Siedziałam oparta o drzewo naprzeciw wejścia do jaskini i
głaskałam po łbie drobnego lisa leżącego obok mnie błądząc myślami gdzieś o
wiele dalej. Z zamyślenia wyrwał mnie nagły wstrząs. Niebo przesłoniła fala
burych chmur, a cała okolica wibrowała jak tuz przed trzęsieniem ziemi.
Pożegnałam się ze zwierzęciem mocy szybkim muśnięciem po nosie po czym
skierowałam się ku wejściu do jaskini. Tuż za załomem kamiennego korytarza
czekał na mnie nikły blask światła dziennego, a wibracje przybierały na sile.
Otworzyłam oczy gwałtownie nabierając powietrza i
ujrzałam nachylającą się nade mną małą dziewczynkę o ciemnych włosach i
czerwonej skórze, która szarpała mnie za rękaw. Czyli właśnie to było źródłem
wstrząsów w moim wymiarze. Dziewczynka odczekała chwilę aż powrócę do pełni
świadomości po wędrówce poza ciałem po czym wyjaśniła mi, że ciężarna kobieta z
plemienia zaczęła rodzić. Obecność szamana nie była niezbędna przy tego typu
wydarzeniach, a tym bardziej obecność szamana nie pochodzącego z tego
plemienia, jednak przez swoje czyny i zachowanie zdążyłam sobie zaskarbić
zaufani tych ludzi. Dodatkową na mą korzyść przemawiał fakt, że wśród plemion
krążyła wieść o mojej wilczej skórze skrywanej przed oczami ludzi. Nikt nie
mógł tego potwierdzić bo i też nikt nie widział mnie w tejże postaci, jednak
sama sugestia rozbudzała dostatecznie wyobraźnię ludzi żyjących blisko z
duchami i słuchających szeptu natury.
Wstałam więc i wróciłam do wioski, a następnie
skierowałam się do wskazanego mi przez małą namiotu. Przed wejściem kręcił się
prawie już ojciec, a wewnątrz obecna była lwia część starszych kobiet z
plemienia, które to odbierały poród.
Kilkadziesiąt minut później wśród okrzyków radości i
westchnień ulgi na świat przyszedł kolejny członek plemienia. Po pobłogosławieniu
malca i poleceniu go duchom oddaliłam się teraz mogąc z czystym sercem opuścić
to plemię, by wrócić po kolejnych kilku dniach czy tygodniach. Zabrawszy swą
sakwę zwyczajnie opuściłam wioskę kierując się głosem pobliskiego wodospadu.
Jako wędrowny szaman nie musiałam nikomu mówić, że odchodzę, gdzie idę, ani
kiedy wrócę. Ludzie akceptowali to i nie zwracali większej uwagi na fakt, że
odchodzę.
Dotarłszy do wodospadu upewniłam się, że jestem sama
poszukując jakiegokolwiek śladu energii innego niźli mój i wolnych zwierząt
jakich w okolicy nie brakowało. Ostatni raz omiotłam wzrokiem otoczenie
utrwalając ten obraz w pamięci by móc bez najmniejszych komplikacji tu wrócić
po czym zamknęłam oczy koncentrując się na skupieniu energii jaka była mi
potrzebna do przeniesienia się w inne miejsce. Dokąd teraz? Nie przypominałam sobie by w którejś z grup, jakie
odwiedzałam zbliżało się jakieś święto czy inne ważne wydarzenie w życiu
społeczności, a przez rozmowy z duchami opiekuńczymi tychże społeczności
wiedziałabym, gdyby ktoś zapadł na ciężką chorobę wymagającą pomocy szamana.
Dzień, może dwa dla siebie, całkowicie dla siebie nie trafiały mi się często, a
wykorzystywałam je zazwyczaj snując się wśród ludzkich siedzib w bardziej
cywilizowanych częściach świata w poszukiwaniu innych osób należących do tej
samej rasy co ja. Znów czas odwiedzić ludzi-bez-piorunów-we-krwi. Była to
ostatnia rzecz na jaką miałam teraz ochotę, jednak zarazem był to najprostszy
sposób na znalezienie innych bez długotrwałych i częstokroć bezowocnych
wędrówek po światach Górnych i Dolnych. W końcu nie tam jest to, czego szukam.
Pozwoliłam myślą swobodnie płynąć starając się nie
skupiać na żadnym z poznanych dotychczas miejsc, a za jedyny punkt zaczepienia
mające mgliste wspomnienie o ludziach wilkach. W pewnym momencie poczułam się,
jakby coś w moim umyśle zaskoczyło jak przy każdej poprzedniej próbie
przeniesienia się w nieznane miejsce. Dla kogoś z zewnątrz wyglądało to jak
gdyby całe moje ciało ogarnęły płomienie, które natychmiastowo zniknęły wraz ze
mną. Nie parzyły mnie, przynosiły jedynie delikatne ciepło. Pojawienie się w
punkcie docelowym wygląda podobnie, słup ognia znikąd, który znikając zostawia
po sobie podróżnika, czyli mnie. Oj, ile lat zabrało mi opanowanie tych
płomieni na tyle, by po każdorazowej podróży nie dusić się dymem.
Dwa uderzenia serca później poczułam lodowaty chłód
przenikający aż do szpiku kości i ogarnęła mnie wszechobecna ciemność
wypalonych eony temu gwiazd by po kolejnych dwóch uderzeniach wylądować w
pomieszczeniu pachnącym sterylnością i krwią. Krwią? Otworzyłam oczy omiatając wzrokiem pomieszczenie, w którym
się znalazłam, jednocześnie odbierając gwałtowny napływ nowych bodźców. Tyle
energii, pomieszanej, poplątanej, do tego zapachy i jakieś głosy. W wejściu
stało kilkanaście osób, na podłodze leżało kilka kolejnych, a tuż obok mnie
stała młoda dziewczyna podtrzymująca na wpół przytomnego chłopaka. Czuć było od
nich wilkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz