sobota, 4 lipca 2015

(Techniczna) od Ezry

Co mnie podkusiło? Co za przedziwna myśl, która skłoniła mnie, by się zgodzić na propozycję kilku znajomych ze studiów, by…pójść do klubu nocnego. W rzeczywistości, nie byłem skory do takich działań. Nie, żeby nie podobały mu się tańczące, półnagie kobiety…ale z założenia uważałem, że nie można traktować kobiet przedmiotowo. Może nieco staroświeckie patrzenie, które wcisnął mi ojciec, jeszcze za czasów, gdy w ogóle się mną zajmowano, ale pasowało mu takie nastawienie. A dwa…szlag mnie trafiał, gdy pomyślałem, że tańczące dziewczęta, mogły być czyimiś młodszymi siostrami…sam w końcu miałem takową, i choć nie była jeszcze w wieku, żeby w ogóle pomyśleć o chłopaku – to doskonale wiedziałem, że pierwszy na horyzoncie który się do Alice przyczepi – w najlepszym wypadku wyląduje z limem pod okiem.
No właśnie,  a teraz ze zmarszczonymi brwiami stałem przed klubem, gdzie dwóch napakowanych ochroniarzy, w garniturkach, robiło jakąś selekcję, czy jak oni to nazywali. Mnie i dwóch studyjnych kumpli – wpuścili bez mrugnięcia okiem, ale jakiś równie mocno jak oni, napakowany karczek w dresie – nie miał tyle szczęścia. Stawiałem, że już był znany ochroniarzom, bo pojawiło się porozumiewawcze spojrzenie i kolejnych dwóch „zacnych” panów wyszło, by oddelegować szarpiącego się łysola. Może nie byłem złośliwy, ale drgnienie uśmiechu pojawiło się na moich ustach, by zaraz wrócić do tego samego, nieco zamyślonego wyrazu.
Oczywiście – w środku było dość tłoczno. Większość kolorowych światłe skierowana była oczywiście na rozlokowane w kilku miejscach sceny, gdzie zgromadziło się już spore stadko gapiów. I może to zaskakujące, ale można było tu spotkać kobiety nie tylko w formie tancerek. Kilka stało przy scenie i dorównywało entuzjazmom mężczyzn. Ciekawe. Mimowolnie, moje spojrzenie powędrowało do tańczącej na najbliższej scenie dziewczyny, ale ostatecznie stwierdziłem, że wolę zająć się swoim drinkiem.
Przy barze było równie tłoczno, ale przynajmniej dało się nawet przysiąść na jednym z wysokich stoków. Zanim poszedłem w ślady swoich znajomych, by zamówić coś procentowego, obróciłem się na boki, ogarniając pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Trzeba było przyznać właścicielom, że wszystko było urządzone z pełną klasą. Można było dostrzec nawet kilka oddzielonych kotarami VIP-owskich miejsc.
- My wbijamy się pod scenę, zaraz będzie występ Loli-Cass! – skrzywiłem się, kiedy Josh, jego ciemnowłosy towarzysz prawie huknął mi do ucha te słowa. Kiwnąłem głową, pozwalając by odszedł wraz z drugim – Antonem, we wskazane miejsce. Sam, zamówiłem – dla przekory – whiskey – i nie schodząc z miejsca zerknąłem w kierunku sceny, na której miała się pojawić owa „atrakcja”. Muzyka się zmieniła, mocniejsze, przyjemniejsze dla mego ucha brzmienia sprawiły, że się nieco rozluźniłem. W miejscu, w którym się znajdowałem – za dużo nie dało się dostrzec występów, ale aż tak mi to nie przeszkadzało. Lustrowałem niebieskim spojrzeniem otoczenie, z rozleniwieniem popijając powoli swój alkohol. Poprawiłem czarną koszulę, podwijając rękawy nieco wyżej i prawdopodobnie – dosyć nieświadomie – uśmiechnąłem się. I niestety…jak na moje wadliwe czasem szczęście – ktoś musiał opacznie zrozumieć ów gest.
- Można się przysiąść? – odwróciłem się dość szybko, bo głos, dodam męski głos, zdecydowanie za blisko znajdował się mojej głowy. Obok mnie stał…mężczyzna. Chyba. Czarna marynarka, różowa koszula, żel we włosach i niezmiernie obcisłe spodnie, podpowiadały, że jednak…nie do końca miałem styczność z przedstawicielem płci męskiej. Zerknąłem na stołek, który akurat obok się zwolnił. Brew drgnęła mi nieznacznie, ale zignorowałem nadciągające przeczucie, że jeśli się zgodzę – skończy się jakąś chryją. Wzruszyłem więc ramionami, odsuwając się jednak nieco od nieznajomego, który z dziwnym uśmiechem usadowił się obok i zamiast coś zamawiać, wbił spojrzenie w moje oblicze.
- Mogę Ci postawić drinka? – prawie zakrztusiłem się popijaną właśnie whiskey, gdy usłyszałem słowa nieznajomego. Znowu. Za. Blisko. Ścisnąłem dłoń na szklance, a druga powędrowała na ramię fircyka, by odsunąć go na odpowiednią odległość.
- Nie zbliżaj się do mnie – zmusiłem się, żeby nie odwracać głowy do siedzącego obok…geja…Ton głosu miałem wciąż spokojny, oczy jednak zmrużyłem niebezpiecznie.
- Oj..no nie bądź taką niedotyczką…siedzisz tu tak sam, taki śliczny…aż się prosisz, żeby…- jego głos niebezpiecznie przyprawiał mnie o mdłości i uczuleniem, które objawiało się świerzbieniem pięści.
- Spierdalaj – przerwałem mu zanim w ogóle dokończył swoją myśl – spierdalaj i nie zbliżaj się do mnie, bo ty prosisz się o coś zupełnie innego niż chciałbyś – odwróciłem głowę, a w moich oczach można było dostrzec błękitne ogniki. Mina jednak wciąż nie wyrażała za dużo. Z takim wyrazem twarzy, równie dobrze mogłem mówić o składzie oleju silnikowego.
- Ojojo…jaki łobuz mi się przytrafił, może jednak zmienisz zdanie? – i zanim zareagowałem, jego dłoń znalazła się najpierw na moich plecach, by zbyt szybko przesuwać się niżej…
I wtedy już nawet nie próbowałem odpowiadać. Gwałtowne odchylenie, a lewa pięść powędrowała wprost w upudrowany nos gnoja. Niemal w zwolnionym tempie usłyszałem lube chrupnięcie, które sygnalizowało, że jegomość będzie musiał się spotkać z chirurgiem plastycznym. Zanim jednak zdążyłem dopaść upadającego na ziemię i poprawić „moją” odpowiedź kopniakiem, dwa silne ramiona szarpnęły mnie do tyłu.
Z tego co pamiętałem, byłem dość silny…ale przy dwóch takich karkach, którzy złapali mnie z zaskoczenia – nie miałem zbytnio szansy się ruszyć. Zresztą nie próbowałem. Wyrwałem się na tyle, by dłońmi wskazać, że będę szedł spokojnie. Ochroniarze prawdopodobnie niechętnie, ale odpuścili, ale poprowadzili mnie do jednej z wnęk, ograniczoną kotarą. Zdecydowanie miejsce dla vipa. Świetnie. Miał przyjść dobrze się bawić...choć i to można było podciągnąć pod rozrywkę. Spojrzałem jeszcze raz na obu towarzyszących mi ochroniarzy. Teoretycznie, teraz mógłbym trafić obu w na tyle czułe miejsca, że mógłbym zniknąć w zamieszaniu. Jednak odpuściłem.
- Szefie, mamy tu jednego, co to do bitki się rozpędzał – głos jednego z karków był niski i chrapliwy. Idealnie pasował do właściciela.
- Wejdźcie… - w wnętrza doszedł mnie melodyjny, męski głos. Brzmiał jednak dosyć…leniwie? A może bardziej znudzony? Nie wiedziałem jak go określić. Dopiero po przekroczeniu kotary dostrzegłem źródło owego „rozleniwienia”. Na skórzanym, skórzanym narożniku siedziały trzy postaci. Elegancki mężczyzna, który najpewniej był owym „szefem” oraz dwie, skąpo ubrane kobiety. Samo pomieszczenie było dość...przydymione, ale zapach był na tyle charakterystyczny, że nie mogłem się pomylić co do zawartości "papierosów". Oczywiście na stoliku przed nimi stały szklanki z niemal dopitymi drinkami.
- No więc słucham, co Cię takiego zdenerwowało? Kobieta Ci nie dała czy za mało alkoholu? – głos owego „Szefa” zdecydowanie sugerował, że ma lepsze rzeczy do zrobienia niż wysłuchiwanie o kolejnych bójkach w lokalu. A domyślałem się, że była to codzienność. Stawiałem jednak, że w moim wypadku, powód bójki był nieco mniej standardowy. Spoglądał jednak na mnie przenikliwie, jakby oceniając moje możliwości.
- Raczej ktoś chciał mi dać, a ja nie chciałem – krótkie zdanie, które wypowiedziałem w ogóle nie miał w sobie irytacji.
Gość, który oberwał – zasłużył sobie i nie widziałem w tym nic dziwnego. Zrobiłbym to drugi raz, jeśli trzeba było, ale moja złość była skierowana tylko do owego delikwenta. Właściciel klubu, choć znudzony, robił to co każdy w takiej sytuacji by uczynił.
- Ooo czyżby spodobałeś się Panu innej orientacji? – no tak, rozbawiona złośliwość w głosie nieznajomego sugerowała, że jego znudzenie chwilowo minęło. Przynajmniej dostarczałem mu niejakiej rozrywki.
- Podobam się wielu osobom, więc niestety padło i na taki ewenement – ot, stwierdziłem fakt. Maniera, czy też nawyk nie okazywania emocji i teraz był bardzo wyraźny. Mój głos był spokojny, stonowany nawet i tylko odrobinę zmrużyłem niebieskie oczy.
- Oj.. gratuluję spokoju – i kolejna zmiana w jego głosie. Tym razem w ciemnych oczach pojawił się błysk zainteresowania. Widać nie byłem aż tak monotonnym gościem, jakich zapewne mu tu często przyprowadzają.
- A ja gratuluję klubu – kąciki ust drgnęły mi, choć nie dopełniły się pełnym uśmiechem. Drobna wymiana zdań, którą przez chwilę prowadziliśmy, chyba nieco zdezorientowała wciąż stojących za mną ochroniarzy.
- A dziękuję, kręci się – wzruszenie ramion, pewność siebie i oczywistość słów, była tak naturalna dla ciemnowłosego rozmówcy, że wydawać by się mogło, wręcz emanował taką aurą. Stawiałem, że należał do typu ludzi, którym ciężko się sprzeciwiać, którzy swój sukces osiągając determinacją, pewnością siebie i władzą. A ten – zdecydowanie takową posiadał. Przyklejone do niego kobiety przysłuchiwały się naszej rozmowie, jednak nie odezwały się ani słowem, grzecznie oparte o jego ramiona, od czasu do czasu sącząc swoje drinki.
- W to nie wątpię – uniosłem jedną brew do góry – zgaduję jednak, że masz tutaj dużo ciekawsze zajęcia, niż wyrokowanie kolejnego, który marnuje Twój cenny czas – dalsze słowa padły, kiedy zatrzymałem spojrzenie na jednej z towarzyszącej mu, czarnowłosej dziewczynie, na której ustach zaraz pojawił się uśmiech. Ochroniarze zerknęli w stronę swojego szefa z niemym pytaniem – co mają robić dalej, bo wyraźnie nie byli przyzwyczajeni do takiego obrotu spraw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz