sobota, 25 stycznia 2014

(Wataha Ognia) Od Effy

Wraz z Kondrakarem i Love wróciłam do watahy. Gdy już dotarliśmy na miejsce Brisinger rzucił się na Love, przytulając się. Trzymając ją, spojrzał na mnie, udawał zaskoczenie. Wielce szanowny Alfa, och i ach.
-O widzę, że jednak chcesz z powrotem twoje rzeczy. Idź sobie po nie i wynoś się.
-Zostawię ci je na pamiątkę, żeby ci przypominały, że pokonała cię zwyczajna wadera.- po tych słowach uśmiechnęłam się złowieszczo, widać było że go to zabolało, mina mu zrzedła i zaczął histeryzować, jakby jakiegoś ataku macicy dostał. Co to za alfa, słaby psychiczny z samobójczymi myślami, czasem psychopata, idealny materiał na dowódcę. Kiedy już kierowałam się w stronę wyjścia Kondrakar pociągnął mnie za rękę.
-Stój!- powiedziałam stanowczo.
-Nie mam tu czego szukać.- wyrwałam mu swoją rękę. Gdy byłam już przy wyjściu usłyszałam głos Brisingera. U, czyżby przestał histeryzować?
-Czekaj... Chcę rewanżu- rzekł.
-Gdzie i kiedy?- odrzekłam z szyderczym uśmieszkiem.
-Możemy tu i teraz- powiedział jakby miał jakieś szanse wygrać.
-Może dorzucimy trochę ognia do tej walki?
-Czyli?
-Jeśli przegram odchodzę z Forever, ale jeśli ja wygram przestajesz być alfą.
-Zgoda- Głupi szczeniak, nie widział mojej prawdziwej mocy. Rzuciłam się na niego z toporem w błyskawicznym tempie byłam już przy nim kiedy wyjmował dopiero swój miecz. Chciał zablokować mój atak, ale tak łatwo się nie dam. Gdy już był na sto procent pewny że uderzę go w lewe ramie, przeteleportowałam się nad jego głową i uderzyłam toporem pod siebie z całej siły elektryzując moją broń. Obrażenia była ogromne, lecz niestety zrobił unik i prawie nie dostał. Raptem kilka zadrapań, kiedy rozwalone było pół podłogi. Widziałam jego strach w oczach co mnie jeszcze bardziej nakręcało. Moje włosy zaczęły całe ciskać piorunami, a oczy wręcz mi świeciły na niebiesko. Lecz jednak jeszcze się nie poddał. Wstał i ruszył w moją stronę. Biegł i biegł aż w końcu dobiegł.
-Za wolno!- zrobiłam unik za jego plecy, chłopak dostał toporem w plecy i odleciał parę metrów przed siebie leżąc na ziemi. Uuu jeszcze miał siłę walczyć, jestem zaskoczona. Pobiegł do mnie próbując coś zrobić tym swoim mieczem jednak nie trafiał, aż w końcu trafił w brzuch. Zaczęła mi krew lecieć z ust, lecz jednak nie przestawał i pchał ten miecz dalej.
-Przestań, bo ją zabijesz!- krzyknął Kondrakar, lecz nadal wdzierał swój miecz.
-Jednym draśnięciem mnie nie zabijesz- zaśmiałam się złowrogo, złapałam go za szyje i poraziłam go prądem aż upadł na ziemie. Szybkim ruchem wyjęłam miecz z mojego ciała, gdy już się ocknął leżał na ziemi bezruchu przyparty mieczem którym trzymałam.
-Szach i mat- wyśmiałam go.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz