Zorientowawszy się w sytuacji
zdecydowałam, że z dwojga złego lepiej pomóc współbraciom niźli ludziom, którzy
najwyraźniej jednego z nich doprowadzili do fatalnego stanu. Na dobrą sprawę
nic nie wiedziałam o sprawie, jednak przystałam na propozycję kobiety-wilka
zapytując jednocześnie duchy. Świat jest tak stary, że nie ma miejsca, z którym
jakiś nie byłby choćby powiązany. Broni ludzi-bez-piorunów-we-krwi oczywiście odmówiłam,
to była by obraza dla bardzo wielu z moich przyjaciół, również tych
niematerialnych. Pomijając fakt, że nie mam pojęcia jak to obsługiwać.
- Pomogę wam, przynajmniej
teraz. A ta broń… nie, wolę nie.
(fragment o tym, że nikt nie
wyjdzie stąd żywy cóż… nie, nie zabijam, nigdy nie zabijam mogąc tego nie robić)
Nie miałam najmniejszego zamiaru
zabijać ludzi, którzy nie wyrządzili szkody mnie ani bliskim mi osobom, a i o
ich ewentualnych winach nic nie wiem. Skoro nie jestem w stanie zwrócić życia
tym, którzy na nie zasłużyli kimże jestem by decydować komu je odebrać? Wolałam
również póki co nie afiszować się ze swoimi umiejętnościami, które były zdecydowanie
obce normalnym ludziom, pomijając jednak teleportację. To już widzieli, a czasu
nie cofnę. Kostur wraz z sakwą wylądował pod jedną ze ścian, przy okazji zahaczając
o czyjś brzuch. Starałam się w miarę możliwości nie ranić żadnego z
przeciwników ani co gorsza nie zabijać, teleportowałam się wic poza ich zasięg i
tępym końcem rękojeści sztyletu uderzałam w kark bądź w głowę by pozbawić
przytomności. W międzyczasie odpowiedział na mój apel byt odwiedzający czasem
te okolice. Eksperymenty, w dodatku wątpliwej moralności, o legalności nie
wspominając. Wspaniale, wylądowałam w środku wprost cudownej sprawy, która sięgała
najwyraźniej o wiele dalej niźli powinna.
Starcie, czy raczej jednostronna
eliminacja przeciwników, zakończyło się o wiele szybciej niźli przypuszczałam.
Zdarzyłam przez ten czas zaobserwować, że druga wadera była oswojona z walką i
radziła sobie wcale nieźle, a i półprzytomny chłopak na chwile jakby odzyskał
siły.
Kiedy Rin się przedstawiła przyłożyłam
lewą dłoń z wyprostowanym kciukiem i palcem wskazującym do policzka w taki
sposób, że czubki palców znajdowały się tuż pod okiem wskazując na nie. Gest
szacunku, pozdrowienie.
- Nazywają mnie Mico. Co tu się dzieje?
– spytałam wskazując ruchem głowy stół laboratoryjny stojący nieopodal.
Wsłuchałam wyjaśnień Rin konfrontując te informacje z tym, czego dowiedziałam się
wcześniej od ducha i kiwnęłam głową potwierdzając, że rozumiem. W międzyczasie
pojawiła się kolejna osoba, najwyraźniej jakiś znajomy Rin, również jeden z
wilczych.
- Skąd tu się wzięło tak wielu
spośród wilczych ludzi?
Więcej wilków. W mieście. Czyżbym
to właśnie tego szukała? Mara Soul… To zdecydowanie warto zapamiętać. Fakt, że
beztroskie paradowanie w wilczej formie jest raczej oczywisty, niemniej jednak
tu zapewne muszę pilnować się bardziej niźli wśród wolnych plemion. W dodatku wszyscy
ci wilczy się znają, czyżby to była jakaś zorganizowana grupa?
Bez słowa ruszyłam za Rin zabierając
po drodze swą sakwę i kostur, skoro Akatsuki wyraźnie dawał do zrozumienia, że
sam sobie poradzi lub też zamierza sam sobie poradzić, a efekt mógł być inny. Z
zamyślenia wyrwało mnie pytanie towarzyszącej mi chwilowo wadery.
- Co robiłem… podróżuję już od
wielu lat, jednak z dala od tak zniszczonych miejsc. – Nie skłamałam, jednak
wolałam być ostrożna przy nowo poznanej dziewczynie. Nie znam jej prawdziwych
zamiarów. Słysząc jej odpowiedź pokręciłam głową ze słabym uśmieszkiem.
- A czy do choroby można się przyzwyczaić?
– Przyglądałam się uważnie rozmówczyni starając się ją zrozumieć w pełni. Język
używany w tych stronach wciąż wymagał ode mnie skupienia by nie zatracić sensu
wypowiedzi.
- Zawsze odchodzę, ale i zawsze
wracam, jeśli mam do czego – zamilkłam na chwilę by wysłuchać odpowiedzi Rin.
Jej propozycja wydała mi się uczciwa, więc zdecydowałam się na nią przystać.
- Zgoda. Jak mówiłam podróżuję,
jednak mam ku temu powód. Jestem wędrownym szamanem, wypełniam powierzoną mi
przez duchy misję. Żyję wśród wolnych plemion, z dala od takich miejsc pełnych
ślepców i osób nie umiejących słuchać. Ludzie-bez-piorunów-we-krwi rzadko są
gotowi by to zrozumieć, pozbawiają również gotowości swoje dzieci, które w przeciwieństwie
do nich są otwarte. Żyję tak od wielu lat, naprawdę wielu. Starałam się do tej
pory odnaleźć innych spośród wilczego ludu, jednak nieczęsto udawało mi się
odnaleźć kogokolwiek. To pierwszy raz gdy natrafiam na tak liczną grupę –
zamilkłam na chwilę zastanawiając się, czy mogę powiedzieć teraz coś jeszcze.
- A jak jest tobą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz