niedziela, 18 lutego 2018

Coś tu się pojawiło? Nie, wydaje ci się - Akatsuki

Skrzywiłem się lekko patrząc się na kartkę papieru.
Znowu... Znowu wysyłasz mnie na rodzinne posyłki - najchętniej to bym po prostu wyrzucił tę kopertę i udał, że nigdy jej nie widziałem. Tylko istniał jeden problem... mianowicie taki jeden demon zarówno z charakteru jak rodowodu z uciążliwością na poziomie wielkiego bolesnego pryszcza na tyłku, który darzył ciebie (albo twoje cierpienie) jednostronnym przywiązaniem - i ze wszystkich możliwych miejsc do Mora Soul.
 - No bez przesady, nie stęskniłeś się za swoimi starymi znajomymi? - Vincent, albo Trey jak to siebie aktualnie nazywał zaśmiał się szyderczo. Jak ja bym mu z chęcią wtarł ten uśmiech w pobliską brudną kałużę... - Ostatnio jak tam byliśmy miałeś dosyć dużo towarzystwa.
Przed oczami stanął mi obraz białowłosej kobiety, ile to już było od kiedy widziałem tą wiecznie zirytowaną na mnie twarzyczkę - z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu westchnąłem nostalgicznie - pół roku bodajże. Po chwili pojawiła mi się druga, nieco młodsza białowłosa, której widok jeszcze bardziej mnie irytował.
Aurora.. Rin... Ciekawe co by powiedziałyby gdyby mnie teraz widziały - gorzko pomyślałem, doskonale potrafiłem sobie wyobrazić rządzę mordu obu.
 - Nie - warknąłem. - Nie tęsknię. Wątpię aby mnie nawet pamiętały.
Dopiero w momencie kiedy to powiedziałem, zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę chciałem, aby było odwrotnie. Ile to bym dał aby się uwolnić od tego przypadku, który przede mną stał i zamienił to na uciążliwą panią pedagog. Doprawdy... jak teraz o tym pomyślę tamto życie nie było nawet takie złe.
 - Hmmmm - kąciki ust Treya uniosły się nieco w szyderczym uśmiechu - czyżby kogoś dotykały sentymenty. Doprawdy... - jego ręka zawędrowała na moje włosy, które zaczął czochrać, jakby w czułym geście.
To nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Pochylił się nad nim i wyszeptał w moje ucho:
 - Chyba nie chciałbyś, aby coś im się stało - moje ciało zesztywniało, ale po chwili się otrząsnąłem z transu - o wiele za łatwo się przywiązujesz... zawsze byłeś tym najsłabszym w naszym rodzeństwie.
Odsunąłem się od niego zdegustowany i pomachałem ręką przed nosem, jakby obrzydzało mnie oddychanie tym samym powietrzem co on, co z resztą było prawdą.
Na mojej twarzy pojawił się fałszywy uśmiech.
 - Tak jakby śmiertelnicy mogli nas cokolwiek obchodzić - odparłem obojętnie. - Poza tym Gregory i Vincent to nie te same osoby co Akatsuki i Trey więc radziłbym uważać na słowa - wszystko to zostało wypowiedziane fałszywie słodkim tonem.
 - No, od razu lepiej - zaśmiał się jak szaleniec, którym zresztą był.
***
Wysiadłem z lotniska, krótko obrzuciłem tłum przede mną obojętnym spojrzeniem czekając, aby w końcu wydostać się z tego miejsca pełnego ludzi.
Ludzie... Te kruche małe istoty, zabiegane za swoimi sprawami. Nikogo z nich nie rozpoznałem, może to i dobrze, w końcu powinienem podobno unikać znajomych twarzy. Chwila, czemu w ogóle się rozglądam. Powinienem załatwić to co mam do zrobienia i zapaść się pod ziemię, a nie...
Kogo ja nawet szukałem?
Może Rin, w końcu uciążliwa "kuzynka", która była w sumie pierwszą osobą, która nie zmieniła do mnie swojego nastawienia, zarówno przed jak i po poznaniu moich korzeni. Nasza obustronna nienawiść zawsze pozostała taka sama.
A może Auro... - szybko potrząsnąłem głową. To już drugi raz, kiedy dzisiaj o niej myślałem. Błąd. Przeszłość to przeszłość. Akatsuki i Aurora nie mają już prawa bytu w tej samej przestrzeni.
I to był błąd. Moje myśli powędrowały w stronę dawnych czasów, wyobraziłem sobie młodą kobietę bezczelnie siedzącą na mojej kanapie ze świdrującym spojrzeniem, które jakby starało się wwiercić w moją duszę i poznać wszystkie sekrety.
I tak oto, nawet nie wiem, kiedy zawędrowałem w pobliżu szkoły. Miałem ochotę zakląć, powinienem wybrać inną drogę. W tym samym momencie wpadłem na coś miękkiego. To skutecznie otrząsnęło mnie ze zbędnych myśli.
Kobieta, najgorsze co może być. Wśród ludzi istnieje płeć uciążliwa i ta jeszcze bardziej uciążliwa. Oczywiście wiadomo do której kwalifikowało się to coś zwane kobietą.
Doprawdy... kto był na tyle szalony, aby wymyślić tak irytujące kreatury.
Pobieżnie obrzuciłem wzrokiem pokraczne kończyny i ich właścicielkę niezbyt zainteresowanym spojrzeniem. Krótkie białe włosy, opaska na oczach, nieprzeciętnej urody chociaż niezwykle irytująca twarzyczka, która mamrotała w tym momencie jakieś oburzone obelgi. Coś o dzisiejszej młodzieży, braku kultury i oświeceniu w kwestii jedzenia i że im się w głowie poprzewracało.
Aurora Leech. Ale za to ta opaska, czyżby coś się jej stało pod moją nieobecność... Nie, to nie ma znaczenia. Przeszłość.
Odwróciłem się z zamiarem zignorowania jej istnienia w momencie kiedy za ramię złapała mnie rączka od parasola.
Huh?
 - Gdzie... to się wybierasz tak prędko - jej głos brzmiał, jakby szykowała mi tysiące lat tortur. - Nie ma żadnego przepraszam?
Przyciągnęła mnie ku sobie, a następnie za pomocą goryle... ekhm siły obróciła.
Jak ktoś mi powie jeszcze raz, że kobiety to płeć piękna i delikatna to wtedy pokażę mu to coś i zmieni zdanie.. to jest o ile dożyje do tego momentu.
No to się wkopałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz