poniedziałek, 8 września 2014

(Dzielnica Mroku) od Akatsukiego

Po tym, jak awantura Hino z tamtym dzieckiem mnie obudziła nie miałem już zbytnio ochoty na sen.
Spojrzałem na telefon i listę zadań, które miałem do wykonania w tym tygodniu.
"Wyeliminowanie miejskiego gangu. Pomoc Hinomoto. Uratowanie Akatriela. Dorwanie dilera rozprowadzający nowy niebezpieczny narkotyk. Wyłapanie pozostałych obiektów doświadczalnych z tamtej placówki ze szkoły."
Hmmm... Nie ruszyłem żadnego z tych zadań. Wygląda na to, że mam zaległości.
Skrzywiłem się. Może powinienem zacząć od pierwszego zadania, ponieważ ten gang jest powiązany z dilerem i będę mógł wykonać dwa zlecenia naraz.
Czasami bycie najemnikiem, wilkiem, współpracownikiem Rin, asasynem i członkiem watahy naraz może być męczące.
Wolnym krokiem skierowałem się w stronę kryjówki wcześniej wspomnianego gangu, który powinien za 15 minut przeprowadzać transakcję z dilerem, według informacji mojego klienta.
Chwilę później dotarłem do tych zaniedbanych uliczek w których śmierdziało rozkładającym się ciałem. Zastanawiało mnie, jak mogą ludzie mogą żyć w takich miejscach. Już po pięciu minutach przemieszczania się tutaj mój czuły wilczy nos wołał o pomstę do nieba.
Spojrzałem na jedną z uliczek. Pasowała idealnie do opisu, a budynek (a raczej jego ruina) pod numerem "14" wyglądał identycznie, jak ze zdjęcia.
Westchnąłem.
Zostało jeszcze pięć minut zapasu, a nie sądziłem, żeby diler zamierzał się wcześniej pojawić.
Cierpliwie zaszyłem się w cieniu starej wierzby, dopóki w moim polu widzeniu nie pojawiła się sylwetka mężczyzny ubrana w stary powycierany szary płaszcz posiadająca ze sobą walizkę tego samego odcieniu szarości co jego ubrania.
Spojrzałem na wskazówkę zegara, która idealnie przesunęła się na godzinę piętnastą. Nie każdy zbrodniarz miał tak dobre wyczucie czasu, jak on.
Wstałem wychodząc z mojej kryjówki i zaszedłem mężczyznę od tyłu, a potem po prostu skręciłem mu kark. Nie miałem żadnego powodu, żeby potwierdzać kim jest. Byłem na sto procent pewny, że to on był moim celem.
Wziąłem do rąk jego teczkę. Była zabezpieczona przed otwarciem szyfrem, więc po prostu oderwałem ręcznie mechanizm zabezpieczający i jeszcze raz spróbowałem ją otworzyć.
Jej wnętrze było wypełnione proszkiem.
Skrzywiłem się.
Nie wiedziałem w ogóle, jak ludzie mogą korzystać z używek typu narkotyków. Moim zdaniem to było niezwykle głupie.
Z drugiej strony obecność takich idiotów dawała możliwość wzbogacenia się ludziom takim, jak moja ostatnia ofiara, a przez to mnie, gdyż miałem zlecania unieszkodliwienia tego typu osób.
Zamknąłem teczkę i wszedłem do środka rozpadającego się budynku trzymając ją w ręku.
W  środku były 48 osób. Czyli 48 osób+1 trup na zewnątrz. Wygląda na to, że wszyscy byli tutaj obecni.
 - Kim ty jesteś? - Rzucił mi pytanie osobnik wyglądający na przywódcę.
 - A to ma jakieś dla ciebie znaczenie? - Zdziwiłem się. - Skoro i tak za chwilę będziesz warty... Chociaż nie, rozumiem o co ci chodzi - udałem olśnienie. - Chcesz znać imię osoby, która ciebie zabije. Myślę, że ja na twoim miejscu też chciałbym wiedzieć kim jest osoba, która mnie pokona.
Roześmiałem się widząc ich zdziwione twarze.
 - Jako, że wszyscy jesteśmy zajętymi ludźmi przejdę od razu do interesów - powiedziałem prosto z mostu. - Potrzebuję tego, żebyście zginęli.
 - I co niby sam zrobisz przeciwko nam wszystkim? - Zdawali się nie brać mnie na poważnie.
 - To chodź przekonaj się o moich możliwościach - zaproponowałem. - Jestem pewny, że się nie rozczarujesz.
Moją uwagę przyciągnął ledwie zauważalny ruch jego ręki, który najwyraźniej musiał być jakiegoś rodzaju sygnałem, gdyż po chwili rzuciła się w moją stronę czwórka mężczyzn.
Wyglądało na to, że jednak mnie lekceważyli.
Ruchy moich przeciwników były nieskoordynowane i mieli wiele odsłonięć w obronie. Dodatkowo chyba nie wiedzieli co to jest współpraca podczas ataku.
Czekałem, aż mnie pierwszy z nich do mnie dobiegnie i kiedy zamachnął się do mnie pięścią chcąc uderzyć w moją szczękę z łatwością ominąłem atak, a wtedy napastnik stracił równowagę, aby następnie zwalić się na ziemię.
Niedbale na nim stanąłem i odparłem atak następnej dwójki, która najwyraźniej postanowiła współpracować razem w nadziei, że jeden z nich odwróci moją uwagę, a drugi mnie obezwładni.
 - Takie oczywiste i proste techniki na mnie nie podziałają - mruknąłem zdegustowany powalając następną dwójkę.
Czwarty mężczyzna zatrzymał się dwa metry ode mnie. Widząc porażkę swoich towarzyszy już mu się tak nie śpieszyło, żeby ze mną walczyć.
Westchnąłem.
 - Wolałem wersję w której wszyscy się na mnie rzucą i ja wybiję was po kolei. Wiecie, że bieganie za wami jest męczące.
Moje spojrzenie podążyło za ich przywódcą, który w międzyczasie próbował się ulotnić. Co za tchórz.
Wyjąłem nóż z kieszeni i rzuciłem tak, że trafił dokładnie w środek wysokości jego szyi.
 - To się z wami stanie, kiedy spróbujecie stąd uciec - zapowiedziałem, kiedy wszyscy patrzyli się na osuwające martwe ciało.
Nie potrzebowałem tutaj ukrywać swoich mocy, jako wilka, więc czemu nie pójść na całość? Już dawno nie miałem ich okazji używać, a nie chciałem zbytnio wyjść z wprawy.
Pstryknąłem palcami i wzmocniłem fale dźwiękowe, tak że wszyscy wokół mnie zakrywali swoje uszy oszołomieni i zdezorientowani. Wielu z nich osunęło się na ziemię, a ja przyglądałem się gromadzącej krwi, która musiała wypłynąć z pękniętych bębenków. Pewnie wielu z nich straciło już słuch.
Rozejrzałem się po wnętrzu budynku. Wyglądało na to, że było tutaj wiele metalowych przedmiotów.
Siłą woli rozdrobniłem metal i malutkie, jednocześnie niezwykle ostre drobinki skierowałem w stronę piątki osób, a one rozcięły ich gardła.
Następnie rozciąłem gardła całej reszcie uważając na to, żeby na moim ubraniu nie pojawiły się żadne plamy krwi - co nie było zbytnią trudnością, gdyż krew zawierała duże ilości żelaza, którym mogłem manipulować, więc nie prysnęła na mnie nawet najmniejsza kropla czerwonego płynu.
Wygląda na to, że dwie rzeczy mogę już uznać za wykonane - stwierdziłem patrząc się na 48 trupów.
Otworzyłem walizkę i podpaliłem jej zawartość, a następnie ją rzuciłem na jednego z trupów i wyszedłem z budynku zanim ogień zdążył się rozprzestrzenić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz