piątek, 31 stycznia 2014

(Wataha Ognia) Od Brisingera

Wadera wzruszyła się na mój gest i podała mi rękę. Coś złego zaczęło się z nią dziać. Zaczęła krwawić.
-Bądź dalej alfą, jesteś świetnym dowódcą, wybacz że wcześniej tego nie zauważyłam...- wydusiła z siebie.
-Kondra... dziękuje ci za to, że zawsze próbowałeś mi pomóc, niestety nie dostrzegałam tego, przepraszam i dziękuję ci za to.- dodała resztką sił.
Zaczęła upadać, jednak nie doznała spotkania z podłogą. opadła na kolana Kondrakara.
-Nie możesz zginąć. Nie wolno ci... Ja kocham cię- wykrzyczał basior.
I stało się. Czuły pocałunek. Effy zamknęła oczy.
-Effy! Nie rób tego! nie odchodź mi tu właśnie teraz! Nie poddawaj się! Otwórz oczy! Jeśli naprawdę chcesz żyć otwórz je!!!- krzyczał basior.
Basior pobiegł z Effy na ramionach do groty lekarskiej. Ułożył na łóżku i zaczął leczyć. Zaczął czyścić jej ranę i zszywać ją. Byłem pod wrażeniem. Zastanawiałem się skąd on wie tyle o medycynie? Poszedłem do siebie. Basior da sobie radę. Wierzę w to. Postanowiłem pobiec do ludzi i kupić to co miałem kupić. Wróciłem, zostawiłem książkę na półce i poszedłem sprawdzić co z Effy i Kondrakarem. Basior spał oparty o łóżko, wadera była ciągle w narkozie. Obejrzałem dokładnie ciało wadery po czym zaniosłem ją do siebie. Musi odpocząć. Wróciłem do Kondrakara. Właśnie co się obudził. Jego twarz i ręce były umazane krwią.
-Już po wszystkim... udało ci się ją uratować.- powiedziałem.
-Zastanawia mnie skąd miałeś taką wiedzę o medycynie i wiedziałeś jak ją uratować...- dodałem z uśmiechem.
-Cóż w poprzedniej watasze byłem medykiem...ale to nie ważne, jak Effy się czuje?
-O to się nie martw...jest u siebie i spokojnie odpoczywa, a ty idź się lepiej umyć...jesteś umazany od jej krwi.
-Racja, wezmę kąpiel w gorących źródłach...- poszedł.
Chciałem iść do siebie i zacząć studiować, jednak usłyszałem głos Aoime w głowie:
"Zapraszam na polanę pojednania. Zaczynamy grę w butelkę."
"Zaraz będę"- odpowiedziałem.
Ogłosiłem szybko w mojej watasze co się święci i nie patrząc czy idą czy nie pobiegłem na polanę. Sporo osób już tam było. Dostrzegłem swoim wzrokiem Love. Podszedłem do niej i usiadłem obok niej.
- To... kto pierwszy kręci? - zapytała Aoime.
-Ja mogę.- zgłosiłem się
Wziąłem butelkę w rękę i zakręciłem. Wypadło na Lanę.
-Pocałunek, pytanie czy zadanie?- spytałem.

<Lanei? >

czwartek, 30 stycznia 2014

(Wataha Ognia) Od Kondrakara

-Bądź dalej alfą, jesteś świetnym dowódcą, wybacz że wcześniej tego nie zauważyłam...-powiedziała Effy skinęła głową w dół, spoglądając na mnie.
-Kondro... dziękuje ci za to że zawsze próbowałeś mi pomóc, niestety nie dostrzegałam tego, przepraszam i dziękuję ci za to.- wydusiła z trudem ,pobiegłem do nie łapiąc za ramiona.
-Nie możesz zginąć. Nie wolno ci... Ja kocham cię- po tych słowach przytuliłem ją, obiecałem sobie nie zakochać się więcej..ale przed tym uczuciem nie można tak od sobie uciec...chwile potem złożyła pocałunek na mych ustach, gdy skończyła zamknęła oczy z uśmiechem na twarzy.
-Effy! Nie rób tego! nie odchodź mi tu właśnie teraz! Nie poddawaj się!-krzyczałem próbując ją obudzić
-Otwórz oczy! Jeśli naprawdę chcesz żyć otwórz je!!!- krzyczałem dalej trzymając ją na rękach.
Milczała,ale jej powieki drgnęły, jeszcze była nadzieja.
Wstałem mając ją na ramionach, pobiegłem do groty lekarskiej i położyłem Effy na łóżku.
Zdjąłem z półek wszelkie lecznicze mikstury Brisingera i podawałem Effy, rozerwałem jej koszulę, by dostać się do rany, zacząłem szyć po oczyszczeniu jej.
Effy traciła powoli oddech, przeszedłem do sztucznego oddychania.

....................................................................................................................

Zbudziłem się sam oparty o łoże operacyjne, moje dłonie i twarz były umazane krwią Effy...
-Już po wszystkim... udało ci się ją uratować.- usłyszałem alfę
-Zastanawia mnie skąd miałeś taką wiedzę o medycynie i wiedziałeś jak ją uratować...- uśmiechnął się podchodząc do mnie
-Cóż w poprzedniej watasze byłem medykiem...ale to nie ważne, jak Effy się czuje?
-O to się nie martw...jest u siebie i spokojnie odpoczywa, a ty idź się lepiej umyć...jesteś umazany od jej krwi.
-Racja, wezmę kąpiel w gorących źródłach...- powiedziałem i wybiegłem z jaskini zmieniając się w wilka i pędząc w stronę gorących źródeł.
Leżąc tak w wodzie zacząłem rozmyślać nad ostatnimi wydarzeniami...
-Może lepiej będzie jak po prostu zacznę żyć na nowo?
Przejechałem dłonią po oczodole...
-Tak, już mam dość zamartwiania się nad sobą...- powiedziałem i rozpuściłem włosy z koka zanurzając się pod ciepłą wodę.
Znalazłem na dnie jakiś czerwony kryształ, wziąłem go i wyszedłem z wody. Moje ciepłe ciało parowało, ubrałem się i pobiegłem do watahy ze znaleziskiem ,które okazało się naszyjnikiem.
Ciekawe czy spodoba się Effy?
Wszedłem do swojej groty i oczyściłem naszyjnik z glonów, czerwony kryształ błyszczał ślicznie.
Przebrałem się w płaszcz i poszedłem z naszyjnikiem do groty Effy.
Czytała w łóżku książkę.
-Witaj piękna...jak się czujesz?- zapytałem podchodząc do niej

<Effy?>



Harry - Wataha Światło

Wcielenie Wilcze

Ludzkie wcielenie

Imię: Harry
Płeć: Basior
 Wiek: 69 lat (Nieśmiertelny)
 Stanowisko: Szpieg
 Żywioł: Światło
 Umiejętności Specjalne:  Niewidzialność, włada sztyletami, ogromny zasób mocy, potrafi zakładać pułapki, teleportacja
 Charakter: Wredny, arogancki, chamski.
 Rodzina: Nie ma.
 Partner/Partnerka: Nie ma.
Właściciel: kasia.kordowska6

(Wataha Ziemi) od Lanei

   Ku memu zdziwieniu i zawodowi Amei przerwała moją małą zabawę. Usiadłam osłupiała obok niej, poczułam jak całuje moją dłoń.
 -Nie dzisiaj, moja najdroższa.-szepnęła, po czym po prostu wyszła. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego, ale szybko się otrząsnęłam z oszołomienia. W formie burej kotki bezszelestnie pobiegłam za dziewczyną, by niedługo potem znaleźć się za nią. Chciała się odwrócić, uniemożliwiłam jej to zbliżając się do niej maksymalnie.
 -Nie, nie, moja kochana. Najpierw zgadnij kto to.-mruknęłam, odjęła moje dłonie od siebie.-Myślałaś, że tak łatwo się ode mnie uwolnisz?-dodałam ciszej.
 -A może wcale nie chciałam?-zasugerowała, na to tylko przygryzłam lekko wargę. Objęłam rudą w talii, poszłyśmy przed siebie.
   Nie wiedzieć czemu, ogarnął mnie dziwny niepokój. Wszędzie wokół czułam coś przedziwnego, mimo gorąca przeszył mnie lodowaty dreszcz. Potarłam dłońmi ramiona, zadrżałam.
 -Lana, coś nie tak?-spytała zdezorientowana wadera.-Jesteś blada..-stwierdziła z nutą zmartwienia w głosie. Pokiwałam jednak przecząco głową.

   To uczucie...To była śmierć. Wszechobecna, nieogarnięta śmierć. Wilki padały jeden po drugim, jak kawki. Forever pustoszało...

   Poczułam jak Amei mnie przytula, odwzajemniłam uścisk. Bardzo mi to pomogło, od razu zrobiło się jakoś...lżej?
Poszłyśmy dalej. Na Polanie Pojednania zebrała się kupa ludzi. Grali w butelkę!
 -Przyłączymy się?-zaproponowałam.

środa, 29 stycznia 2014

Aliena-Wataha Światła

                                                                  Wcielenie wilka
                                                                Wcielenie ludzkie

Imię: Aliena
Płeć: Wadera
Wiek: 657 lat (nieśmiertelna)
Stanowisko: Wyrocznia
Żywioł: Światło
Umiejętności Specjalne: Władanie nad ciałem człowieka oraz duszą, lecz jak przejmuje ciało i dusze nad własnym nie ma kontroli, zna wiele potężnych zaklęć, uroków. Świetnie posługuje się jej długim mieczem i magicznymi łańcuchami. Jest najszybszym wilkiem wśród swoich rówieśników.
Charakter: Jest miła do czasu gdy się jej nie zdenerwuję, bo wtedy pozna się jej prawdziwe obliczę. Zawszę stawia swoich przyjaciół na pierwszym miejscu,  bywa sarkastyczna.
Rodzina: Nie ma
Partner/Partnerka: Nie posiada
Właściciel: kdawid51 (skype)

Farfalee - Wataha Ziemi

Wilcze wcielenie
Ludzkie wcielenie

Imię: Farfalee (Faily)
Płeć: Wadera
Wiek: 8 lat
Stanowisko: Łowca
Żywioł: Ziemia
Umiejętności Specjalne: Od szczenięcych lat była przyuczana do swoje fachu, toteż zawsze dopada gonioną ofiarę i nigdy nie chybi strzelając z łuku. Odziedziczyła wspaniały dar telepatii i po części telekinezy, porusza się bardzo szybko, niekiedy szybciej od dźwięku. Podczas pożaru, w którym zginęła jej rodzina iskry strzeliły jej do oczu, przez co całkowicie oślepła na lewe oko, a prawym jest w stanie dostrzec już tylko ruch i niewyraźne zarysy przedmiotów (wzrok słabnie z roku na rok). W wyniku niemal całkowitej utraty wzroku jej słuch niezwykle się wyostrzył: słysząc nawet najcichszy szmer jest w stanie stwierdzić z którego dokładnie miejsca on dobiega oraz przez co jest wywoływany; nauczyła się także postrzegać niektóre rzeczy umysłem. Uczy się lecznictwa.
Charakter: Zamknięta w sobie, chłodna, niezbyt towarzyska. Stara się dbać głównie o bezpieczeństwo i interesy swoje i najbliższych, nie bardzo interesuje się resztą świata, aczkolwiek, kiedy ktoś przyjdzie prosić ją o pomoc na pewno nie odmówi. Słynie z dosyć często opowiadanych 'inteligentnych' żartów, których i tak nikt nie rozumie oraz nadzwyczaj dobrych rad. Radko podejmuje pochopne decyzje, więcej myśli niż mówi. Lata spędzone w samotności silnie odbiły się na jej psychice. Pomimo tego, że nie lubi tłumu i stara się go jak najczęściej unikać, raz na jakiś czas lubi otoczyć się wesołą gromadą wielu osób. Zazwyczaj nie mówi zbyt wiele o sobie, za to ma wielki talent do zbierania informacji o innych osobach. Potrafi wiele lat przesiedzieć w czyimś cieniu, wiedząc praktycznie wszystko o danej osobie, podczas gdy ona nie zdaje sobie sprawy z jej istnienia.
Rodzina: Urodziła się w wysokich górach, jej rodzina zginęła w niespodziewanym ataku wilków z sąsiadującej z nimi watahy ognia, a z którego sama ledwo uszła z życiem.
Partner/Partnerka: Nie śpieszy się.
Właściciel: Karinka:*

wtorek, 28 stycznia 2014

(Wataha Powietrza) Od Ortonisa

Siedziałem w swojej grocie gdy nagle dostałem wiadomość od Minsa. Gdy dotarłem do jego groty stoczyliśmy krótką walkę. Jednak musieliśmy ją skończyć bo Mins miał coś do roboty. Ruszyliśmy w stronę lasu, jednak krótko szliśmy razem bo po ok. 5 minutach rozeszliśmy się w różne strony. Gdy byłem przy granicy watahy mroku usłyszałem szelest. Szeleściła sarna. Jednak nie sarna mnie interesowała lecz dziewczyna która na nią właśnie polowała. Była piękna. Gdy chciałem do niej podejść nadepnąłem na gałąź . Sarna zaczęła uciekać a dziewczyna za nią pobiegła. Gdy do niej dobiegłem była w trakcie jedzenia. Gdy mnie zobaczyła wyciągnęła miecz i skierowała go w moją stronę. Zaśmiałem się i powiedziałem
- Chyba nie zaatakujesz członka Watahy Powietrza?
Odwzajemniła uśmiech
- No nie....
- Jak masz na imię? spytałem
- Arven - uśmiechnęła się. - Należę do Watahy Ognia. A ty? Jak cię zowią?
- Ortonis-powiedziałem całując ją w dłoń
Dziewczyna zarumieniła się
- Piękne imię - dodałem. - Miło poznać taką miłą dziewczynę.
- Oprowadzić cię? - spytałem.
Dziewczyna przytaknęła. Do dziwne ale chyba się zakochałem w niej.
- Choć pokażę ci moim zdaniem najpiękniejsze miejsca. Zaprowadziłem ją na tereny watahy mroku. Pokazałem jej przesmyk uroków i polane nicości. Mimo nazwy polana nicości była bardzo ładna. Gdy przechodziliśmy obok polany pojednania Arven zainteresowała równina.
- Czemu tu tyle zaschniętej krwi i broni? spytała
- Nie wiem dokładnie. Należę do watahy powietrza od niedawna, ale mój brat który należy do watahy mroku od początku jej istnienia mówił mi ,że rozegrała się u wojna między watahami.
- To straszne
- Wiem. Z tego co mi wiadomo zginęły 32 osoby.
- Chodźmy już
- Też jestem tego zdania. Choć odprowadzę cię do domu

(Wataha Mroku) Od Minsa

Siedziałem w swojej grocie. Nagle pomyślałem czy by nie spotkać się z Ortonisem. Wysłałem mu w podświadomości wiadomość, żeby do mnie przyszedł. Po krótkiej chwili zjawił się u mnie.
- Siema co chciałeś? spytał
- Poćwiczyć walkę.
Gdy to usłyszał od razu wyciągnął miecz i rzucił się na mnie. Ja wypowiedziałem zaklęcie i uderzyłem kataną o ziemie. Nastąpił wybuch a Ortonis został wyrzucony z groty. Gdy się podniósł także wypowiedział zaklęcie tylko,że on poraził mnie prądem. Uderzyłem o ścianę. Z grot zaczęły wychodzić wilki aby zobaczyć co się dzieje. Znudziła mi się walka magią więc natarłem na Ortonisa. On zrobił unik i sam zaatakował
- Nieźle-powiedział
- To dopiero początek-powiedziałem
- Mam nadzieję
- Było miło ale mam coś do zrobienia. Dokończymy później
- Szkoda
Zakończyliśmy walkę. Ruszyliśmy w stronę lasu. Jednak po 5 minutach marszu rozeszliśmy się w różne strony.

(Wataha Ziemi) Od Sathoma

Nie wiem, jaki jest sens siedzenia wiecznie na tyłku w tym samym miejscu. Gdybym chociaż miał kogoś, z kim mógłbym pogadać... Widocznie nie w tej bajce.
Wyszedłem na zewnątrz, wiatr troskliwie muskał moją twarz. Popatrzyłem z tęsknotą w nieboskłon, na krzewy, drzewa, kwiaty... Wszystkie te zwierzęta...
Doszedłem nad rzekę. Dotknąłem dłonią tafli wody. Była taka ciepła. Naprawdę chcę to zrobić?
Chyba nie ma odwrotu...
Woda po zetknięciu z moimi stopami wydawała się taka chłodna, wzdrygnąłem się. Jednak szedłem dalej. Lekko przejechałem po jej tafli i zrobiłem jeden prosty wzór, który kiedyś pokazała mi matka, kiedy substancja dosięgnęła do talii.
W końcu, cały byłem pod wodą. Na początku, przez zamglone oczy zacząłem obserwować to wszystko. Ryby zdziwione i wystraszone uciekły,  na dnie także nikogo nie było. Jedynie żółwie przyglądały mi się.
Zaczynało mi brakować powietrza, zawsze miałem słabe płuca. Wziąłem głęboki haust, jednak tylko zacząłem się dławić.
Dorosłem do tego, by w końcu zwyczajnie w świecie się zajebać...? Na pewno nie chcę wyjść, spróbować żyć i... poznać kogoś?
Założyć rodzinę, mieć tą, jedyną, za którą oddam życie? Dzieci, które będą do mnie słodko wołać "Tato!"? Mam jeszcze tyle do przeżycia...
Tyle, że ja już w to nie wierzyłem. Miałem dosyć słuchania swojego własnego zawodzenia i lamentów. W tym wszystkim nie zauważyłem, że skończył mi się czas.
Tysiąc razy wyobrażałem sobie tą scenę, że w bohaterski sposób oddam życie za moją, jedyną, ukochaną... A nie jedynie topiąc się jak bachor.
Ale nie było odwrotu, oczy zamknęły mi się już na zawsze, bo nie wierzyłem, że jeszcze kiedyś gdziekolwiek je odtworzę.

(Wataha Ognia) Od Effy

Leżałam dość długo na ziemi, słuchając słów Kondrakara, bardzo mnie poruszyły. Aż w końcu Brisinger wstał i przeprosił mnie, podając mi rękę. Czułam się jak najgorsza łajza świata, jak taki bezsensowny owad który niszczy wszystko wszystko na swojej drodze. Popłakałam się i podałam mu rękę, lecz wtedy serce zaczęło mi szybciej bić, ciało stawało się coraz cięższe, a ja miałam coraz mniej sił, jakby rozdzierało mnie coś od środka. Ponownie zaczęłam cała krwawić i tracić kontakt z rzeczywistością. Chyba to już był koniec mojej przygody, lecz zanim miałam odejść chciałam załatwić jeszcze parę spraw.  Spojrzałam na Brisingera kiedy leżałam na podłodze zwijająca się z bólu.
-Bądź dalej alfą, jesteś świetnym dowódcą, wybacz że wcześniej tego nie zauważyłam...- Skinęłam głowę w dół, spoglądając na Kondrakara.
-Kondra... dziękuje ci za to że zawsze próbowałeś mi pomóc, niestety nie dostrzegałam tego, przepraszam i dziękuję ci za to.- wydusiłam z siebie chyba moje ostatnie już słowa. Lecz Kondrakar pobiegł do mnie, łapiąc mnie za ramiona.
-Nie możesz zginąć. Nie wolno ci... Ja kocham cię- po tych słowach przytulił mnie, a ja chwile potem złożyłam pierwszy i ostatni pocałunek na jego ustach. Chwile potem, nie miałam władzy nad moim ciałem i zamknęłam oczy, oczekując na jeden z cudów tego świata.

(Wataha Mroku) Od Demiry

Wyrwanie się z tego dziwnego stanu w jaki weszłam czując zapach siarki w jaskini mroku trochę mi zajęło, ale wreszcie byłam już w pełni świadoma tego co robię i co najważniejsze sama kontrolowałam swoje ciało. Teraz wiedziałam, że muszę się pilnować, bo moje ciało miało w sobie nieproszonego gościa, demona. Westchnęłam i weszłam do swojej jaskini. Nic się nie zmieniło trzeba by było tylko go trochę ogarnąć, ale teraz...jakoś mi się nie chce. Padłam na miękkie łóżko twarzą do poduszki i przez chwile leżałam tak bez ruchu, aż do momentu gdy usłyszałam wycie.
~ Cho*era, co znowu?! ~ pomyślałam sobie zirytowana i usiadłam na łóżku przeciągając się
Wyszłam z jaskini po chwili biegnąc już na Polane Pojednania. Usiadłam po miedzy innymi członkami. Spojrzałam na to co leżało po środku utworzonego przez nas kręgu i zobaczyłam tam butelkę...
~ O nie! Ja się na to nie piszę ~ wstałam gwałtownie i wzrokiem odszukałam Aoime
W sumie dawno z nią nie rozmawiałam... Podeszłam do niej sztywnym krokiem
- Aoime co to ma być? Gra w butelkę? - spytałam zniesmaczona
(Aoime, prosiłaś żebym coś wymyśliła, a więc proszę wykorzystuje okazje i piszę >-<)

poniedziałek, 27 stycznia 2014

(Wataha Ognia) Od Brisingera

-Zostawię ci je na pamiątkę, żeby ci przypominały, że pokonała cię zwyczajna wadera.-powiedziała Effy.
Ukrywał nie będę. Wkurwiła mnie. Coś mną ruszyło. Czy to..? O! Szaleństwo! Dawno cię nie było. Co u ciebie słychać?
-Stój!- powiedział Kondrakar łapiąc waderę za rękę.
-Nie mam tu czego szukać.- odrzekła.
-Czekaj... Chcę rewanżu- Powiedziałem nagle. Szaleństwo, serio?
-Gdzie i kiedy?
-Możemy tu i teraz
Gorzej wybrać nie mogłem.
-Może dorzucimy trochę ognia do tej walki?- zasugerowała.
-Czyli?
-Jeśli przegram odchodzę z Forever, ale jeśli ja wygram przestajesz być alfą.
-Zgoda.
Kurwa mać! Pojebało mnie czy co? Ehh.. Cóż. Słowo się rzekło. 
Rzuciła się na mnie z toporem. Ja niestety byłem zbyt wolny. Wyciągałem mieczy gdy ona była jakieś pół metra ode mnie. Chciałem zablokować atak automatem, jednak w ostatniej chwili dziewczyna teleportowała się nade mnie i z całej siły chciała uderzyć w mój kark naelektryzowanym toporem. Na szczęście udało mi się zrobić unik i skończyło się na lekkim zadrapaniu. Biedna podłoga. Co ona ci zrobiła Effy? Naelektryzowała się ta panienka. Włosy jej dęba stanęły. Oczy zaświeciły na niebiesko. Pijana? Cóż. Trzeźwa czy nietrzeźwa, walkę trzeba skończyć. Ruszyłem w jej stronę.
-Za wolno!- krzyknęła i skoczyła za mnie.
Przywaliła toporem w moje plecy, co poskutkowało moim kilkumetrowym lotem. Podniosłem się, i chciałem jednym celnym trafieniem skończyć z nią raz na zawsze. Przebiłem jej brzuch. Z ust wadery zaczęła lecieć krew. To takie fajne uczucie, zabijać. Parłem z mieczem coraz dalej.
-Przestań, bo ją zabijesz!- krzyknął Kondrakar.
-Jednym draśnięciem mnie nie zabijesz- powiedziała Effy łapiąc mnie za szyję i rażąc prądem. Upadłem na ziemię.
-Szach i mat.
-Dość tego!!!- krzyknął Kondrakar i cisnął w nas kulami mocy.
-Chcecie wykazać się swoją psychiczną siłą czy co?! Brisinger, mało ci ran na ciele i w sobie?! Effy, jak długo jeszcze będziesz straszyć wszystkich naokoło i odrzucać ich dobroć?!- wykrzyczał.
-Nie powinno cię to obchodzić! Nie wtrącaj się w cudze życie! Brisinger przegrał więc stracił stanowisko alfy!- krzyczała Effy.
-Co chcesz przez to powiedzieć?! Że ty zostaniesz teraz alfą?! 
-Brawo za inteligencję!
-Nie nadajesz się na alfę Effy! Jeśli masz zamiar tak wszystkim okazywać swoją siłę, zastraszać ich, poganiać do roboty i sobie leniuchować jak lalunia ,której wszystko dają pod nos to naprawdę jesteś głupia! Alfa to nie tylko władca wszystkiego! Opiekuje się wilkami,wspiera je w trudnej sytuacji, nie pozwala by ktokolwiek z jego poddanych się źle czuł w swoim domu, zbiera informacje co się dzieje w świecie, w razie niebezpieczeństwie jest zorganizowany, jest zawsze gotowy na kontratak w razie niebezpieczeństwa, a przede wszystkim szanuje innych otaczających go!!! Wbij se to do głowy!
Być alfą to zaszczyt i obowiązek...i nie zasłużyłaś na bycie alfą. Poza tym to nie tylko wina Effy...Brisinger gdybyś nie chwalił się tak swojej Love jak to musisz se radzić z takimi jak Effy i nie wyzywał jej, nigdy nie doszłoby do takiej sytuacji! Dodatkowo jesteś tak podekscytowany swoją siłą jak ona ,że przyjmujesz każde wyzwanie do walki! To nie jest dobra cecha! Przez to wszystko o mało się nie pozabijaliście! Nie macie pojęcia ,że mogliście doprowadzić do upadku watahy!?
-Mówisz to wszystko, by powiedzieć nam ,że ty nadajesz się na alfę???- Odezwałem się. Szaleństwo? Dokąd się wybierasz?
-Nigdy nim nie chciałem być...to zbyt duża odpowiedzialność, ale jako obrońca nie mam zamiaru pozwolić na takie walki w watasze. Mam obowiązek dbać o bezpieczeństwo mieszkańców tej watahy.- powiedział. 
-Zostaniesz w watasze Effy. Założę się ,że jeśli nie zmienisz podejścia do życia, prędzej czy później zginiesz z czyjejś ręki. Dlatego przestań ukrywać w sobie dobro! Okaż uczucia! Nie wierzę ,że nie ma w tobie ani trochę współczucia...A co do ciebie Brisinger...nie znam lepszego przyjaciela niż ty. Jesteś dobry i dbasz o watahę, zostań z nami ,ale porządnie przemyśl swoje czyny...nie możesz być tak lekkomyślny. Wracając też do mnie...nigdy nie czułem się na tyle odpowiedzialny by zostać alfą, ale znałem Sunshine i Namminę, nasze poprzednie alfy i wiem wiele o życiu,sprawach i obowiązkach alfy. Sam wiem też ,że najważniejsze jest bezpieczeństwo...i szczęśliwe życie bez złych decyzji...wiem, że świat i ci co na nim żyją nie są idealni, ale jeśli zrobią krok w stronę dobra...wszystko może się zmienić...
Wstałem. I podszedłem do Effy.
-Przepraszam.- wyciągnąłem rękę.

< Effy? >

(Wataha Ziemi) Od Kali

Noctis okazał się miłym facetem. Pokazałam mu parę miejsc, które sama bardzo lubiłam. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy i w ogóle świetnie się bawiliśmy. Złapaliśmy wspólny język, a kiedy podarował mi kwiat, posłałam mu szeroki i szczery uśmiech.

- Dziękuje – powiedziałam, zakładając go za ucho. Oparłam się na prawym łokciu i spojrzałam mu prosto w oczy.

- Z jakiej watahy jesteś? – zapytał. Przegryzłam dolną wargę i się podniosłam, by uklęknąć. Przyłożyłam dłoń do ziemi i przymknęłam oczy, by się skupić – co robisz? – nie odpowiedziałam. Po paru sekundach moje oczy same się rozszerzyły i stały się zielone, a z ziemi wyrosły kwiaty różnego rodzaju, które ozdobiły to miejsce, jednocześnie dodając mu uroku. Tak, natura była moją miłością i doskonale się przy niej czułam, co było widać po moim nastroju i wyrazie twarzy.

- Jestem z watahy ziemi – rzekłam wesoło, kładąc się znowu obok niego – a ty z jakiego gniazda pochodzisz?

(Wataha Mroku) Od Aoime

Porozmawiałyśmy z Bellą o wszystkim. Nie wiem, mam nadzieję, że choć trochę pomogłam dziewczynie.
Pomaszerowałam do siebie. Ostatnio przesiaduję ciągle sama, w swojej grocie. Rzadko widzę kogokolwiek.
                                                                              ***
Gdy weszłam, zauważyłam, że łóżko ugina się pod czyimś ciężarem. Jednak ta osoba (bądź rzecz) była niewidzialna. Po chwili pokazał się Akatsuki.
- Uspokój się. Nic nie zrobiłem. - powiedział uspokajającym tonem.
- Mhm. - mruknęłam. - Potrzebujesz czegoś? 
- Co sądzisz o grze w butelkę? - uśmiechnął się, ale na krótko, podejrzewam, że gdy zobaczył moją minę, uśmiech sam mu zszedł. - Och, ale nie takiej. 
- A jakiej?
- Grzecznej. 
- Jeżeli zorganizujesz wszystkich, to czemu nie. Jestem za. 
   ***
Znaczna część naszej krainy, znaczy... ta ludzka. W sumie nie ludzka, wilczo-ludzka zebrała się na Polanie. Usiedliśmy  w ogromnym kręgu.
- To... kto pierwszy kręci? - zapytałam.
<Co sądzicie o tej zabawie? Dokończy ktokolwiek?>

niedziela, 26 stycznia 2014

(Wataha Powietrza) Od Amei



    Moja towarzyszka na moment znieruchomiała, wydawała się zamyślona. Zafrasowana czekałam, aż na jej twarzy pojawi się przebłysk świadomości. Po chwili ocknęła się, nie musiałam używać radykalnych środków.
 Bez mojej zgody wślizgnęła się na mnie i zaczęła mnie pieścić. Ale nie dzisiaj. Uciekłam z jej uścisku. Oszołomiona usiadła na kanapie wpatrzona we mnie. Kucnęłam przy niej, ujęłam jej dłoń i złożyłam delikatny pocałunek.
Następnie uśmiechnęłam się zawadiacko, wyszeptałam „Nie dzisiaj, moja najdroższa” i wyszłam z jej apartamentu.
  Kraina wyglądała cudownie – przyznaję. I chociaż nie przepadałam za podziwianiem przyrody, bo prawdę mówiąc niezbyt mnie interesowały ćwierkające gadziny i sikające wszędzie gryzonie, a kopulujące kwiaty to już w ogóle.
 Byłam u siebie. To znaczy, o ile mogę nazwać to miejsce swoim domem. Letnia bryza otulała moją skórę aż za bardzo, to znaczy... była taka realna. Niemal jak dotyk kogoś materialnego. Chciałam się obrócić za siebie, lecz ktoś zakrył mi oczy.
- Nie nie, moja kochana. Najpierw zgadnij kto to. - głos słodki niczym karmel drażnił mnie niemiłosiernie.
Odepchnęłam dłonie kobiety, Lanei. 
- Myślałaś, że tak łatwo się ode mnie uwolnisz? - wyszeptała.
- A może wcale nie chciałam? 
Zrobiła zdziwioną minę, wyglądała tak rozkosznie, swawolnie... Nie wiedzieć czemu, przypominała mi ryjówkę.

(Wataha Powietrza) Od Noctisa




Podszedłem ostrożnie do dziewczyny. Zlustrowałem ją wzrokiem, ale. Po chwili uśmiechnąłem się.
- Jestem Noctis - przedstawiłem się.
- Miło cię poznać - odpowiedziała kobieta. - Oprowadzić cię?
Bez wahania pokiwałem głową, nie znałem terenów mojej nowej watahy. Kali uśmiechnęła się i chwyciła moją dłoń.
- Chodź! - zachęciła.
Dałem się jej pociągnąć i ruszyliśmy przez lasy i łąki. Ona się śmiała i ja razem z nią. Czułem, że po raz pierwszy nawiązałem z kimś jakąś bliższą więź. Po szaleńczym biegu, zatrzymaliśmy się pod kwitnącym drzewem. Tu odpoczęliśmy. Leżeliśmy obok siebie. Po chwili zerwałem kwiat.
- To dla ciebie - wręczyłem dziewczynie różę.
Kali z radością pochwyciła kwiat i włożyła go sobie za ucho.
- Dziękuję.

(Kali? Odpowiesz?)

(Wataha Ziemi) Od Kali

Zostałam uratowana przez inną wilczycę, która po chwili pomogła mi się wykąpać w błocie. Bardzo zalazła mi za skórę, a już w ogóle gdy nadepnęła na moją głowę. Gdy miałam użyć swoich mocy, spostrzegłam mężczyznę i kobietę. Wyszłam z błota i później się przedstawiłam. Dziewczyna, którą miałam „zaszczyt” wcześniej poznać, nazywała się Elsa.

Przez całą drogę próbowała mi dogryzać, ale ja po prostu ją ignorowałam, po co marnować ślinę na takie coś. Skupiałam się na drodze. Gdy wskazano mi moją grotę, podziękowałam grzecznie, uśmiechnęłam się ironicznie do Elsy i poszłam się rozgościć. Doprawdy, dziewczyna była mocno wkurzająca. Po godzinie najnormalniej w świecie wyszłam. Nie lubiłam siedzieć w jednym miejscu, chciałam poznać nowe tereny.

Znalazłam się przy Wodospadzie Żywiołów. Nikogo nie było, ale nie sprawiło mi to problemu. To znaczy, sądziłam ze jestem tu sama, do póki nie usłyszałam czyjeś kroki. Przybrałam ludzką postać i spostrzegłam nieznanego mi mężczyznę.

- Cześć - przywitałam się lustrując go ciekawskim wzrokiem . Zdziwił się moim widokiem, co mnie nawet trochę rozbawiło – jestem Kali – przedstawiłam się.

- Noctis

(Wataha Ognia) Od Arven

W lekko południowym, smakującym ciepłem powietrzu wyczuwalne było już subtelne, acz nad wyraz wyraźne tchnienie lata. Słońce iskrząc się szkarłatem, powoli wznosiło się ponad zamgloną linię widnokręgu znacząc swój szlak jaskrawą smugą czerwieni.
Gdzieś w oddali niesie się melodyjne dzwonienie gili. Stada dzwońców i czyży raz po raz przecinają niebo, a na drzewach okalających śródleśną polanę pogwizdują jemiołuszki.

Moje łapy bezszelestnie muskały zmartwiałą ściółkę, a ja - pełna wewnętrznego spokoju - wpatrywałam się w nieboskłon, co chwilę zerkając na pobliskie krzaki, z nadzieją wypatrzenia zdobyczy. Po chwili coś przykuło mój wzrok. W lesie, który rósł nieopodal, zauważyłam ruch. Czekałam jeszcze moment w napięciu, aż w końcu z puszczy wyłoniła się młoda sarna. Widać było, że dobrze jej się wiedzie, bo boki mojej potencjalnej ofiary zaokrągliły się. Sarna zgrabnie wkroczyła na polane, podeszła do kępki trawy i poczęła ją skubać. Po chwili uniosła dumnie głowę, rozszerzając nozdrza i nastawiając uszu, w nadziei wykrycia ewentualnego zagrożenia. Przycisnęła tułów jeszcze bardziej do ziemi i zastygłam w bezruchu. Na moje szczęście, wiatr wiał od strony parzystokopytnego, więc ofiara nie mogła mnie zlokalizować. Przysunęłam się jeszcze o metr albo dwa, gdy sarna znów powróciła do swej czynności. Podczołgałam się na odległość skoku i przestałam myśleć o wszystkim innym. Ostatni dzień poszukiwań zdobyczy doprowadził mnie do tej chwili. Ten tylko moment dawał mi szansę na zdobycie jedzenia. Na świecie nie istniało nic, poza mną, a sarną. Ja - sarna, ja - sarna, ja - sarna..... Nic innego się nie liczyło. Jedynym odgłosem było bicie mojego serca. Spięłam wszystkie mięśnie, czułam jak odpycham się tylnymi łapami od podłoża.... i wtedy za moimi plecami coś trzasnęło.
Sarna rzuciła się do ucieczki, co sił w długich, zgrabnych nogach, a ja , nie zastanawiając się ani chwili, popędziłam wprost za nią. Poranna rosa moczyła mi łapy, ale nie zważałam na to. Zmobilizowałam wszystkie mięśnie do działania i po chwili odległość między mną a sarną zmniejszyła się.

Zatrzymałam się, olśniona. Przecież mogę użyć magicznych mocy!
Sięgnęłam w głąb swego umysłu i wypowiedziałam w myślach zaklęcie. Po chwili zamieniłam się w elfa. W tej postaci łatwiej mi było kontrolować moje moce. Wypowiedziałam znów ciche zaklęcie i z mojej dłoni wystrzeliła kula ognia. Po chwili głośnego lotu, uderzyła w bok sarny. Zwierzę padło natychmiastową śmiercią, uderzone niesamowitą ilością energii. Podbiegłam do niej, zamieniłam się w wilka i zaczęłam się posilać. Gdy skończyłam, znów zmieniłam postać na ludzką i po chwili zza krzaków wyłonił się piękny młodzieniec. Nie byłam ufna, dlatego wyciągnęłam zza pasa sztylet i skierowałam ostrze w kierunku przystojnego, młodego mężczyzny. Zaśmiał się tylko olśniewająco, od razu podbijając moje serce.
- Chyba nie zaatakujesz członka Watahy Powietrza?
Opuściłam ostrze i uśmiechnęłam się.
- No nie.... - wybełkotałam, wpatrując się w chłopaka. Był taki przystojny... Od razu otrząsnęłam się z tych myśli.
- Jak masz na imię? - spytał szarmancko.
- Arven - uśmiechnęłam się. - Należę do Watahy Ognia. A ty? Jak cię zowią?
- Ortonis - ujął mą dłoń i wycisnął na niej delikatny pocałunek. Zrobił to jednym, podbijającym serca kobiet, ruchem. Zarumieniłam się.
- Piękne imię - dodał chłopak. - Miło poznać taką miłą dziewczynę.
I znów uśmiechnął się czarująco. Nie wiem, czy robił to specjalnie, by po prostu zgromadzić fanki i pójść z nimi wszystkimi do łóżka, czy po prostu mu się podobałam. Ale poddałam się jego urokowi.
- Oprowadzić cię? - spytał.
A ja bez wahania mu potaknęłam.

(Ortonis? Odpiszesz?)

(Wataha Ognia)od Kondrakara


-Dość tego!!!- rozłościłem się, uderzyłem kulami mocy w Effy i Brisingera tak ,że uderzyli w ścianę wypuszczając z dłoni broń.
- Chcecie wykazać się swoją psychiczną siłą czy co?! Brisinger, mało ci ran na ciele i w sobie?!
Effy, jak długo jeszcze będziesz straszyć wszystkich naokoło i odrzucać ich dobroć?! - krzyknąłem
- Nie powinno cię to obchodzić! Nie wtrącaj się w cudze życie! Brisinger przegrał więc stracił stanowisko alfy!- krzyczała Effy
- Co chcesz przez to powiedzieć?! Że ty zostaniesz teraz alfą?!
- Brawo za inteligencję!
- Nie nadajesz się na alfę Effy! Jeśli masz zamiar tak wszystkim okazywać swoją siłę, zastraszać ich, poganiać do roboty i sobie leniuchować jak lalunia ,której wszystko dają pod nos to naprawdę jesteś głupia! Alfa to nie tylko władca wszystkiego! Opiekuje się wilkami,wspiera je w trudnej sytuacji, nie pozwala by ktokolwiek z jego poddanych się źle czuł w swoim domu, zbiera informacje co się dzieje w świecie, w razie niebezpieczeństwie jest zorganizowany, jest zawsze gotowy na kontratak w razie niebezpieczeństwa, a przede wszystkim szanuje innych otaczających go!!! Wbij se to do głowy!
Być alfą to zaszczyt i obowiązek...i nie zasłużyłaś na bycie alfą.- wziąłem wdech, Effy chciała coś powiedzieć, ale nie dałem jej dojść do słowa:
-Poza tym to nie tylko wina Effy...Brisinger gdybyś nie chwalił się tak swojej Love jak to musisz se radzić z takimi jak Effy i nie wyzywał jej, nigdy nie doszłoby do takiej sytuacji! Dodatkowo jesteś tak podekscytowany swoją siłą jak ona ,że przyjmujesz każde wyzwanie do walki! To nie jest dobra cecha! Przez to wszystko o mało się nie pozabijaliście! Nie macie pojęcia ,że mogliście doprowadzić do upadku watahy!?
-Mówisz to wszystko, by powiedzieć nam ,że ty nadajesz się na alfę???- odezwał się Brisinger,ale z żalem do siebie widocznym w oczach...Spojrzałem na niego z uśmiechem
-Nigdy nim nie chciałem być...to zbyt duża odpowiedzialność, ale jako obrońca nie mam zamiaru pozwolić na takie walki w watasze. Mam obowiązek dbać o bezpieczeństwo mieszkańców tej watahy.- powiedziałem
Brisingera zatkało. Effy schyliła głowę, z jej oczu płynęły łzy, szybko je otarła.
-Zostaniesz w watasze Effy. Założę się ,że jeśli nie zmienisz podejścia do życia, prędzej czy później zginiesz z czyjejś ręki. Dlatego przestań ukrywać w sobie dobro! Okaż uczucia! Nie wierzę ,że nie ma w tobie ani trochę współczucia...A co do ciebie Brisinger...nie znam lepszego przyjaciela niż ty. Jesteś dobry i dbasz o watahę, zostań z nami ,ale porządnie przemyśl swoje czyny...nie możesz być tak lekkomyślny.
Wracając też do mnie...nigdy nie czułem się na tyle odpowiedzialny by zostać alfą, ale znałem Sunshine i Namminę, nasze poprzednie alfy i wiem wiele o życiu,sprawach i obowiązkach alfy. Sam wiem też ,że najważniejsze jest bezpieczeństwo...i szczęśliwe życie bez złych decyzji...wiem ,że świat i ci co na nim żyją nie są idealni,ale jeśli zrobią krok w stronę dobra...wszystko może się zmienić...

<Effuś nie bądź wiecznie wredotą, okaż swoją czułą stronę, Brisingerek...za dużo odpałów agresji...wróć do normalności.
Tak czy siak niech to się dobrze skończy!!! Za dużo tych wojen XD>

sobota, 25 stycznia 2014

(Wataha Ognia) Od Effy

Wraz z Kondrakarem i Love wróciłam do watahy. Gdy już dotarliśmy na miejsce Brisinger rzucił się na Love, przytulając się. Trzymając ją, spojrzał na mnie, udawał zaskoczenie. Wielce szanowny Alfa, och i ach.
-O widzę, że jednak chcesz z powrotem twoje rzeczy. Idź sobie po nie i wynoś się.
-Zostawię ci je na pamiątkę, żeby ci przypominały, że pokonała cię zwyczajna wadera.- po tych słowach uśmiechnęłam się złowieszczo, widać było że go to zabolało, mina mu zrzedła i zaczął histeryzować, jakby jakiegoś ataku macicy dostał. Co to za alfa, słaby psychiczny z samobójczymi myślami, czasem psychopata, idealny materiał na dowódcę. Kiedy już kierowałam się w stronę wyjścia Kondrakar pociągnął mnie za rękę.
-Stój!- powiedziałam stanowczo.
-Nie mam tu czego szukać.- wyrwałam mu swoją rękę. Gdy byłam już przy wyjściu usłyszałam głos Brisingera. U, czyżby przestał histeryzować?
-Czekaj... Chcę rewanżu- rzekł.
-Gdzie i kiedy?- odrzekłam z szyderczym uśmieszkiem.
-Możemy tu i teraz- powiedział jakby miał jakieś szanse wygrać.
-Może dorzucimy trochę ognia do tej walki?
-Czyli?
-Jeśli przegram odchodzę z Forever, ale jeśli ja wygram przestajesz być alfą.
-Zgoda- Głupi szczeniak, nie widział mojej prawdziwej mocy. Rzuciłam się na niego z toporem w błyskawicznym tempie byłam już przy nim kiedy wyjmował dopiero swój miecz. Chciał zablokować mój atak, ale tak łatwo się nie dam. Gdy już był na sto procent pewny że uderzę go w lewe ramie, przeteleportowałam się nad jego głową i uderzyłam toporem pod siebie z całej siły elektryzując moją broń. Obrażenia była ogromne, lecz niestety zrobił unik i prawie nie dostał. Raptem kilka zadrapań, kiedy rozwalone było pół podłogi. Widziałam jego strach w oczach co mnie jeszcze bardziej nakręcało. Moje włosy zaczęły całe ciskać piorunami, a oczy wręcz mi świeciły na niebiesko. Lecz jednak jeszcze się nie poddał. Wstał i ruszył w moją stronę. Biegł i biegł aż w końcu dobiegł.
-Za wolno!- zrobiłam unik za jego plecy, chłopak dostał toporem w plecy i odleciał parę metrów przed siebie leżąc na ziemi. Uuu jeszcze miał siłę walczyć, jestem zaskoczona. Pobiegł do mnie próbując coś zrobić tym swoim mieczem jednak nie trafiał, aż w końcu trafił w brzuch. Zaczęła mi krew lecieć z ust, lecz jednak nie przestawał i pchał ten miecz dalej.
-Przestań, bo ją zabijesz!- krzyknął Kondrakar, lecz nadal wdzierał swój miecz.
-Jednym draśnięciem mnie nie zabijesz- zaśmiałam się złowrogo, złapałam go za szyje i poraziłam go prądem aż upadł na ziemie. Szybkim ruchem wyjęłam miecz z mojego ciała, gdy już się ocknął leżał na ziemi bezruchu przyparty mieczem którym trzymałam.
-Szach i mat- wyśmiałam go.

Noctis - Wataha Powietrza

Wilcza postać
Ludzka postać


Imię: Noctis
Płeć: mężczyzna
Wiek: 3 lata (nieśmiertelny)
Stanowisko: zwiadowca
Żywioł: powietrze
Umiejętności Specjalne: Bardzo sprawnie włada Czarną Magią i swoim żywiołem. Poza tym, opanował moce takie jak wzywanie zmarłych, zamiana w demona, cień lub mgłę, tworzenie portali, niewidzialność.
Charakter: Noctis jest bardzo pociągającym i romantycznym wilkiem. Ten szarmancki basior jest otwarty na świat, ale czasami ma dość towarzystwa. Szuka bratniej duszy wśród wilków z innych obozów.
Rodzina: siostra Arven
Partner: szuka
Właściciel: lumino

Arven - Wataha Ognia

Wilcza postać
Ludzka postać
 Imię: Arven
Płeć: kobieta
Wiek: 3 lata (nieśmiertelna)
Stanowisko: szpieg
Żywioł: ogień
Umiejętności Specjalne: Bardzo sprawnie włada magią i swoim żywiołem. Jest jednym z najszybszych wilków w watasze i potrafi poruszać się bezszelestnie. Czasami udaje się jej wywołać nieoczekiwaną zmianę pogody; prace nad udoskonaleniem tej umiejętności trwają. Poza tym, opanowała moce takie jak lewitacja, niewidzialność, czytanie w myślach, uzdrawianie śpiewem, tworzenie portali, a także manipulacja rzeczywistością.
Charakter: Jest przyjazną, pomocną i wesołą waderą. Lubi zawierać nowe znajomości. Jej ciekawość była przyczyną bardzo wielu wypadków, ale wyszła z nich cało. Nigdy nie opuści przyjaciół i nie odwróci się tyłem do niebezpieczeństwa. Kocha wyzwania i przygody, jest stworzona, by brać udział w różnego typu akcjach. Pięknie śpiewa; jej głos jest łagodny i lekki niczym wiosenny wiatr. Bywa także smutna ale zdarza jej się to tak rzadko, że można tego niemal nie zauważyć. Gdy ktoś ją o coś poprosi zawsze stara się to zrobić i sumiennie wykonuje polecone jej zadanie. Zdarza jej się czasami zapomnieć o czymś lecz to drobne zapominalstwo nie może się równać z jej zdolnością do zapominania o konfliktach.
Rodzina: brat Noctis
Partner:
Właściciel: lumino



(Wataha Ziemi) od Phantoma

   Rośliny z góry darły się niemiłosiernie "biją się, biją!", słyszałem to nawet tyle metrów pod ziemią... Przewróciłem oczami.
 -Chodź, kochana, najpierw coś załatwimy.-pocałowałem mój skarb czule i wyprowadziłem z powrotem w las.
 -Och, chyba będę musiała się oswoić z tym, że już nie będziesz miał dla mnie tak wiele czasu.-mruknęła Aurora z nutką zawodu w głosie, chciała coś jeszcze dodać, ale wtrąciłem się:
 -Nawet tak nie myśl, mało jest takich przypadków. To spokojne tereny.-zapewniłem i uśmiechnąłem się.
   Szedłem z ukochaną dość pospiesznie, kiedy znikąd, wyszła do mnie niewiadomego pochodzenia, narwana dziewczyna.
 -Cześć.-przywitała, na co uniosłem tylko brew.
 -Witaj.-zerknąłem za siebie.-Auroś, idziesz?-wadera w końcu wyszła, uśmiechnąłem się i złapałem ją za rękę. Zwróciłem się do obcej;
 -Więc to o Waszej bójce drzewa tak huczą? Coście za jedne i co robicie na moim terenie?-spytałem beznamiętnie. Nie, żebym je wyrzucał, ale nie lubię ingerencji innych w mój dom.
 -Um...No, ja jestem Elsa, a to...-druga, biorąca kąpiel błotną jej przerwała:
 -Kali.-przedstawiła się.
 -Z jakiej watahy?-zapytałem, to zdawało się być dla nich lekkim zaskoczeniem, jednak byle człowieczyna by się tu nie zapuściła, to oczywiste. Zaraz by takiego rozszarpali na gulasz.
 -Chyba...Chyba z żadnej.-mruknęła ta dalej, podnosząc się i otrzepując. Przybrałem postać wilka.
-No już, chodźcie. Ogarniecie się w jaskini, witamy na terenach Watahy Ziemi.-domyśliłem się, że to takie samotniczki jak ja kiedyś. Tak, własnie wtedy, kiedy rannego przygarnęła mnie Kiche. Swoją drogą, dawno jej nie widziałem. Opuściła nas...?
   Wyrwałem się z zamyślenia i skinąłem na wszystkich łbem, każda z trzech panien podążyła za mną, te dwie cały czas sobie dogryzały. Ciekawe, czy znały się wcześniej...?
   Kiedy tylko dotarliśmy znalazłem dziewczynom po wolnej grocie.
 -Zostańcie ile trzeba, tylko grzecznie.-upomniałem je jeszcze, w ludzkiej postaci złapałem partnerkę za rękę.    Wróciliśmy do podziemi, do stawiku.
 -Phantom?-zagadnęła.
 -Tak?-spojrzałem na dziewczynę i objąłem ją w talii.
 -Nadal chcesz wiedzieć?-zerknęła na mnie kątem oka, usiedliśmy przy wodzie.
 -Oczywiście, mów wszystko!-poleciłem entuzjastycznie.

<Przyjęte ^^ A teraz wal, Aurora xD>

(Wataha Mroku) Od Akatsukiego

A tutaj jak zwykle jest nudno. O ile nie walczymy na śmierć i życie to nic się nie dzieje. Powinienem chyba pogadać z Alfą by pomyślała o zorganizowaniu jakiś ciekawych wydarzeń towarzyskich. Tylko jakich...
Moje rozmyślania przerwał mi wybuch perlistego śmiechu. Nigdy nie słyszałem go na tych terenach, chociaż głos brzmiał znajomo.
Zaciekawiony kto może się tak pięknie śmiać podążyłem za źródłem dźwięku.
Za jakieś 230 metrów zobaczyłem cienie rzucane przez dziwną łunę zza drzew. Ostrożnie tam zajrzałem i zamarłem w zaskoczeniu.
Osobą, posiadającą taki piękny śmiech była Meyrin, ale nikt nie mógł o tym wiedzieć, ponieważ ona nigdy się nie śmiała w watasze, chyba że szyderczo. O wiele częściej można była ją zobaczyć syczącą groźby, niż chociażby cień przyjaznego uśmiechu na jej twarzy.
A więc ona także ma swoją miękką stronę... Chociaż na co dzień stara się jej nie pokazywać.
 - Daj spokój La Folia - powiedziała Meyrin, wciąż się uśmiechając. - U nas nie ma takich rzeczy.
La Folia? Przyjrzałem się powierzchni dziwnego świetlistego lustra i nagle obraz się wyostrzył. W jego odbiciu zobaczyłem piękną dziewczynę o długich białych włosach, była ubrana w długą suknię, jakby wybierała się na jakieś wytworne przyjęcie.
 - A powiedź tak szczerze - dziewczyna wyjrzała przez lustro i przedostała się do naszego wymiaru, przez ten dziwny portal, a następnie usiadła koło Merin. - Mey... Czy tobie ktoś się tutaj podoba?
Nachyliła się do niej, a mojej uwadze nie uniknął fakt, że jej piersi były niesamowicie duże, a ona mówiąc "Mey" kogo miała na myśli?
Mey? Mey... Mey-rin?
 - Niemożliwe - odparła Meyrin. - Nie ma tutaj nikogo interesującego.
 - To dlatego, że ty jesteś ślepa w takich sprawach - powiedziała La Folia. - Musisz zacząć się rozglądać za kimś ciekawym, jeśli w kimś się zakochasz, każdy dzień będzie ciekawszy.
 - Nie jestem zainteresowana miłością.
 - A więc ten młody dżentelmen, który tam jest nie jest twoim chłopakiem - dziewczyna uśmiechnęła się wlepiając we mnie spojrzenie.
Ups... Chyba mnie zauważyły. W zgrozie patrzyłem, jak Meyrin powoli się odwraca, a włosy wokół niej podnoszą się, wokół niej było dużo iskierek elektryczności.
 - Akatsuki - uśmiech Meyrin nagle stał się zapowiedzią Jesieni Średniowiecza. - Masz może jakieś ostatnie słowa, które umieszczę na twoim nagrobku.
 - To mogą być wymiary La Folii z podpisem ujrzałem cud - powiedziałem, zaskoczony tak wielkim rozmiarem piersi dziewczyny.
 - Wymiary piersi księżniczki?! - Osłupiała. - Nie wiedziałam, że jesteś aż takim zboczeńcem, czyli muszę wyeliminować cię jak najszybciej, nim twój wpływ mógłby udzielić się księżniczce La Folii.
 - Ale ja tylko słyszałem jak się śmiejesz - zaprotestowałem. - Nie umrzesz, jeśli ktokolwiek dowie się, że potrafisz się ładnie śmiać.
 - Owszem - uśmiechnęła się pogodnie, ale to były tylko pozory. - Ponieważ nikt się o tym nie dowie.
 - Mey - złapała ją za ramię księżniczka. - Uspokój się. Proszę cię. Nie rób mu krzywdy przy mnie.
 - Wybacz, ale muszę cię prosić, byś się nie wtrącała - zdjęła ze swojego ramienia jej rękę. - Tacy jak on nie zasługują na litość.
 - Wiem! - Na jej twarzy wymalowało się olśnienie. - Myślisz, że on usłyszał o tej grze w butelce.
 - Być może - potwierdziła. - A być może nie.
 - Ale o czym wy mówicie? - Spytałem. - Nie słyszałem o żadnej grze w butelkę?
 - Och... No to Mey, zanim jeszcze zrezygnowała była nazywana Mistrzynią gry w butelkę, miała wiele tytułów, a potem nagle zniknęła - wyjaśniła mi La Folia. - Była najbardziej bezwzględną graczką, nie sposób było jej pokonać.
 - La Folia, wiem, że jesteś księżniczką, ale... Jeśli powiesz przy nim jeszcze jedno słowo to będę musiała sprawić, żeby nie ujrzał światła dziennego raz jeszcze czy tego chcesz czy nie.
 - A potem odmieniła nagle jej się osobowość - kontynuowała księżniczka. - I stała się o wiele bardziej wstydliwa, ale uważam, że jest teraz o wiele słodsza i dziewczęca, traktuje ją niczym moją siostrzyczkę. Mogłabym z nią spać, brać wspólne kąpiele w zamkowej łaźni, robić jej masaże, ochh jest taka słodka~!
 - Nie znałem ciebie z takiej strony M-E-Y - uśmiechnąłem się. - Myślałem, że jesteś babochłopem na sterydach...
 - Co mam zrobić, żebyś o tym nikomu nie powiedział - przerwała mi chłodno.
 - Och, a może zagramy wszyscy w butelkę? - Zaproponowała księżniczka w ogóle nie zwracając uwagę na to, że Meyrin jest w fazie, że ma mnie ochotę zabić. - Ale nie tylko we trójkę, zaprośmy całą watahę, to znaczy wy zagracie - nagle się przeraziła. - W zamku znowu będą na mnie źli, że się wymykam bez pozwolenia, no bo to niebezpieczne i tak dalej.
Rzuciła się na Meyrin, która próbowała się przed nią uchylić i ją wyściskała.
 - Do zobaczenia wkrótce - powiedziała i wskoczyła do portalu, który się za nią zamknął.
 - Kto to tak właściwie był? - Spytałem.
 - Księżniczka La Folia Rihavein, najstarsza córka Króla Lucasa władającego terenami Aldegyr ' u - odparła i po chwili dodała. - I jeśli spróbujesz położyć na niej swoje brudne ręce spotkasz się z gilotyną.
 - A co myślisz o pomyśle gry w butelkę? - Spróbowałem zmienić temat. - Może moglibyśmy faktycznie tutaj coś takiego urządzić.
Zastanowiła się chwilę.
 - Mogę ci pomóc - powiedziała powoli i ostrożnie. - Ale nikomu nie powiesz  o tym spotkaniu i nikt nie straci dziewictwa. Powiedzmy gra na wyzwanie, bądź całowane i ja nie zamierzam brać w tym udziału.
... Potem doprowadzę i tak do takiej sytuacji, żeby nie miała wyjścia i wzięła udział w grze, ale teraz nie ma sensu, skoro już i tak znam jej sekret to nie ma wyboru i będzie musiała się mnie słuchać.
Pora na spotkanie z Aflą w sprawie zorganizowania towarzyskiego eventu zwanego grą w butelkę :)

piątek, 24 stycznia 2014

(Wataha Ognia) Od Brisingera

Alastair zostawił Love pod opieką swoich medyków a mnie samego odprowadził do mojej watahy.
-Wszystko będzie dobrze.- powiedział i odszedł.
Poszedłem do siebie. Nie miałem zbytnio ochoty teraz patrzeć na nikogo. Ktoś jednak musiał zakłócić mój spokój. Usłyszałem czyjeś wołanie z głównej jaskini. Tytania krzyczała moje imię. Poszedłem sprawdzić o co chodzi.
-Co się stało?- spytałem.
-Ktoś nowy do ciebie.- wskazała palcem czarnowłosą dziewczynę.
Poszedłem w jej kierunku. Wyglądała na pewną siebie.
-Witam. Czy mogłabym dołączyć do Twojej watahy?- zapytała.
-Eh.. Tak. tam zostaw rzeczy.- wskazałem ręką pustą grotę. -Wybacz moje zachowanie, ale nie mam nastroju.
-Rozumiem. Nie jesteś jedyny. Dziękuję.
Popatrzyłem chwilę jak dziewczyna kieruje się w stronę groty. Udałem się w stronę średniej wielkości głazu i w postaci wilka wskoczyłem na niego. Zacząłem obserwować rozpoczynające się zaćmienie słońca. Niedługo po nim zauważyłem Kondrakara i dwie towarzyszące mu osoby. Love i.. EFFY?! A ta czego tu jeszcze szuka? Nie chcę jej tu. Zszedłem ze skały i rzuciłem się Love na szyję. Spojrzałem na Effy.
-O widzę, że jednak chcesz z powrotem swoje rzeczy. Idź sobie po nie i wynoś się.

czwartek, 23 stycznia 2014

(Wataha Mroku) od Lovley Loyal


Zbudziłam się na łóżku obok medyka z watahy wody...
Miałam zawinięty bandaż lekko zakrwawiony na moim brzuchu i zakryte prawe oko.
Wstałam, wokoło nikogo nie było, podeszłam do lustra i zdjęłam opatrunek z oka...
Przez moje prawe oko przechodziła rana jakby po zadrapaniu pazurem...
Wszystko sobie przypomniałam...ochroniłam ciałem Brisingera i przyjęłam ciosy.
-Effy...ta zdzira...pożałuje...nie wie z kim zadarła...nie jestem taka milusia na jaką wyglądam...poczuje co to ból!- mówiłam do siebie
Zrobiłam się niewidzialna i jako wilk wybiegłam z jaskini.
Gdy byłam w lesie wyłapałam trop Effy.
Podążyłam za tym zapachem.
Znalazłam ją przy Wodospadzie, moczyła w wodzie nogi.
Zaatakowałam od tyłu, wpadła do wody.
-Kto tu jest?! Pokaż się tchórzu!!!- krzyknęła mokra
Jako odpowiedź posłałam na nią kulę mocy mroku i wywróciła się ponownie do wody.
Jak tylko się wynurzyła by wziąć wdech i rękami złapała za gałąź krzaka na brzegu ujawniłam się.
-Tyyy...ty...! Panienka Brisingera...no proszę...na walkę ci się zebrało sił?!- odezwała się
-Owszem...pora abyś poczuła co znaczy porażka!- powiedziałam,a ona tylko się jak durna zaśmiała.
-Z takimi ranami? Ha... życzę ci powodzenia...nie masz szans złotko.- wyszła na brzeg.
Złapałam ręką za brzuch,a jak spojrzałam na dłoń była w mojej krwi.
-Zaczynajmy więc pojedynek...- odezwałam się robiąc się niewidzialna, dziewczyna chwilę milczała rozglądając się
-Gdzie się chowasz? Czemu uciekasz...pokaż się!- krzyknęła i posłała jakiś impuls elektryczny,który mnie przewrócił...
Jak upadłam krople mojej krwi pociekły na trawę, nakryła mnie ...strzeliła we mnie kulą ognia, przeturlałam się omijając cios.
-Krew cię zdradza, a długo nie wytrzymasz w niewidzialności...od upływu krwi tracisz siły.- uśmiechała się szyderczo.
Rzeczywiście po chwili zaczęłam się ujawniać przez sekundę...aż w końcu niewidzialność znikła.
-Tu jesteś niuniu...- powiedziała i zbliżyła się do mnie z toporem.
-Tylko nie płacz, to będzie krótka śmierć.- zaśmiała się i podniosła na mnie topór jednak w tym samym momencie oberwała ode mnie podwójną kulą mocy i padła na ziemię...wkurzyła mnie i to ostro tymi swoimi tekstami...moja mina ukazała wściekłość jak nigdy...zauważyłam ,że rozpocznie się zaćmienie słońca.
Nie wiem czemu,ani jak,moje włosy stały się czarne i zostały mi tylko 2 białe kosmyki włosów, wstałam jakby nic mi nie było, zaczęła ze mnie parować jakaś moc...niebieskie i fioletowe promienie nagle zaćmiły słońce całkowicie...nastała ciemność,w której doskonale widziałam...Effy wręcz przeciwnie.
-Co się dzieje?! Dlaczego słońce nie świeci?!- czułam od Effy strach, fajnie, lubię jego zapach...
- Boisz się ciemności maleńka?-przemknęłam za nią niczym cień,odwróciła się gwałtownie.
-Oczywiście ,że nie!- mówiła, ale kłamała, strach z jej słów czułam na metr. Effy wstała obolała, zaczęła się rozglądać.
-Tu jestem...- przebiegłam za nią
-I tu też jestem...-pojawiłam się obok niej,wbiłam jej topór w piszczel...padła na kolana, jak wyjęłam go z jej nogi zapiszczała.
-A teraz błagaj o wybaczenie!- krzyknęłam
-Nigdy!
-Jak chcesz...- przywaliłam jej z zaskoczenia z pięści, krew polała jej się z ust, przeteleportowała się pod drzewo, na nic jej to bo dobiegłam do niej bardzo szybko.
-Teraz ty mocno krwawisz...- odezwałam się i podniosłam na nią topór jednak nagle ktoś posłał na mnie kule ognia i upadłam na ziemię plując krwią, topór wbił się w inne drzewo.
-Ładnie to tak drugą wojnę między watahami wywoływać Love?- usłyszałam znajomy głos...to był Kondrakar.
Kondro płonął ogniem w wilczej postaci oświetlając wszystko.
-Zemsta nie jest dobrym roaziązaniem Love.- dodał podchodząc do Effy i zmieniając się w człowieka
-Ostro pojechałaś po alfie ,widziałem waszą bójkę, nie warto tak walczyć między sobą...tylko sobie kłopotów nazbierasz.- powiedział podając rękę do Effy
-Nie potrzebuje twojej pomocy,a poza tym on wygnał mnie z watahy...- odepchnęła jego rękę
-Przestań gadać pierdoły! Jesteś ranna ,a poza tym gdzie indziej się osiedlisz, skoro wszystkich tak ostro traktujesz i tylko do ich zaufanie niszczysz. Wracasz ze mną i z nią do watahy ognia!!!- zarumieniła się i milczała,pomógł jej wstać i podeszli do mnie.
-Ty też z nami idziesz Love. Brisinger czeka.- powiedział ,a ja otarłam brudną od krwi twarz o rękaw i z jego pomocą też wstałam.
Szliśmy w milczeniu, ja oparta o jedno ramie Kondra ,Effy o drugie, zaćmienie przeszło ,a my powoli wracaliśmy do watahy ognia.
To było na tyle z mojej nieudanej zemsty...

<Brisinger? Przyjmiesz Efffi spowrotem jeśli Kondro poprosi? >

środa, 22 stycznia 2014

(Wataha Mroku) Od Minsa


Siedziałem w swojej jaskini i myślałem gdzie umieścić Velociraptora bo raczej u mnie w grocie spać nie będzie. Mógłbym zająć grotę która jest obok mojej ale musiałbym to skonsultować z Aoime ale ona gdzieś zniknęła. Jednak musiałem ją znaleźć. Było lato więc velociraptor czuł się świetnie. ja osobiście wolałem zimę. Jechałem na zwierzaku jakieś dobre pół godziny po czym wreszcie znalazłem Ao jak rozmawiała z jakąś dziewczyną.
- Cześć Aoime
- O witaj Mins..
- Słuchaj mam taką sprawę.
- Jaką?
- Mógłbym zająć grotę która jest na lewo od mojej?
- A poco ci ona?
- Nie mam gdzie trzymać Velociraptora
- No niech stracę możesz ją przejąć.
- Dzięki. Odwdzięczę ci się jakoś.-powiedziałem odjeżdżając
Jednak zamiast jechać w stronę jaskini ruszyłem w głąb lasu aby nazbierać traw i gałęzi aby zwierzak nie poobdzierał się w czasie snu.
-Po dobrych 2 godzinach miałem już dość dużą kupę gałęzi, liści i traw w grocie która miała posłużyć za stajnie dla Velociraptora. Przymocowałem drzwi przy wejściu po czym zacząłem rozrzucać po grocie gałęzie,liście i trawę. Po około 30 minutach cała grota była wyścielona.

(Wataha Ognia) Od Brisingera

Po drodze do miasta Ludzi minęła nas Effy. Niezbyt ją lubiłem. Cóż. Nie będę ukrywał, że kogoś nie lubię.
-Och, Love patrz, z kim ja teraz muszę się zmagać.- powiedziałem.
-Przepraszam, ale masz coś do mnie?- spytała Effy. Jakby z mojej wypowiedzi nie wynikało to od razu.
-Widzisz, z jakimi ludźmi muszę się zmagać.- powiedziałem do Love wyraźnie ją ignorując.
-Wiesz, nie muszę spotykać się z jakimiś szmatami jak ty. Nikt cię nie chce czy coś, a może w twoim guście. Prawie cycków to nie ma prawie jak facet normalnie, zmieniłeś orientacje czy co?
-Patrz jakie to głupie i puste.- powiedziałem.
Oj. Zdenerwowałem panienkę? Chyba tak bo popchnęła mnie i Love w błoto. Lovley najwyraźniej to zabolało, bo po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Nie mam zamiaru traktować takiego zachowania więc wyjąłem miecz. Tamta szmata cofnęła się i sięgnęła swój toporek. Zaczęła biec w moją stronę. Udało się gnojówie mnie kopnąć. Poraziła prądem. Wylądowałem na ziemi. Szmata chciała mnie zabić, jednak w ostatniej chwili Love mnie ocaliła. Znowu. Dziewczyna opadała na moje kolana. Nie. Kurwa mać nie.
-Wypierdalaj mi stąd!- wykrzyczałem.
Spierdoliła. I dobrze. Nie chcę jej więcej widzieć w mojej watasze. Nigdy. Zauważyłem mojego brata, Alastaira.
-Coś ty odwalił?- spytał.
-Przesadziłem.- szepnąłem.
-Zabierzmy ją do moich uzdrowicieli.
Wziął dziewczynę delikatnie na ręce i ruszył w kierunku swojej watahy. Szedłem za nim ze spuszczoną głową.

(Wataha Ziemi) Od Elsy

  Jak zwykle wyszłam z nudnej fortecy. Nie było tu co robić, siedzieć samej w wielkim zamku, niby jest tu wszystko czego potrzebuję wielka służba, wybitni kucharze, większość ludzi myśli o mnie, że jestem rozpuszczoną księżniczką, ale chce doznać miłości, przyjaźni, prawdziwych wspomnień, których nigdy się nie zapomina. Lecz jak wyszłam nic ciekawego się nie działo, standard. Mimo narastającej nudy szłam dalej, aż tu nagle słyszę krzyk. Czyżby wreszcie coś się działo? Pobiegłam niczym błyskawica, gdy już dotarłam na miejsce zauważyłam wilka leżącego na ziemi i dwóch facetów a bardziej rzekłabym wieśniaków. Jednak mimo wszystko mam serce i żal mi się zrobiło tej wilczycy, więc postanowiłam jej pomóc.
-Stać- powiedziałam stojąc praktycznie nad waderą
-Odsuń się, tobą zajmiemy się później- powiedział jeden z tych prostaków, jego słowa mnie dosyć poruszyły, bo oznaczały, że miałam być tą drugą. O nie, tak to nie będzie, jeśli ktoś może świecić gracją to tylko ja, a nie jakaś wilczyca. Byłam od niej lepsza, ładniejsza, więc dlaczego miałabym być drugą. Chamy i prostaki, no po prostu wieśniaki. Gustu za grosz nie mają zoofile pierdolone. Jak się wkurzyłam na samą myśl o tym, że to ja mam być ta druga to ich roztrzaskałam i to dosłownie, bo rozjebało ich w powietrze a ich szczątki leżały na drzewach. Niech lepiej uważają co mówią, bo będą żałować. Z tej złości nawet nie zauważyłam, kiedy zamieniłam się w roślinę, lubiłam to wcielenie. Miałam w nim atrakcyjny tyłeczek. Wadera obudziła się akurat, kiedy miałam się na niej zemścić. Mimo wszystko przyszłam jej pomóc, chociaż byłam tą drugą. Na początku jak mnie zobaczyła przestraszyła się i ode mnie odpełzała w postaci człowieka. Lecz, gdy podeszłam do niej i podałam jej rękę, naprała do mnie więcej zaufania. Idealny moment na zemstę.
-Wstawaj- powiedziałam z wymuszonym uśmieszkiem. Gdy już się mnie złapała i wstała do połowy "przypadkowo" mi wypadła i wyładowała w błocie tak głębokim, że zakryło ja do połowy. Nie zaprzeczę, że ten widok mnie nie ucieszył. Zauważyłam kogoś cień za drzewa.
-Pokaż się.
-Do kogo mówisz kretynko?- Powiedziała ta w błocie. Lecz moim oczom ukazał się ciekawszy obraz. Był to mężczyzna w czarnym płaszczu i długimi włosami. Wyglądał tajemniczo, lecz jednocześnie atrakcyjnie. Pobiegłam do niego, po drodze nadeptując dziewczynie na głowie.
-Cześć- przedstawiłam się z nieznajomym, co prawda trochę się zawstydziłam przez to kretynkę krzyczącą na mnie łajzo.

wtorek, 21 stycznia 2014

(Wataha Ognia) Od Valmai

18 lat temu Bogini życia i Bóg śmierci próbowali się pogodzić. Bogini życia nie zgadzała się z tym, że Bóg śmierci zabierał ludzi już na zawsze, a Bóg był przeciwko nieśmiertelności. Niestety, nie poszło im za dobrze jednak każde z nich chciało aby chociaż zgoda była "na papierku" więc podali sobie ręce. Gdy się dotknęli z ich uścisku powstała iskra. Bogini życia gdy ją ujrzała tchnęła w nią życie i wysłała na ziemię. Jednak w drodze jeden z Bogów wiatru na zlecenie Boga Śmierci chciał zniszczyć iskierkę i silnym podmuchem pchnął ją na skałę. Iskierka rozpadła się na pół spadając na ziemię - tak powstały dwie bliźniaczki, jedną z nich jestem ja. Obydwie zostałyśmy wychowane u zwykłych prostych ludzi. Jednak my wiedziałyśmy, że jesteśmy inne. W wieku 4 lat odkryłam, że potrafię podpalać rzeczy patrząc na nie, jednak nie używałam tego często. Moi rodzice czasami załamywali ręce bo charaktery miałyśmy jak mówiono "złośliwe i okropne". Obok naszego miasta nie było ani jednego lasu dlatego bardzo źle się czułyśmy tam. Prawda o nas nie była łatwa do ukrycia, czasami człowiek głupieje gdy ma jakąś wielką tajemnicę przed całym światem - tak było z moją siostrą. Potrafiła podpalić dom sąsiadów za to, że ich pies za głośno w nocy szczekał. W wieku 18 lat zostałyśmy same, nasi rodzice umarli, moja siostra całkowicie zgłupiała a ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Gdy leżałam na łóżku myśląc co dalej wpadła do pokoju moja siostra.
- Zabiję ją! - Krzyknęła i usiadła koło mnie.
- Kogo ?
- Sąsiadkę. Wtrąca się w nie swoje sprawy.
- Daj jej spokój, to staruszka
Jednak ona szybko wstała i wyszła. Nie wróciła na noc, przez to nie mogłam spać. Następnego dnia usłyszałam, że sąsiadka została rozszarpana. Od razu wiedziałam kogo to sprawka. Veto  wróciła do domu dwa dni później w tym czasie w naszym mieście doszło do trzech zabójstw.
- Czy Ty sobie kpisz?! - Stanęłam nad siostrą która jak gdyby nic położyła się.
- O co Ci chodzi? - Zapytała.
- Hm, nie było Cię trzy dni a w tym czasie doszło do czterech zabójstw i to Twoich wrogów. Przestań w końcu bo ludzie dowiedzą się, że to ty.
- Ty też nie jesteś lepsza. - Spojrzała mi w oczy, gdy usłyszałam szelest w kuchni. Był to sąsiad zmarłej sąsiadki, przyszedł chyba coś pożyczyć a wyszło jak wyszło.
- Morderczynie ! - Zaczął wrzeszczeć. - Ludzie!
W jednym ułamku sekundy sąsiedzi uzbroili się w kosy, pochodnie, łopaty oraz noże bądź miecze. Nie było innego wyjścia - jedynie ucieczka. Ludzie nie chcieli nam odpuścić i gonili nas aż do pól. Gdy tylko zdobyłyśmy delikatną przewagę, zatrzymałyśmy się i złapałyśmy za ręce. Całą naszą energię przekierowałyśmy w głąb ziemi tak, że powstała fala energi która kierowała się na tłum goniących nas ludzi. Kosztowało nas to bardzo dużo energii oraz zdrowia jednak opłacało się bo nikt nie przeżył. Upadłam na ziemię i odetchnęłam z ulgą. Patrzyłam na wyczerpaną siostrę która wymiotowała.
- Tu się zatrzymam na chwilę jutro ruszymy dalej. - Powiedziałam i podeszłam do siostry która ledwo co trzymała się na nogach.
- Mhm..
Całą noc siedziałam przy niej jednak z nią było coraz gorzej, była bardzo słaba i blado wyglądała.
- Valmai bądź dzielna. - Veto czuła się coraz gorzej. - Będę z tobą zawsze pamiętaj.
- Co Ty gadasz?!
- Każda iskra kiedyś gaśnie.
Ona zgasła tamtej nocy.
Ruszyłam dalej i wyczułam, że natrafiłam na teren jakieś watahy. Szłam dalej i już byłam pewna, że to wataha Powietrza.
- Hej co tu robisz ? - Usłyszałam głos za sobą.
- Szukam watahy ognia, wiesz może gdzie ją znajdę? - Odwróciłam się a przede mną stał wysoki mężczyzna z nizbyt miłym spojrzeniem.
- Chodź zaprowadzę Cię.
- Dzięki.
Szliśmy w milczeniu aż w końcu stanęłam przed Alfą Ognia.
- Witam. Czy mogłabym dołączyć do Twojej watahy? - Zapytałam.

Valmai - Wataha Ognia

Wilcze wcielenie
Ludzkie wcielenie


Imię: Valmai
Płeć: samica
Wiek: 18 lat
Stanowisko: Wojownik
Żywioł: Ogień
Umiejętności Specjalne: telepatia, podpalanie rzeczy martwych wzrokiem, czasami głupio uparta, potrafi być pyskata.
Charakter: arogancka, czasami miła, czasami nieufna, ambitna.
Rodzina: Jest iskrą stworzoną przez boga wojny i bogini pokoju.
Partner/Partnerka: Nie ma.
Właściciel: sailorsny (skype)

(Wataha Ziemi) Od Kali

Spacerowałam po lesie w ludzkiej postaci. Pragnęłam spędzić trochę czasu samotnie, by poświecić się rozmyśleniom oraz naturze, którą tak bardzo kochałam. Wśród zieleni czułam się nadzwyczaj dobrze, mogłam się rozluźnić i wsłuchać się w to, co chcą przekazać mi drzewa. Swą siłę czerpię z ziemi. Wdychając świeże powietrze znowu przemieniłam się w wilczą postać i zaczęłam biegać tam, gdzie łapy mnie poniosą.

W pewnej chwili usłyszałam głosy, które należały do paru mężczyzn. Zatrzymałam się gwałtownie i mocno się skupiłam, by rozejrzeć się dookoła. Po krótkiej chwili zrozumiałam, że obce osoby są jakieś sto metrów od mnie. Czułam, że polowali na wilki, powinnam uciekać. Jednak postanowiłam się do nich zbliżyć i trochę powęszyć. Kiedy znalazłam się w bezpiecznej odległości, mężczyźni rozmawiali o pracy, rodzinie i innych małoważnych rzeczach. Chciałam się już wycofać lecz przypadkiem nadepnęłam na gałąź i przyciągnęłam uwagę myśliwych. Natychmiast zaczęłam biec najszybciej jak się dało. Ludzi było jednak za dużo i w moją stronę padały strzały. Posłużyłam się nawet swoimi mocami, ale nie mogłam się w pełni skupić, by sobie pomóc. Postanowiłam się nagle zatrzymać i odwrócić w ich stronę. Zamknęłam oczy i jedną łapą uderzyłam w ziemię, by spowodować delikatne trzęsienie. Poczułam drżenie pod łapami i otwierając oczy, spostrzegłam dość spore rozwarcie przed sobą. Jeden z myśliwych tam wpadł, ale trzymał się o korzenie, które wychodziło ze ściany. Zbyt późno zrozumiałam, że siwy chłop we mnie strzelił. Zawyłam z bólu i upadłam na ziemię, by po chwili stracić przytomność.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

(Wataha Ziemi) Od Kiche

Obudziłam się w nocy. To ten dzień. Z oczu spłynęły mi łzy ale tak musi być. Postanowiłam pożegnać się z Shadow'em, tak już musi być. Gdy weszłam na jego tereny poczułam jego zapach... rozpłakałam się jak małe dziecko ale szłam dalej. Weszłam do jaskini i cichaczem podeszłam do łóżka Shadow'a jednak go tam nie było. wytworzyłam szybko kartkę i węglem napisałam mu wiadomość :
" Shadowku lata spędzone z Tobą były cudowne, jednak wszystko się kończy.
Bardzo Cię kocham,
Kiche."
Złożyłam go na poduszce ukochanego.

(Wataha Wody.) Od Alastair'a.

Snułem się smętnie nie mając co robić. Wszyscy w watasze gdzieś poszli. Dając się ponieść instynktowi zawędrowałem do Ognia. Było tam niemiłosiernie gorąco. Nie wiem, jak ktoś tu może normalnie funkcjonować - myślałem z rozdrażnieniem. Już po chwili na moim karku zbierały się kropelki potu.
Nie bez problemu idąc dalej zauważyłem 3 postacie. Krzyczeli lecz do moich uszu docierały jedynie stłumione przez odległość dźwięki. W jednej z osób rozpoznałem swojego brata. Nadal wydaje mi się to nierealne. Woda - Ogień. A poza tym jesteśmy zupełnie różni. Westchnąłem i ruszyłem w ich stronę.
W miarę upływającej odległości zobaczyłem, że z Bris'em jest Love i jeszcze jakaś dziewczyna - Effy.?
Wyraźnie zła zamachnęła się bronią na Alfę, ale jak to bywa jego dziewczyna zasłoniła go. Przyjęła cały impet uderzenia i upadła w ramiona basiora. No po prostu świetnie.
- Wypierdalaj mi stąd.! - Krzyknął Brisinger nienaturalnie wysokim głosem.
Dziewczyna oddaliła się a ja podszedłem do pozostałej pary. Love wyglądała źle. Była wyjątkowo blada. Nie zauważyłem powierzchownych ran.
- Coś Ty odwalił.? - Syknąłem na powitanie.
Basior spojrzał na mnie udręczonym spojrzeniem.
- Przesadziłem. - Szepnął.
Podniosłem rękę i potarłem palcami swoje czoło.
- Zabierzmy ją do moich uzdrowicieli. - Stwierdziłem chłodno.
Delikatnie wziąłem dziewczynę na ręce i nie czekając na brata ruszyłem w drogę powrotną.
~ Rose będę Cię potrzebował. ~ Wysłałem jej wiadomość mentalną.