej nawet jak te Kate), po czym opuściłam pomieszczenie - ba, dom.
Ok... czas na przypomnienie sobie ogromnych barier zawodowych - przemknęło mi przez głowę, gdy wchodziłam do busa. Po pierwsze i najważniejsze... coś, co nie wymaga rozmów... po drugie brak dużej ilości ludzi wokół Ciebie. No i oczywiście korzyści materialne... najwyżej w wolnych chwilach mogłabym dorabiać prowadzając te psy.
Wyszłam z pojazdu, gdy w  końcu dojechaliśmy do centrum.
Od razu udeżył mnie wszechobecny chaos, huk i ciężkie powietrze. Westchnęłam nieco zrezygnowana. Przygnębiona podeszłam do pierwszej napotkanej tablic ogłoszeń, która była bynajmniej pękała od wszelakich reklam, ogłoszeń, czy też ofert pracy.
Wgłębiałam się już bardziej w temat, dlaczego zmieniam pracę? Otóż, ostatnio praca z psami mi nie służy, jakbym straciła silną wolę. Nic mi nie sprawia radości, nawet to jak pies, który tydzień temu rzucał się z zębami na towarzyszy, dziś potrafi z nimi cieszyć spacerem. Wszystko straciło wyrazistość, zaczęło się powielać... po co robić coś, co nie daje Ci satysfakcji? Mam nadzieję, że po zmianie pracy, wszystko wróci do normy... a szukam jej w centrum, bo to blisko Kate i zawsze mogę ją... e... co do szczególiku, którym są jej psy... to ja... e... dałam je do przechowania temu Od, stwierdził, że jego znajomi uwielbiają Dogi. Co mi tam, dla mnie jeden problem mniej, dla niego być może kiełbasa, któż wie.
Wtem moje oczy natrafiły na posadę.. w szkole. Nie była to byle jaka posada... była to posada KUCHARKI. BĘDĘ WAS TRUĆ GÓWNIARZE - huknęło mi radośnie w głowie, po czym zerwałam szybko ogłoszenie i popędziłam przed siebie w stronę budynku. To jest niedaleko. I do tego Kate będzie pod ręką... bodajże niedaleko jest te jej przedszkole. Ale będzie zabawa.. nie powinni się mieć problemu z moimi włosami... ani z tym, że jestem niemową, na pewno nie będę sama - fakt. Jednakże alternatywa nauczenia się gotować i wyżycia swej negatywnej energii na garnkach, nożach, czy też na samych potrawach była by dla mnie ciekawym doświadczeniem. W domu też mogłabym poeksperymentować trochę na mojej siostrze oraz jej psach. Pysznie.
Cała moja euforia zasłoniła strach i nie zwracając uwagi na cokolwiek, weszłam pewnym krokiem do budynku, a z tabliczki koło drzwi zdążyłam tylko wyłapać słowo "Liceum". Po chwili jednak stanęłam nieco zdegustowana, było pusto... z jednej strony dobrze, ale z drugiej nie ma się kogo zapytać, gdzie jest sekretariat, bo to właśnie do niego w ofercie pracy kazano się zgłosić. Podniosłam wzrok do góry, wysoko na ścianie wisiał stary okrągły zegar, który wskazywał godzinę 14.56, czyli trwa jeszcze ósma godzina lekcyjna... dobrze liczę?
- Mogę jakoś Pani pomóc? - Usłyszałam za sobą suchy głos, przez który cały mój "uciesz i zaciesz" w jednej chwili się ulotnił.
Odwróciłam się. Był to wysoki mężczyzna o kruczych włosach i parze zielonych oczu. Um.. wysoki. W celu odpowiedzi zaczęłam pisać na moim urządzeniu, które przez cały czas trzymałam w ręku wraz z tym ogłoszeniem. Po dłuższej chwili, walcząc ze swoją dysgrafią(czyt.: strachem przed ludźmi objawiającym się trzęsieniem rąk, ale za to lepszym refleksem) pokazałam mu:
"DZIEŃ DOBRY, SZUKAM SEKRETARIATU."
Niewzruszony rzucił bezwiednie wchodząc na schody:
- Proszę za mną.
Oczywiście podążyłam za tym człowiekiem. Nie przypominał pod żadnym względem nauczyciela... sprzątacza też nie... obstawiałabym jakiegoś depresyjnego ucznia, ale nie mam pojęcia.
Po kilku minutach ciszy, którą zakłócało tylko echo kroków, dotarliśmy do małego pomieszczenia, za biurkiem w okularach siedziała kobieta, która jak tylko weszliśmy do środka, podniosła wzrok i z błyskiem w oku spytała:
- Pani zapewne w sprawie ogłoszenia? Posada kucharki? Huh? - Wyprostowała się w krześle.
"TAK" - wyskrobałam szybko.
Ta zaś miała minę nietęgą. Nim zdążyła się spytać "co to ma znaczyć", nabazgrałam nieco koślawie:
"Jestem niemową" - było to chyba wystarczająco wymowne, bo natychmiast się uśmiechnęła.
- To raczej nie powinno zbytnio przeszkadzać w pani pracy, a ma ją pani już prawie, jedynie jeszcze papierkowa robota. - Ta... kwalifikacji nawet nie chce, w sumie to lepiej, bo nawet ich nie mam, może chce zrobić na złość komuś? Przyznam, że bycie narzędziem zemsty jakoś mi się specjalnie nie uśmiecha. - Ravil, bądź na tyle uprzemy i zaprowadź Panią... - Zatrzepotała rzęsami.
"Azuri Stark" - Zatrzymam dostrzegać minusy tego ciągłego pisania.. wolałabym już szeptać.. ale wtedy mogliby mi kazać głośniej odpowiedzieć.
- Panią Azuri Stark do Dyrektorki - zwróciła się do mężczyzny i uśmiechnęła się "uroczo" do mnie.
Się dwie sykwy pogryzły i teraz jedna pod drugą dołki kopie. Tak w ogóle... nawet nie zauważyłam, że on tu jeszcze jest.. ten cały Ravil. Wyszliśmy z sekretariatu, zatrzymałam się na chwilę... musiałam coś napisać... a on patrzył się na mnie ze stoickim spokojem.
"Jaką pełnisz funkcję w szkole?"
- Woźny - odpowiedział lakonicznie.
Spoko człowiek... w sensie... nie gada dużo co się równa z małą ilością literek na mojej tabliczce.
Szybkim krokiem doszliśmy do gabinetu, on otworzył drzwi, weszłam, po czym je za mną zamknął. Rozejrzałam się szybko po przestronnym pomieszczeniu. Nagle rozległ się śmiech, a źródłem jego była - kolejna - kobieta za biurkiem.
- HAHAHAHA! CO CI SIĘ STAŁO W WŁOSY MOJE DROGIE DZIECKO!?
W tej też chwili ogarnął mnie paraliż i miałam ochotę uciec na drugi świat.
Nie będę się rozpisywać, co się tam działo... nie brała mnie trochę na poważnie, były papierki, ona się ciągle śmiała(wyśmiewała mnie), miała długie wypowiedzi... bardziej przypadła jej do gustu moja tabliczka, niż ja sama, dlatego miałam wrażenie, że zatrudnia ją... nie mnie.
- ... no to widzisz moja kochana, teraz ten gościu.. RAVIL! Cię zaprowadzi do miejsca pracy... będziesz gotować zupy... dobra, idź już, jestem zajęta - w tej też chwili nagle przestała być gadatliwa i zamilkła wbijając wzrok w jakieś kartki.
Na korytarzu była już chyba przerwa, bo dzieciaki pospiesznie uciekały w stronę schodów. Jestem.. zdegustowana. Niektórzy z nich wyglądają bardziej dojrzale niż ja... jeszcze mógłby ktoś mnie wziąć za jedną z uczennic. Szybko mój umysł wrócił na ziemię, gdy tylko zobaczyłam neutralną minę tego faceta.
"Poprosiła Cię, abyś mnie zaprowadził do mojego miejsca pracy" - nie to, że mam za małą tablicę, ale jakoś tak mi się machnęło... po za tym starałam się nie zwracać uwagi na chichoty uczniów przechodzących koło nas.
Trochę przymrużył oczy, po czym bez słowa ruszył po schodach w duł...


_______________________
 postać "Od" nie ma związku  z historią Mora Soul, proszę go nie zabijać i takie tam... przepraszam, ale mam niesamowitą słabość do postaci trzecioplanowych, że tak się już wyrażę. ;___; No... sorka.
Tak -  będzie się pojawiał regularnie w moich opowiadaniach. V,V

piątek, 28 sierpnia 2015

(Techniczna) od Rin

Spojrzałam w stronę Ezry. Nie do końca rozumiałam jego słowa.
A potem znowu to uczucie się pojawiło.
Niby nic się niczym nie różniło, ale po ilekroć miałam to dosyć nieprzyjemne uczucie mogło oznaczać to tylko jedno. Widziałam przyszłość.
Niezbyt to lubiłam. Nie dość, że mi to przeszkadzało na co dzień to nie mogę powiedzieć, żebym nad tym panowała. Jeśli przykładowo bym zobaczyła coś podczas krojenia chleba i omsknęłaby mi się ręka, a ja bym nawet o tym nie wiedziała to czy nie mogłabym sobie kawałek dłoni? Trochę się bałam, że w końcu mogę skończyć w podobnej sytuacji.
- Mam nadzieję, że tęskniliście za mną - usłyszałam głos Eve. Mrugnęła ona do mnie porozumiewawczo, a Ezra w międzyczasie wstał i odsunął jej krzesło.
Moje spojrzenie skupiło się na zegarze 9.09
Zauważyłam jej uważne spojrzenie, które ewidentnie próbowało odgadnąć co my przez ten czas robiliśmy.
Westchnęłam:
- Co to za mina? - Zapytałam się jej.
- Po prostu... - Rzuciła mi uważne spojrzenie i ściszyła głos nachylając się do mnie. - Mam nadzieję, że nie zrobiłaś niczego pod moją nieobecność.
- Hę? - Nie rozumiałam o czym mówiła.
Otworzyła usta.
Wróciłam do rzeczywistości. Zamrugałam kilka razy.
Westchnęłam. Byłam bardzo ciekawa co chciała powiedzieć Eve... I w ogóle co ona miała na myśli...?  Ale teraz miałam inny problem.
Ezra był całkiem uparty, aby udowodnić, że posiadam nietypowe zdolności. Nie wyglądał, jakby zamierzał się poddać. Poza tym ta rozmowa, która na początku mnie irytowała nie wydawała się być taka zła...Co było zaskakujące, ponieważ normalnie większość ludzi doprowadzała mnie do szewskiej pasji o ile potrafiłam zrozumieć o co im chodzi. Chociaż nie mogę powiedzieć, abym wszystko z niej rozumiała, ale jednak...
Eeech. Może zasługuje na to, aby mu powiedzieć.
Nagle przypomniało mi się o zegarze. Spojrzałam na niego ukradkiem. 9.06. Czyli to co widziałam było do przodu tylko o te kilka minut.
- Wydaje mi się, że ta rozmowa zaczyna cię wciągać. Szkoda dla ciebie, że zostały tylko trzy minuty na jej skończenie. - Oznajmiłam.
Cóż. To powinno go usatysfakcjonować, bo odpowiedzi wprost na pewno nie zamierzam mu dać.
- Mam w takim razie nadzieję, że kiedyś dane nam będzie kontynuować dyskusję - przymknął oczy i czekał.
Chciał sprawdzić to co ja powiedziałam? Nie pomyślał nawet przez chwilę, że mogę go wrabiać albo stroić sobie żarty? Naprawdę jest dziwny. I uparty. I irytujący. I...
Pozostałe trzy minuty spędziłam na próbie wymyślenia złośliwych i jednocześnie pasujących do niego określeń.
Dokładnie tak jak w chwilę wcześniej widzianej wizji Ezra wstał i odsunął krzesło dla Eve, która usiadła z szerokim uśmiechem, który sekundę później nieco się zmniejszył.
Wlepiła to samo przeraźliwe spojrzenie we mnie. Naprawdę nie sądziłam, że wzrok jednej licealistki może dawać odczucie, jakby namierzał ciebie ruski statek podwodny i właśnie celował we mnie torpedami. Wzdrygnęłam się.
- Po prostu... - Rzuciła mi uważne spojrzenie i ściszyła głos nachylając się do mnie. - Mam nadzieję, że nie zrobiłaś niczego pod moją nieobecność.
- Hę?
Otworzyła usta.
W tym samym sekundzie zobaczyłam obraz, jak odsuwam się gwałtownie od niej z przerażeniem w oczach.
Rozszerzyły mi się oczy.
To było tylko z powodu wrażenia bycia namierzaną przez niebezpieczną torpedę czy też... przyszłość.
Cokolwiek zamierzała powiedzieć wiedziałam jedno: NIE chcę o tym wiedzieć.
- Po namyśle... - Odsunęłam się od niej. - Wolę nie wiedzieć.
- Ach tak.... - Zrobiła niewesołą minkę. - A miało już być tak zabawnie - mruknęła to ledwie słyszalnie pod swoim nosem.
Odsunęłam się od niej jeszcze bardziej. Już wcześniej to podejrzewałam. To nie mogła być normalna licealistka. Normalna nastolatka nie sprawia, że ktoś się czuje namierzany przez statek uzbrojony w broń masowego zniszczenia, a ona... Z pewnością chwilami przyprawia mnie o takie wrażenie.
- Oj. Chodź. Pooowiem ci toooo. To będzie ciekawe - na jej twarzy pojawił się niewinny uśmieszek, ale błysk w jej oczach ujawniał, że coś kombinuje.
- Nie - ucięłam. - Poza tym ty już musisz wracać do szkoły, prawda?
- A ty? Może odwiedzisz nas dla odmiany? - Spytała bezczelnie wiedząc, że powinna unikać tego tematu w towarzystwie innych.. - Jestem już pewna, że nauczyciele zapomnieli, jak wyglądasz.
Spojrzałam na Ezrę. Taaa... Chyba zrozumiał o co jej chodzi, a zresztą co mnie obchodzi jego opinią.
- Powinnaś przejmować się sobą - powiedziałam wstając od stołu. - Ja muszę już iść - oznajmiłam.
Eve szczęśliwa popędziła za mną.
- No to do zobaczenia - rzuciła przez ramię w kierunku mężczyzny, a potem mnie dogoniła. - Co powiesz na to, żebym dzisiaj u ciebie nocowała? - Wyrzuciła z siebie szczęśliwa. - Po prostu masz fajnie, że nie musisz pytać o takie rzeczy rodziców. Też chciałabym sama mieszkać~!
- Mam pytanie - odparłam. - Jak odmówię, abyś do mnie dzisiaj przyszła to mnie posłuchasz?
- Nie - jej uśmiech się rozszerzył.
- Niech będzie, jak chcesz - przewróciłam oczami.

sobota, 11 lipca 2015

(Wymiary) od Arthura

       W moim życiu było wiele zawirowań. Raz było dobrze, raz było źle. "Raz na wozie, raz po wozem" jak to się mówi, ale nigdy nic mi nie brakowało. Pochodziłem z rodziny której nigdy nie brakowało pieniędzy. To nie tak ze byłem rozpuszczany, ale moi rodzice nie chcieli żeby mi czegoś kiedykolwiek zabrakło tak jak mojej młodszej siostrze. Wychowali nas przecież na dobrych ludzi prawda? Bynajmniej w części, jeśli chodzi o mnie.
       Za młodu trenowałem wiele sportów, dawałem z siebie wszystko. Nie ważne czy trenowałem jeździectwo, piłkę nożna czy też rolkarstwo, ambicja zawsze brała w górę. Chciałem być tym najlepszym, dążyłem do doskonałości, to chyba dobrze prawda? W szkole uczyłem się nieźle, lubili mnie rówieśnicy. Prowadziłem beztroskie życie młodziaka, jeśli można o tak nazwać, jak między Twoimi nogami plącze się siostra, wścibska młodsza siostra.
Jak poznałem swoją pierwszą moc- czytanie w myślach? Dzięki swojej siostrze, kiedy zabrała mi komórkę mówiąc, cytuję; "  jesteś dupkiem bo zarywasz do każdej napotkanej laski i dajesz jej nadzieję a potem odprawiasz ją z kwitkiem". Zawsze mnie zastanawiało skąd ona wie do ilu dziewczyn piszę, przecież takich informacji jej nie zdradzałem w żadnym wypadku.
       Kiedy kłóciliśmy się o tą komórkę nagle do mojej głowy wszedł głos siostry. Było to dziwne i niepokojące uczucie bo niby słyszysz co ona do Ciebie mówi ale jednocześnie w głowie masz jej drugi głos który coś Ci tam bredzi. A bredził dobrze bo akurat o miejscu "przybywania" mojego telefonu. Uśmiechnąłem się do niej uprzejmie z dziwnym cieniem, przyznając jej rację "że jaki ja to zły jestem" by się odczepiła i odszedłem by potem wrócić do miejsca gdzie go schowała. Wielka jej skrytka to szafka z miskami i talerzami w kuchni, bez problemu sięgnąłem po niego ręką wyjmując go z jednej z misek. Dla mojej siostry to może jest wysoko ale dla mnie, gdzie jak na swój wiek byłem wysoki nie sprawiło większego problemu.
Mimo że ta moc na początku była świetna w domu, na ulicy już nie było łatwo. Natłok myśli przechodniów był przytłaczający. Nie mogłem się na początku od tego uwolnić, nie kontrolowałem tego, nie kontrolowałem "wchodzenia do głów" przechodniom..
Zacząłem wycofywać się w cień, zacząłem stawać się samotnikiem, zacząłem unikać ludzi. Brak kontaktu równa się ciszy w głowie. Wydawało się łatwiejszym życiem niż ciągłe łapanie za głowę próbując się wyciszyć. Z duszy towarzystwa która sama rwała się na różne melanże z dnia na dzień stawała się coraz bardziej cicha, odległa.
       Po upływie kilku lat zacząłem poznawać nowe moce . Kontrolowanie ich było coraz łatwiejsze, dążyłem do perfekcji w ich użyciu "po cichu".
Brak kontaktu z ludźmi zrobił ze mnie wariata, moje złe cechy charakteru przejęły nade mną kontrolę, a dobre zaś oddaliły się gdzieś w kąt mego "ja". Zacząłem czuć że mogłem wszystko, dosłownie. Zacząłem zadawać się z szemranym towarzystwem. Przecież kto mi co zrobi? Kradzież, rozboje, handel to była dla mnie codzienność, takie życie zaczynało być dla mnie naprawdę wygodnie, jednak była jedna iskra, iskra którą mnie ciągnęła ku normalnemu życia, siostrzyczka która w młodszych latach była małym utrapieniem.
Swego czasu spędzała ze mną jak najwięcej czasu mogła, chcąc mnie przywrócić mnie do porządku. Udało jej się, prawie. Jestem niby taki sam jak dawniej ale moja zła natura nie została wypleniona do końca. Czeka tylko na znak kiedy niepostrzeżenie wyrwie się ze smyczy.
         Kto by się spodziewał że jeden z najlepszych adwokatów w mieście, który ma własną kancelarię miał "małe problemy" z prawem. Jednakże nikt nie musi o tym wiedzieć tak samo jak ten zasłużony adwokat jest jednocześnie właścicielem i założycielem jednego z większych klubów nocnych w mieście.
        Byłem akurat u siebie w loży dla vip-ów, w klubie, w towarzystwie dwóch miłych pań z jointem w ręce kiedy usłyszałem głos jednego z moich ludzi zza kotary;
- Szefie, mamy tu jednego, co to do bitki się rozpędzał. - Prychnąłem cicho, upiłem jednego łyka drinka i położyłem kieliszek na stole.
- Wejdźcie... - Odpowiedziałem leniwie i rozłożyłem się wygodniej na kanapie a dwie kobietki przyległy do mnie ciałami. Do pomieszczenia weszło dwóch moich ludzi z jednym z klientów którzy wydawali swoje pieniądze na mnie w barze.
- No więc słucham, co Cię tak zdenerwowało? Kobieta Ci nie dała czy za mało alkoholu? - Zapytałem z zirytowaniem. Każdego wieczoru odwiedzał mnie chociaż jeden z zawadiaków którzy byli gotów mi się bić w klubie. Niby powinien się przyzwyczaić ale irytuję tak samo kiedy Ci przeszkadzają.
Jednak ten koleś był troche inny, nie wyglądał na zwykłego mężczyznę którzy przyszedł wydać swoją wypłatę na alkohol, kobiety lub inne atrakcje. Zacząłem go taksować wzrokiem.
- Raczej ktoś chciał mi dać, ale ja nie chciałem - Niby krótkie, zwięzłe zdanie ale wszystko było jasne. Rozbawiony z nuta złośliwości odpowiedziałem;
-Ooo czyżby spodobałeś się Pany innej orientacji? - Nie powiem, nie często takie informacje do mnie osobiście dochodzą, chyba że były już wybryki ale nie pamiętam. Możliwe.
- Podobam się wielu osobom, więc niestety padło i na taki ewenement.- Odpowiedział bez emocji, spokojnie. Jego zmrużone oczy ukazywały irytację że takie coś się wydarzyło, jednak był dalej jak kamień. Bił od niego chłód opanowania. Godne pogratulowania ja prawdopodobnie inaczej bym prowadził tą rozmowę.
-Oj.. Gratuluję spokoju - pogratulowałem mu. Dałem mu pochwałę niczym szczeniakowi że siknął na gazetę. Musiałem przyznać także że zaciekawił mnie, nikt długo z zewnątrz ze mną nie rozmawiał w tym pomieszczeniu, jeszcze z takim czymś na koncie.
- A ja gratuluję klubu - Jego kąciki uniosły się trochę w górę. Moi ludzi przystąpali z nogi na nogę nie wiedząc co robić.
 - A dziękuję kręci się - Odpowiedziałem pewnie wzuszając ramionami. Mój klub był takim moim małym dzieckiem które napawało mnie nie małą dumą. Moja mała córeczka.
 Jednak tyle słyszałem pochwał na jej temat, że stawały się oczywistością. Każdy wie że mój lub był najlepszy.
-  W to nie wątpię. - Uniósł jedną brew do góry patrząc na panie przyklejone dalej do moich ramion - zgaduję jednak, że masz tutaj dużo ciekawsze zajęcia, niż wyrokowanie kolejnego, który marnuje Twój cenny czas. - Jego wzrok na chwile zatrzymał się na czarnowłosej dziewczynie.
- Zaciekawiłeś mnie, chciałbym Ci zaproponować żebyś został na chwilę i porozmawiał. - Przerwałem. - Chyba że wolisz wrócić do swojego nowego przyjaciela, zapewne czeka na Ciebie przy barze.
Jego wzrok stwardniał a ja posłałem mu niemy uśmiech pokazują mu fotel z boku. Ruchem dłoni odprawiłem dwóch ochroniarzy którzy patrzyli na przebieg zdarzeń skołowani.
- Jak się nazywasz? - Kiedy usiadł zapytałem bez ogródek patrząc mu w oczy.
- Ezra Georgov. - Odpowiedział krótko.
- Miło poznać. Arthur Emmanuel Cook. Jak możesz się domyśleć, właściciel klubu. - Powiedziałem prostując się nieznacznie. - Może by tak drinka? Palenie? - Zaproponowałem nalewając dwa kieliszki. Usłyszenie teraz odmowy była dla mnie niczym obraza. Podałem swojemu nowemu znajomemu kieliszek. Spojrzał najpierw na mnie potem na trunek, po chwili go przejął.
        Dużą część nocy spędziłem z Ezrą, z miłymi paniami u boku paląc i pijąc. Zabawne bo nikomu nie pozwalałem na taka poufałość ze mną ale czułem że wyjdzie z tego dobra znajomość.



Jeju jeju strasznie Kamiś przepraszam, że czekałaś tak długo i że nie napisałam długiego rozwinięcia ze sceny z klubu ale jestem na lapku gdzie nie mam jak się z Tobą skontaktować by skonsultować reakcję Ezry na wypowiedzi Arthura dlatego wolałam "neutralnie" napisać mniej więcej.

czwartek, 9 lipca 2015

(Siły Natury) od Azuri

Wraz z Fukim, wkroczyłam na ulicę, na której gdzieś w połowie, znajdował się mój dom. Odwróciłam się na pięcie w jego stronę ściągnęłam szybkim ruchem jego marynarkę i wyciągnęłam ją w jego stronę. Zlustrował mnie wzrokiem, lecz zabrał ją ode mnie.
- Mieszkasz na ulicy...? - Spytał spokojnie, lecz z lekkim naciskiem.
Zagryzłam dolną wargę. Jak mam mu niby wytłumaczyć, żeby sobie poszedł, tak, aby tego źle nie odebrał i zarazem nie używając za dużo słów?
Wtem, jak grom z jasnego nieba, dopadła nas moja siostra.
- Hejo Żurek! - wydarła się opierając o moje ramię i patrząc znacząco na osobnika przede mną.
Po chwili jej psy także zaczęły mnie adiustować(trącać pyskami, skakać, skomleć). - Co tam słychać na szerokiej ulicy? - mój towarzysz skrzywił się nieco. - Co wy takie milczki? - po czym szturchnęła mnie mocniej mówiąc - Znalazłaś bratnią duszę? - najwidoczniej  uznała to za setny żart, bo bawiło to ją bardziej niż mnie i go.
Gdy już łaskawie przestała się śmiać, wlepiła wzrok w białowłosego z dziwnym uśmieszkiem. Po chwili jegomość podniósł jedną brew pytająco.
- Przedstawisz mi go? - Nie odrywała od niego wzroku.
- I ty opiekujesz się dziećmi w przedszkolu? - burknęłam nieco poirytowana brakiem kultury z jej strony. - To jest Amagi. - oznajmiłam odpychając natrętne pyski psów.
- Fukusubaru Amagi. - Przedstawił się sam.
Trochę mnie zaciekawiło jego imię... oryginalne.
- Miło mi, ja jestem Kate, Kate Stark. - "Kate, Kate Stark"? Żałosne.. może jeszcze "I'm James, James Bond"?
- Ramię mnie boli. - Syknęłam odpychając ją i zgrabnie wyskakując z plątaniny smycz.
- Może wpadniecie do mnie na herbatkę? - Przekroczyła cienką czerwoną.
~ Co to ma znaczyć? - Starałam się zachować spokój nawet w rozmowie mentalnej, ale chyba mi nie szło najlepiej.
~ Zainteresowała mnie jego osoba... też chcę się zaciągnąć do tej "paczki".  - Oznajmiła jakby nigdy nic.
~ A ty to skąd wiesz o tym...?
~ Nie wiem. - Typowa odpowiedź na wszystkie moje pytania, aby mnie zbyć, więc nie dziwiłam się, że nie miało to sensu.
Dopiero teraz zauważyłam, że Fuku patrzy na mnie pytająco, jakbym miała przeważyć, czy ma iść, czy nie.
- To moja siostra. - wytłumaczyłam. - Chodźmy już, stoimy na tym chodniku jak idioci, ludzie się gapią. - wróciłam do szeptu i ruszyłam przed siebie.
Słyszałam za sobą ich kroki i tłumaczenie siostry:
- Mówiąc, "czy wpadniecie do mnie na herbatkę" nie wykluczałam tego, że ona ze mną mieszka, mam nadzieje, że nie uważasz mnie za dziwną...
W tej też chwili nie dokończyła tego, co by chciała, bo jeden z jej psów zaszczekał donośnie i jednym potężnym szarpnięciem wyrwał się jej z ręki i popędził przez ulicę, po czym zniknął po drugiej stronie. Kate pisnęła i wręcz zaskrzeczała(zakrzyknęła):
- JAMES! DO JASNEJ CHOLE*Y!
- Dobra, nie wysilaj się, idę po niego, nie ma sensu, abyś ty za nim biegała z dwoma innymi psami. - przewróciłam oczyma.
- Dziękuję Żu... Azuri! Jesteś aniołem! - Stwierdziła i już mnie ignorując pociągnęła Amagiego za sobą.
Nie zwróciłam uwagi zbytnio na niego, bo śmiałam się w duchu, że jestem aniołem - tego psa. Szybko przebiegłam przez ulicę nie zwracając zbytniej uwagi na wściekłych kierowców Taxi i rozglądałam się za czarnym czworonogiem.

***

Wracałam właśnie z tym przeklętym Dogiem Niemieckim, który wyglądał co najmniej tak samo źle jak ja, ale na pewno miał lepsze samopoczucie - tylko zazdrościć. Czemu wszystko po mnie nie może tak spływać, jak po takim bydlaku? I jeszcze ciągnął.. skąd on miał jeszcze siłę?
- James... następnym razem, jak cię dopadnę, to skręcę ci kark, będzie jeden problem mniej. - Szepnęłam gdy tylko znalazłam wystarczająco dużo tchu.
Byłam cała mokra i do tego w błocie. Co się stało? Po prostu, gdy go już znalazłam, przed budką z Hot Dogami(przyciągnęły mnie do niej siarczyste wyzwiska właściciela na "czarnego diabła"), chwyciłam smycz, on jakby tylko na to czekał, pociągnął mnie wprost do NAJWIĘKSZEJ KAŁUŻY na tejże ulicy. Cudownie. Nie czekał, aż się pozbieram, popędził przed siebie niczym piorun. 
Dalszą część przemilczę, bo tylko pogłębia moją rozpacz psychiczną i ubolewanie... też chcę, aby wszystko po mnie spływało... to by ułatwiło wiele spraw.
Tak czy owak, było już ciemno, latarnie zapaliły się, a ja, jak ostatnia pokraka, szłam ignorując wzgardliwe i litościwe spojrzenia ludzi, których mijałam, a James od czasu do czasu skomlał żałośnie, jakby bojąc się, że zaraz wybuchnę. Całe szczęście, że już posłusznie szedł obok mnie. Kojący szum morza w oddali oznajmił, że lada chwila dotrę do celu. Tak też się stało.
Wyciągnęłam z kieszeni klucze i otworzyłam drzwi, wiedziałam, że nie opłaca się dzwonić. Kate nigdy nie otwierała mi drzwi, nawet, jeśli przyprowadzałam jej uciekiniera. Zatrzasnęłam drzwi za sobą z głośnym trzaskiem. Było cicho... bardzo cicho, ale światło się świeciło, czyli zapewne siedziała na kanapie z pozostałą dwójką swoich pupili... a Fuku?
- TWÓJ KOLESZKA JUŻ OPUŚCIŁ PROGI TEGO SZACOWNEGO DOMU! - Wykrzyknęła, jakby czytała mi w myślach.
Przewróciłam oczyma. Mniejsza już z nim, teraz mam co innego na głowie, a mianowicie Jamesa. Spojrzałam zrezygnowana na pchlarza... wpierw ogarnę go, potem siebie. Pies także chyba wyczuł, do czego zmierzam, bo podniósł ogon i ukazał swe kły powarkując, dobrze wiedząc, że ma nade mną przewagę fizyczną. To będzie długa noc.

(Wymiary) Od Trey'a.

- Może mi najpierw wyjaśnisz co to ma wszystko znaczyć?
Uniosłem brew.
- Skąd pewność, że wiem.?
Naiwny jak zawsze. Oczekuje, że przyjdzie tylko i poszczeka to od razu dostanie na wszystko odpowiedź. Niedoczekanie. Sam musi do tego dojść a nie zawsze starać się zrobić wszystko na skróty.
- Musisz wiedzieć, skoro ojciec Cię z tym przysłał. - Akatsuki coraz bardziej się irytował.
Lepiej być nie mogło. Na mojej twarzy zakwitł szyderczy uśmiech.
- To niestety, ale muszę Cię rozczarować. - Powiedziałem słodko i upiłem łyk piwa.
Chłopak zacisnął pięści, ale póki co trzymał ręce przy sobie.
- Vincent mów to...
- Trey. - Warknąłem w połowie jego zdania. - Nie używaj tego imienia, Gregory.
Akki zmrużył oczy i posłał mi jadowite spojrzenie. Nie lubił imienia od ojca jak mniemam.
Ja moje całkiem lubię, ale tutaj nikt nie może go poznać
- Wracając. Mów o co chodzi z tą grą Bogów.
- O nic takiego. Dowiesz się w odpowiednim czasie.  A teraz jazda mi sprzed telewizora, chyba że...
- Chyba, że co.?
- Chyba, że Ty dostarczysz mi odpowiedniej rozrywki. - Oblizałem usta dając mu jasny znak do przetrawienia.
Chłopak zbladł i cofnął się kilka kroków.
- Nie odważyłbyś się.
- Nie.? - Odstawiłem pustą butelkę na stolik i ustałem przed swoim bratem. - Zrobiłbym to z wielką chęcią, uwierz. - Znów posłałem mu szeroki uśmiech, który nigdy nie docierał do oczu.
- Nawet Ty musisz mieć jakieś granice przyzwoitości, prawda.?
Zaprzeczyłem nieznacznie ruchem głowy i znów rozwaliłem się na kanapie. Z lodóweczki schowanej w jednym z podłokietników wyciągnąłem kolejną butelkę.
Akatsuki odchrząknął czując się wyraźnie nieswojo i ciągnął dalej o zachciankach ojca i jego znajomych z Olimpu próbując ciągle wyciągnąć ze mnie jakieś informacje.
- Skończyłeś.? - Mruknąłem. - Mówiłem, że i tak nic Ci nie powiem. Wszystko co miałeś wiedzieć było w liście od ojczulka. Więcej Ci nie potrzeba do szczęścia, rozumiesz to smarkaczu.?
- Głupi jesteś jeśli sądzisz, że to mi wystarczy.
Zaśmiałem się.
- Nauczyłeś się trochę odkąd zwiałeś, ale wciąż sporo Ci brakuje.
- Co Ty nie powiesz. - Burknął pod nosem.
- Masz jeszcze coś do zaoferowania.?
- Ja Ci zaraz pokażę coś ciekawego... - Syknął i płynnym ruchem wyciągnął nóż.
Chciał ostrzegawczo rzucić nim koło mojej głowy, jednak zamiast w ścianie znalazł się między moimi palcami. Odwróciłem go i oddałem właścicielowi rzucając go pod jego nogi.
- Ucz się dalej. - Powiedziałem zadowolony.
Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia a nożyk rozpłynął się w powietrzu.
- Tak swoją drogą co Ty jeszcze tutaj robisz.?
- Hm.?
- Zrobiłeś co miałeś do zrobienia. Byłby niezwykle miło, gdybyś wrócił do siebie. - Przerwał na chwilę. - Gdziekolwiek to jest.
- Dokładnie tutaj. - Machnąłem ręką na pomieszczenie. - Podoba mi się w tym świecie. Jest dużo ciekawszy od Podziemi. Poza tym dawno już tutaj nie zostałem na dłużej. Ostatni raz za czasów watah i wilków obawiających się o swoje życie ze strony ludzi.
- Jaka szkoda. - Mruknął Akki.
- Niestety muszę doglądać poczynań mojego młodszego braciszka. - Powiedziałem przesadnie słodkim głosem i uśmiechem na ustach.

(Wymiary) od Akatsukiego

Towarzystwo Aurory było na początku zabawne. Pomagało mi w walce z nudą. Niecodziennie spotykało się tak upartą osobę, ale teraz zaczynało mnie nieco irytować. Najlepiej było ją zostawić. Pewnie i tak sama po chwili pójdzie stąd, a ja będę miał ją z głowy.
Odwróciłem się i zniknąłem jej z oczy tym samym wychodząc z salonu.
Wyjąłem klucze do gabinetu, przekręciłem każdy z nich w odpowiednim zamku i wszedłem do niego.
Mój wzrok przesunął się po wielkich stosach papierów. Powinienem w końcu je uporządkować, ale zapewne zajęłoby mi to lata. Zwłaszcza, że była tutaj zawartość wszelkiego rodzaju... Od dokumentów po najzwyklejsze lokalne gazety.
Dostałem się do biurka i włączyłem laptopa. Jednocześnie wyjąłem telefon i zadzwoniłem.
Odpowiedział mi dobrze znajomy i odwiecznie zirytowany głos:
- Co znowu ode mnie chcesz - właścicielka głosu zdawała się mieć jeszcze bardziej paskudny humor niż zwykle.
- Potrzebuję małej przysługi - poprosiłem ją niewzruszony jej humorami.
- Nie - odparła. - Zawsze ode mnie czegoś chcesz, a ja nie mam czasu za każdym razem ci pomagać ilekroć czegoś potrzebujesz.
- Może tym razem darujesz sobie tradycyjne marudzenie? - Zaproponowałem.
Ucichła, a potem ciężko westchnęła.
- Masz szczęście - stwierdziła. - Akurat miałam ochotę porobić coś innego, więc się skuszę.
- Dzięki.
- Czyli tym razem potrzebujesz...? - Zawiesiła głos.
- Informacji o pewnej osobie - powiedziałem. - Powinien się pojawić w tym mieście w ostatnim czasie.
- A nazwisko? Imię?
- Nazwisko... - Spróbowałem sobie przypomnieć jakiego ostatnio używał. Nie. Nie było szans, aby tutaj tego użył, jak nawet ja używam innego imienia i nazwiska to on też pewnie będzie. - Pewnie znalazł sobie jedno z najbardziej luksusowych możliwych mieszkań. Pieniądze powinny pochodzić z konta związanego z jedną z największych światowych firm - zastanawiałem się co jeszcze mogłem dodać. - Wiek... Około osiemnastu lat. Szare długie włosy. Co do imienia to też ci nie powiem. Znam jedno czy dwa z poprzednich, ale nie sądzę, aby to cokolwiek mogło ci dać. Myślisz, że tyle informacji ci wystarczy?
Milczała chwilę.
- Raczej wystarczy - oceniła. - A na kiedy to potrzebujesz?
- Na teraz.
- Może na jutro? - Zaproponowała.
- Na teraz - powtórzyłem zdecydowanie.
Przypomniał mi się widok tego jak wygląda mój salon i od razu się zirytowałem. Wątpiłem, aby moja rodzina mogła zrozumieć, że nie wszystko ma się od tak i że niektórzy w przeciwieństwie do nich muszą się postarać, aby mieć to co mają.. Zarówno ojciec, jak i rodzeństwo dostawali wszystko czego sobie zażyczyli. Także żadne z nich nie zdawało się znać pojęcia "własności prywatnej" ani szanowania cudzych rzeczy... Nie... Oni zdawali się znać takie pojęcie tylko wtedy kiedy było im to wygodne.
- Daj mi chwilę. Może coś znajdę, ale nie obiecuję, że tak będzie - odezwała się po dłuższej chwili.
Po kilku minutach
- Dobra. Wyślij mi te informacje na maila.
 Rozłączyła się. Jak zwykle bez pożegnania.
Włączyłem laptopa. W czasie, gdy się uruchamiał mój wzrok przyciągnął plik kartek. Był to jeden z raportów napisanych przez śledczego. Jego zawartość była nadzwyczaj interesująca i przydatna. Hmmm... W końcu to dotyczyło jego.
Zacząłem go przeglądać w poszukiwaniu kilku kartek z uwagami i notatkami, które tutaj wcisnąłem pewnej nocy podczas której nad tym siedziałem. Wyjąłem je i pomyślałem o nieproszonym gościu na dole. To by chyba wystarczyło, aby się jej pozbyć stąd bez krzyku i protestów. Mam nadzieję, że nie wróci po więcej.
Dwie minuty później otworzyłem pocztę. Nowa wiadomość. Nadawca Rin. Długo jej to nie zajęło.
W pliku były dane o pięciu osobach. Przyjrzałem się zdjęciom dwóch pierwszych i z góry je odrzuciłem.
Spojrzałem na trzecią. Trey Mills. Pod spodem było zdjęcie ze zbyt dobrze znaną mi twarzą, która aż prosiła się, aby złamać nos.
Imadrin. Aleja 5 numer 13. Widząc wielkość domu zaczęło mu zastanawiać się po co był on tak dużo. Tylko więcej miejsca na zbieranie kurzu albo może to ja byłem po prostu zbyt praktyczny.
Wyłączyłem sprzęt. Wziąłem raport i wyszedłem pamiętając oczywiście, aby zamknąć ten pokój. Nie bałem się, że mogło mi zginąć coś wartościowego z niego. Raczej gdyby ktokolwiek niepożądany tam wszedł i próbował coś przeglądać to mógł narobić jeszcze większego bałaganu, a wtedy już nigdy nie potrafiłbym tam czegokolwiek odnaleźć. Była to niezwykle przerażająca perspektywa.
Zaskoczony zauważyłem, że Aurora uparcie siedziała w salonie.
- Naprawdę jeszcze tutaj siedzisz? - Byłem zaskoczony jej wytrwałością. Przypominała mi tym małe uparte dziecko. - W każdym razie musisz teraz już iść, bo ja wychodzę.
Spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała. Była obrażona? Może.
- Masz to - rzuciłem jej kartki na kolana. - W zamian chcę, abyś stąd poszła. Myślę, że ciebie to zainteresuje nieco - dodałem zachęcająco. - Chociaż nie jest tutaj bezpośrednio napisane o tej osobie, którą szukasz z pewnością miała w tym udział. Nie mogę powiedzieć, że bezpośredni, ale to za jego sprawą to zostało wprawione w ruch. Idąc tym tropem powinnaś znaleźć parę innych rzeczy - powiedziałem. - Przynajmniej będę miał trochę spokoju od ciebie, ale jeśli się nie postarasz i nie znajdziesz tego to nie masz co liczyć na kolejną wskazówkę. Musisz włożyć w to trochę wysiłku, aby coś uzyskać.
Wzięła go do ręki. Wstała i wyszła bez słowa. Czyli wciąż była zła, że zostawiłem ją samą z tym potworem.
Spojrzałem na wybite okno. To z pewnością był problem, ale zajmę się tym jak wrócę.
Zajrzałem do garażu. Motor stał przykryty zakurzoną plandeką. Ciekawe czy to jeszcze działa... Nie używałem tego już od parę miesięcy, ale nie miałem ochoty na jakikolwiek inny środek transportu. Zwłaszcza, że dzielnica Imadrin była dokładnie w drugiej części miasta...
Wziąłem z półeczki kluczyki od pojazdu oraz pilot od bramy.
Zdjąłem nakrycie, a następnie krytycznym okiem spojrzałem na to co było pod tym. Nie wyglądało to nawet tak źle. Na siedzeniu po którym przejechałem ręką było zaskakująco mało kurzu.
Odpaliłem i spojrzałem na kontrolkę. Bak od paliwa też zdawał się być pełny.
Wyjechałem.
... Kiedy zatrzymałem się pod wskazaną willą na tyłach Alei 5tej ponownie ogarnęła mnie niechęć i może odrobinka lęku. Przypomniało mi się, jak zapowiedział, że się jeszcze zobaczymy. Dlatego podejrzewałem go, jako głównego sprawcę tego incydentu. Kolejnym podejrzanym był nadawca tego nieszczęsnego listu.
Im dłużej mój wzrok badał otoczenie tym bardziej narastała we mnie irytacja.
Lepiej mieć to z głowy. Wparowałem do środka.
- Czego tu szukasz, młody.? - Rzucił mi na powitanie.
Był przed telewizorem z butelką piwa w ręku.
- Może mi najpierw wyjaśnisz co to ma wszystko znaczyć?
Nawet nie wiedziałem od czego zacząć. Teraz kiedy nie było tutaj Aurory nie musiałem się przejmować poruszeniem tematu nieprzeznaczonego dla jej uszu.
A tematów takich było dużo.. Chociażby chciałem wiedzieć co robił Pierwszy albo czemu Trey czy jakie tam sobie by imię teraz nie wymyślił tutaj się sprowadził  Czy też może powinienem zacząć od incydentu z potworem i tą ich Grą Bogów.

środa, 8 lipca 2015

(Techniczna) od Ezry

- Że co? – spojrzenie dziewczyny sugerowało, że właśnie spotkała uciekiniera z wariatkowa. Jednak późniejsza konsternacja i chwila milczenia dały nadzieję, że tor myślenia poszedł w innym kierunku. Chyba.
- Mogę powtórzyć, ale zabrzmi nadal tak samo absurdalnie. – może odrobinę zakpiłem, ale cóż. Moje słowa same w sobie mogły mieć podłoże wyolbrzymienia, bo w końcu to nie było tak, że mechanizmy mi coś mówiły w słyszalnym języku. Bardziej mógłbym to porównać do intuicji, która jednak sprawdzała się w stu procentach. Łatwiej więc było stwierdzić, że powiedział mi to telefon, a dodatkowe tłumaczenia chyba nie interesowały mojej rozmówczyni, a i ja nie miałem natchnienia, żeby dzielić się swoimi refleksjami na ten temat.
- I oczekujesz ode mnie, że uwierzę w ten absurd?
- Nie musisz. Nie oczekuję niczego, znowu tylko stwierdzam fakty. – przechyliłem się na krześle nieco do tyłu i zerknąłem do góry, w niebo, by po chwili znowu wrócić wzrokiem do Rin.
- Szczerze mówiąc, nie wiem, co ci odpowiedzieć. – jej spojrzenie zjechało w dół na dłonie, jakby znalazła w nich coś szalenie interesującego. - Trochę nieprawdopodobne jest to, że zaczynasz mówić takie rzeczy nieznajomej ci osobie, którą widzisz po raz pierwszy i która może wykorzystać to przeciwko tobie. Na twoim miejscu, byłabym trochę ostrożniejsza. – cóż, spostrzegawcza była z niej istota. Zdecydowanie należała do tych charakternych osób, które nie dadzą sobą manipulować, więc w duchu nawet się uśmiechnąłem.
- Nie sadzę, żeby owa nieznajoma mi osoba, chciała to wykorzystać przeciw mnie... Szczególnie, że sama też chciałaby, żeby nieznajomy nie wykorzystał nic przeciw niej. – zerknąłem prosto w jej oczy, bez skrępowania, bez groźby czy niepokoju. Ot, kolejne oznajmienie pewnego faktu.
- A co mógłbyś wykorzystać przeciwko mnie? - w rzeczywistości nawet mi przez głowę nie przeszło, żeby cokolwiek wykorzystywać przeciw nowo poznanej. Jednak pewne kwestie wymagały rozjaśnienia. W końcu, sam też byłem niezłym obserwatorem, a filozoficzny umysł sprawnie łączył te niemówione elementy.
- Twoje emocje – znowu spojrzałem do góry, jakbym na chwilę zignorował dziewczynę. Oczywiście nie było to prawdą. W pewien niepojęty sposób Rin mnie zaciekawiła, no i wciąż miałem to nieodparte wrażenie, że mam do czynienia z młodsza siostrą.
- Emocje? W jakim sensie? – na jej twarzy pojawiła się konsternacja, zmarszczyła przy tym brwi, by po chwili mruknąć, bardziej do siebie niż do mnie - Naprawdę nie rozumiem ludzi… - w tym momencie wróciłem spojrzeniem w dół, taksując ją błękitnymi tęczówkami.
- To dobrze, nie musisz się z nimi tak męczyć. – celowo odpowiedziałem, tylko na drugą, cichszą część zdania. Dłonie złożyłem na stoliku i odchyliłem się na krześle, do właściwej pozycji.
 - Czyli twierdzisz, że podobno rozumiesz urządzenia... Brzmi ciekawie. – kiwnęła głową, tym razem ona zignorowała część mojej wypowiedzi - A na pewno bardziej oryginalnie od twierdzenia, że władasz ogniem lub czegoś podobnego. A masz jeszcze jakieś inne umiejętności? – spojrzała na mnie nieco śmielej. Zdecydowanie nie należała do przeciętnych osób.
- Nic takiego nie powiedziałem. – odsunąłem się znowu na krześle, przytrzymując dłońmi stolika – Szczególnie, że Ty nadal nie potwierdziłaś nic na temat swoich zdolności… Czy bycia źródłem…hm..zakłóceń? – wszystko mówiłem z lekko przymkniętymi oczami. Najśmieszniejsze, że takie moje zachowanie świadczyło, że skupiam się na rozmówcy.
- Gdyby tak było, to by pewnie powstała z tego całkiem ciekawa historia. – znowu zaczęła mówić nieco ciszej, by po chwili wrócić do swej śmielszej postawy. - Dwójka ludzi, która spotyka się przypadkiem posiada nadludzkie zdolności. Te twoje fakty naprawdę brzmią jak jakaś opowieść. W dodatku zaczynam mieć wrażenie, że ilekroć bym nie zaprzeczyła ty i tak jesteś pewien swojej racji... I tylko próbujesz sprawić, abym powiedziała wprost "Tak, owszem jestem źródłem zakłóceń", tym samym potwierdzając twoją teorię.
- Cóż, nie wiem, czy zauważyłaś, ale Ty oscylujesz wokół takiej samej metody postępowania. A, że dwoje takich osób może się spotkać, jest spokojnie wpisane w prawdopodobieństwo. – zawiesiłem na chwilę swój głos i przymknąłem oczy całkowicie - I w końcu… to dzieje się pewna życiowa fabuła. Nie jestem pewien, czy będą się o nas uczyć w podręcznikach, ale tak czy inaczej, pewna historia jest.
Coraz bardziej się rozluźniałem. Nawet jeśli dziewczyna nie była zadowolona zbytnio z mego towarzystwa, przynajmniej rozmowa, którą mnie raczyła, była o tyle ciekawa, że nie śpieszyło mi się jeszcze do powrotu gdziekolwiek. Głos rozsądku podpowiadał, że powinienem obie licealistki podwieźć do szkoły, ale…jeszcze chwilę. Nie zawsze w końcu miałem okazje porozmawiać z takimi osobami, jak Rin.
- Hmmm... Ale i tak nie rozumiem jednej rzeczy w twoim zachowaniu. Już zakładając, że naprawdę jesteś jakimś nadczłowiekiem czy czym, to nie rozumiem czemu chcesz poznać drugą osobę taką jak ty. Ja bym na twoim miejscu nie chciała, ponieważ nic by mi to nie dało. Zerwałabym z taką osobą wszelki kontakt, o ile jest to możliwe. W ten sposób można uniknąć kłopotów, które wynikają z zadawania się z takimi osobami. W końcu nie wiadomo, jakie intencje może mieć taka osoba, ani jak niebezpieczna może być.
- Zacznijmy od tego, że nie uważam się za nadczłowieka. Jeśli trzeba byłoby cokolwiek określać pojęciowo, twierdziłbym, że są to tylko nieco bardziej wyczulone zdolności. A dwa - tu otworzyłem oczy, by na chwilę zatrzymać wzrok na Rin - to jest wciąż tylko rozmowa. Spokojnie będziemy mogli rozejść się w swoje strony. Ja po prostu lubię rozmawiać, a nieczęsto spotyka się kogokolwiek, kto jest choć analogicznie podobny do mnie - właśnie przez owe...umiejętności. – znowu nachyliłem się nad stolikiem, dłonie założyłem za kolana, a brwi uniosłem nieznacznie, kiedy przez twarz mojej rozmówczyni przebiegł dreszcz konsternacji. Wyglądała, jakby próbowała przetworzyć moją odpowiedź i samej coś odpowiedniego powiedzieć.
Chwila milczenia przedłużyła się, kiedy w końcu, Rin dość szybko zamrugała i westchnęła niemal niesłyszalnie.
- Wydaje mi się, że ta rozmowa zaczyna cię wciągać. Szkoda dla ciebie, że zostały tylko trzy minuty na jej skończenie. – choć w żadnym ze słów nie usłyszałem, że i dla dziewczyny byłoby szkoda kończyć rozmowę, to w tonie głosu można było usłyszeć delikatne zabarwienie zawodu. Możliwe, że nie byłem aż tak nieprzyjemnym towarzystwem, jak mogłoby sugerować jej wcześniejsze zachowanie.
- Mam w takim razie nadzieję, że kiedyś dane nam będzie kontynuować dyskusję. – znowu przymknąłem oczy i rzeczywiście minęło dokładnie trzy minuty, kiedy usłyszałem kroki i głos Eve.
- Mam nadzieję, że tęskniliście za mną. – rzuciła z szerokim uśmiechem, mrugając jeszcze jednym okiem do swej koleżanki. Sam kiwnąłem głową uprzejmie, wstałem i odsunąłem krzesło dziewczynie, by mogła usiąść.

wtorek, 7 lipca 2015

(Wymiary)Od Aurory

Krzyknęłam i odskoczyłam, uchylając się od długich i niebezpiecznych palców zaślepionej bólem kobiety. Rzuciłam poirytowane spojrzenie w stronę Akkiego; ja tu się o niego martwię, gdy zostaje ogłuszony, tymczasem on potrafi się tylko głupio szczerzyć. Przygryzłam wargę zirytowana. Nic dziwnego, że jego ojciec jest w stosunku do niego taki opryskliwy - przecież na pierwszy rzut oka widać, że z takim inaczej się nie da. Zadufany w sobie gówniarz. Uh... ale z drugiej strony nadal jestem mu wdzięczna za życie.
- Lepiej się nią zajmij! - ostrzegłam go, unikając ataków rozwścieczonej jaszczurki - Jak ją przebiję łańcuchami, całe flaki wyjdą jej na wierzch na twoim dywanie!
- Phi. - wzruszył ramionami, chociaż dostrzegłam, że chyba byłoby mu to nie w smak - Jeśli pobrudzisz mi mieszkanko, będziesz je czyścić... - spojrzał na mnie dziwnie, jakby nagle całe zło, które w sobie skrywał, wyszło na wierzch - ..mam swój puchaty sposób przekonania cię do tego.. - zadrżałam na myśl o Pasztecie.
- Ale z ciebie dżentelmen  - żachnęłam się zniesmaczona - ..widać od razu ileś ty kobiet miał w życiu... - nie wyglądał jednak na zbyt speszonego tym co powiedziałam, a wręcz dalej przyglądał mi się z żywym zainteresowaniem, jakby wyraźnie bawił go żywy taniec, jaki prowadziłam z potworem. Chyba wyobrażał mnie sobie teraz pucującą deski jego domu. Co to to nie.
Wskoczyłam na kanapę (brudnymi butami, co z resztą wywołało lament gdzieś z okolic, gdzie stał Akatsuki) po czym przemieniłam rozbity stolik w łańcuch, który dźwignął się z ziemi i zawirował w powietrzu, tuż przed zakrwawionym nosem nagini.
- To on jest twoim wrogiem. - warknęłam groźnie - Możesz go sobie atakować ile ci się podoba. Tam stoi! - wskazałam Akkiego. Ale wężowa dziewczynka nie zrozumiała. Chyba ubzdurała sobie, że mnie i jego mogą łączyć jakieś szczególne więzi i skrzywdzenie mnie okaże się dla niego boleśniejsze, niż zemsta na nim samym, ale skoro tak.. czy nie widziała, że koleś mnie nie bronił? Nie potrafiła dodać dwa do dwóch i zobaczyć, że jakoś nie jesteśmy w najżyczliwszych relacjach obecnie? Co za idiotka.
Łańcuch wystrzelił w przód i owinął się wokół szyi potwora, ciągnąc go jednocześnie w stronę okna. Zakwiliła żałośnie i zaczęła wywijać ogonem na prawo i lewo, głównie jednak w lewo, bo tam stał Akatsuki. Nim jednak zdołała zrobić cokolwiek, podłoga ustąpiła miejsca i postać runęła w dół z krzykiem, który urwał się, nie było jednak słychać uderzenia. Podeszliśmy oboje do okna i nie ujrzeliśmy jej ciała, jakby rozpłynęła się w eterze. Przez chwilę patrzyliśmy w dół w milczeniu, aż nie wytrzymałam.
- Co to miało być, to przed chwilą?! - krzyknęłam - Mogłeś ją przycisnąć do ściany jednym uderzeniem, ale mimo to pozwalałeś jej za mną ganiać. Co to miało, do cholery, być?! - wbiłam w nim sfrustrowany wzrok, ale Akki wydawał się niewzruszony. Wręcz zaskoczony trochę moją reakcją, bo uniósł brew.
- Skąd ta agresja? Widzę, że świetnie sobie poradziłaś. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się - Więc można powiedzieć, że to była tylko taka zabawa.
- Nie znasz przecież moich umiejętności! - krzyknęłam - A co jakbym się nie umiała obronić?! Co jakbym się potknęła, albo nie zdążyła się uchylić? Co jakbym zginęła?
- To byś zginęła.. - zaczął, wyraźnie chcąc rozwinąć to zdanie, ale mu nie pozwoliłam.
- To po co mnie wtedy w ogóle uratowałeś, co? - krzyknęłam i poczułam, że wracają do mnie wspomnienia tamtej chwili, gdy ciało Phantoma bezwładnie opadało na chodnik - Mogłeś mi pozwolić zginąć razem z nim, to bym cię teraz nie męczyła.. - zaczęłam drżeć, niepotrzebnie rozdrapałam to wspomnienie.
- Nie lubię bezsensownej śmierci, jeśli chodzi o jej najgłupsze oblicze.. - wzruszył ramionami - ..gdybym wyraźnie widział, że sobie nie radzisz, przecież bym ci pomógł. A nawet jeśli bym nie zdążył.. - uśmiechnął się - ..co to za strata dla świata. Jest tutaj wiele bardziej wartościowych ludzi, którzy giną każdego dnia, Auroś.
- Śmierć dla tego, bo ktoś chce się pobawić, też jest głupia.. - poczułam, że łzy mi się kręcą w oczach - ..on też zginął, bo chciałeś sobie popatrzeć jak zabawnie umiera?! - usiadłam na podłodze i objęłam kolana, przyciskając do nich twarz, żeby nie było widać moich łez. Zmarszczył wzrok, niezadowolony przebiegiem tej rozmowy. Jakby samo wspominanie o tamtym morderstwie budziło  w nim jakieś nieprzyjemne odczucia.
- Nie. - uciął. - Nie mogłem nic wtedy zrobić, mówiłem ci to. I skończ z tym rozklejaniem się. - wziął jakąś książkę z półki i zdecydowanym ruchem spuścił jej grzbiet na mój łeb. Nie na tyle mocno, żeby mi się coś stało, ale nie mogę powiedzieć, by się szczególnie powstrzymywał - Chcesz znaleźć jego mordercę i go pomścić, nie? - spojrzałam na niego zabiedzona - Raczej nie zrobisz tego w takim żałosnym stanie.
- Jesteś okrutny. - pisnęłam i siąknęłam nosem.
- Tylko troszeczkę. - znowu się uśmiechnął tym swoim specyficznym mieszańcem prześmiewczej wyższości i pobłażliwości w stosunku do słabszych - To bardzo się przydaje w życiu, wiesz?
- Yhymm.. - mruknęłam i znowu przytuliłam się do kolan.
- I będziesz tu teraz tak siedzieć? - odłożył książkę - Wiesz, jest tu jeszcze kanapa. Uświniłaś ją co prawda swoimi buciorami, ale nadal jest kanapą: pozwalam ci zrobić z niej użytek. - rzekł wspaniałomyślnie. Ja jednak ani drgnęłam, bo nie miałam siły absolutnie na nic. Potrzebowałam przesiedzieć gdzieś bezczynnie jakiś kawał czasu, a ten kawałek podłogi wydawał się idealny. - Ej.. - skrzywił się. Podszedł do mnie, szturchnął mnie czubkiem buta, a potem odskoczył, spodziewając się jakieś reakcji. - Nie to nie. - fuknął w końcu, gdy czas mojego milczenia przekroczył trzydzieści sekund - Mam wiele innych rzeczy na głowie, niż niańczenie cię. Siedź tu sobie na zimnej podłodze, w przeciągu.. - wskazał na wybite okno - ..wsio mi do tego. - odwrócił się na pięcie.