Czułem się co najmniej idiotycznie, dyndając jak baleron na plecach Akatsukiego. W duchu przeklinałem swoją słabość i głupotę.
- Nie chciałbyś stać się silniejszy? - Zapytał nagle. Prychnąłem.
- Jakby to było możliwe z tym ludzkim ciałem - wskazałem na siebie z rezygnacją, ale chyba tego nie zauważył.
- Znam na to sposób - brzmiało to jak tekst z taniej reklamy - Może byś zaczął trenować, żeby stać się silniejszy? Mógłbym nawet ci w tym pomóc - zaoferował się. Zacząłem nad tym myśleć. Nie był to nawet taki zły pomysł. Co innego mi pozostawało w obecnej sytuacji?
- Czemu nie? - spróbowałem wzruszyć ramionami, ale nie byłem w stanie, wisząc na Akkim. Zauważyłem że uśmiechnął się jakoś tak...drapieżnie. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale postanowiłem się tym nie przejmować.
- Jutro o 5:30 pod moim domem - powiedział po chwili.
- Czemu tak wcześnie? - jęknąłem.
- Bo ja tak powiedziałem - odparł prosto.
- Nie wiem, gdzie mieszkasz... - zauważyłem przytomnie. Nie odwracając głowy podał mi adres. - Jeszcze jakieś problemy? - zapytał. Pokręciłem głową, nie mając już siły ani ochoty rozmawiać. Właściwie zacząłem powoli przysypiać, gdy nagle znalazłem się na ziemi. Konkretnie na twardym kamieniu. Rozejrzałem się, nieprzytomnie. Siedziałem na bruku przy wejściu do miasta. Akki akurat oddalał się w stronę centrum.
- Co ty odpierniczasz? - krzyknąłem za nim. Odwrócił się ze zdziwioną miną.
- Jak to? Miałem cię odnieść "do miasta". Jesteś w mieście czy nie?
- Ty sobie jaja robisz... - mruknąłem. Wzruszył tylko ramionami i poszedł dalej. Skrzyżowałem ręce na piersi i milczałem uparcie. Tym razem nie miałem zamiaru o nic go prosić. Poza tym musiałem zacząć się zastanawiać, co ze sobą dalej zrobić. Zaczynało już się robić szaro. Ostatkiem sił wstałem, przytrzymując się ściany pobliskiego budynku. Nie zdziwiłbym się, gdyby Akatsuki siedział sobie gdzieś w pobliżu, obserwując mnie i mając niezły ubaw. Zatopiony w myślach nie zauważyłem, jak skończył mi się budynek. Nagle straciłem podparcie i runąłem jak długi. Wczołgałem się w pobliski zaułek i zasnąłem, osiągając kres swoich możliwości. Po, jak mi się wydawało, kilku sekundach, poczułem lekkie szturchnięcie w ramię. Potem następne i następne. W końcu udało im się wyrwać mnie z krainy Morfeusza. Jęknąłem, kiedy wróciła mi przytomność. Nadal było ciemno. Nade mną stała starsza pani i dźgała mnie końcem laski.
- Dobrze się czujesz, synu? - zapytała.
- Um...ja...nie... - wydukałem, jeszcze jedną nogą we śnie.
- Nieźle przyćpaliśmy? - uśmiechnęła się.
- Ja nie... - zerwałem się do pozycji siedzącej i zaraz tego pożałowałem, gdy zakręciło mi się w głowie.
- Dobra, dobra, ja swoje wiem. Wejdź do domu, zmarzniesz - powiedziała, wskazując otwarte drzwi do domu po drugiej stronie ulicy, z których sączyło się ciepłe światło. Nie miałem siły ani chęci się z nią kłócić, a ciepłe łóżko kusiło. Wypoczywałem na tyle długo, że teraz byłem w stanie stanąć i dojść do jej domu. Wchodząc, spojrzałem na zegar ścienny, wiszący na korytarzu. Pierwsza piętnaście. Poprowadziła mnie półprzytomnego do małego pokoiku gościnnego i zostawiła z życzeniami "dobrej reszty nocy". Nie pamiętam nawet, jak znalazłem się pod kołdrą w samej bieliźnie. Zasnąłem od razu.
Rano obudził mnie zapach smażonych jajek i kawy. Poderwałem się, przypominając sobie, gdzie jestem. Na krześle obok łóżka leżała złożona koszula, krawat i jeansy. Moje stare ubranie gdzieś zniknęło. Ogarnąłem się przy umywalce, wystającej z jednej ze ściany i wyszedłem na korytarz. Podążyłem za zapachem śniadania i trafiłem do kuchni, gdzie ciemnowłosa dziewczyna robiła właśnie jajka sadzone.
- Cześć - powiedziałem, wchodząc. Odwróciła się, zdziwiona, po czym odwzajemniła powitanie. Miała...dziwne tęczówki, jakby rozszczepione, co na chwilę odebrało mi mowę.
- Która godzina? - wydukałem w końcu. Spojrzała na zegarek.
- Siódma dwadzieścia trzy.
- O cholera... - wymsknęło mi się. Spojrzała na mnie pytająco - jestem już spóźniony - wyjaśniłem, po czym odwróciłem się do wyjścia. Ku mojemu zdziwieniu na drodze do niego zmaterializowała się ta sama starsza Pani, która zgarnęła mnie dzień wcześniej z ulicy.
- Jak się czujesz? - zapytała z uśmiechem.
- Dobrze, dziękuję. Ja...muszę już iść, czy mogę wpaść po ubrania popołudniu? - głupio mi było tak wychodzić, ale nie chciałem jeszcze bardziej spóźnić się na trening.
- Oczywiście, synku. Będę czekać z obiadem - powiedziała, mijając mnie. Chciałem zaprotestować, ale w tym momencie zegar na korytarzu wybił siódmą trzydzieści, więc po prostu wybiegłem na zewnątrz. Od razu skierowałem się do dzielnicy mroku. W tym momencie zorientowałem się, że nie pamiętam adresu, który dał mi poprzedniego dnia Akatsuki. Stanąłem na środku chodnika i próbowałem przypomnieć sobie gdzie mieszka. Zacząłem mijać kolejne znaki, mając nadzieję, że skojarzę nazwę ulicy, gdy ją zobaczę.
- Zakiel... - usłyszałem w pewnym momencie. Odwróciłem się. Za mną stał z założonymi rękami Akatsuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz