Nie wiem, jaki jest sens siedzenia wiecznie na tyłku w tym samym miejscu. Gdybym chociaż miał kogoś, z kim mógłbym pogadać... Widocznie nie w tej bajce.
Wyszedłem na zewnątrz, wiatr troskliwie muskał moją twarz. Popatrzyłem z tęsknotą w nieboskłon, na krzewy, drzewa, kwiaty... Wszystkie te zwierzęta...
Doszedłem nad rzekę. Dotknąłem dłonią tafli wody. Była taka ciepła. Naprawdę chcę to zrobić?
Chyba nie ma odwrotu...
Woda po zetknięciu z moimi stopami wydawała się taka chłodna, wzdrygnąłem się. Jednak szedłem dalej. Lekko przejechałem po jej tafli i zrobiłem jeden prosty wzór, który kiedyś pokazała mi matka, kiedy substancja dosięgnęła do talii.
W końcu, cały byłem pod wodą. Na początku, przez zamglone oczy zacząłem obserwować to wszystko. Ryby zdziwione i wystraszone uciekły, na dnie także nikogo nie było. Jedynie żółwie przyglądały mi się.
Zaczynało mi brakować powietrza, zawsze miałem słabe płuca. Wziąłem głęboki haust, jednak tylko zacząłem się dławić.
Dorosłem do tego, by w końcu zwyczajnie w świecie się zajebać...? Na pewno nie chcę wyjść, spróbować żyć i... poznać kogoś?
Założyć rodzinę, mieć tą, jedyną, za którą oddam życie? Dzieci, które będą do mnie słodko wołać "Tato!"? Mam jeszcze tyle do przeżycia...
Tyle, że ja już w to nie wierzyłem. Miałem dosyć słuchania swojego własnego zawodzenia i lamentów. W tym wszystkim nie zauważyłem, że skończył mi się czas.
Tysiąc razy wyobrażałem sobie tą scenę, że w bohaterski sposób oddam życie za moją, jedyną, ukochaną... A nie jedynie topiąc się jak bachor.
Ale nie było odwrotu, oczy zamknęły mi się już na zawsze, bo nie wierzyłem, że jeszcze kiedyś gdziekolwiek je odtworzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz