sobota, 11 lipca 2015

(Wymiary) od Arthura

       W moim życiu było wiele zawirowań. Raz było dobrze, raz było źle. "Raz na wozie, raz po wozem" jak to się mówi, ale nigdy nic mi nie brakowało. Pochodziłem z rodziny której nigdy nie brakowało pieniędzy. To nie tak ze byłem rozpuszczany, ale moi rodzice nie chcieli żeby mi czegoś kiedykolwiek zabrakło tak jak mojej młodszej siostrze. Wychowali nas przecież na dobrych ludzi prawda? Bynajmniej w części, jeśli chodzi o mnie.
       Za młodu trenowałem wiele sportów, dawałem z siebie wszystko. Nie ważne czy trenowałem jeździectwo, piłkę nożna czy też rolkarstwo, ambicja zawsze brała w górę. Chciałem być tym najlepszym, dążyłem do doskonałości, to chyba dobrze prawda? W szkole uczyłem się nieźle, lubili mnie rówieśnicy. Prowadziłem beztroskie życie młodziaka, jeśli można o tak nazwać, jak między Twoimi nogami plącze się siostra, wścibska młodsza siostra.
Jak poznałem swoją pierwszą moc- czytanie w myślach? Dzięki swojej siostrze, kiedy zabrała mi komórkę mówiąc, cytuję; "  jesteś dupkiem bo zarywasz do każdej napotkanej laski i dajesz jej nadzieję a potem odprawiasz ją z kwitkiem". Zawsze mnie zastanawiało skąd ona wie do ilu dziewczyn piszę, przecież takich informacji jej nie zdradzałem w żadnym wypadku.
       Kiedy kłóciliśmy się o tą komórkę nagle do mojej głowy wszedł głos siostry. Było to dziwne i niepokojące uczucie bo niby słyszysz co ona do Ciebie mówi ale jednocześnie w głowie masz jej drugi głos który coś Ci tam bredzi. A bredził dobrze bo akurat o miejscu "przybywania" mojego telefonu. Uśmiechnąłem się do niej uprzejmie z dziwnym cieniem, przyznając jej rację "że jaki ja to zły jestem" by się odczepiła i odszedłem by potem wrócić do miejsca gdzie go schowała. Wielka jej skrytka to szafka z miskami i talerzami w kuchni, bez problemu sięgnąłem po niego ręką wyjmując go z jednej z misek. Dla mojej siostry to może jest wysoko ale dla mnie, gdzie jak na swój wiek byłem wysoki nie sprawiło większego problemu.
Mimo że ta moc na początku była świetna w domu, na ulicy już nie było łatwo. Natłok myśli przechodniów był przytłaczający. Nie mogłem się na początku od tego uwolnić, nie kontrolowałem tego, nie kontrolowałem "wchodzenia do głów" przechodniom..
Zacząłem wycofywać się w cień, zacząłem stawać się samotnikiem, zacząłem unikać ludzi. Brak kontaktu równa się ciszy w głowie. Wydawało się łatwiejszym życiem niż ciągłe łapanie za głowę próbując się wyciszyć. Z duszy towarzystwa która sama rwała się na różne melanże z dnia na dzień stawała się coraz bardziej cicha, odległa.
       Po upływie kilku lat zacząłem poznawać nowe moce . Kontrolowanie ich było coraz łatwiejsze, dążyłem do perfekcji w ich użyciu "po cichu".
Brak kontaktu z ludźmi zrobił ze mnie wariata, moje złe cechy charakteru przejęły nade mną kontrolę, a dobre zaś oddaliły się gdzieś w kąt mego "ja". Zacząłem czuć że mogłem wszystko, dosłownie. Zacząłem zadawać się z szemranym towarzystwem. Przecież kto mi co zrobi? Kradzież, rozboje, handel to była dla mnie codzienność, takie życie zaczynało być dla mnie naprawdę wygodnie, jednak była jedna iskra, iskra którą mnie ciągnęła ku normalnemu życia, siostrzyczka która w młodszych latach była małym utrapieniem.
Swego czasu spędzała ze mną jak najwięcej czasu mogła, chcąc mnie przywrócić mnie do porządku. Udało jej się, prawie. Jestem niby taki sam jak dawniej ale moja zła natura nie została wypleniona do końca. Czeka tylko na znak kiedy niepostrzeżenie wyrwie się ze smyczy.
         Kto by się spodziewał że jeden z najlepszych adwokatów w mieście, który ma własną kancelarię miał "małe problemy" z prawem. Jednakże nikt nie musi o tym wiedzieć tak samo jak ten zasłużony adwokat jest jednocześnie właścicielem i założycielem jednego z większych klubów nocnych w mieście.
        Byłem akurat u siebie w loży dla vip-ów, w klubie, w towarzystwie dwóch miłych pań z jointem w ręce kiedy usłyszałem głos jednego z moich ludzi zza kotary;
- Szefie, mamy tu jednego, co to do bitki się rozpędzał. - Prychnąłem cicho, upiłem jednego łyka drinka i położyłem kieliszek na stole.
- Wejdźcie... - Odpowiedziałem leniwie i rozłożyłem się wygodniej na kanapie a dwie kobietki przyległy do mnie ciałami. Do pomieszczenia weszło dwóch moich ludzi z jednym z klientów którzy wydawali swoje pieniądze na mnie w barze.
- No więc słucham, co Cię tak zdenerwowało? Kobieta Ci nie dała czy za mało alkoholu? - Zapytałem z zirytowaniem. Każdego wieczoru odwiedzał mnie chociaż jeden z zawadiaków którzy byli gotów mi się bić w klubie. Niby powinien się przyzwyczaić ale irytuję tak samo kiedy Ci przeszkadzają.
Jednak ten koleś był troche inny, nie wyglądał na zwykłego mężczyznę którzy przyszedł wydać swoją wypłatę na alkohol, kobiety lub inne atrakcje. Zacząłem go taksować wzrokiem.
- Raczej ktoś chciał mi dać, ale ja nie chciałem - Niby krótkie, zwięzłe zdanie ale wszystko było jasne. Rozbawiony z nuta złośliwości odpowiedziałem;
-Ooo czyżby spodobałeś się Pany innej orientacji? - Nie powiem, nie często takie informacje do mnie osobiście dochodzą, chyba że były już wybryki ale nie pamiętam. Możliwe.
- Podobam się wielu osobom, więc niestety padło i na taki ewenement.- Odpowiedział bez emocji, spokojnie. Jego zmrużone oczy ukazywały irytację że takie coś się wydarzyło, jednak był dalej jak kamień. Bił od niego chłód opanowania. Godne pogratulowania ja prawdopodobnie inaczej bym prowadził tą rozmowę.
-Oj.. Gratuluję spokoju - pogratulowałem mu. Dałem mu pochwałę niczym szczeniakowi że siknął na gazetę. Musiałem przyznać także że zaciekawił mnie, nikt długo z zewnątrz ze mną nie rozmawiał w tym pomieszczeniu, jeszcze z takim czymś na koncie.
- A ja gratuluję klubu - Jego kąciki uniosły się trochę w górę. Moi ludzi przystąpali z nogi na nogę nie wiedząc co robić.
 - A dziękuję kręci się - Odpowiedziałem pewnie wzuszając ramionami. Mój klub był takim moim małym dzieckiem które napawało mnie nie małą dumą. Moja mała córeczka.
 Jednak tyle słyszałem pochwał na jej temat, że stawały się oczywistością. Każdy wie że mój lub był najlepszy.
-  W to nie wątpię. - Uniósł jedną brew do góry patrząc na panie przyklejone dalej do moich ramion - zgaduję jednak, że masz tutaj dużo ciekawsze zajęcia, niż wyrokowanie kolejnego, który marnuje Twój cenny czas. - Jego wzrok na chwile zatrzymał się na czarnowłosej dziewczynie.
- Zaciekawiłeś mnie, chciałbym Ci zaproponować żebyś został na chwilę i porozmawiał. - Przerwałem. - Chyba że wolisz wrócić do swojego nowego przyjaciela, zapewne czeka na Ciebie przy barze.
Jego wzrok stwardniał a ja posłałem mu niemy uśmiech pokazują mu fotel z boku. Ruchem dłoni odprawiłem dwóch ochroniarzy którzy patrzyli na przebieg zdarzeń skołowani.
- Jak się nazywasz? - Kiedy usiadł zapytałem bez ogródek patrząc mu w oczy.
- Ezra Georgov. - Odpowiedział krótko.
- Miło poznać. Arthur Emmanuel Cook. Jak możesz się domyśleć, właściciel klubu. - Powiedziałem prostując się nieznacznie. - Może by tak drinka? Palenie? - Zaproponowałem nalewając dwa kieliszki. Usłyszenie teraz odmowy była dla mnie niczym obraza. Podałem swojemu nowemu znajomemu kieliszek. Spojrzał najpierw na mnie potem na trunek, po chwili go przejął.
        Dużą część nocy spędziłem z Ezrą, z miłymi paniami u boku paląc i pijąc. Zabawne bo nikomu nie pozwalałem na taka poufałość ze mną ale czułem że wyjdzie z tego dobra znajomość.



Jeju jeju strasznie Kamiś przepraszam, że czekałaś tak długo i że nie napisałam długiego rozwinięcia ze sceny z klubu ale jestem na lapku gdzie nie mam jak się z Tobą skontaktować by skonsultować reakcję Ezry na wypowiedzi Arthura dlatego wolałam "neutralnie" napisać mniej więcej.

czwartek, 9 lipca 2015

(Siły Natury) od Azuri

Wraz z Fukim, wkroczyłam na ulicę, na której gdzieś w połowie, znajdował się mój dom. Odwróciłam się na pięcie w jego stronę ściągnęłam szybkim ruchem jego marynarkę i wyciągnęłam ją w jego stronę. Zlustrował mnie wzrokiem, lecz zabrał ją ode mnie.
- Mieszkasz na ulicy...? - Spytał spokojnie, lecz z lekkim naciskiem.
Zagryzłam dolną wargę. Jak mam mu niby wytłumaczyć, żeby sobie poszedł, tak, aby tego źle nie odebrał i zarazem nie używając za dużo słów?
Wtem, jak grom z jasnego nieba, dopadła nas moja siostra.
- Hejo Żurek! - wydarła się opierając o moje ramię i patrząc znacząco na osobnika przede mną.
Po chwili jej psy także zaczęły mnie adiustować(trącać pyskami, skakać, skomleć). - Co tam słychać na szerokiej ulicy? - mój towarzysz skrzywił się nieco. - Co wy takie milczki? - po czym szturchnęła mnie mocniej mówiąc - Znalazłaś bratnią duszę? - najwidoczniej  uznała to za setny żart, bo bawiło to ją bardziej niż mnie i go.
Gdy już łaskawie przestała się śmiać, wlepiła wzrok w białowłosego z dziwnym uśmieszkiem. Po chwili jegomość podniósł jedną brew pytająco.
- Przedstawisz mi go? - Nie odrywała od niego wzroku.
- I ty opiekujesz się dziećmi w przedszkolu? - burknęłam nieco poirytowana brakiem kultury z jej strony. - To jest Amagi. - oznajmiłam odpychając natrętne pyski psów.
- Fukusubaru Amagi. - Przedstawił się sam.
Trochę mnie zaciekawiło jego imię... oryginalne.
- Miło mi, ja jestem Kate, Kate Stark. - "Kate, Kate Stark"? Żałosne.. może jeszcze "I'm James, James Bond"?
- Ramię mnie boli. - Syknęłam odpychając ją i zgrabnie wyskakując z plątaniny smycz.
- Może wpadniecie do mnie na herbatkę? - Przekroczyła cienką czerwoną.
~ Co to ma znaczyć? - Starałam się zachować spokój nawet w rozmowie mentalnej, ale chyba mi nie szło najlepiej.
~ Zainteresowała mnie jego osoba... też chcę się zaciągnąć do tej "paczki".  - Oznajmiła jakby nigdy nic.
~ A ty to skąd wiesz o tym...?
~ Nie wiem. - Typowa odpowiedź na wszystkie moje pytania, aby mnie zbyć, więc nie dziwiłam się, że nie miało to sensu.
Dopiero teraz zauważyłam, że Fuku patrzy na mnie pytająco, jakbym miała przeważyć, czy ma iść, czy nie.
- To moja siostra. - wytłumaczyłam. - Chodźmy już, stoimy na tym chodniku jak idioci, ludzie się gapią. - wróciłam do szeptu i ruszyłam przed siebie.
Słyszałam za sobą ich kroki i tłumaczenie siostry:
- Mówiąc, "czy wpadniecie do mnie na herbatkę" nie wykluczałam tego, że ona ze mną mieszka, mam nadzieje, że nie uważasz mnie za dziwną...
W tej też chwili nie dokończyła tego, co by chciała, bo jeden z jej psów zaszczekał donośnie i jednym potężnym szarpnięciem wyrwał się jej z ręki i popędził przez ulicę, po czym zniknął po drugiej stronie. Kate pisnęła i wręcz zaskrzeczała(zakrzyknęła):
- JAMES! DO JASNEJ CHOLE*Y!
- Dobra, nie wysilaj się, idę po niego, nie ma sensu, abyś ty za nim biegała z dwoma innymi psami. - przewróciłam oczyma.
- Dziękuję Żu... Azuri! Jesteś aniołem! - Stwierdziła i już mnie ignorując pociągnęła Amagiego za sobą.
Nie zwróciłam uwagi zbytnio na niego, bo śmiałam się w duchu, że jestem aniołem - tego psa. Szybko przebiegłam przez ulicę nie zwracając zbytniej uwagi na wściekłych kierowców Taxi i rozglądałam się za czarnym czworonogiem.

***

Wracałam właśnie z tym przeklętym Dogiem Niemieckim, który wyglądał co najmniej tak samo źle jak ja, ale na pewno miał lepsze samopoczucie - tylko zazdrościć. Czemu wszystko po mnie nie może tak spływać, jak po takim bydlaku? I jeszcze ciągnął.. skąd on miał jeszcze siłę?
- James... następnym razem, jak cię dopadnę, to skręcę ci kark, będzie jeden problem mniej. - Szepnęłam gdy tylko znalazłam wystarczająco dużo tchu.
Byłam cała mokra i do tego w błocie. Co się stało? Po prostu, gdy go już znalazłam, przed budką z Hot Dogami(przyciągnęły mnie do niej siarczyste wyzwiska właściciela na "czarnego diabła"), chwyciłam smycz, on jakby tylko na to czekał, pociągnął mnie wprost do NAJWIĘKSZEJ KAŁUŻY na tejże ulicy. Cudownie. Nie czekał, aż się pozbieram, popędził przed siebie niczym piorun. 
Dalszą część przemilczę, bo tylko pogłębia moją rozpacz psychiczną i ubolewanie... też chcę, aby wszystko po mnie spływało... to by ułatwiło wiele spraw.
Tak czy owak, było już ciemno, latarnie zapaliły się, a ja, jak ostatnia pokraka, szłam ignorując wzgardliwe i litościwe spojrzenia ludzi, których mijałam, a James od czasu do czasu skomlał żałośnie, jakby bojąc się, że zaraz wybuchnę. Całe szczęście, że już posłusznie szedł obok mnie. Kojący szum morza w oddali oznajmił, że lada chwila dotrę do celu. Tak też się stało.
Wyciągnęłam z kieszeni klucze i otworzyłam drzwi, wiedziałam, że nie opłaca się dzwonić. Kate nigdy nie otwierała mi drzwi, nawet, jeśli przyprowadzałam jej uciekiniera. Zatrzasnęłam drzwi za sobą z głośnym trzaskiem. Było cicho... bardzo cicho, ale światło się świeciło, czyli zapewne siedziała na kanapie z pozostałą dwójką swoich pupili... a Fuku?
- TWÓJ KOLESZKA JUŻ OPUŚCIŁ PROGI TEGO SZACOWNEGO DOMU! - Wykrzyknęła, jakby czytała mi w myślach.
Przewróciłam oczyma. Mniejsza już z nim, teraz mam co innego na głowie, a mianowicie Jamesa. Spojrzałam zrezygnowana na pchlarza... wpierw ogarnę go, potem siebie. Pies także chyba wyczuł, do czego zmierzam, bo podniósł ogon i ukazał swe kły powarkując, dobrze wiedząc, że ma nade mną przewagę fizyczną. To będzie długa noc.

(Wymiary) Od Trey'a.

- Może mi najpierw wyjaśnisz co to ma wszystko znaczyć?
Uniosłem brew.
- Skąd pewność, że wiem.?
Naiwny jak zawsze. Oczekuje, że przyjdzie tylko i poszczeka to od razu dostanie na wszystko odpowiedź. Niedoczekanie. Sam musi do tego dojść a nie zawsze starać się zrobić wszystko na skróty.
- Musisz wiedzieć, skoro ojciec Cię z tym przysłał. - Akatsuki coraz bardziej się irytował.
Lepiej być nie mogło. Na mojej twarzy zakwitł szyderczy uśmiech.
- To niestety, ale muszę Cię rozczarować. - Powiedziałem słodko i upiłem łyk piwa.
Chłopak zacisnął pięści, ale póki co trzymał ręce przy sobie.
- Vincent mów to...
- Trey. - Warknąłem w połowie jego zdania. - Nie używaj tego imienia, Gregory.
Akki zmrużył oczy i posłał mi jadowite spojrzenie. Nie lubił imienia od ojca jak mniemam.
Ja moje całkiem lubię, ale tutaj nikt nie może go poznać
- Wracając. Mów o co chodzi z tą grą Bogów.
- O nic takiego. Dowiesz się w odpowiednim czasie.  A teraz jazda mi sprzed telewizora, chyba że...
- Chyba, że co.?
- Chyba, że Ty dostarczysz mi odpowiedniej rozrywki. - Oblizałem usta dając mu jasny znak do przetrawienia.
Chłopak zbladł i cofnął się kilka kroków.
- Nie odważyłbyś się.
- Nie.? - Odstawiłem pustą butelkę na stolik i ustałem przed swoim bratem. - Zrobiłbym to z wielką chęcią, uwierz. - Znów posłałem mu szeroki uśmiech, który nigdy nie docierał do oczu.
- Nawet Ty musisz mieć jakieś granice przyzwoitości, prawda.?
Zaprzeczyłem nieznacznie ruchem głowy i znów rozwaliłem się na kanapie. Z lodóweczki schowanej w jednym z podłokietników wyciągnąłem kolejną butelkę.
Akatsuki odchrząknął czując się wyraźnie nieswojo i ciągnął dalej o zachciankach ojca i jego znajomych z Olimpu próbując ciągle wyciągnąć ze mnie jakieś informacje.
- Skończyłeś.? - Mruknąłem. - Mówiłem, że i tak nic Ci nie powiem. Wszystko co miałeś wiedzieć było w liście od ojczulka. Więcej Ci nie potrzeba do szczęścia, rozumiesz to smarkaczu.?
- Głupi jesteś jeśli sądzisz, że to mi wystarczy.
Zaśmiałem się.
- Nauczyłeś się trochę odkąd zwiałeś, ale wciąż sporo Ci brakuje.
- Co Ty nie powiesz. - Burknął pod nosem.
- Masz jeszcze coś do zaoferowania.?
- Ja Ci zaraz pokażę coś ciekawego... - Syknął i płynnym ruchem wyciągnął nóż.
Chciał ostrzegawczo rzucić nim koło mojej głowy, jednak zamiast w ścianie znalazł się między moimi palcami. Odwróciłem go i oddałem właścicielowi rzucając go pod jego nogi.
- Ucz się dalej. - Powiedziałem zadowolony.
Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia a nożyk rozpłynął się w powietrzu.
- Tak swoją drogą co Ty jeszcze tutaj robisz.?
- Hm.?
- Zrobiłeś co miałeś do zrobienia. Byłby niezwykle miło, gdybyś wrócił do siebie. - Przerwał na chwilę. - Gdziekolwiek to jest.
- Dokładnie tutaj. - Machnąłem ręką na pomieszczenie. - Podoba mi się w tym świecie. Jest dużo ciekawszy od Podziemi. Poza tym dawno już tutaj nie zostałem na dłużej. Ostatni raz za czasów watah i wilków obawiających się o swoje życie ze strony ludzi.
- Jaka szkoda. - Mruknął Akki.
- Niestety muszę doglądać poczynań mojego młodszego braciszka. - Powiedziałem przesadnie słodkim głosem i uśmiechem na ustach.

(Wymiary) od Akatsukiego

Towarzystwo Aurory było na początku zabawne. Pomagało mi w walce z nudą. Niecodziennie spotykało się tak upartą osobę, ale teraz zaczynało mnie nieco irytować. Najlepiej było ją zostawić. Pewnie i tak sama po chwili pójdzie stąd, a ja będę miał ją z głowy.
Odwróciłem się i zniknąłem jej z oczy tym samym wychodząc z salonu.
Wyjąłem klucze do gabinetu, przekręciłem każdy z nich w odpowiednim zamku i wszedłem do niego.
Mój wzrok przesunął się po wielkich stosach papierów. Powinienem w końcu je uporządkować, ale zapewne zajęłoby mi to lata. Zwłaszcza, że była tutaj zawartość wszelkiego rodzaju... Od dokumentów po najzwyklejsze lokalne gazety.
Dostałem się do biurka i włączyłem laptopa. Jednocześnie wyjąłem telefon i zadzwoniłem.
Odpowiedział mi dobrze znajomy i odwiecznie zirytowany głos:
- Co znowu ode mnie chcesz - właścicielka głosu zdawała się mieć jeszcze bardziej paskudny humor niż zwykle.
- Potrzebuję małej przysługi - poprosiłem ją niewzruszony jej humorami.
- Nie - odparła. - Zawsze ode mnie czegoś chcesz, a ja nie mam czasu za każdym razem ci pomagać ilekroć czegoś potrzebujesz.
- Może tym razem darujesz sobie tradycyjne marudzenie? - Zaproponowałem.
Ucichła, a potem ciężko westchnęła.
- Masz szczęście - stwierdziła. - Akurat miałam ochotę porobić coś innego, więc się skuszę.
- Dzięki.
- Czyli tym razem potrzebujesz...? - Zawiesiła głos.
- Informacji o pewnej osobie - powiedziałem. - Powinien się pojawić w tym mieście w ostatnim czasie.
- A nazwisko? Imię?
- Nazwisko... - Spróbowałem sobie przypomnieć jakiego ostatnio używał. Nie. Nie było szans, aby tutaj tego użył, jak nawet ja używam innego imienia i nazwiska to on też pewnie będzie. - Pewnie znalazł sobie jedno z najbardziej luksusowych możliwych mieszkań. Pieniądze powinny pochodzić z konta związanego z jedną z największych światowych firm - zastanawiałem się co jeszcze mogłem dodać. - Wiek... Około osiemnastu lat. Szare długie włosy. Co do imienia to też ci nie powiem. Znam jedno czy dwa z poprzednich, ale nie sądzę, aby to cokolwiek mogło ci dać. Myślisz, że tyle informacji ci wystarczy?
Milczała chwilę.
- Raczej wystarczy - oceniła. - A na kiedy to potrzebujesz?
- Na teraz.
- Może na jutro? - Zaproponowała.
- Na teraz - powtórzyłem zdecydowanie.
Przypomniał mi się widok tego jak wygląda mój salon i od razu się zirytowałem. Wątpiłem, aby moja rodzina mogła zrozumieć, że nie wszystko ma się od tak i że niektórzy w przeciwieństwie do nich muszą się postarać, aby mieć to co mają.. Zarówno ojciec, jak i rodzeństwo dostawali wszystko czego sobie zażyczyli. Także żadne z nich nie zdawało się znać pojęcia "własności prywatnej" ani szanowania cudzych rzeczy... Nie... Oni zdawali się znać takie pojęcie tylko wtedy kiedy było im to wygodne.
- Daj mi chwilę. Może coś znajdę, ale nie obiecuję, że tak będzie - odezwała się po dłuższej chwili.
Po kilku minutach
- Dobra. Wyślij mi te informacje na maila.
 Rozłączyła się. Jak zwykle bez pożegnania.
Włączyłem laptopa. W czasie, gdy się uruchamiał mój wzrok przyciągnął plik kartek. Był to jeden z raportów napisanych przez śledczego. Jego zawartość była nadzwyczaj interesująca i przydatna. Hmmm... W końcu to dotyczyło jego.
Zacząłem go przeglądać w poszukiwaniu kilku kartek z uwagami i notatkami, które tutaj wcisnąłem pewnej nocy podczas której nad tym siedziałem. Wyjąłem je i pomyślałem o nieproszonym gościu na dole. To by chyba wystarczyło, aby się jej pozbyć stąd bez krzyku i protestów. Mam nadzieję, że nie wróci po więcej.
Dwie minuty później otworzyłem pocztę. Nowa wiadomość. Nadawca Rin. Długo jej to nie zajęło.
W pliku były dane o pięciu osobach. Przyjrzałem się zdjęciom dwóch pierwszych i z góry je odrzuciłem.
Spojrzałem na trzecią. Trey Mills. Pod spodem było zdjęcie ze zbyt dobrze znaną mi twarzą, która aż prosiła się, aby złamać nos.
Imadrin. Aleja 5 numer 13. Widząc wielkość domu zaczęło mu zastanawiać się po co był on tak dużo. Tylko więcej miejsca na zbieranie kurzu albo może to ja byłem po prostu zbyt praktyczny.
Wyłączyłem sprzęt. Wziąłem raport i wyszedłem pamiętając oczywiście, aby zamknąć ten pokój. Nie bałem się, że mogło mi zginąć coś wartościowego z niego. Raczej gdyby ktokolwiek niepożądany tam wszedł i próbował coś przeglądać to mógł narobić jeszcze większego bałaganu, a wtedy już nigdy nie potrafiłbym tam czegokolwiek odnaleźć. Była to niezwykle przerażająca perspektywa.
Zaskoczony zauważyłem, że Aurora uparcie siedziała w salonie.
- Naprawdę jeszcze tutaj siedzisz? - Byłem zaskoczony jej wytrwałością. Przypominała mi tym małe uparte dziecko. - W każdym razie musisz teraz już iść, bo ja wychodzę.
Spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała. Była obrażona? Może.
- Masz to - rzuciłem jej kartki na kolana. - W zamian chcę, abyś stąd poszła. Myślę, że ciebie to zainteresuje nieco - dodałem zachęcająco. - Chociaż nie jest tutaj bezpośrednio napisane o tej osobie, którą szukasz z pewnością miała w tym udział. Nie mogę powiedzieć, że bezpośredni, ale to za jego sprawą to zostało wprawione w ruch. Idąc tym tropem powinnaś znaleźć parę innych rzeczy - powiedziałem. - Przynajmniej będę miał trochę spokoju od ciebie, ale jeśli się nie postarasz i nie znajdziesz tego to nie masz co liczyć na kolejną wskazówkę. Musisz włożyć w to trochę wysiłku, aby coś uzyskać.
Wzięła go do ręki. Wstała i wyszła bez słowa. Czyli wciąż była zła, że zostawiłem ją samą z tym potworem.
Spojrzałem na wybite okno. To z pewnością był problem, ale zajmę się tym jak wrócę.
Zajrzałem do garażu. Motor stał przykryty zakurzoną plandeką. Ciekawe czy to jeszcze działa... Nie używałem tego już od parę miesięcy, ale nie miałem ochoty na jakikolwiek inny środek transportu. Zwłaszcza, że dzielnica Imadrin była dokładnie w drugiej części miasta...
Wziąłem z półeczki kluczyki od pojazdu oraz pilot od bramy.
Zdjąłem nakrycie, a następnie krytycznym okiem spojrzałem na to co było pod tym. Nie wyglądało to nawet tak źle. Na siedzeniu po którym przejechałem ręką było zaskakująco mało kurzu.
Odpaliłem i spojrzałem na kontrolkę. Bak od paliwa też zdawał się być pełny.
Wyjechałem.
... Kiedy zatrzymałem się pod wskazaną willą na tyłach Alei 5tej ponownie ogarnęła mnie niechęć i może odrobinka lęku. Przypomniało mi się, jak zapowiedział, że się jeszcze zobaczymy. Dlatego podejrzewałem go, jako głównego sprawcę tego incydentu. Kolejnym podejrzanym był nadawca tego nieszczęsnego listu.
Im dłużej mój wzrok badał otoczenie tym bardziej narastała we mnie irytacja.
Lepiej mieć to z głowy. Wparowałem do środka.
- Czego tu szukasz, młody.? - Rzucił mi na powitanie.
Był przed telewizorem z butelką piwa w ręku.
- Może mi najpierw wyjaśnisz co to ma wszystko znaczyć?
Nawet nie wiedziałem od czego zacząć. Teraz kiedy nie było tutaj Aurory nie musiałem się przejmować poruszeniem tematu nieprzeznaczonego dla jej uszu.
A tematów takich było dużo.. Chociażby chciałem wiedzieć co robił Pierwszy albo czemu Trey czy jakie tam sobie by imię teraz nie wymyślił tutaj się sprowadził  Czy też może powinienem zacząć od incydentu z potworem i tą ich Grą Bogów.

środa, 8 lipca 2015

(Techniczna) od Ezry

- Że co? – spojrzenie dziewczyny sugerowało, że właśnie spotkała uciekiniera z wariatkowa. Jednak późniejsza konsternacja i chwila milczenia dały nadzieję, że tor myślenia poszedł w innym kierunku. Chyba.
- Mogę powtórzyć, ale zabrzmi nadal tak samo absurdalnie. – może odrobinę zakpiłem, ale cóż. Moje słowa same w sobie mogły mieć podłoże wyolbrzymienia, bo w końcu to nie było tak, że mechanizmy mi coś mówiły w słyszalnym języku. Bardziej mógłbym to porównać do intuicji, która jednak sprawdzała się w stu procentach. Łatwiej więc było stwierdzić, że powiedział mi to telefon, a dodatkowe tłumaczenia chyba nie interesowały mojej rozmówczyni, a i ja nie miałem natchnienia, żeby dzielić się swoimi refleksjami na ten temat.
- I oczekujesz ode mnie, że uwierzę w ten absurd?
- Nie musisz. Nie oczekuję niczego, znowu tylko stwierdzam fakty. – przechyliłem się na krześle nieco do tyłu i zerknąłem do góry, w niebo, by po chwili znowu wrócić wzrokiem do Rin.
- Szczerze mówiąc, nie wiem, co ci odpowiedzieć. – jej spojrzenie zjechało w dół na dłonie, jakby znalazła w nich coś szalenie interesującego. - Trochę nieprawdopodobne jest to, że zaczynasz mówić takie rzeczy nieznajomej ci osobie, którą widzisz po raz pierwszy i która może wykorzystać to przeciwko tobie. Na twoim miejscu, byłabym trochę ostrożniejsza. – cóż, spostrzegawcza była z niej istota. Zdecydowanie należała do tych charakternych osób, które nie dadzą sobą manipulować, więc w duchu nawet się uśmiechnąłem.
- Nie sadzę, żeby owa nieznajoma mi osoba, chciała to wykorzystać przeciw mnie... Szczególnie, że sama też chciałaby, żeby nieznajomy nie wykorzystał nic przeciw niej. – zerknąłem prosto w jej oczy, bez skrępowania, bez groźby czy niepokoju. Ot, kolejne oznajmienie pewnego faktu.
- A co mógłbyś wykorzystać przeciwko mnie? - w rzeczywistości nawet mi przez głowę nie przeszło, żeby cokolwiek wykorzystywać przeciw nowo poznanej. Jednak pewne kwestie wymagały rozjaśnienia. W końcu, sam też byłem niezłym obserwatorem, a filozoficzny umysł sprawnie łączył te niemówione elementy.
- Twoje emocje – znowu spojrzałem do góry, jakbym na chwilę zignorował dziewczynę. Oczywiście nie było to prawdą. W pewien niepojęty sposób Rin mnie zaciekawiła, no i wciąż miałem to nieodparte wrażenie, że mam do czynienia z młodsza siostrą.
- Emocje? W jakim sensie? – na jej twarzy pojawiła się konsternacja, zmarszczyła przy tym brwi, by po chwili mruknąć, bardziej do siebie niż do mnie - Naprawdę nie rozumiem ludzi… - w tym momencie wróciłem spojrzeniem w dół, taksując ją błękitnymi tęczówkami.
- To dobrze, nie musisz się z nimi tak męczyć. – celowo odpowiedziałem, tylko na drugą, cichszą część zdania. Dłonie złożyłem na stoliku i odchyliłem się na krześle, do właściwej pozycji.
 - Czyli twierdzisz, że podobno rozumiesz urządzenia... Brzmi ciekawie. – kiwnęła głową, tym razem ona zignorowała część mojej wypowiedzi - A na pewno bardziej oryginalnie od twierdzenia, że władasz ogniem lub czegoś podobnego. A masz jeszcze jakieś inne umiejętności? – spojrzała na mnie nieco śmielej. Zdecydowanie nie należała do przeciętnych osób.
- Nic takiego nie powiedziałem. – odsunąłem się znowu na krześle, przytrzymując dłońmi stolika – Szczególnie, że Ty nadal nie potwierdziłaś nic na temat swoich zdolności… Czy bycia źródłem…hm..zakłóceń? – wszystko mówiłem z lekko przymkniętymi oczami. Najśmieszniejsze, że takie moje zachowanie świadczyło, że skupiam się na rozmówcy.
- Gdyby tak było, to by pewnie powstała z tego całkiem ciekawa historia. – znowu zaczęła mówić nieco ciszej, by po chwili wrócić do swej śmielszej postawy. - Dwójka ludzi, która spotyka się przypadkiem posiada nadludzkie zdolności. Te twoje fakty naprawdę brzmią jak jakaś opowieść. W dodatku zaczynam mieć wrażenie, że ilekroć bym nie zaprzeczyła ty i tak jesteś pewien swojej racji... I tylko próbujesz sprawić, abym powiedziała wprost "Tak, owszem jestem źródłem zakłóceń", tym samym potwierdzając twoją teorię.
- Cóż, nie wiem, czy zauważyłaś, ale Ty oscylujesz wokół takiej samej metody postępowania. A, że dwoje takich osób może się spotkać, jest spokojnie wpisane w prawdopodobieństwo. – zawiesiłem na chwilę swój głos i przymknąłem oczy całkowicie - I w końcu… to dzieje się pewna życiowa fabuła. Nie jestem pewien, czy będą się o nas uczyć w podręcznikach, ale tak czy inaczej, pewna historia jest.
Coraz bardziej się rozluźniałem. Nawet jeśli dziewczyna nie była zadowolona zbytnio z mego towarzystwa, przynajmniej rozmowa, którą mnie raczyła, była o tyle ciekawa, że nie śpieszyło mi się jeszcze do powrotu gdziekolwiek. Głos rozsądku podpowiadał, że powinienem obie licealistki podwieźć do szkoły, ale…jeszcze chwilę. Nie zawsze w końcu miałem okazje porozmawiać z takimi osobami, jak Rin.
- Hmmm... Ale i tak nie rozumiem jednej rzeczy w twoim zachowaniu. Już zakładając, że naprawdę jesteś jakimś nadczłowiekiem czy czym, to nie rozumiem czemu chcesz poznać drugą osobę taką jak ty. Ja bym na twoim miejscu nie chciała, ponieważ nic by mi to nie dało. Zerwałabym z taką osobą wszelki kontakt, o ile jest to możliwe. W ten sposób można uniknąć kłopotów, które wynikają z zadawania się z takimi osobami. W końcu nie wiadomo, jakie intencje może mieć taka osoba, ani jak niebezpieczna może być.
- Zacznijmy od tego, że nie uważam się za nadczłowieka. Jeśli trzeba byłoby cokolwiek określać pojęciowo, twierdziłbym, że są to tylko nieco bardziej wyczulone zdolności. A dwa - tu otworzyłem oczy, by na chwilę zatrzymać wzrok na Rin - to jest wciąż tylko rozmowa. Spokojnie będziemy mogli rozejść się w swoje strony. Ja po prostu lubię rozmawiać, a nieczęsto spotyka się kogokolwiek, kto jest choć analogicznie podobny do mnie - właśnie przez owe...umiejętności. – znowu nachyliłem się nad stolikiem, dłonie założyłem za kolana, a brwi uniosłem nieznacznie, kiedy przez twarz mojej rozmówczyni przebiegł dreszcz konsternacji. Wyglądała, jakby próbowała przetworzyć moją odpowiedź i samej coś odpowiedniego powiedzieć.
Chwila milczenia przedłużyła się, kiedy w końcu, Rin dość szybko zamrugała i westchnęła niemal niesłyszalnie.
- Wydaje mi się, że ta rozmowa zaczyna cię wciągać. Szkoda dla ciebie, że zostały tylko trzy minuty na jej skończenie. – choć w żadnym ze słów nie usłyszałem, że i dla dziewczyny byłoby szkoda kończyć rozmowę, to w tonie głosu można było usłyszeć delikatne zabarwienie zawodu. Możliwe, że nie byłem aż tak nieprzyjemnym towarzystwem, jak mogłoby sugerować jej wcześniejsze zachowanie.
- Mam w takim razie nadzieję, że kiedyś dane nam będzie kontynuować dyskusję. – znowu przymknąłem oczy i rzeczywiście minęło dokładnie trzy minuty, kiedy usłyszałem kroki i głos Eve.
- Mam nadzieję, że tęskniliście za mną. – rzuciła z szerokim uśmiechem, mrugając jeszcze jednym okiem do swej koleżanki. Sam kiwnąłem głową uprzejmie, wstałem i odsunąłem krzesło dziewczynie, by mogła usiąść.

wtorek, 7 lipca 2015

(Wymiary)Od Aurory

Krzyknęłam i odskoczyłam, uchylając się od długich i niebezpiecznych palców zaślepionej bólem kobiety. Rzuciłam poirytowane spojrzenie w stronę Akkiego; ja tu się o niego martwię, gdy zostaje ogłuszony, tymczasem on potrafi się tylko głupio szczerzyć. Przygryzłam wargę zirytowana. Nic dziwnego, że jego ojciec jest w stosunku do niego taki opryskliwy - przecież na pierwszy rzut oka widać, że z takim inaczej się nie da. Zadufany w sobie gówniarz. Uh... ale z drugiej strony nadal jestem mu wdzięczna za życie.
- Lepiej się nią zajmij! - ostrzegłam go, unikając ataków rozwścieczonej jaszczurki - Jak ją przebiję łańcuchami, całe flaki wyjdą jej na wierzch na twoim dywanie!
- Phi. - wzruszył ramionami, chociaż dostrzegłam, że chyba byłoby mu to nie w smak - Jeśli pobrudzisz mi mieszkanko, będziesz je czyścić... - spojrzał na mnie dziwnie, jakby nagle całe zło, które w sobie skrywał, wyszło na wierzch - ..mam swój puchaty sposób przekonania cię do tego.. - zadrżałam na myśl o Pasztecie.
- Ale z ciebie dżentelmen  - żachnęłam się zniesmaczona - ..widać od razu ileś ty kobiet miał w życiu... - nie wyglądał jednak na zbyt speszonego tym co powiedziałam, a wręcz dalej przyglądał mi się z żywym zainteresowaniem, jakby wyraźnie bawił go żywy taniec, jaki prowadziłam z potworem. Chyba wyobrażał mnie sobie teraz pucującą deski jego domu. Co to to nie.
Wskoczyłam na kanapę (brudnymi butami, co z resztą wywołało lament gdzieś z okolic, gdzie stał Akatsuki) po czym przemieniłam rozbity stolik w łańcuch, który dźwignął się z ziemi i zawirował w powietrzu, tuż przed zakrwawionym nosem nagini.
- To on jest twoim wrogiem. - warknęłam groźnie - Możesz go sobie atakować ile ci się podoba. Tam stoi! - wskazałam Akkiego. Ale wężowa dziewczynka nie zrozumiała. Chyba ubzdurała sobie, że mnie i jego mogą łączyć jakieś szczególne więzi i skrzywdzenie mnie okaże się dla niego boleśniejsze, niż zemsta na nim samym, ale skoro tak.. czy nie widziała, że koleś mnie nie bronił? Nie potrafiła dodać dwa do dwóch i zobaczyć, że jakoś nie jesteśmy w najżyczliwszych relacjach obecnie? Co za idiotka.
Łańcuch wystrzelił w przód i owinął się wokół szyi potwora, ciągnąc go jednocześnie w stronę okna. Zakwiliła żałośnie i zaczęła wywijać ogonem na prawo i lewo, głównie jednak w lewo, bo tam stał Akatsuki. Nim jednak zdołała zrobić cokolwiek, podłoga ustąpiła miejsca i postać runęła w dół z krzykiem, który urwał się, nie było jednak słychać uderzenia. Podeszliśmy oboje do okna i nie ujrzeliśmy jej ciała, jakby rozpłynęła się w eterze. Przez chwilę patrzyliśmy w dół w milczeniu, aż nie wytrzymałam.
- Co to miało być, to przed chwilą?! - krzyknęłam - Mogłeś ją przycisnąć do ściany jednym uderzeniem, ale mimo to pozwalałeś jej za mną ganiać. Co to miało, do cholery, być?! - wbiłam w nim sfrustrowany wzrok, ale Akki wydawał się niewzruszony. Wręcz zaskoczony trochę moją reakcją, bo uniósł brew.
- Skąd ta agresja? Widzę, że świetnie sobie poradziłaś. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się - Więc można powiedzieć, że to była tylko taka zabawa.
- Nie znasz przecież moich umiejętności! - krzyknęłam - A co jakbym się nie umiała obronić?! Co jakbym się potknęła, albo nie zdążyła się uchylić? Co jakbym zginęła?
- To byś zginęła.. - zaczął, wyraźnie chcąc rozwinąć to zdanie, ale mu nie pozwoliłam.
- To po co mnie wtedy w ogóle uratowałeś, co? - krzyknęłam i poczułam, że wracają do mnie wspomnienia tamtej chwili, gdy ciało Phantoma bezwładnie opadało na chodnik - Mogłeś mi pozwolić zginąć razem z nim, to bym cię teraz nie męczyła.. - zaczęłam drżeć, niepotrzebnie rozdrapałam to wspomnienie.
- Nie lubię bezsensownej śmierci, jeśli chodzi o jej najgłupsze oblicze.. - wzruszył ramionami - ..gdybym wyraźnie widział, że sobie nie radzisz, przecież bym ci pomógł. A nawet jeśli bym nie zdążył.. - uśmiechnął się - ..co to za strata dla świata. Jest tutaj wiele bardziej wartościowych ludzi, którzy giną każdego dnia, Auroś.
- Śmierć dla tego, bo ktoś chce się pobawić, też jest głupia.. - poczułam, że łzy mi się kręcą w oczach - ..on też zginął, bo chciałeś sobie popatrzeć jak zabawnie umiera?! - usiadłam na podłodze i objęłam kolana, przyciskając do nich twarz, żeby nie było widać moich łez. Zmarszczył wzrok, niezadowolony przebiegiem tej rozmowy. Jakby samo wspominanie o tamtym morderstwie budziło  w nim jakieś nieprzyjemne odczucia.
- Nie. - uciął. - Nie mogłem nic wtedy zrobić, mówiłem ci to. I skończ z tym rozklejaniem się. - wziął jakąś książkę z półki i zdecydowanym ruchem spuścił jej grzbiet na mój łeb. Nie na tyle mocno, żeby mi się coś stało, ale nie mogę powiedzieć, by się szczególnie powstrzymywał - Chcesz znaleźć jego mordercę i go pomścić, nie? - spojrzałam na niego zabiedzona - Raczej nie zrobisz tego w takim żałosnym stanie.
- Jesteś okrutny. - pisnęłam i siąknęłam nosem.
- Tylko troszeczkę. - znowu się uśmiechnął tym swoim specyficznym mieszańcem prześmiewczej wyższości i pobłażliwości w stosunku do słabszych - To bardzo się przydaje w życiu, wiesz?
- Yhymm.. - mruknęłam i znowu przytuliłam się do kolan.
- I będziesz tu teraz tak siedzieć? - odłożył książkę - Wiesz, jest tu jeszcze kanapa. Uświniłaś ją co prawda swoimi buciorami, ale nadal jest kanapą: pozwalam ci zrobić z niej użytek. - rzekł wspaniałomyślnie. Ja jednak ani drgnęłam, bo nie miałam siły absolutnie na nic. Potrzebowałam przesiedzieć gdzieś bezczynnie jakiś kawał czasu, a ten kawałek podłogi wydawał się idealny. - Ej.. - skrzywił się. Podszedł do mnie, szturchnął mnie czubkiem buta, a potem odskoczył, spodziewając się jakieś reakcji. - Nie to nie. - fuknął w końcu, gdy czas mojego milczenia przekroczył trzydzieści sekund - Mam wiele innych rzeczy na głowie, niż niańczenie cię. Siedź tu sobie na zimnej podłodze, w przeciągu.. - wskazał na wybite okno - ..wsio mi do tego. - odwrócił się na pięcie.

poniedziałek, 6 lipca 2015

(Wymiary) od Akatsukiego


- Więc tak chce mnie przekonać do tego, żebym był mu posłuszny...?! - Uśmiechnąłem się morderczo wpatrując się w zrujnowane wnętrze. Zniszczone okno, wielki bałagan, szkło porozrzucane na podłodze i przy okazji połamany stolik...
Doprawdy... Zero szacunku do własności prywatnej. Wolałem nawet nie zgadywać, kto był taki mądry z mojej "ukochanej" rodzinki. Ktoś mógłby po prostu ich któregoś dnia udusić. Zaoszczędziłby światu i mi dużej ilości problemów wynikających z ich kaprysów i samolubności.
Wężowe coś dźwignęło się i zaczęło zmierzać w naszą stronę.
Kiedy tylko podeszła na tyle blisko kopnąłem ją z powrotem w stronę okna, a następnie ruszyłem spokojnym krokiem podchodząc do niej.
Nachyliłem się do twarzy, a po chwili szybkim ruchem złapałem ją za gardło i przycisnąłem do ściany.
- Mogłabyś być na tyle miła i powiedzieć mi kto ciebie przysłał? - Zapytałem z czarującym uśmiechem. - Kto z nich był na tyle mądry, aby mieszać się do mojego życia?
Odpowiedziała mi sykiem i spojrzeniem. Jednocześnie spróbowała mnie dosięgnąć swoim ogonem, ale Aurora była na tyle miła, że się tym zajęła. W sumie to mógłbym mieć kłopoty, gdybym zapomniał o tym szczególe także w tym momencie jej towarzystwo bardzo mi pomogło.
- Czyli nie jesteś na tyle mądra, aby po prostu mi odpowiedzieć - westchnąłem zawiedziony. - Cóż, możemy zrobić to też tak, jeśli wolisz. - Aurora, mogłabyś mi podać nóż? - Poprosiłem. - Może być dowolny. Byłbym bardzo wdzięczny.
Na szczęście ten potwór nie był zbyt silny, a na pewno nie na tyle, żeby sobie z nim nie poradzić z pomocą drugiej osoby.
Usłyszałem za swoich pleców jakiś dźwięk, a po chwili kroki. Mimo wszystko wolałem się nie odwracać od tego monstrum przede mną.
- To się nada? - Zapytała podając mi nóż kuchenny.
Lekko się skrzywiłem. Cóż, stwierdziłem, że mógł być jakikolwiek, ale nawet tego szkoda było mi marnować do takiej czynności.
- To jak odpowiadasz? - Przycisnąłem ją jeszcze mocniej do ściany.
Wycharczała coś czego nie zrozumiałem. Ton syku (o ile coś takiego istnieje) podpowiadał mi jednak, że było to coś co najmniej bardzo obraźliwego.
- Czyli nie - podsumowałem. - A naprawdę szkoda mi tego noża - westchnąłem wbijając go w jej oko.
Usłyszałem nieludzki wrzask
- Powinnaś być trochę ciszej, ale po chwili będzie po drugim oku - poradziłem jej wyjmując nóż z jej krwawiącego oka.
Znowu charkot.
- Pragnęłabym coś zauważyć - odezwała się Aurora. - Kiedy ją tak przyciskasz do ściany to nie ma możliwości, aby była w stanie dać ci satysfakcjonującą ciebie odpowiedź.
- Doprawdy? - Nie wzruszyłem się tym faktem. - Cóż, mój błąd - wzruszyłem ramionami z wesołym uśmiechem. - Możemy powiedzieć, że to jest za to rozbite okno.
Tym razem nożem odciąłem jej ucho.
- To za stolik - kolejny wrzask. - A to za... - Kontynuowałem.
- Nie sądzisz, że już wystarczy? - Przerwała mi. - To do niczego nie prowadzi.
- Do mojej satysfakcji to prowadzi - rzuciłem jednoznaczne spojrzenie w stronę zdemolowanej części wnętrza. - Poza tym ktokolwiek to wysłał nie chciał mojej śmierci tylko mnie zirytować. Oni nie byliby tacy głupi, żeby wysłać osłabionego potwora przeciwko mnie - stwierdziłem.
Zastanawiało mnie kto mógł być jednak na tyle uciążliwy, żeby to zrobić? Ojciec czy też Drugi? Najbardziej podejrzewałem Hadesa i Treya. To było bez dwóch zdań. Obydwie szumowiny traktowały moje życie, jak coś z czym mogą się bawić w chwilach znudzenia.
Nagle od tyłu usłyszałem dziwny świst powietrza. Instynktownie odskoczyłem. Całe szczęście, ponieważ w miejscu, gdzie była jeszcze moja szyja ostry ogon przeciął powietrze.
- Nie miałaś się przypadkiem zająć jej ogonem? - Posłałem niezadowolone spojrzenie Aurorze.
- A kiedy to zadeklarowałam się, że zrobię coś takiego? - Odparła.
- Ciekawe czy byś się tak przejmowała tym, gdybym właśnie został skrócony o głowę? - Spytałam.
- Miałabym jednego problematycznego ucznia z głowy - uśmiechnęła się.
- Aż tak bardzo nie lubisz mojego towarzystwa?
Naszą beztroską wymianę zdań przerwał dziki ryk wężowego czegoś tam, który dla odmiany rzucił się w stronę Aurory.
- Życzę powodzenia - powiedziałem. - Jeśli ci się nie uda wyjść z tego żywej to będę miał jedną problematyczną osobę mniej ze szkoły - uśmiechnąłem się wesoło przypominając sobie co jeszcze powiedziała przed sekundą.

(Wymiary) Od Trey'a.

Na dworze panował już mrok, wiał przyjemny wiatr. Jedynym odgłosem na całej uliczce był szmer moich czarnych Conversów dotykających chodnika przy każdym kroku. Kierowałem się do jednego z nocnych klubów. Po kilku minutach spaceru dało się zobaczyć błyskające światła przy wejściu. Przyśpieszyłem kroku i wyminąłem całą kolejkę oczekujących. Jak zawsze przy tej okazji padło sporo wyzwisk i słów niezadowolenia od czekających. Wyjąłem przepustkę VIP z tylnej kieszeni spodni i nawet się nie zatrzymując pokazałem ją ochroniarzom. Przytaknęli mi i wrócili do swojej pracy. 
Znajomy zapach alkoholu i słodkich perfum unosił się w powietrzu. Za barem stała jakaś nowa dziewczyna, lecz widać było wyćwiczone do perfekcji ruchy przy robieniu drinków. Uśmiechnąłem się pod nosem i odezwałem się opierając łokcie o blat. 
- Jedną szklaneczkę burbonu z lodem.
- Oczywiście. - Odpowiedziała czystym głosem. 
Szybko wrzuciła kilka kostek lodu do szklanki i wlała bursztynowy płyn. Rzuciłem na blat zapłatę ze sporym napiwkiem, pociągnąłem łyk trunku i skierowałem się do wolnego stolika, z którego była możliwa obserwacja całego klubu mimo panującego w nim tłoku. Przy scenach kręciło się sporo facetów jak i dziewczyn a skąpo ubrane tancerki wiły się dla zarobku. Tak wszystko tu działa. Im więcej pieniędzy dasz, tym więcej dostaniesz. Dosłownie więcej. 
Z zamyślenia wyrwała mnie drobna blondynka siadająca mi na kolanach i zaczynająca swój taniec. Moje wargi rozciągnęły się w drapieżnym uśmiechu a ręka wpychała za jej stanik kilka banknotów. Ta odpowiedziała śmielszymi ruchami. Złapałem ją za biodra, ale moją uwagę przyciągnął chłopak siadający przy barze. Miał półdługie, jasne włosy i szczupłe, lecz umięśnione ciało. Już miałem zwalić ze swoich kolan blondynkę, ale do chłopaka podszedł osobnik w różowej koszulce. Ten typ jest najprzyjemniejszy do wykorzystania. Dać mu pozory kontrolowania sytuacji a później 'delikatnie' uświadomić jak to bywa naprawdę. Ciekawiło mnie zachowanie jasnowłosego. Wpierw był pozornie spokojny, co stopniowo dla wprawnego oka wpadało w gniew i irytację. Cała akcja szybko zakończyła się precyzyjnym ciosem w twarz geja. Zaśmiałem się gardłowo na unieruchomienie chłopaka przez dwóch ochroniarzy i odprowadzenie go za jedną z kotar. Zdecydowanie muszę go bliżej poznać. Może okazać się wyjątkowo ciekawym obiektem mojego zainteresowania, a jakby nie patrzeć dawno nie miałem już okazji do dobrej rozrywki. 
- Kotku, niestety, ale musisz już iść. - Mruknąłem. 
Dziewczyna wydęła czerwone usteczka i odeszła obłowić się na kimś innym. 
Wypiłem resztę zawartości szklanki w kilku łykach i zadowolony ruszyłem do wyjścia. 
Kilkadziesiąt minut marszu później i zahaczeniu o sklep w celu nabycia kilku butelek corony rozsiadłem się wygodnie w swoim salonie z butelką piwa w dłoni. W telewizji właśnie zaczynał się jakiś horror, więc da się jakoś przeżyć.Nic bardziej złudnego. Oczywiście akurat w tym momencie do domu wparował nie kto inny, jak tylko Akatsuki. 
- Czego tu szukasz, młody.? - Rzuciłem na powitanie. 

(Siły Natury) Profil Ravila




ImięRavil
Nazwisko: Reverange
Płeć: mężczyzna
Wiek: wiele, wygląda na około 21 lat. Mimo spowolnionego procesu starzenia się, nie jest nieśmiertelny.
Stanowisko: Zwykły członek
Kariera: Woźny
Grupa: Siły żywiołów
Moce: Posiada głównie moce związane z regeneracją ciała, zwiększoną siłą i wytrzymałością, a także wyczuleniem zmysłów. Potrafi zmienić swój podręczny scyzoryk w wielką kosę. Umie również przemienić się w białego chowańca.
Charakter: Jest wyciszoną i spokojną osobą. Myśli trzeźwo i kieruje się chłodną kalkulacją. Nie przywiązuje się do ludzi, stąd jego obiektywne podejście do ich poczynań. Jeśli coś wyjątkowo zależy od niego, zawsze stara się wybierać lepsze dla ludzi rozwiązania. Nawet wówczas, gdy oni sądzą inaczej - stąd wielu uważa, że jest okrutny i nieczuły. Tymczasem on po prostu pragnie realizować swoje cele i tyle. Poza tym nie dopuszcza do siebie ludzi, mimo, że w codziennych kontaktach jest dość uprzejmy. Ma zwyczajnie do nich zbyt wielką słabość i boi się, że mógłby się z kimś szczególnie zżyć. Uwielbia gdy ktoś go przytula i mizia gdy jest chowańcem, ale nigdy się do tego nie przyzna.
Hobby: Siedzenie ze zwierzakami, mówienie do siebie i do roślin, czytanie.
Lubi: Pierniczki, stonowane kolory, ład, biblioteki, naturę, spokój, towarzystwo ludzi.
Nie lubi: Zachłannych ludzi, egoizmu, ignorancji, konformistów.
Historia: jest synem boga Aiona i ludzkiej kobiety. Począł się stulecie temu i do tego czasu cieszył się wieczną młodością i mieszkankiem z rodzicami. Jednak kiedy matka umarła - ojciec wyrzucił go z domu, no bo był mu zwyczajnie tam zbędny, i Ravil utracił dostęp do ambrozji, a co za tym idzie - zaczął się starzeć. Bardzo mu się to nie podoba i jest z tegoż powodu bardzo smutny, więc usiłuje znaleźć sposób, żeby ponownie odzyskać swoją ukochaną nieśmiertelność.
Rodzina: ojciec Aion, nieżyjąca matka.
Wygląd: wysoki, czarnowłosy, zielonooki mężczyzna.
Charakterystyczne przedmioty: Rozpinany płaszczyk z kieszenią, w której trzyma swój scyzoryk.
Partner/Partnerka: brak.
Miejsce zamieszkania: Zamieszkuje w hotelu. Duży apartament, spore okna, bardzo jasne pomieszczenia. Łazienka, sypialnia, kuchnia, duży salon, jadalnia. Mieszka z gromadą kotów, które tak techniczne rzecz ujmując nie są jego, ale czasem go odwiedzają. Jest ich łącznie siedemnaście. Jedyną kotką, która urzęduje u niego na stałe, jest mała Celestyna.
Właściciel: Howrse - Raville, skype - Avrora.
Jako chowaniec

niedziela, 5 lipca 2015

(Techniczna) od Rin

- Musisz nauczyć się panować nad swoimi emocjami Mała, bo inaczej, takie usterki będą Ci się częściej zdarzać - zacisnęłam pięść słysząc to i już zamierzałam wziąć zamach, aby zaatakować jego twarzyczkę. Jestem pewna, że gdyby ją trochę oszpecić np. złamanym noskiem nie sprawiłoby mu dużego problemu, a nie na pewno nie byłby on tak duży, jak moja satysfakcja.
Niestety nie mógł tego zobaczyć i co jeszcze bardziej żałuję - nie mógł poczuć mojej pięści, ponieważ zamknął drzwi,
Kiedy wreszcie zniknął z mojego pola widzenia wlepiłam uparcie wzrok oglądając krajobrazy. Słyszałam, że Eve już próbowała go wciągnąć w konwersację, ale szybko zignorowałam to co mówią. Nie miałam ochoty tego słuchać. Bezsensowna rozmowa.
Zatopiłam się w swoich myślach. Zastanawiało mnie czego ten człowiek mógł ode mnie chcieć. Nie potrafiłam rozgryźć co stało za tym zainteresowaniem. Niezbyt mi się to podobało. Dlatego sama jego obecność zaczynała na mnie działać irytująco. I to jeszcze jak podkreśla mój wzrost... Naprawdę zaczynam mieć ochotę zafundować mu darmową "operację plastyczną" po której własna rodzona matka, by go nie poznała.... Ale z tym muszę poczekać do następnej okazji i kiedy nie będzie zbyt dużej liczby świadków.
Chwila! - Zorientowałam się. - Czy ja właśnie pomyślałam o następnej okazji. Przecież nie zamierzam utrzymywać z nim znajomości.
W takim momencie pewnie bym wyciągnęła mój telefon z kieszeni i bym zaczęła robić cokolwiek dla zabicia czasu. Tylko, że... - pomyślałam zrozpaczona. - Jest on w kilku kawałkach i nie działa...
Chcąc bądź nie chcąc moja nieszczęsna poparzona ręka przyciągnęła moją uwagę. Nie chciałam na nią patrzeć, ale im bardziej starałam się bardziej tego nie robić tym trudniej mi to przychodziło.
Wypadałoby mu podzię... podzięko...wać... - Nie podobała mi się ta perspektywa. - Czemu musiałam dziękować komuś kto mnie tak irytował... Ale mimo wszystko wypadałoby to zrobić z czystej uprzejmości.
"Wróciłam" swoją świadomością do tego co się dzieje wokół mnie. Eve wciąż starała się utrzymać całą jego uwagę na sobie.
Zaczęłam otwierać usta. Jedno słowo. Jedno "dziękuję" i będzie z głowy.
- D... - Zaczęłam.
Samochód się zatrzymał.
- D... Dojechaliśmy już? - Spytałam szybko.
Głupia! Przecież miałam powiedzieć dziękuję - skarciłam się w myślach. - Czemu to jest takie trudno...?
- Owszem. Mogłabyś czasem zwracać uwagę na to co się dzieje wokół ciebie - odparła Eve, a potem się szeroko uśmiechnęła. - Chociaż teraz akurat nie mam nic przeciwko temu - zerknęła w kierunku mężczyzny.
- Nie chcę tego słyszeć od ciebie - powiedziałam chłodno. - Ze wszystkich osób jesteś ostatnią, która może mi to wypomnieć.
Z tymi słowami wysiadłam z samochodu. Niemalże z ulgą zamknęłam drzwi. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to w ciągu pół godziny powinnam być wolna.Ile w końcu może zająć jedzenie lodów.
Podeszliśmy do budki.
Eve zaczęła już wyjmować portfel, podczas gdy ja zaczynałam już pochłaniać wzroku.
- Ja mogę za wszystko zapłacić także zamawiajcie co chcecie - usłyszałam za plecami głos Ezry.
Wszystko? - Miałam ochotę wybuchnąć złośliwym śmiechem, ale szybko go stłumiłam.
- Hmmm... To ja bym chciała lody o smaku czekoladowym - towarzyszka długo się nie namyślała.
- Ja poproszę śmietankowe - złożył zamówienie Ezra.
Odwróciłam się w jego stronę z niewinną minką.
- Naprawdę wszystko? - Spytałam i po chwili zwróciłam się do kelnera. - Poproszę lody truskawkowe, waniliowe, miętowe, malinowe, pomarańczowe, jagodowe... - Kątem oka obserwowałam jego twarz. Nie robiło to na nim wrażenia.
Zobaczysz... Jeszcze doprowadzę ciebie do bankructwa...
- ... następnie śmietankowe, zabajone, pistacjowe, ciasteczkowe, balonowe, toffi, migdałowe, kawowe, cytrynowe, kiwi,...
Kelner spojrzał się na mnie oniemiały.
- Powiedzmy, że na jednego loda niech będą po trzy gałki w jej przypadku - poradziła mu Eve.
Z wciąż szerokimi oczami zaczął realizować zamówienie. Najpierw oczywiście lody dostała pozostała dwójka.
Po chwili zaczął również podawać moje.
- Pomogę ci - powiedziała rozbawiona Eve biorąc lody truskawkowo-waniliowo-miętowe oraz malinowo-pomarańczowo-jagodowe.
- Dzięki - odparłam przyjmując resztę lodów.
Zręcznie złapałam je między palce. Szczerze mówiąc już nie pierwszy raz zamawiałam szaloną ilość lodów, więc miałam już całkiem niezłą wprawę i udaliśmy się w stronę stolika.
- Twojs legendarna czarna dziura w brzuchu doprawdy nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać - przyjrzała się mi. - Jakim cudem... - Nie skończyła rzucając mi nieco zirytowane spojrzenie.
Dobrze wiedziałam o co jej chodzi. Hehheheeehehee. Nie wszyscy muszą mieć taką obsesję na punkcie figury, jak ona żeby wyglądać tak jak wyglądają. Ja na przykład nie mam z tym żadnego problemu.
Zaczęłam w ekspresowym tempie pochłaniać lody skupiając się jedynie na uzyskaniu pełni skupienia w kontemplowaniu nad smakiem lodów, a przynajmniej, aby to tak wyglądało... Nie chciałam, aby Ezra próbował do mnie zagadać.
- Za chwilę wrócę - oznajmiła Eve, kiedy skończyła swoje lody.
"Nie. Nie zostawiaj mnie tutaj z tym potworem" rzuciłam jej spojrzenie, które mogłoby równie dobrze wyrażać coś takiego.
"Wytrzymasz. Ja muszę iść" odparło jej spojrzenie i się odwróciła.
Poczułam jego spojrzenie na plechach co sprawiło, że jeszcze bardziej uparcie wbiłam wzrok w jedzenie.
Nie wiem ile czasu minęło, kiedy nagle jego ręka podsunęła bardzo znajomo wyglądający przedmiot w pole mojego widzenia.
Część od telefonu! - Zdałam sobie sprawę.
- Zapomniałaś o tym - powiedział.
- Dziękuję - odparłam. Tym razem nie zamierzałam tak łatwo stracić panowania, więc po prostu wzięłam tą część i schowałam do kieszeni ani przez chwilę nie podnosząc wzroku na niego.
- Mogę ci to naprawić - zaproponował. - Szczególnie, że źródłem przepalenia nie był telefon. Impuls pochodził z zewnątrz.
- Eech? Ciekawe, prawda? Ciekawe skąd mógł on pochodzić? - Odparłam podnosząc spojrzenie.
- Ty byłaś źródłem - oznajmił wprost. Nieco to mnie zaskoczyło.
- Ciekawa teoria - odparłam z uśmiechem. - Szkoda tylko, że trochę nierealna - zauważyłam.
- To nie teoria. Stwierdzam tylko fakt.
- Bardzo nieprawdopodobny fakt, który nie ma prawa istnieć racjonalnie rzecz biorąc.
- Tak samo nieprawdopodobne, jak to, że telefon mi o tym powiedział.
- Że co? - Okeeej. To było już dziwne. Co najmniej dziwne. Od kiedy to telefony mogą rozmawiać? On może jednak jest nienormalny...? Chociaż... Prawdopodobieństwo było dosyć niskie, ale jednak on również mógł być...

sobota, 4 lipca 2015

(Techniczna) od Ezry

Twarz mojej nowej towarzyski z każdą chwilą zmieniał się ze swoją mimiką. Najbardziej widoczna była irytacja, która spotęgowała się, gdy otrzymała wiadomość na telefon. Jej usta zacisnęły się, więc z pewną dozą zaciekawienia obserwowałem całą gamę emocji, malującą się na jej buźce. Wierzcie lub nie – ale autentycznie, coraz mocniej przypominała mi Alice. Byłbym i się nawet uśmiechnął na tę myśl, ale przerwała mi…”awaria” telefonu, który nieznajoma trzymała w zaciśniętej dłoni. Już po chwili można było usłyszeć trzask, pojawiło się kilka błysków i urządzenie rozsypało się na kilka części.
Panika na twarzy jasnowłosej, była na tyle wyraźna, że nawet bez swojej wiedzy doszedłby do odpowiednich wniosków. A konkluzją na pewno nie była „dziwna usterka”, którą próbowała mi wmówić  dziewczyna.
Przechyliłem głowę na bok, przyglądając się, jak pośpiesznie zbiera części telefonu. Jednak w swej niecierpliwości nie dostrzegła jednego elementu, który potoczył się aż do moich butów. Nie zatrzymałem jej, kiedy zaczęła się cofać, by po chwili już maszerować śpiesznie w stronę murów szkoły. Obserwowałem całe zajście z niejakim zaciekawienie i zaskoczeniem. Moja mała, techniczna intuicja wręcz krzyczała, że właśnie wydarzyło się coś więcej, niż mogły dostrzec oczy. Moje usta w końcu wygięły się w uśmiechu, po czym nachyliłem się i podniosłem pozostawiony fragment. Mimo, że owa część, była ciepła od prawdopodobnego zwarcia, to jego zmysły pracowały w tym względzie zupełnie inaczej. Zupełnie, jakbym mógł widzieć cały schemat przed oczami.
Wiedziałem już, że przyczyna owej „usterki” nie leżała w telefonie, a w czymś poza nim. To co uszkodziło, rozsadziło  i przepaliło telefon od środka, pochodziło z zewnętrznego źródła. Jedynym zaś, które było najbliżej urządzenia – była jasnowłosa nieznajoma. Spojrzałem w kierunku, w jakim podążyła wcześniej dziewczyna i dostrzegł ją stojącą w towarzystwie jeszcze jednej.
Zacisnąłem dłoń na wciąż ciepłym elemencie telefonu i bez zawahania odwróciłem się, by spokojnie podążyć śladem nieznajomej. Zgasiłem chęć zapalenia kolejnego papierosa. Rzeczywiście ostatnio zdarzało mi się za często to robić i nie wiadomo kiedy, w ciągu dnia znikała cała paczka. I choć absolutnie nie czułem grzmiących lekarskich konsekwencji, to doskonale wiedziałem, że jestem uzależniony od nikotyny. Cóż, nikt nie jest doskonały, prawda?
Zatrzymałem się przed zaskoczoną dwójką dziewcząt. Jasnowłosa „Mała” spojrzała na mnie zaskoczona i z lekką, nieskrywaną jednak paniką w oczach. Druga zaś otworzyła buźkę, by zaraz pojawił się szeroki uśmiech. Na policzkach dostrzegł czerwieniejące kręgi.
- Zmieniłem zdanie – kiwnąłem lekko głową w uprzejmym geście. Ton głosu obniżyłem, może odrobinę prowokująco. Jednak skierowane było to w stronę niższej licealistki (i tak wyglądała mu na dziecko z podstawówki). Moje spojrzenie utkwiło w jej oczach, nie próbując nawet udawać, że moja zmiana decyzji była przypadkowa.
- Ja może jednak daruję sobie te lody. Jakoś nie jes ... – zareagowała bardzo szybko, mając chyba nadzieję, że się ulotni. Próbowała odwrócić się na pięcie i czmychnąć, ale nie zawiodłem się na reakcji jej koleżanki, która sprawnie powstrzymała dziewczynę przed ucieczką. Mimo, że słyszałem wymianę szeptów, nie próbowałem interweniować. Może wykazywałem się bezczelnością w tym momencie, ale wciąż utrzymywałem spojrzenie na jasnowłosej. Ba, kiwnąłem nieznacznie głową, , gdy padły ciche słowa o moim odejściu, jeśli tylko „Mała” zniknie. Mój gest był widoczny jednak tylko niedoszłej uciekinierce.
Stałem bez ruchu, kiedy obie radośnie lub nie (w przypadku Rin) potwierdziły chęć wybrania się na wspomniany deser. Moje usta lekko drgnęły w rozbawieniu. Cóż, choć nieprzewidziana była to znajomość, to jednak zapowiadało się dosyć wesoło…szczególnie, jeśli jego intuicja nie myliła się, a nieznajoma miała w sobie coś więcej niż zwykłe „człowieczeństwo”.
- Idziemy w takim razie? – rzuciłem, unosząc brwi do góry, lustrując jednocześnie obie dziewczęta – choć zastanawiam się wciąż, czy nie powinnyście się teraz znajdować na jakichś lekcjach? – mrugnąłem okiem, by zaraz potem odwrócić się i ruszyć chodnikiem w stronę wyjścia. Obie jeszcze-nieznajome dołączyły do mnie, nie zaszczycając mnie odpowiedzią, którą i tak znałem. Oczywiście, choć się nie odwracałem, domyślałem się że jasnowłosa ruszyła z niemałym ociąganiem.
- Uhm…ja jestem Eve - usłyszałem ciemnowłosą koleżankę Rin – a to jest Ru…- zaczęła i ucichła pod morderczym spojrzeniem swej towarzyszki – znaczy, to jest Rin – uśmiechnęła się raźno najpierw do jasnowłosej, potem zatrzymując swój wzrok na mnie. Domyślałam się o co zabiega.
- Ezra – odpowiedziałem, dodając jeszcze charakterystyczny, rosyjski akcent. Kiwnąłem też głową obu licealistkom. Z racji faktu, że chęć zapalenia znowu mnie nęciła, włożyłem obie dłonie w kieszenie spodni. Po chwili wyciągnąłem prawą rękę i zsunąłem okulary znowu na oczy.
- Nie wiem, czy przeżyję znowu jazdę autobusem…- mruknęła Eve. Słowa kierowała do swej koleżanki, ale było to wystarczająco wyraźne, żebym mógł usłyszeć.
- To zależy, czy się będziesz drzeć znowu przez cały autobus – odpowiedziała równie mrukliwie Mała. Obie zmierzyły się spojrzeniami, jakby prowadziły jakąś milczącą podjazdówkę. Wyczuwałem, że mimo tych, chwilami cierpkich słów – obie lubiły swoje towarzystwo.
- Nikt nie powiedział, że jedziemy autobusem – skierowałem słowa tym razem do ciemnowłosej, na co obdarzyła mnie kolejnym, olśniewającym uśmiechem. Znajdowaliśmy się i tak przy uliczce, gdzie zostawiałem samochód. 
- Mogę zając miejsce z przodu?! – Eve wyrwała się od razu, nie dając nawet dojść do słowa swojej koleżance, której najwyraźniej bardzo odpowiadał taki obrót sprawy. Kiwnąłem tylko głową, potwierdzając ten układ. Otworzyłem drzwi obu dziewczynom, by po chwili samemu znaleźć się najpierw przy bagażniku, potem znowu przy drzwiach, gdzie usadowiła się Rin. Jej spojrzenie, gdy mnie zobaczyła z apteczką, mówił mniej więcej „uduszę cię”. Oczywiście mój wzrok skierował się od razu na chowaną dłoń dziewczyny.
- Daj rękę – ot proste słowa, które jednak nie znosiły sprzeciwu. Nachyliłem się, opierając  jedną ręką o kolana, w drugiej trzymałem opatrunek i sprey na oparzenia. Tak, miałem w apteczce spory zasób różnych rzeczy – w końcu, miałem siostrę, która często nabawiała się rozmaitych uszkodzeń.
- Nie, nic mi nie jest – rzuciła pośpiesznie w moją stronę, z mieszanką złości, irytacji i zakłopotania, dodatkowo jeszcze bardziej próbując zasłonić dłoń za swoimi plecami. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu, gdy prawdopodobnie szurnęła raną o siedzenie.
- Nie ruszymy się stąd dopóki nie zrobisz tego, o co cię proszę – teraz zwracałem się do jasnowłosej zupełnie jak do niegrzecznej, małej dziewczynki. Myk ten stosował na Alice zawsze, ale oczywiście i w przypadku Rin nie było to skuteczne zagranie.
Z pomocą jednak przybyła Eve, które odwróciła się do nas i spojrzała na przyjaciółkę nieco złośliwie, ale i z troską.
- Nie każ mi wyciągać najcięższego działa argumentacji…-  choć nie wiedziałem o jaki tym argumentów chodzi, białowłosa  z niechęcią, piorunując wzrokiem szkolną koleżankę wyciągnęła dłoń. Sam do tej pory wciąż stałem w tej samej pozycji i dopiero, gdy Rin zareagowała, sprawnie zająłem się jej oparzeniem.
Każde z nas w milczeniu przyglądało się tym działaniom. Ciemnowłosa w końcu odwróciła się na siedzeniu. Jasnowłosa zaciskała usta, chyba hamując jakieś niewybredne słowa. Prawdopodobnie skierowane i do mnie i do jej towarzyszki. Zanim sam odsunąłem się od drzwi, przez jedną chwilę nachyliłem się mocniej nad Małą, poprawiając opatrunek.
- Musisz nauczyć się panować nad swoimi emocjami Mała, bo inaczej, takie usterki będą Ci się częściej zdarzać – mój głos był ledwie słyszalny, ale Rin siedziała wystarczająco blisko, żeby je zrozumieć. Nie czekając ani na odpowiedź, ani na reakcję, zamknąłem drzwi samochodu i usiadłem już na swoim miejscu. Odpaliłem samochód z lubością wsłuchując się warkot silnika. Wszystko działało bez zarzutu, więc odprężony oparłem się o siedzenie, zacisnąłem dłoń na kierownicy, wrzuciłem bieg i pozwoliłem czarnej maszynie ruszyć do przodu.

________________________________________
Jakby co wydarzenia z Rin i Eve dzieją się rano
a z Arurem wieczorem

(Techniczna) od Ezry

Co mnie podkusiło? Co za przedziwna myśl, która skłoniła mnie, by się zgodzić na propozycję kilku znajomych ze studiów, by…pójść do klubu nocnego. W rzeczywistości, nie byłem skory do takich działań. Nie, żeby nie podobały mu się tańczące, półnagie kobiety…ale z założenia uważałem, że nie można traktować kobiet przedmiotowo. Może nieco staroświeckie patrzenie, które wcisnął mi ojciec, jeszcze za czasów, gdy w ogóle się mną zajmowano, ale pasowało mu takie nastawienie. A dwa…szlag mnie trafiał, gdy pomyślałem, że tańczące dziewczęta, mogły być czyimiś młodszymi siostrami…sam w końcu miałem takową, i choć nie była jeszcze w wieku, żeby w ogóle pomyśleć o chłopaku – to doskonale wiedziałem, że pierwszy na horyzoncie który się do Alice przyczepi – w najlepszym wypadku wyląduje z limem pod okiem.
No właśnie,  a teraz ze zmarszczonymi brwiami stałem przed klubem, gdzie dwóch napakowanych ochroniarzy, w garniturkach, robiło jakąś selekcję, czy jak oni to nazywali. Mnie i dwóch studyjnych kumpli – wpuścili bez mrugnięcia okiem, ale jakiś równie mocno jak oni, napakowany karczek w dresie – nie miał tyle szczęścia. Stawiałem, że już był znany ochroniarzom, bo pojawiło się porozumiewawcze spojrzenie i kolejnych dwóch „zacnych” panów wyszło, by oddelegować szarpiącego się łysola. Może nie byłem złośliwy, ale drgnienie uśmiechu pojawiło się na moich ustach, by zaraz wrócić do tego samego, nieco zamyślonego wyrazu.
Oczywiście – w środku było dość tłoczno. Większość kolorowych światłe skierowana była oczywiście na rozlokowane w kilku miejscach sceny, gdzie zgromadziło się już spore stadko gapiów. I może to zaskakujące, ale można było tu spotkać kobiety nie tylko w formie tancerek. Kilka stało przy scenie i dorównywało entuzjazmom mężczyzn. Ciekawe. Mimowolnie, moje spojrzenie powędrowało do tańczącej na najbliższej scenie dziewczyny, ale ostatecznie stwierdziłem, że wolę zająć się swoim drinkiem.
Przy barze było równie tłoczno, ale przynajmniej dało się nawet przysiąść na jednym z wysokich stoków. Zanim poszedłem w ślady swoich znajomych, by zamówić coś procentowego, obróciłem się na boki, ogarniając pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Trzeba było przyznać właścicielom, że wszystko było urządzone z pełną klasą. Można było dostrzec nawet kilka oddzielonych kotarami VIP-owskich miejsc.
- My wbijamy się pod scenę, zaraz będzie występ Loli-Cass! – skrzywiłem się, kiedy Josh, jego ciemnowłosy towarzysz prawie huknął mi do ucha te słowa. Kiwnąłem głową, pozwalając by odszedł wraz z drugim – Antonem, we wskazane miejsce. Sam, zamówiłem – dla przekory – whiskey – i nie schodząc z miejsca zerknąłem w kierunku sceny, na której miała się pojawić owa „atrakcja”. Muzyka się zmieniła, mocniejsze, przyjemniejsze dla mego ucha brzmienia sprawiły, że się nieco rozluźniłem. W miejscu, w którym się znajdowałem – za dużo nie dało się dostrzec występów, ale aż tak mi to nie przeszkadzało. Lustrowałem niebieskim spojrzeniem otoczenie, z rozleniwieniem popijając powoli swój alkohol. Poprawiłem czarną koszulę, podwijając rękawy nieco wyżej i prawdopodobnie – dosyć nieświadomie – uśmiechnąłem się. I niestety…jak na moje wadliwe czasem szczęście – ktoś musiał opacznie zrozumieć ów gest.
- Można się przysiąść? – odwróciłem się dość szybko, bo głos, dodam męski głos, zdecydowanie za blisko znajdował się mojej głowy. Obok mnie stał…mężczyzna. Chyba. Czarna marynarka, różowa koszula, żel we włosach i niezmiernie obcisłe spodnie, podpowiadały, że jednak…nie do końca miałem styczność z przedstawicielem płci męskiej. Zerknąłem na stołek, który akurat obok się zwolnił. Brew drgnęła mi nieznacznie, ale zignorowałem nadciągające przeczucie, że jeśli się zgodzę – skończy się jakąś chryją. Wzruszyłem więc ramionami, odsuwając się jednak nieco od nieznajomego, który z dziwnym uśmiechem usadowił się obok i zamiast coś zamawiać, wbił spojrzenie w moje oblicze.
- Mogę Ci postawić drinka? – prawie zakrztusiłem się popijaną właśnie whiskey, gdy usłyszałem słowa nieznajomego. Znowu. Za. Blisko. Ścisnąłem dłoń na szklance, a druga powędrowała na ramię fircyka, by odsunąć go na odpowiednią odległość.
- Nie zbliżaj się do mnie – zmusiłem się, żeby nie odwracać głowy do siedzącego obok…geja…Ton głosu miałem wciąż spokojny, oczy jednak zmrużyłem niebezpiecznie.
- Oj..no nie bądź taką niedotyczką…siedzisz tu tak sam, taki śliczny…aż się prosisz, żeby…- jego głos niebezpiecznie przyprawiał mnie o mdłości i uczuleniem, które objawiało się świerzbieniem pięści.
- Spierdalaj – przerwałem mu zanim w ogóle dokończył swoją myśl – spierdalaj i nie zbliżaj się do mnie, bo ty prosisz się o coś zupełnie innego niż chciałbyś – odwróciłem głowę, a w moich oczach można było dostrzec błękitne ogniki. Mina jednak wciąż nie wyrażała za dużo. Z takim wyrazem twarzy, równie dobrze mogłem mówić o składzie oleju silnikowego.
- Ojojo…jaki łobuz mi się przytrafił, może jednak zmienisz zdanie? – i zanim zareagowałem, jego dłoń znalazła się najpierw na moich plecach, by zbyt szybko przesuwać się niżej…
I wtedy już nawet nie próbowałem odpowiadać. Gwałtowne odchylenie, a lewa pięść powędrowała wprost w upudrowany nos gnoja. Niemal w zwolnionym tempie usłyszałem lube chrupnięcie, które sygnalizowało, że jegomość będzie musiał się spotkać z chirurgiem plastycznym. Zanim jednak zdążyłem dopaść upadającego na ziemię i poprawić „moją” odpowiedź kopniakiem, dwa silne ramiona szarpnęły mnie do tyłu.
Z tego co pamiętałem, byłem dość silny…ale przy dwóch takich karkach, którzy złapali mnie z zaskoczenia – nie miałem zbytnio szansy się ruszyć. Zresztą nie próbowałem. Wyrwałem się na tyle, by dłońmi wskazać, że będę szedł spokojnie. Ochroniarze prawdopodobnie niechętnie, ale odpuścili, ale poprowadzili mnie do jednej z wnęk, ograniczoną kotarą. Zdecydowanie miejsce dla vipa. Świetnie. Miał przyjść dobrze się bawić...choć i to można było podciągnąć pod rozrywkę. Spojrzałem jeszcze raz na obu towarzyszących mi ochroniarzy. Teoretycznie, teraz mógłbym trafić obu w na tyle czułe miejsca, że mógłbym zniknąć w zamieszaniu. Jednak odpuściłem.
- Szefie, mamy tu jednego, co to do bitki się rozpędzał – głos jednego z karków był niski i chrapliwy. Idealnie pasował do właściciela.
- Wejdźcie… - w wnętrza doszedł mnie melodyjny, męski głos. Brzmiał jednak dosyć…leniwie? A może bardziej znudzony? Nie wiedziałem jak go określić. Dopiero po przekroczeniu kotary dostrzegłem źródło owego „rozleniwienia”. Na skórzanym, skórzanym narożniku siedziały trzy postaci. Elegancki mężczyzna, który najpewniej był owym „szefem” oraz dwie, skąpo ubrane kobiety. Samo pomieszczenie było dość...przydymione, ale zapach był na tyle charakterystyczny, że nie mogłem się pomylić co do zawartości "papierosów". Oczywiście na stoliku przed nimi stały szklanki z niemal dopitymi drinkami.
- No więc słucham, co Cię takiego zdenerwowało? Kobieta Ci nie dała czy za mało alkoholu? – głos owego „Szefa” zdecydowanie sugerował, że ma lepsze rzeczy do zrobienia niż wysłuchiwanie o kolejnych bójkach w lokalu. A domyślałem się, że była to codzienność. Stawiałem jednak, że w moim wypadku, powód bójki był nieco mniej standardowy. Spoglądał jednak na mnie przenikliwie, jakby oceniając moje możliwości.
- Raczej ktoś chciał mi dać, a ja nie chciałem – krótkie zdanie, które wypowiedziałem w ogóle nie miał w sobie irytacji.
Gość, który oberwał – zasłużył sobie i nie widziałem w tym nic dziwnego. Zrobiłbym to drugi raz, jeśli trzeba było, ale moja złość była skierowana tylko do owego delikwenta. Właściciel klubu, choć znudzony, robił to co każdy w takiej sytuacji by uczynił.
- Ooo czyżby spodobałeś się Panu innej orientacji? – no tak, rozbawiona złośliwość w głosie nieznajomego sugerowała, że jego znudzenie chwilowo minęło. Przynajmniej dostarczałem mu niejakiej rozrywki.
- Podobam się wielu osobom, więc niestety padło i na taki ewenement – ot, stwierdziłem fakt. Maniera, czy też nawyk nie okazywania emocji i teraz był bardzo wyraźny. Mój głos był spokojny, stonowany nawet i tylko odrobinę zmrużyłem niebieskie oczy.
- Oj.. gratuluję spokoju – i kolejna zmiana w jego głosie. Tym razem w ciemnych oczach pojawił się błysk zainteresowania. Widać nie byłem aż tak monotonnym gościem, jakich zapewne mu tu często przyprowadzają.
- A ja gratuluję klubu – kąciki ust drgnęły mi, choć nie dopełniły się pełnym uśmiechem. Drobna wymiana zdań, którą przez chwilę prowadziliśmy, chyba nieco zdezorientowała wciąż stojących za mną ochroniarzy.
- A dziękuję, kręci się – wzruszenie ramion, pewność siebie i oczywistość słów, była tak naturalna dla ciemnowłosego rozmówcy, że wydawać by się mogło, wręcz emanował taką aurą. Stawiałem, że należał do typu ludzi, którym ciężko się sprzeciwiać, którzy swój sukces osiągając determinacją, pewnością siebie i władzą. A ten – zdecydowanie takową posiadał. Przyklejone do niego kobiety przysłuchiwały się naszej rozmowie, jednak nie odezwały się ani słowem, grzecznie oparte o jego ramiona, od czasu do czasu sącząc swoje drinki.
- W to nie wątpię – uniosłem jedną brew do góry – zgaduję jednak, że masz tutaj dużo ciekawsze zajęcia, niż wyrokowanie kolejnego, który marnuje Twój cenny czas – dalsze słowa padły, kiedy zatrzymałem spojrzenie na jednej z towarzyszącej mu, czarnowłosej dziewczynie, na której ustach zaraz pojawił się uśmiech. Ochroniarze zerknęli w stronę swojego szefa z niemym pytaniem – co mają robić dalej, bo wyraźnie nie byli przyzwyczajeni do takiego obrotu spraw.

czwartek, 2 lipca 2015

(Techniczna) od Rin

Moje apatyczne spojrzenie powędrowało za otwarte okno, które wpuszczało do środka mordercze promienie UV. Już od dłuższego czasu unikałam morderczego słońca. Moja skóra nie potrafiła się opalać... Co najwyżej spalała się na czerwono, a to nie było zbyt przyjemne.
Kolejny słoneczny poranek. Jak wspaniale - pomyślałam ironicznie jednocześnie pauzując muzykę i zsuwając słuchawki z uszu.
Westchnęłam ciężko. Jak dla mnie on mógłby nie nadejść. Jakoś perspektywa spędzenia kolejnego dnia w domu i robienia tego co chcę (czyli niczego) przestała mnie ostatnio zachwycać.
Ostatnio stwierdziłam, że brakowało mi dwóch rzeczy... Ludzie nazywali je samorealizacją i pozytywną energią. Nie rozumiałam do końca co rozumieli przez to drugie, ale na 100% jestem pewna, że tego nie posiadam.
Hmmm... Czyli nawet ja mam takie dni w których mam dosyć takiego życia - stwierdziłam zaskoczona. - Jeszcze dwa tygodnie temu stwierdziłam, że mogłabym tak żyć zawsze w moim pokoju bez interakcji ze światem zewnętrznym.
Wstałam sprzed biurka. Chyba mała przerwa od czterech ścian mi nie zaszkodzi. Była siódma rano. Duża liczba centr handlowych była jeszcze zamknięta. Dotyczyło to także tego jednego, które mnie interesowało... Co prawda nie ciągnęło mnie specjalnie na zakupy, ale lody to było już co innego. W jednym z takich przybytków była prawdopodobnie najlepsza lodziarnia w tym mieście i co ciekawsze mieściła się nawet niedaleko mojej szkole. Tylko jeden taki szczegół... Hmmm... Jako odwieczna wagarowiczka lokalnego liceum unikam tamtych okolic.
Zeszłam schodami na dół, a następnie skierowałam się w stronę wyjścia i opuściłam moją posesję uprzednio pamiętając, aby upewnić się, że wszystko jest pozamykane.
Ruszyłam wolnym krokiem na przystanek, a chwilę później moje słuchawki wróciły na ich należyte miejsce - na moje uszy.
Po dojściu na przystanek przyjrzałam się rozkładowi jazdy. Najbliższy pasujący mi autobus powinien być za minutę.
Cierpliwie odczekałam nieszczęsną "minutę", która w rzeczywistości okazała się trzema minutami. Niezbyt lubiłam, jak rozkład jazdy różnił się od rzeczywistego czasu autobusu, ale dzisiaj trzy minuty do przodu czy trzy minuty do tyłu nie miały dla mnie dużego znaczenia.
Oczywiście w środku zebrał się już dosyć duży tłum ludzi. Jakby jeszcze wliczyć pozostałą szóstkę, która wchodziła do środka to naprawdę można powiedzieć, że za chwilę będzie wewnątrz dosyć ciasno i duszno.
Może by tak poczekać na następny au... - Szybko odrzuciłam tą myśl.
W następnym pewnie będzie jeszcze gorzej. W końcu zbliżała się ósma. Uczniowie wybierają się do szkoły. Pracownicy do pracy. I tak dzień w dzień.
Tak więc weszłam do środka wraz z pozostałymi ludźmi i szybko przecisnęłam się, aby być jak najbliżej wyjścia. Była to jedna z nielicznych okazji, kiedy mój rozmiar i wzrost były prawdziwą zaletą. Z łatwością znalazłam się przy wyjściu i odetchnęłam moją odrobiną przestrzeni osobistej.
Pozostały czas jazdy postanowiłam poświęcić na oglądanie niezbyt w sumie interesujących i wielokrotnie przeze mnie widzianych miejskich okolic.
Jakieś dwa przystanki później tajemnicza ręka pociągnęła mnie do tyłu:
- Rut.. - Usłyszałam za sobą wesoły krzyk i posłałam spojrzenie godne seryjnego mordercy. - Rin - poprawiła się szybko dziewczyna. - Jak ja dawno ciebie nie widziałam. Czeeeemu nie chodzisz z nami do szkołyyy?
- Cieszę się, że jesteś jak zwykle w zaskakująco dobrym humorze - powiedziałam z ciężkim westchnieniem.
- Co to za sztywne zachowanie?
- Po prostu nie lubię krzyczeć na cały autobus, jak pewni ludzie których znam - dosyć szybko zrozumiała aluzję.
- Przecież i tak nie znasz tych ludzi, którzy z nami jadą - prychnęła. - Nie ma się co przejmować tym co myślą.
Westchnęłam.
- Czyli dzisiaj będzie jeden z nielicznych dni w które przychodzisz do szkoły - zmieniła temat i kontynuowała nawijanie, jak karabin maszynowy. - Tak dawno ciebie nie było, że niemal zapomniałam, jak wyglądasz. W końcu jesteś taka mał - kolejne mordercze spojrzenie, które posłałam tym razem w zestawieniu z uśmiechem. - Taka... Hmmm... No wiesz jaka. Taka nieobecna na lekcjach...
Na chwilę przestałam jej słuchać i przełączyłam się w tryb automatycznego przytakiwania i zaczęłam aktywnie śledzić jej mono...dialog dopiero pod szkołą do której ciągnęła mnie niemalże siłą.
W końcu nie zapomniałam o prawdziwym powodzie mojego wyjścia. Jaaa chcę lody! Ja nie chcę do szkoły, więc czemu muusi mnie tak ciągnąć..
Na mojej twarzy ukazało się nieludzkie cierpienie.
- Już jest pięć minut po ósmej. Chodźmy na lody - błagałam. - Ja nie chcę tam iść. Zrobię wszystko. Naprawdę zrobię wszystko, ale chodźmy na te lody, a nie tutaj, prooszę..
Nagle jej mina się zmieniła i się gwałtownie zatrzymała.
- Wszystko? Trzymam cię za słowo - mimo jej niewinnej minki wyczuwałam, że już coś kombinuje. - Hmmm... Co ja mogłabym od ciebie chcieć...
Nie podobało mi się to, jak wesoło się rozglądała po okolicy. Zdawała się wypatrywać kogoś albo czegoś wzrokiem.
- Jest!! - Wydała cichy okrzyk zadowolenia. - Widzisz go - wskazała na jakiegoś faceta.
- Co z nim? - Spytałam.
- Zagadaj do niego - kazała mi.
- I co ja mam mu niby powiedzieć? - Nie byłam zbyt chętna do tego uciążliwego zadania.
Czemu niby muszę gadać z obcymi ludźmi przez jej zachcianki?
- Hmmm... Nie wiem. Wymyślisz coś - zaczęła mnie pchać w jego kierunku. - A i zapytaj się czy ta dziewczynka co przyprowadza ją do podstawówki jest jego córką.
- A po co ci to wie...? - Zaczęłam pytać.
- Nieważne. I tak nie zrozumiesz. A teraz radzę ci zabierać się za twoje zadanie. Los mojego świata od tego zależy.
- Co do... - Chciałam zaprotestować, ale po prostu popchnęła mnie dalej do przodu.
- Liczę na ciebie - puściła mi oczko.
- A ja ci mówię, że się z góry zawiedziesz - przewróciłam oczami. - Zrobię to, ale liczę na to, że stawiasz mi lody - zastrzegłam.
- Wieem. Moożesz od razu go zaprosić, aby poszedł z nami.
- Co?! Nie ma mowy!? - Wydałam cichy okrzyk oburzenia. - Nie zamierzam marnować mojego cza...
- Eee... Naprawdę? - Jej mina nie wróżyła nic dobrego. - To może wolisz, abym zaciągnęła cieebie dzisiaj do szkoły?
Szantaż... To był najzwyklejszy w świecie szantaż...  Od zawsze wiedziałam, że jej osobowość była bardzo niebezpieczna. Przypominała typowy stereotyp licealistki tylko bardziej przebiegły i niebezpieczny z dodatkowo wysokim wskaźnikiem manii uzależnienia od słodkich i przystojnych rzeczy. Była również jedną z nielicznych osób, którym nie przeszkadzał mój brak motywacji oraz ciągła nieobecność.
- Liczę na ciebie - powiedziała raz jeszcze i ustawiła się na pozycji, aby mogła wszystko widzieć, ale nie wydawała się być jednocześnie za blisko.
Jej "cel" czy jakkolwiek nazywała faceta, którego wskazała akurat mnie mijał. Przez chwilę walczyłam jeszcze ze sobą, aby się powstrzymać, ale wizja darmowych lodów i opuszczenia lekcji wygrała ze mną całkowicie.
- Niestety muszę pana prosić, żeby się pan zatrzymał na chwilę... -  Powiedziałem lekko poirytowana.
Najlepiej mieć to jak najszybciej z głowy. Zapytam się o co mam się zapytać. Wrócę. Zdam raport. Dostanę darmowe lody z jej strony.
Zatrzymał się i odwrócił, a następnie przez chwilę się rozglądał. Kiedy wreszcie jednak jego wzrok przeniósł się na mnie obniżył nieco głowę. Irytujące. Wyjął papierosa z ust i przytrzymał lewą ręką.
- Słucham - odparł. Miałam wrażenie, że ten ton miał idealnie wyćwiczony.
- Moja koleżanka chciała, żebym Cię zaprosiła na lody - spróbowałam się uśmiechnąć z grzeczności, ale moje poirytowanie sprawiło jedynie na to, że mi się wykrzywiłam lekko usta. Dobre i to, skoro na więcej mnie nie stać. - Ale możesz z góry odmówić - dodałam mrużąc złośliwie oczy.
Błagam odmów. Odmów. Odmów. Chcę mieć spokój. Czemu muszę ganiać za nieznajomymi i pytać się ich o jakieś dziwne rzeczy.
- Z góry odmawiam - znowu się nade mną pochylił, ale zignorowałam narastającą z tego powodu irytację. Jeden punkt zadania miałam odhaczony. Teraz drugie pytanie i dostanę moje darmowe lody. Lody, lody, lody~!
- Wiedziałam - wzruszyłam ramionami z satysfakcją. - Niestety mam jeszcze jedno pytanie, więc póki nie zwiałeś... Koleżanki - tak właściwie to koleżanka, ale znając ją to wkrótce rozniesie się na całe liceum, więc mogę z góry użyć liczby mnogiej - pytają się też, czy ta dziewczynka, którą odprowadzasz do podstawówki to Twoja córka - wyrecytowałam. Moim zdaniem to pytanie było co najmniej bez sensu. - Od razu dodam, że nie wiem, po co im ta wiedza potrzebna do szczęścia - spojrzałam mu w oczy oczekując odpowiedzi.
- Nie jestem pewien, czy jakakolwiek moja odpowiedź, która przychodzi mi na myśl, będzie satysfakcjonująca, więc…po prostu zgodzę się z Tobą. Nie sądzę, żeby ta wiedza, do czegokolwiek im się przydała – wyprostował się i przymknął na chwilę niebieskie oczy, a kiedy je otworzył jego wzrok powędrował w stronę dziewczynek, które powoli znikały w murach szkoły.- A ty, Mała... Nie idziesz? Wiesz, że nieładnie wagarować?
Rzuciłam mu nienawistne spojrzenie. Co mnie zirytowało? Wszystko. Właśnie podkreślił, że jestem niska. Gorzej. Chyba wziął mnie za dziecko z podstawówki. Ukatrupię... Ja go po prostu ukatrupię, jeśli kiedykolwiek natrafię na niego w miejscu, gdzie nie będzie świadków. Po prostu uduszę...
W tym samym momencie usłyszałam dźwięk dostarczonego smsa. Wyjęłam szybkim ruchem telefon z ręki i obrzuciłam ekran morderczym wzrokiem.
"Jak ci idzie? Zgodził się? Zgodził się?"
O mało nie warknęłam poirytowana jego spokojnym spojrzeniem, które zdawało się mnie analizować i czekać na to co zrobię. Mój poziom irytacji zaczął niebezpiecznie wzrastać.
Zacisnęłam rękę na telefonie.
Nagle poczułam dziwne pieczenie na ręce, która trzymała urządzenie elektroniczne.
Rozszerzyły mi się oczy.
Urządzenie niebezpiecznie się nagrzało i po chwili wybuchło iskrami rozrywając obudowę na kilka części.
Cofnęłam się o dwa kroki do tyłu przerażona, ale po chwili zebrałam rozsiane wokół mnie kawałki obudowy.
Spojrzałam się na niego przerażona.
- Co za dziwna usterka - zaczęłam się cofać, a potem gwałtownie się odwróciłam i ruszyłam szybkim krokiem pragnąc, jak najszybciej zniknąć mu z oczu.
Na pewno zauważył, że coś jest nie tak. Mogę się o to założyć nawet o moje darmowe lody, że wie, iż coś jest nie tak.
Szybko dołączyłam do niecierpliwie wyczekującej mnie dziewczyny.
- Coś się stało? Wyglądasz jeszcze bardziej blado niż zwykle chociaż nie sądziłam, że to jest jeszcze możliwe... Ta ręka... - Spojrzała na moją dłoń. - Czemu wygląda, jakby była poparzona? - Zmarszczyła brwi. - Nie zauważyłam tego wcześniej.
- Naprawdę? - Próbowałam idealnie udać zdziwienie, ale byłam wytrącona z równowagi tak, więc prawdopodobnie nie uzyskałam idealnie mojego zamierzonego efektu. - Cóż, nie rzuca się to zbytnio w oczy. A poza tym nic się nie stało.
Schowałam rękę za plecy. Bolała mnie. Niestety skutki poparzenia nie zamierzały sobie od tak zniknąć. Zacisnęłam zęby zbierając w sobie całą siłę woli. Nie mogłam pokazać tego, jak mnie boli. Potem pójdę do najbliższej toalety i schłodzę rękę pod bieżącą wodą, ale do tego czasu muszę wytrwać spokojnie...
Nie wyglądało na to, aby dała się nabrać, ale wyraźnie zrozumiała, że nie chcę, aby drążyła temat.
- Co do moich pytań... - Spojrzała na mnie wyczekująco.
- Nie odpowiedział mi na pytanie dotyczące jakieś tam dziewczynki - poinformowałam ją.
- A co do wyjścia na lody?
- Nie zgodził się - zapowiedziałam. - Nie wydawało mi się też, aby cokolwiek mogło go przekonać...
- Innymi słowy nawet nie próbowałaś go przekonać... - Posłała mi zawiedzione spojrzenie. - A ja na ciebie liczyłam... - Jej głos brzmiał niemalże tak, jakby próbowała we mnie wywołać poczucie winy
- Ale i tak liczę z twojej strony na darmowe lody - zastrzegłam. - Umowa była taka, że zapytam się o to i dostanę lody. Nie wspominałaś o tym, że jego odpowiedzi mają być pozytywne. Poza tym wątpię, aby zmienił zda... - Urwałam nagle.
Osoba o nieznanym mi imieniu z którą jeszcze rozmawiałam chwilę temu. Ta sama, która patrzyła na mój incydent z telefonem.
Doszedł do nas spokojnym krokiem.
- Zmieniłem zdanie - oznajmił uprzejmie, a na twarzy mojej znajomej pojawił się wesoły uśmieszek.
- Ja może jednak daruję sobie te lody. Jakoś nie jes ... - Zamierzałam właśnie wykonać obrót o 180 stopni i pospiesznie się ewakuować.
- Nie ma mowy - oznajmiła cicho myśląc, że on jej nie usłyszy. - Idziesz z nami - po chwili ledwie wyszeptała. - Nie wiem czemu tutaj przyszedł, ale jeśli pójdzie po tym, jak ty pójdziesz to mój genialny plan szlag trafi także zostajesz czy tego chcesz czy nie. Wiesz co mogę zrobić jeśli się nie zgodzisz, prawda...? - Zawiesiła głos.
Demon. Pod skórą niewinnie wyglądającej szesnastolatki z pewnością musiał się kryć jakiś demon.
Kiwnęłam głową. Ten rozwój sytuacji nie podobał mi się w najmniejszym stopniu.
- Tak więc na lody - krzyknęła wesoło.
- Na lody - powtórzyłam.

środa, 1 lipca 2015

(Siły Natury) od Kate Stark

Ten nasz wspólny domek przypadł mi wyjątkowo do gustu, na reszcie mam dla siebie wolne piętro, co raczej przy naszym budżecie nie zdarza się zbyt często. Jednak najbardziej przypadł mi do gustu salon, w którym stał telewizor, kanapa, i 2 fotele stojące obok siebie oraz niski szklany stolik.
Po adopcji Dogów Niemieckich, które nazwały się James, Lily i Sev oraz zakupie domu było już dość późno, więc postanowiłam tego dnia nie ruszać się z domu. Po tym jak Azuri wyszła po towar dla naszej lodówki, a ja rzuciłam "Kup mi chrupki!" zanim zdążyła zatrzasnąć drzwi za sobą, usadowiłam się wygodnie na kanapie wraz z psami i włączyłam telewizor(nie zapomnijmy o wystawieniu nóg na stolik). W poszukiwaniu ciekawego filmu trafiłam na jakąś telenowele najpewniej po hiszpańsku, która się chyba spodobała psom, ponieważ zabrały pilot i zanim się zorientowałam zniszczyły go, tak że stał się bezużyteczny. Tak więc ja zostałam sama na kanapie, na podłodze leżał rozwalony pilot, w całym domu słychać było bełkoty z których niczego nie rozumiałam z jakimiś beznadziejnymi aktorami o których słyszeli tylko w czarnej dziurze, połowę ekranu zasłaniały psy, które wyły żałośnie, rozpaczając nad śmiercią pewnej seniority, z zza okna słychać było narzekania sąsiada na hałasy, a ja zastanawiałam się jak uspokoić psy. Próbowałam spokojnym "Ciiiiiii", ale to nie skutkowało, a  gdy sąsiad po raz kolejny wrzasnął "Ucisz te psy do jasnej cho**ry", wstałam i wkurzona na wszystko co mnie otaczało, a przede wszystkim na to co wydawało z siebie jakiekolwiek dźwięki i krzyknęłam:
- JAMES! SEV! LILY, cisza! Wypatroszę was, potem usmażę i zjem wasze wnętrzności, wasze skóry sprzedam, a za te pieniądze kupię sobie jakiegoś ratlerka i jak też będzie tak szczekał jak wy, to wytnę mu struny głosowe, jeśli nie chcecie takiej przyszłości to CISZA!- Psy umilkły i spojrzały na mnie potulnie, jakby przed chwilą nic się nie stało. - Oooo - dodałam cicho. - A teraz idźcie na górę. - mówiąc to wskazałam schody. Psy podniosły się i posłusznie poszły na piętro. - Hm, muszę tego kiedyś spróbować na Azuri...
Tak więc, gdy zdążyłam się uspokoić, wyłączyłam telewizor z kontaktu i niechętnie posprzątałam resztki pilota z podłogi. Usiadłam ponownie na kanapie w błogiej ciszy, bez krzyku sąsiada i hałasowaniem psów, nałożyłam słuchawki, puściłam jedną z moich piosenek i wlepiłam bezmyślnie oczy w ekran telewizora zastanawiając się czy Żurek kupi mi chrupki.
Po jakiejś pół godzinie wróciła moja siostra. Zorientowałam się gdy stanęła przede mną szturchając wymownie moje nogi leżące na stoliku. Ściągnęłam słuchawki, spojrzałam na nią i spytałam:
- Kupiłaś mi chrupki?
- Ściągnij nogi, proszę...
- A kupiłaś chrupki?
- Nie. - odparła.
- To nie ściągnę nóg.
- Masz. - po tych słowach wyciągnęła z reklamówki to, na co tak długo czekałam.
- Dziękuję. - odparłam i zrobiłam to o co przed chwilą mnie poprosiła. - Jest sprawa...
- Jak--a? - dostałam się do wnętrza opakowania trochę przy tym hałasując.
- Trzeba kupić nowy pilot.
- A co się stało z tamtym? - zadając to pytanie spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem.
- Emmm... - pochłonęłam parę chrupek. - Nie dało się włączyć telewizora, próbowałam go naprawić, ale niestety się nie udało więc poirytowana go zniszczyłam i wyrzuciłam.
- Aha... dobrze... - podeszła do telewizora, zajrzała za niego i zobaczyła chyba coś co ja zdenerwowało, co można było zauważyć po jej wyrazie twarzy. - Może dlatego nie działał, ponieważ był odłączony kontakt!
O tym szczególe zapomniałam. Ups...
- Aaa... najwidoczniej, ale kto wie, może pilot był zepsuty mimo wszystko? Nie złość się już... nooo, zapłacę z swojej kieszeni. Zgoda? - no cóż, trzeba było ją udobruchać, zanim całkiem by się rozzłościła.
- Zgoda.
I z tym akcentem zakończyłyśmy pierwszy wieczór w tym domu.

(Techniczna) od Ezry

Ciężko było odgadnąć myśli moje myśli nieznajomym. Moja twarz zazwyczaj nie wyrażała zbyt wiele emocji. Przypominała trochę w tym względzie mechanizmy, jakimi się na co dzień zajmowałem – zupełnie bez jakichkolwiek oznak uczuć. I gdyby, ktoś próbował mnie obserwować, miałby niezłą zagwozdkę. Zupełnie, jakby moja twarz stanowiła część misternej, acz niezwykłej maski.
Jednak nie była to całkowita prawda. Pod wyuczonymi maskami kumulowała się ogromna gama emocji. Zazwyczaj jednak, potrafiłem nad nimi zapanować, choć oczywiście każdy ma pewne granice cierpliwości. Ale nie o tym mowa prawda? Z tego co mówiła mi Alice, moje oczy potrafią wyrazić więcej niż mimika twarzy. Nigdy nie rozumiałem, co takiego miała na myśli, ale akurat siostra – potrafiła niemal bezbłędnie dotrzeć do moich prawdziwych uczuć. Była jednak wyjątkiem…bardzo upierdliwym wyjątkiem – trzeba dodać. I niestety, nie potrafił się na nią za to gniewać.
Aktualnie, moja mina mogła nie wyrażać za wiele, ale trajkotanie 9-latki, mogłoby każdego doprowadzić do irytacji. Prowadziłem samochód, luźno opierając się jedną dłonią o kierownicę. Tematem przewodnim opowiadań młodszej, były…mrówki. Mówiła o zadaniu szkolnym, które przygotowywali w grupach, więc w skupieniu kiwnąłem głową, na jej kolejne słowa. Tak, jak na 9-latkę, miał bardzo bogate słownictwo. Tak. Tkwiła w niej natura iście kobieca, bo próbowała zagiąć w rozmowach nawet mnie, swego starszego brata. Niejako przyzwyczaiłem się do tego, szczególnie, że wciąż uznawałam gadanie małej za nieszkodliwe i w pewien sposób urocze.
Zaparkowałem samochód przy uliczce obok szkoły, żeby na spokojnie dotrzeć do podstawówki siostry i…zapalić. Zdążyłem już wcześniejszymi razami zostać strofowanym, że paliłem w obecności dziecka, więc dla świętego spokoju, zawsze gasiłem peta przed wejściem na teren szkoły.
Zmrużyłem oczy, gasząc papieros i wkładając na oczy lenonkowe okulary o zielonych szkłach. Alice jak zwykle krzywiła swój mały, nieco piegowaty nosek.
- Mógłbyś w końcu wywalić to paskudztwo…śmierdzi – usta małej wygięły się w niezadowolonej mince. Powodując przy tym uroczy dołek w policzku. W takiej chwili chciało mu się śmiać. I taką właśnie marudną, skwaszoną, ale wciąż wesołą siostrę kochał. I…niedoczekanie, jeśli ktokolwiek chciałby ją skrzywdzić. Wolałem nawet sobie tego nie wyobrażać. Odsunąłem niespokojne myśli i spojrzałem na młodszą zza okularów.
- Mógłbym – wzruszyłem ramionami, posyłając siostrze spokojny uśmiech . Ich słowa niemal jak codzienny rytuał, rozbrzmiewał, gdy zostawiał ją w szkole. Alice, zaraz też dostrzegła koleżanki, więc na buźkę wrócił jej radosny uśmiech. Pomachała dwóm różowym kluskom, które mianowały się jej koleżankami. Zdjąłem z ramienia jej biało-zielony plecak w motyle (tak, nosiłem na ramieniu dziecięcy plecak) i podałem dziewczynce, która teraz już zapomniała o papierosowym nałogu swego brata. Złapała mnie za rękaw koszuli i pociągnęła w dół, na wysokość swojej twarzy, by złożyć pośpiesznego całusa na policzku. Zdążyłem jeszcze potargać ją wierzchem dłoni po włosach, zanim nie wyrwała w stronę upatrzonych koleżanek.
- To do szesnastej! Pamiętaj, że dziś mam basen, więc weź mi ręcznik! – krzyknęła już w biegu, prawie ciągnąć swój motylkowy plecak po ziemi. Jej jasne włosy, związane w dwa kucyki, podskoczyły w biegu, niczym dwa anielskie skrzydła. Cała Alice.
Pokręciłem głową, a na usta wypełzł mi pół-uśmiech. Zerknąłem jak dzieci wbiegły razem do szkoły, odczekałem jeszcze chwilę, po czym odwróciłem się na pięcie i przekroczyłem bramkę szkolną. Jak zwykle, mijałem plac tuż obok lokalnego liceum. Zdążyłem już zauważyć, że od jakiegoś czasu, akurat w godzinach kiedy odprowadzał i odbierał siostrę – dziwnym trafem, na ławkach przy samym ogrodzeniu, siedziały dziewczyny. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że standardowe ich świergotanie raptownie milkło, gdy tylko pojawiałem się na ich „radarze”. A trzeba było przyznać im – że miały do tego predyspozycje. Oczywiście czułem też na sobie wiercące spojrzenia nastolatek, ale w większości – nic sobie z tego nie robiłem. Nie, żebym był ignorantem. Zdawałem sobie sprawę, że przyciągałem uwagę kobiecych spojrzeń, jednak…na każdą z tych dziewcząt, patrzyłem przez pryzmat młodszej siostry, więc żadne tęskne spojrzenia, czy pokazówki nie robiły na mnie wrażenia. Nieumyślny uśmiech, którym czasem je obdarzałem, świadczył tylko i wyłącznie o dżentelmeńskiej naturze, ale wolałem nie wnikać, co w głowach licealistek mogło to oznaczać.
W całej tej sytuacji, nie chodziło o moje wygórowane ego. Po prostu nie byłem typem lowelasa. Nie zwodziłem kobiet, nie szukałem przygód. Jeśli mi jednak zależało – potrafiłem działać i postarać się o względy upatrzonej dziewczyny. Teraz jednak, moje spojrzenie kryło się za zielonymi szkłami lenonek, więc spokojnie mógłbym je zamknąć. Mógłbym, co jednak nie oznaczało, że to zrobię. Nie…
Od pewnego czasu wyczuwałem bowiem, dziwne wokół siebie napięcie. Skupiałem się więc mocniej na tym co mnie otaczało, próbując znaleźć jego źródło. Na twarzy wciąż tkwiło leniwe zamyślenie, ale umysł pracował. Wyciągnął kolejnego papierosa i w międzyczasie zapalił, a zaciągając się solidnie, zerknął w stronę ogrodzenia. Nie zwalniał kroku, ale prześledził wzrokiem postacie, które go obserwowały.
Byłby minął już ogrodzenia szkoły, gdy usłyszał za sobą głos…dziecięcy i poirytowany?
- Niestety  muszę pana prosić, żeby się pan zatrzymał na chwilę…
Zatrzymałem się i odwróciłem, szukając źródła dźwięku. Wyjąłem papieros z ust, przytrzymując go teraz w palcach lewej dłoni. Właścicielką głosu była dziewczynka…chyba. Długie jasne włosy, kaskadą spływały jej aż za ramiona. Buzię miała uroczą, niemal anielską, ale w oczach kryła się wspomniana wcześniej śmiała irytacja, ale i znudzenie. Najśmieszniejsze, że przypominała mi przez to młodszą siostrę. Dziecko z podstawówki?
- Słucham – krótkie słowo, które  wypowiedziałem, miało w sobie pewną dozę zdystansowanej życzliwości, jaką serwowałem wszystkim nieznajomym. Czekałem spokojnie na odpowiedź, spoglądając w czubek głowy dziewczynki.
- Moja koleżanka chciała, żebym Cię zaprosiła na lody …- zaczęła, wykrzywiając nieco usta – ale możesz z góry odmówić – tu zmrużyła oczy w nieco bardziej złośliwym wyrazie.
Zdjąłem okulary, przesuwając je wyżej, zakładając na włosy. Jedyną reakcją, jaką można było dostrzec na mojej twarzy, było drgnienie kącika ust, coś co mogło sygnalizować rozbawienie. Nie powiem, trzeba było pogratulować nieznajomej odwagi i szczerości, więc nie próbowałem zbywać Małej od razu.
- Z góry więc odmawiam – mówiłem to lekko nachylając się nad dziewczyną, ale zachowując stosowny dystans. Nawet nie próbowałem patrzeć w stronę jej koleżanek, które zapewne śledziły jego wszystkie poczynania.
- Wiedziałam – rzuciła wzruszając ramionami z niemałą satysfakcją – niestety mam jeszcze jedno pytanie, więc póki nie zwiałeś…koleżanki pytają się też, czy ta dziewczynka, którą odprowadzasz do podstawówki, to Twoja córka – nieznajoma, nawet się nie zająknęła. Wszystko wyrecytowała, jakby przeczytała właśnie przepis kulinarny – od razu dodam, że nie wiem, po co im ta wiedza potrzebna do szczęścia…- znowu lekkie wykrzywienie ust i bez wahania spojrzała mi w oczy, czekając tak na odpowiedź, jak i zapewne reakcję.
- Nie jestem pewien, czy jakakolwiek moja odpowiedź, która przychodzi mi na myśl, będzie satysfakcjonująca, więc…po prostu zgodzę się z Tobą. Nie sądzę, żeby ta wiedza, do czegokolwiek im się przydała – wyprostowałem się i przymknąłem na chwilę niebieskie oczy, ze znużeniem. Odwróciłem się znowu w stronę wpatrujących się dziewcząt, które powoli, acz niechętnie zaczynały znikać z ławek i kierować się w kierunku murów szkoły. Czyli mają tam jednak jakieś zajęcia? - A Ty, Mała…nie idziesz? Wiesz, że nieładnie wagarować? – na moje słowa, dziewczyna obdarzyła mnie nienawistnym spojrzeniem. Nie byłem jednak pewien, która część zdania tak jej się nie spodobała. A może wszystkie? Nie robiła mi to większej różnicy, ba…wciąż miałem wrażenie, że mam odczynienie z moją siostrą, więc po części, tak ją traktowałem. Gdyby na jej miejscu, była którakolwiek z innych licealistek – już dawno zignorowałbym sytuację i podążał do swojego samochodu.