poniedziałek, 15 września 2014

(Dzielnica Mroku) od Mico



Siedziałam oparta o drzewo naprzeciw wejścia do jaskini i głaskałam po łbie drobnego lisa leżącego obok mnie błądząc myślami gdzieś o wiele dalej. Z zamyślenia wyrwał mnie nagły wstrząs. Niebo przesłoniła fala burych chmur, a cała okolica wibrowała jak tuz przed trzęsieniem ziemi. Pożegnałam się ze zwierzęciem mocy szybkim muśnięciem po nosie po czym skierowałam się ku wejściu do jaskini. Tuż za załomem kamiennego korytarza czekał na mnie nikły blask światła dziennego, a wibracje przybierały na sile.
Otworzyłam oczy gwałtownie nabierając powietrza i ujrzałam nachylającą się nade mną małą dziewczynkę o ciemnych włosach i czerwonej skórze, która szarpała mnie za rękaw. Czyli właśnie to było źródłem wstrząsów w moim wymiarze. Dziewczynka odczekała chwilę aż powrócę do pełni świadomości po wędrówce poza ciałem po czym wyjaśniła mi, że ciężarna kobieta z plemienia zaczęła rodzić. Obecność szamana nie była niezbędna przy tego typu wydarzeniach, a tym bardziej obecność szamana nie pochodzącego z tego plemienia, jednak przez swoje czyny i zachowanie zdążyłam sobie zaskarbić zaufani tych ludzi. Dodatkową na mą korzyść przemawiał fakt, że wśród plemion krążyła wieść o mojej wilczej skórze skrywanej przed oczami ludzi. Nikt nie mógł tego potwierdzić bo i też nikt nie widział mnie w tejże postaci, jednak sama sugestia rozbudzała dostatecznie wyobraźnię ludzi żyjących blisko z duchami i słuchających szeptu natury.
Wstałam więc i wróciłam do wioski, a następnie skierowałam się do wskazanego mi przez małą namiotu. Przed wejściem kręcił się prawie już ojciec, a wewnątrz obecna była lwia część starszych kobiet z plemienia, które to odbierały poród.
Kilkadziesiąt minut później wśród okrzyków radości i westchnień ulgi na świat przyszedł kolejny członek plemienia. Po pobłogosławieniu malca i poleceniu go duchom oddaliłam się teraz mogąc z czystym sercem opuścić to plemię, by wrócić po kolejnych kilku dniach czy tygodniach. Zabrawszy swą sakwę zwyczajnie opuściłam wioskę kierując się głosem pobliskiego wodospadu. Jako wędrowny szaman nie musiałam nikomu mówić, że odchodzę, gdzie idę, ani kiedy wrócę. Ludzie akceptowali to i nie zwracali większej uwagi na fakt, że odchodzę.
Dotarłszy do wodospadu upewniłam się, że jestem sama poszukując jakiegokolwiek śladu energii innego niźli mój i wolnych zwierząt jakich w okolicy nie brakowało. Ostatni raz omiotłam wzrokiem otoczenie utrwalając ten obraz w pamięci by móc bez najmniejszych komplikacji tu wrócić po czym zamknęłam oczy koncentrując się na skupieniu energii jaka była mi potrzebna do przeniesienia się w inne miejsce. Dokąd teraz? Nie przypominałam sobie by w którejś z grup, jakie odwiedzałam zbliżało się jakieś święto czy inne ważne wydarzenie w życiu społeczności, a przez rozmowy z duchami opiekuńczymi tychże społeczności wiedziałabym, gdyby ktoś zapadł na ciężką chorobę wymagającą pomocy szamana. Dzień, może dwa dla siebie, całkowicie dla siebie nie trafiały mi się często, a wykorzystywałam je zazwyczaj snując się wśród ludzkich siedzib w bardziej cywilizowanych częściach świata w poszukiwaniu innych osób należących do tej samej rasy co ja. Znów czas odwiedzić ludzi-bez-piorunów-we-krwi. Była to ostatnia rzecz na jaką miałam teraz ochotę, jednak zarazem był to najprostszy sposób na znalezienie innych bez długotrwałych i częstokroć bezowocnych wędrówek po światach Górnych i Dolnych. W końcu nie tam jest to, czego szukam.
Pozwoliłam myślą swobodnie płynąć starając się nie skupiać na żadnym z poznanych dotychczas miejsc, a za jedyny punkt zaczepienia mające mgliste wspomnienie o ludziach wilkach. W pewnym momencie poczułam się, jakby coś w moim umyśle zaskoczyło jak przy każdej poprzedniej próbie przeniesienia się w nieznane miejsce. Dla kogoś z zewnątrz wyglądało to jak gdyby całe moje ciało ogarnęły płomienie, które natychmiastowo zniknęły wraz ze mną. Nie parzyły mnie, przynosiły jedynie delikatne ciepło. Pojawienie się w punkcie docelowym wygląda podobnie, słup ognia znikąd, który znikając zostawia po sobie podróżnika, czyli mnie. Oj, ile lat zabrało mi opanowanie tych płomieni na tyle, by po każdorazowej podróży nie dusić się dymem.
Dwa uderzenia serca później poczułam lodowaty chłód przenikający aż do szpiku kości i ogarnęła mnie wszechobecna ciemność wypalonych eony temu gwiazd by po kolejnych dwóch uderzeniach wylądować w pomieszczeniu pachnącym sterylnością i krwią. Krwią? Otworzyłam oczy omiatając wzrokiem pomieszczenie, w którym się znalazłam, jednocześnie odbierając gwałtowny napływ nowych bodźców. Tyle energii, pomieszanej, poplątanej, do tego zapachy i jakieś głosy. W wejściu stało kilkanaście osób, na podłodze leżało kilka kolejnych, a tuż obok mnie stała młoda dziewczyna podtrzymująca na wpół przytomnego chłopaka. Czuć było od nich wilkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz