Byłam u siebie, całkiem sama. Albo i nie. Czy można to nazwać samotnością? A nawet jeśli tak, uwielbiałam ją. Dopóki nie była równie przybijająca, co ja sama.
Rozłożyłam się w fotelu i przymknęłam oczy. Odpływałam, chyba starość mi się udziela, potrzebuję co raz więcej snu... Albo po prostu przespanych nocy. Jedno i to samo.
Podniosłam się, odczuwając, jak ciężki jest mój zad, westchnęłam. Ruszyłam w głąb mojej rezydencji - do kąpieliska. Usiadłam pod sklepieniem. Straciłam poczucie czasu, gapiąc się bezmyślnie w wodę, która tak harmonijnie skapywała. Wszystkie krople rozdzielały się, zanim wpadły w wir, następnie znowu się łączyły, by w locie rozdzielić się ponownie, a finalnie zlać się w całość.
Ocknęłam się w końcu. Zaczęłam wodzić palcem po piaszczystym podłożu. Wyryłam dosłownie wszystko, co chodziło mi po łbie, razem z tym różowym jednorożcem.
Wtedy do środka wszedł Brisinger z Love.
- Aoime, wychodzimy. - zakomunikowali.
- Tak, idźcie. - automatem odpowiedziałam. Zapomniałam nawet spytać, gdzie. Ale już wyszli, a nie będę za nimi gonić.
Wróciłam do rysowania, ale i to mi się znudziło. A może by gdzieś wyjść? Nie... nie, bez sensu. Zupełnie bez sensu. Nie mam ochoty na nich patrzeć. Usiadłam więc skulona, podpierając kawał kamienia, który podobno zwał się ścianą. I wtedy przeraźliwy pisk wydobył się z wody. Zerwałam się błyskawicznie i zajrzałam.
Olśniewająca, śnieżnobiała ryba z długimi, przeraźliwie pięknymi płetwami chyba patrzyła się na mnie. Wesoło zakoziołkowała w miejscu, po czym uciekła przez ten sam tunel, przez który tu wpłynęła.
Niewiele myśląc wskoczyłam za nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz