I tak oto, po tak długiej rozłące spotkałam mojego ulubionego ucznia, Akatsukiego. A raczej to mój biust spotkał go najpierw. Ha, jednak czasem się na coś przydawał. Już chciałam zacząć rozmowę, gdy chłopak minął mnie bez słowa, bez cienia zainteresowania moją osobą. Stałam chwilę zdziwiona, spodziewałam się raczej, że jeśli spotka mnie po takim czasie to chociaż obrzuci mnie jakimś "o nie, to znowu ty", a nie tak po prostu mnie zignoruje. Poczułam jak wzbiera we mnie wściekłość.
- Gdzie... to się wybierasz tak prędko... - mój parasol zahaczył o jego ramię - ...bez żadnego przepraszam?? - szarpnęłam moją ofiarę ku sobie i złapałam go za kołnierz - Ty mała gnido. - w sumie podczas tych sześciu miesięcy wymyśliłam o wiele więcej obelg, którymi miałam go obrzucić w razie spotkania, ale teraz nagle wyparowały mi z głowy - Ty...
- Przepraszam, ale nie znam pani i nie życzę sobie takiego traktowania. - odrzekł patrząc na mnie obojętnie - Musi mnie pani z kimś mylić...
- Oczywiście, że cię z nikim nie mylę i nie próbuj udawać! - krzyknęłam - Gdybyś mnie nie znał nie wyminąłbyś mnie, ani nie był tak spokojny, tylko uprzejmie przeprosił!
- Nigdy nie przepraszam za takie rzeczy, ani się nie denerwuję... - próbował mówić coś dalej, ale nie zamierzałam tego słuchać.
Po prostu ściągnęłam opaskę z oka i sięgnęłam do jego wspomnień. Mimo, że obiecałam sobie, że już tego nigdy nie zrobię, ponieważ obawiałam się o moje zdrowie, ta sytuacja była wyjątkowa. I tak jak zwykle przy Akatsukim, moja moc została od razu odbita przez jego nieludzką aurę.
- Mam najlepszy dowód... - syknęłam - ...że się nie pomyliłam. - spojrzał na mnie nie rozumiejąc i przypatrując się mojemu oku, które zaczęło mnie piec. Nie miałam zamiaru jednak teraz się nim zająć. Byłam za bardzo wściekła, aby myśleć o sobie w tej chwili - Ty mendo, ty kurwiu, ty tchórzu, ty cholero... - puściłam jego kołnierz, ale zaczęłam okładać go parasolem - ...ja ci dam "nie znam pani", ja ci tam "nie życzę sobie takiego traktowania"! Ja cię tu zaraz potraktuję tak, że zatęsknisz za miętoleniem twojego kołnierzyka, ty...
- Dobrze, dobrze, geeezzz. - krzyknął osłaniając swoją głowę rękami przed moimi furiackimi atakami - Nie musisz robić awantury na całą ulicę, aż ludzie się patrzą.
- Niech widzą! Niech widzą jak wygląda personifikacja chamstwa i degradacji ludzkiej moralności! - mimo to przestałam go okładać. - Więc, słowa przeprosin, usłyszę?
- Za to, że na ciebie wpadłem? Matko, wielka mi sp... - znowu walnęłam go parasolem - Ała!
- Za to, że zniknąłeś na pół roku, ty ciemnoto! I to bez słowa, nawet kartki z podróży nie wysłałeś!
- A po co miałbym to robić? Jesteś jedną z wielu kompletnie nieznaczących osób w moim życiu, dlaczego miałbym w ogóle cię o czymkolwiek powiadamiać? Bo jesteś pedagogiem w szkole, do której niby chodziłem? Wolne żarty...
- No nie wiem, może dlatego, że miałeś mi pomóc odszukać mordercę mojego męża, ty tępa pało. A może dlatego, że... - zatrzymałam się. Powiedzenie tego raczej nie pomogłoby mi w tej sytuacji.
- Że co, martwiłaś się o mnie w związku z "planami mojego ojca"? - uśmiechnął się tym uśmiechem, który zawsze mnie irytował - Ojeeeej, jak słoodko... - znowu oberwał parasolem, ale tym razem zdążył odparować cios.
- Dlatego, że byłam za ciebie trochę odpowiedzialna, plebsie. - spojrzałam na niego z poczuciem wyższości. Mimo, że byłam niższa, nadal miał ten swój... syndrom prawiczka na twarzy - Ale widzę, że nic ci nie jest, ani nic się nie zmieniło. Nadal wyglądasz jak dzieciak, nawet w tych bardziej porządnych ciuszkach. - w sumie nie wiem co jego mina w tej chwili wyrażała. Jakiś rodzaj zmieszania i odrazy zarazem - Więc jak, nadal jesteś uczniem naszej szkoły. Pójdziesz grzecznie razem z panią pedagog do domu i wytłumaczysz się ze swojej absencji, hmm?
- Dlaczego miałbym iść do domu pani pedagog, hmm? - skrzyżował ręce na piersi - Jaka procedura mówi o tym, że to w ogóle legalne?
- Parasol znowu ma ci wytłumaczyć? - westchnął zrezygnowany.
- Więc to taki poziom ma ta rozmowa... - skrzywił się i rozejrzał dookoła. Ludzie, którzy wcześniej patrzyli się na nas ruszyli dalej swoimi ścieżkami, ale pojedyncze osoby nadal oglądały się wstecz, z nadzieją na kolejną awanturę - ...chyba za bardzo nie mam wyboru, prawda...?
- Cieszę się, że rozumiesz. - wzięłam go pod rękę i ruszyłam w kierunku przystanku - A teraz chodź z panią Aurosią, Akki. - znowu poczułam, że mogę z czystym sumieniem tego używać - Masz mi dużo do opowiedzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz