- Ciekawa jestem ile to już trwa!
- Błagam Cię wyjdź mi stąd.
Znów to samo. Kolejna kłótnia. A ciągle
sobie powtarzałam, że to miłość mojego życia... nic bardziej mylnego. Płacz,
walizki, trzaśnięcie drzwiami i on zapatrzony w okno szukając ukojenia w
chmurach... powtarzane tak często jak amen w pacierzu. W uszach kolejna
piosenka o tym jak wykonawca kocha swoją drugą połówkę, pytanie w myślach czy
potrafię żyć inaczej[...]
Tego dnia zrozumiałam, że tak. Trzy dni
spędzone w hotelu w poszukiwaniu kilkunastu literek i kilku cyfr... literek
układających się w dawno zapomniane imię i adres zakończony cyframi. Czy mnie
pamięta? Może nie chce mnie znać. Może... a może nie... milion pytań. Wyłączam
myślenie, oddycham głęboko... zatracam się w myślach. Ostatnia myśl - raz się
żyje.
- Przepraszam, ale ten pan tutaj już
dawno nie mieszka. - Dalszych słów nie rozumiem. To zdanie zapada mi w pamięć,
chybiam po raz kolejny. Przepraszam, odchodzę, dalej mieszkać w hotelu?
Rodziców nie pamiętam, w pamięci pozostał tylko on.
-Niech pani poczeka! - Odwracam się,
starsza grubsza kobiecina schodzi pośpiesznie po schodach wymachując kartką. -
Może to pani pomoże w szukaniu. Pan Kazar dał mi to... jakby przyszły listy dla
niego! Ale i tak nic nie przychodzi...
Ktoś powiedział, że nadzieja matką
głupich... w takich sytuacjach wiem, że nawet jakby to była prawda to, że każda
matka dba o swoje dzieci. Witaj mamo!
Jeszcze nie jest za późno by się
wycofać... Moja umysłowa bogini siada na krześle opiera jedną rękę na blacie i
podpiera się... przecież możesz iść do znajomych.
Wzdycham. Ostatni raz słucham się faceta
by sprzedać swoje mieszkanie i pomóc mu przy spłacie jego nie za bardzo
legalnych długów.
"Idiotka!" podświadomość karci
mnie. Złoszczę się i zamykam z hukiem laptopa. Jedyną moją osobistą rzecz... no
chyba, że liczyć ubrania, szczoteczkę i eee kilka kosmetyków które...
cholera!... Zostawiłam u tego idioty.
Miasta podanego na kartce albo faktycznie
nie znam albo... nie umiem czytać. Szukam na internecie. O cholera.. jak
daleko. Ale cóż... raz kozie śmierć. Lecę na ścięcie samolotem, przesiadam się
w busa przez cały czas krępując usta mojej bogini aby się nie pojawiła myśl,
że... nawet jej wymawiać nie chcę bo to moja ostatnia szansa.
Jadę windą, staję pod drzwiami, pukam...
i nic? Nikt nie otwiera? Dlaczego? Nie! Nie mogę się poddać teraz! Kontynuuję
pukanie aż w drzwi gwałtownie zmieniają położenie.
Nie słucham gdy do mnie mówi... tak dawno
go nie widziałam... to na prawdę on? On też wygląda jakby zobaczył ducha... nie
dziwne.
- Cześć. - Ciekawa tego co będzie
później...co usłyszę "Kim jesteś?" a może "Czego chcesz
suko?"
Widok mojego brata po tylu latach zbija
mnie z nóg... nie mogę nic wyczytać z jego oczu...
- No wchodzisz czy nie? - Uśmiecham się
mimowolnie. Połowa kamienia z serca... ale co ja mu powiem? Przecież mnie
wyśmieje.
Wygląda... wow... mieszkanie.. większe
wow. Szczęścia w życiu widać, że mu nie brakło.
Dłuższa rozmowa... Pytanie czego od niego
oczekuję zbija mnie z tropu. Jednak on wie, że bez przyczyna wyrodna siostra
się by nie odezwała..
- Potrzebuję pomocy.
- A dokładnie?
- Mam kilka spraw do załatwienia tutaj.
Mogłabym na kilka dni się zatrzymać u Ciebie?
Myślałam, że zasłabnę.. nie miałam tam do
czego wracać więc kilka dni zwłoki u niego byłoby wybawieniem.
- Kilka dni to nie ma sprawy.
Bogini we mnie tańczy, podświadomość się
uśmiecha a ja najchętniej skakałabym z radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz