czwartek, 18 września 2014

Od Mico



Zorientowawszy się w sytuacji zdecydowałam, że z dwojga złego lepiej pomóc współbraciom niźli ludziom, którzy najwyraźniej jednego z nich doprowadzili do fatalnego stanu. Na dobrą sprawę nic nie wiedziałam o sprawie, jednak przystałam na propozycję kobiety-wilka zapytując jednocześnie duchy. Świat jest tak stary, że nie ma miejsca, z którym jakiś nie byłby choćby powiązany. Broni ludzi-bez-piorunów-we-krwi oczywiście odmówiłam, to była by obraza dla bardzo wielu z moich przyjaciół, również tych niematerialnych. Pomijając fakt, że nie mam pojęcia jak to obsługiwać.
- Pomogę wam, przynajmniej teraz. A ta broń… nie, wolę nie.
(fragment o tym, że nikt nie wyjdzie stąd żywy cóż… nie, nie zabijam, nigdy nie zabijam mogąc tego nie robić)
Nie miałam najmniejszego zamiaru zabijać ludzi, którzy nie wyrządzili szkody mnie ani bliskim mi osobom, a i o ich ewentualnych winach nic nie wiem. Skoro nie jestem w stanie zwrócić życia tym, którzy na nie zasłużyli kimże jestem by decydować komu je odebrać? Wolałam również póki co nie afiszować się ze swoimi umiejętnościami, które były zdecydowanie obce normalnym ludziom, pomijając jednak teleportację. To już widzieli, a czasu nie cofnę. Kostur wraz z sakwą wylądował pod jedną ze ścian, przy okazji zahaczając o czyjś brzuch. Starałam się w miarę możliwości nie ranić żadnego z przeciwników ani co gorsza nie zabijać, teleportowałam się wic poza ich zasięg i tępym końcem rękojeści sztyletu uderzałam w kark bądź w głowę by pozbawić przytomności. W międzyczasie odpowiedział na mój apel byt odwiedzający czasem te okolice. Eksperymenty, w dodatku wątpliwej moralności, o legalności nie wspominając. Wspaniale, wylądowałam w środku wprost cudownej sprawy, która sięgała najwyraźniej o wiele dalej niźli powinna.
Starcie, czy raczej jednostronna eliminacja przeciwników, zakończyło się o wiele szybciej niźli przypuszczałam. Zdarzyłam przez ten czas zaobserwować, że druga wadera była oswojona z walką i radziła sobie wcale nieźle, a i półprzytomny chłopak na chwile jakby odzyskał siły.
Kiedy Rin się przedstawiła przyłożyłam lewą dłoń z wyprostowanym kciukiem i palcem wskazującym do policzka w taki sposób, że czubki palców znajdowały się tuż pod okiem wskazując na nie. Gest szacunku, pozdrowienie.
- Nazywają mnie Mico. Co tu się dzieje? – spytałam wskazując ruchem głowy stół laboratoryjny stojący nieopodal. Wsłuchałam wyjaśnień Rin konfrontując te informacje z tym, czego dowiedziałam się wcześniej od ducha i kiwnęłam głową potwierdzając, że rozumiem. W międzyczasie pojawiła się kolejna osoba, najwyraźniej jakiś znajomy Rin, również jeden z wilczych.
- Skąd tu się wzięło tak wielu spośród wilczych ludzi?
Więcej wilków. W mieście. Czyżbym to właśnie tego szukała? Mara Soul… To zdecydowanie warto zapamiętać. Fakt, że beztroskie paradowanie w wilczej formie jest raczej oczywisty, niemniej jednak tu zapewne muszę pilnować się bardziej niźli wśród wolnych plemion. W dodatku wszyscy ci wilczy się znają, czyżby to była jakaś zorganizowana grupa?
Bez słowa ruszyłam za Rin zabierając po drodze swą sakwę i kostur, skoro Akatsuki wyraźnie dawał do zrozumienia, że sam sobie poradzi lub też zamierza sam sobie poradzić, a efekt mógł być inny. Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie towarzyszącej mi chwilowo wadery.
- Co robiłem… podróżuję już od wielu lat, jednak z dala od tak zniszczonych miejsc. – Nie skłamałam, jednak wolałam być ostrożna przy nowo poznanej dziewczynie. Nie znam jej prawdziwych zamiarów. Słysząc jej odpowiedź pokręciłam głową ze słabym uśmieszkiem.
- A czy do choroby można się przyzwyczaić? – Przyglądałam się uważnie rozmówczyni starając się ją zrozumieć w pełni. Język używany w tych stronach wciąż wymagał ode mnie skupienia by nie zatracić sensu wypowiedzi.
- Zawsze odchodzę, ale i zawsze wracam, jeśli mam do czego – zamilkłam na chwilę by wysłuchać odpowiedzi Rin. Jej propozycja wydała mi się uczciwa, więc zdecydowałam się na nią przystać.
- Zgoda. Jak mówiłam podróżuję, jednak mam ku temu powód. Jestem wędrownym szamanem, wypełniam powierzoną mi przez duchy misję. Żyję wśród wolnych plemion, z dala od takich miejsc pełnych ślepców i osób nie umiejących słuchać. Ludzie-bez-piorunów-we-krwi rzadko są gotowi by to zrozumieć, pozbawiają również gotowości swoje dzieci, które w przeciwieństwie do nich są otwarte. Żyję tak od wielu lat, naprawdę wielu. Starałam się do tej pory odnaleźć innych spośród wilczego ludu, jednak nieczęsto udawało mi się odnaleźć kogokolwiek. To pierwszy raz gdy natrafiam na tak liczną grupę – zamilkłam na chwilę zastanawiając się, czy mogę powiedzieć teraz coś jeszcze.
- A jak jest  tobą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz