niedziela, 18 lutego 2018

Wyjaśnij. /Akatsuki

Przyjęłem kawę zaoferowaną przez Aurorę z przyjaznym uśmiechem. Doprawdy, co za utrapienie. Nie dość, że ma siłę goryla to jeszcze mentalność. Po czym nagle zaczyna się zachowywać, jak cywilizowany człowiek i za wszystko ciebie obwinia.
 - Więc - na twarzy miała równie szeroki co fałszywy uśmiech - z pewnością masz mi wiele do powiedzenia, mój drogi - te ostatnie dwa słowa niemalże wypluła.
Ała. Gdybym miał uczucia to byłbym zraniony.
 - No właśnie niezbyt - zaśmiałem się. - Przecież nie było mnie nawet tak długo..
 - Pół roku - ucięła chłodno - a teraz możesz zacząć się tłumaczyć.
 - Nawet w sądzie ludzie mają prawo do zachowania milczenia - napomknąłem. Nie miałem zbytnio ochoty wdawać się w zbędne szczegóły.
Na to w jej rękach zmaterializowała się ta przeklęta parasolka.
 - "Ludzie" - skrzywiłem się widząc do czego dąży - ale ty przecież człowiekiem nie jesteś.
Szczerze mówiąc... w tym momencie wydawała się o wiele bardziej demoniczna niż ja lub większość demonów, które spotkałem w moim nie tak krótkim życiu. Zaczynałem wątpić w jej korzenie...
 - Rasistka - rzuciłem jej pełne wyrzutów spojrzenie.
 - W twoim przypadku zawsze - odparła niemalże automatycznie.
 - No więc... Co chcesz wiedzieć? - burknąłem.
 - Wszystko - odparła, jakby to było oczywiste.
Westchnąłem ciężko zastanawiając się co ja tutaj w ogóle robię. Przecież mogłem po prostu wmieszać się w tłum i zniknąć albo może zaprowadzić ją w ciemną uliczkę pod pretekstem rozmowy, a następnie pozbyć się uciążliwości.
Czemu tego nie zrobiłem? Na to pytanie sam chciałbym znać odpowiedzieć. Czyżby dopadały mnie sentymenty na starość - pomyślałem ironicznie.
 - Po prostu załatwiałem rodzinne sprawy - wzruszyłem ramionami. Małe kłamstwo w tym przypadku było nawet wskazane. Podniosłem głowę i napotkałem oko, które jakby starało się przewiercić moją duszę, jakby oceniało na ile może zaufać moim słowom.
 - I uznałeś, że możesz od tak po prostu sobie zniknąć bez słowa - jej ton był pełen złości, wyrzutów, ale wydawało mi się, że było do tego coś więcej, coś czego nie mogłem wyłapać.
 - Może - posłałem jej bezczelny uśmiech.
Zamachnęła się na mnie parasolem, widocznie nie zamierzała tolerować żartów. Oho, ktoś się zrobił bardzo drażliwy pod moją nieobecność, czyżby na starość.
Podniosłem rękę i zablokowałem cios z cieniem uśmiechu.
 - Ostrożnie, jeśli będziesz tak machać to jeszcze możesz kogoś uderzyć - moje kąciki ust uniosły się jeszcze bardziej. - Przecież nie chcesz mi dać powodu, abym mógł oddać, co nie człowieku?
Podkreśliłem zwłaszcza ostatnie słowo, w sumie pozwalałem jej na dosyć wiele, ale daj takim dłoń, a za chwilę ci zabiorą całą rękę.
 - Eyy - usłyszałem inny wysoki ton, wyraźnie zirytowany. - Aurora, możesz trochę ciszej - był pełen wyrzutów i nienawiści - naprawdę nie mam ochoty słuchać twojego baraszkowania z... - głos urwał.
W drzwiach stała znajoma sylwetka. Długie białe włosy opadające na ramiona. Chłodno patrzące oczy oraz zniesmaczona mina.
 - Oh, Rin - spojrzałem na nią zaskoczony. Niby co ona robiła w domu Aurory, w dodatku miała na sobie jedynie długą białą koszulę, jakby była u siebie.
 - Ah - otworzyła usta, jakby miała coś i powiedzieć, ale je zamknęła - Akki.
 - Stęskniłaś się? - uśmiechnąłem się szeroko w jej kierunku.
Spojrzała na mnie z nieco zmieszanym wzrokiem, cofnęła się kilka kroków, a następnie zachwiała.
Huh? Spodziewałem się usłyszeć jej standardową odpowiedź, coś w stylu "chciałbyś gnido", ale zamiast tego.
Już wyglądała, jakby miała upaść na ziemię, więc szybko wyminąłem Aurorę i złapałem ją w moje ramiona, a następnie położyłem na kanapie.
Spojrzałem chłodno na Aurorę.
 - Wyjaśnij.

Parasol //Aurora

I tak oto, po tak długiej rozłące spotkałam mojego ulubionego ucznia, Akatsukiego. A raczej to mój biust spotkał go najpierw. Ha, jednak czasem się na coś przydawał. Już chciałam zacząć rozmowę, gdy chłopak minął mnie bez słowa, bez cienia zainteresowania moją osobą. Stałam chwilę zdziwiona, spodziewałam się raczej, że jeśli spotka mnie po takim czasie to chociaż obrzuci mnie jakimś "o nie, to znowu ty", a nie tak po prostu mnie zignoruje. Poczułam jak wzbiera we mnie wściekłość.
- Gdzie... to się wybierasz tak prędko... - mój parasol zahaczył o jego ramię - ...bez żadnego przepraszam?? - szarpnęłam moją ofiarę ku sobie i złapałam go za kołnierz - Ty mała gnido. - w sumie podczas tych sześciu miesięcy wymyśliłam o wiele więcej obelg, którymi miałam go obrzucić w razie spotkania, ale teraz nagle wyparowały mi z głowy - Ty...
- Przepraszam, ale nie znam pani i nie życzę sobie takiego traktowania. - odrzekł patrząc na mnie obojętnie - Musi mnie pani z kimś mylić...
- Oczywiście, że cię z nikim nie mylę i nie próbuj udawać! - krzyknęłam - Gdybyś mnie nie znał nie wyminąłbyś mnie, ani nie był tak spokojny, tylko uprzejmie przeprosił!
- Nigdy nie przepraszam za takie rzeczy, ani się nie denerwuję... - próbował mówić coś dalej, ale nie zamierzałam tego słuchać.
Po prostu ściągnęłam opaskę z oka i sięgnęłam do jego wspomnień. Mimo, że obiecałam sobie, że już tego nigdy nie zrobię, ponieważ obawiałam się o moje zdrowie, ta sytuacja była wyjątkowa. I tak jak zwykle przy Akatsukim, moja moc została od razu odbita przez jego nieludzką aurę.
- Mam najlepszy dowód... - syknęłam - ...że się nie pomyliłam. - spojrzał na mnie nie rozumiejąc i przypatrując się mojemu oku, które zaczęło mnie piec. Nie miałam zamiaru jednak teraz się nim zająć. Byłam za bardzo wściekła, aby myśleć o sobie w tej chwili - Ty mendo, ty kurwiu, ty tchórzu, ty cholero... - puściłam jego kołnierz, ale zaczęłam okładać go parasolem - ...ja ci dam "nie znam pani", ja ci tam "nie życzę sobie takiego traktowania"! Ja cię tu zaraz potraktuję tak, że zatęsknisz za miętoleniem twojego kołnierzyka, ty...
- Dobrze, dobrze, geeezzz. - krzyknął osłaniając swoją głowę rękami przed moimi furiackimi atakami - Nie musisz robić awantury na całą ulicę, aż ludzie się patrzą.
- Niech widzą! Niech widzą jak wygląda personifikacja chamstwa i degradacji ludzkiej moralności! - mimo to przestałam go okładać. - Więc, słowa przeprosin, usłyszę?
- Za to, że na ciebie wpadłem? Matko, wielka mi sp... - znowu walnęłam go parasolem - Ała!
- Za to, że zniknąłeś na pół roku, ty ciemnoto! I to bez słowa, nawet kartki z podróży nie wysłałeś!
- A po co miałbym to robić? Jesteś jedną z wielu kompletnie nieznaczących osób w moim życiu, dlaczego miałbym w ogóle cię o czymkolwiek powiadamiać? Bo jesteś pedagogiem w szkole, do której niby chodziłem? Wolne żarty...
- No nie wiem, może dlatego, że miałeś mi pomóc odszukać mordercę mojego męża, ty tępa pało. A może dlatego, że... - zatrzymałam się. Powiedzenie tego raczej nie pomogłoby mi w tej sytuacji.
- Że co, martwiłaś się o mnie w związku z "planami mojego ojca"? - uśmiechnął się tym uśmiechem, który zawsze mnie irytował - Ojeeeej, jak słoodko... - znowu oberwał parasolem, ale tym razem zdążył odparować cios.
- Dlatego, że byłam za ciebie trochę odpowiedzialna, plebsie.  - spojrzałam na niego z poczuciem wyższości. Mimo, że byłam niższa, nadal miał ten swój... syndrom prawiczka na twarzy  - Ale widzę, że nic ci nie jest, ani nic się nie zmieniło. Nadal wyglądasz jak dzieciak, nawet w tych bardziej porządnych ciuszkach. - w sumie nie wiem co jego mina w tej chwili wyrażała. Jakiś rodzaj zmieszania i odrazy zarazem - Więc jak, nadal jesteś uczniem naszej szkoły. Pójdziesz grzecznie razem z panią pedagog do domu i wytłumaczysz się ze swojej absencji, hmm?
- Dlaczego miałbym iść do domu pani pedagog, hmm? - skrzyżował ręce na piersi - Jaka procedura mówi o tym, że to w ogóle legalne?
- Parasol znowu ma ci wytłumaczyć? - westchnął zrezygnowany.
- Więc to taki poziom ma ta rozmowa... - skrzywił się i rozejrzał dookoła. Ludzie, którzy wcześniej patrzyli się na nas ruszyli dalej swoimi ścieżkami, ale pojedyncze osoby nadal oglądały się wstecz, z nadzieją na kolejną awanturę - ...chyba za bardzo nie mam wyboru, prawda...?
- Cieszę się, że rozumiesz. - wzięłam go pod rękę i ruszyłam w kierunku przystanku - A teraz chodź z panią Aurosią, Akki. - znowu poczułam, że mogę z czystym sumieniem tego używać - Masz mi dużo do opowiedzenia.

Coś tu się pojawiło? Nie, wydaje ci się - Akatsuki

Skrzywiłem się lekko patrząc się na kartkę papieru.
Znowu... Znowu wysyłasz mnie na rodzinne posyłki - najchętniej to bym po prostu wyrzucił tę kopertę i udał, że nigdy jej nie widziałem. Tylko istniał jeden problem... mianowicie taki jeden demon zarówno z charakteru jak rodowodu z uciążliwością na poziomie wielkiego bolesnego pryszcza na tyłku, który darzył ciebie (albo twoje cierpienie) jednostronnym przywiązaniem - i ze wszystkich możliwych miejsc do Mora Soul.
 - No bez przesady, nie stęskniłeś się za swoimi starymi znajomymi? - Vincent, albo Trey jak to siebie aktualnie nazywał zaśmiał się szyderczo. Jak ja bym mu z chęcią wtarł ten uśmiech w pobliską brudną kałużę... - Ostatnio jak tam byliśmy miałeś dosyć dużo towarzystwa.
Przed oczami stanął mi obraz białowłosej kobiety, ile to już było od kiedy widziałem tą wiecznie zirytowaną na mnie twarzyczkę - z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu westchnąłem nostalgicznie - pół roku bodajże. Po chwili pojawiła mi się druga, nieco młodsza białowłosa, której widok jeszcze bardziej mnie irytował.
Aurora.. Rin... Ciekawe co by powiedziałyby gdyby mnie teraz widziały - gorzko pomyślałem, doskonale potrafiłem sobie wyobrazić rządzę mordu obu.
 - Nie - warknąłem. - Nie tęsknię. Wątpię aby mnie nawet pamiętały.
Dopiero w momencie kiedy to powiedziałem, zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę chciałem, aby było odwrotnie. Ile to bym dał aby się uwolnić od tego przypadku, który przede mną stał i zamienił to na uciążliwą panią pedagog. Doprawdy... jak teraz o tym pomyślę tamto życie nie było nawet takie złe.
 - Hmmmm - kąciki ust Treya uniosły się nieco w szyderczym uśmiechu - czyżby kogoś dotykały sentymenty. Doprawdy... - jego ręka zawędrowała na moje włosy, które zaczął czochrać, jakby w czułym geście.
To nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Pochylił się nad nim i wyszeptał w moje ucho:
 - Chyba nie chciałbyś, aby coś im się stało - moje ciało zesztywniało, ale po chwili się otrząsnąłem z transu - o wiele za łatwo się przywiązujesz... zawsze byłeś tym najsłabszym w naszym rodzeństwie.
Odsunąłem się od niego zdegustowany i pomachałem ręką przed nosem, jakby obrzydzało mnie oddychanie tym samym powietrzem co on, co z resztą było prawdą.
Na mojej twarzy pojawił się fałszywy uśmiech.
 - Tak jakby śmiertelnicy mogli nas cokolwiek obchodzić - odparłem obojętnie. - Poza tym Gregory i Vincent to nie te same osoby co Akatsuki i Trey więc radziłbym uważać na słowa - wszystko to zostało wypowiedziane fałszywie słodkim tonem.
 - No, od razu lepiej - zaśmiał się jak szaleniec, którym zresztą był.
***
Wysiadłem z lotniska, krótko obrzuciłem tłum przede mną obojętnym spojrzeniem czekając, aby w końcu wydostać się z tego miejsca pełnego ludzi.
Ludzie... Te kruche małe istoty, zabiegane za swoimi sprawami. Nikogo z nich nie rozpoznałem, może to i dobrze, w końcu powinienem podobno unikać znajomych twarzy. Chwila, czemu w ogóle się rozglądam. Powinienem załatwić to co mam do zrobienia i zapaść się pod ziemię, a nie...
Kogo ja nawet szukałem?
Może Rin, w końcu uciążliwa "kuzynka", która była w sumie pierwszą osobą, która nie zmieniła do mnie swojego nastawienia, zarówno przed jak i po poznaniu moich korzeni. Nasza obustronna nienawiść zawsze pozostała taka sama.
A może Auro... - szybko potrząsnąłem głową. To już drugi raz, kiedy dzisiaj o niej myślałem. Błąd. Przeszłość to przeszłość. Akatsuki i Aurora nie mają już prawa bytu w tej samej przestrzeni.
I to był błąd. Moje myśli powędrowały w stronę dawnych czasów, wyobraziłem sobie młodą kobietę bezczelnie siedzącą na mojej kanapie ze świdrującym spojrzeniem, które jakby starało się wwiercić w moją duszę i poznać wszystkie sekrety.
I tak oto, nawet nie wiem, kiedy zawędrowałem w pobliżu szkoły. Miałem ochotę zakląć, powinienem wybrać inną drogę. W tym samym momencie wpadłem na coś miękkiego. To skutecznie otrząsnęło mnie ze zbędnych myśli.
Kobieta, najgorsze co może być. Wśród ludzi istnieje płeć uciążliwa i ta jeszcze bardziej uciążliwa. Oczywiście wiadomo do której kwalifikowało się to coś zwane kobietą.
Doprawdy... kto był na tyle szalony, aby wymyślić tak irytujące kreatury.
Pobieżnie obrzuciłem wzrokiem pokraczne kończyny i ich właścicielkę niezbyt zainteresowanym spojrzeniem. Krótkie białe włosy, opaska na oczach, nieprzeciętnej urody chociaż niezwykle irytująca twarzyczka, która mamrotała w tym momencie jakieś oburzone obelgi. Coś o dzisiejszej młodzieży, braku kultury i oświeceniu w kwestii jedzenia i że im się w głowie poprzewracało.
Aurora Leech. Ale za to ta opaska, czyżby coś się jej stało pod moją nieobecność... Nie, to nie ma znaczenia. Przeszłość.
Odwróciłem się z zamiarem zignorowania jej istnienia w momencie kiedy za ramię złapała mnie rączka od parasola.
Huh?
 - Gdzie... to się wybierasz tak prędko - jej głos brzmiał, jakby szykowała mi tysiące lat tortur. - Nie ma żadnego przepraszam?
Przyciągnęła mnie ku sobie, a następnie za pomocą goryle... ekhm siły obróciła.
Jak ktoś mi powie jeszcze raz, że kobiety to płeć piękna i delikatna to wtedy pokażę mu to coś i zmieni zdanie.. to jest o ile dożyje do tego momentu.
No to się wkopałem.

Opowiedz mi coś więcej o swoich marzeniach...//Aurora

Tego ranka obudziłam się bardzo wcześnie. Maurycy i Ruth nadal spali smacznie w salonie, toteż, aby mogli podzielić mój ból, zaczęłam krzątać się po kuchni i brzdękać garami. Uznałam, że będę na tyle uprzejma i zrobię nam jakieś ludzkie śniadanie, takie, które nie przyprawi mojej podopiecznej o rewolucję żołądkową. Zazwyczaj jadłyśmy jakieś chińskie jedzenie z puszki: ja jadłam jedzenie, a Ruth puszkę, ostatnio jednak zaczęła narzekać na tę dietę, ponieważ jakieś koleżanki z jej klasy uświadomiły ją, że nie tak powinien wyglądać jadłospis współczesnej nastolatki. „Więcej warzyw” mówiły, „niech ci pani pedagog kupi też jakieś suplementy diety, to włosy ci przestaną wypadać”. Ah, ta dzisiejsza młodzież. Naczytają się jakiś kolorowych czasopism o urodzie i prawach człowieka i już próbują mi wmówić, że nie mogę karmić własnej wychowanicy tym, czym chcę. Co za nonsens.
- Aurora, co ty wyprawiasz, jest jakoś piąta… - wspomniany problem-któremu-się-warzyw-zachciało szedł właśnie w moim kierunku wyglądając, jakby dieta puszkowa faktycznie doprowadziła ją na skraj zagłady - ...przestań hałasować.
- Tak to jest, kiedy próbujesz być dobrym, poczciwym obywatelem swojego państwa i jak na patriotę przystało robisz jedzenie dla swoich dzieci… - westchnęłam teatralnie - ...przyszłości tego narodu, tej nacji! Co dostaję w zamian? „Przestań hałasować”, „co ty wyprawiasz”…
- Doskonale wiesz o czym mówię – spiorunowała mnie wzrokiem – i nie udawaj poszkodowanej.
- Nie umiem spać. - burknęłam krojąc pomidora – To stwierdziłam, że coś ugotuję.
- Próbowałaś spalić dom póki spałam? Chytre, nie powiem. - pokazałam jej końcówkę mojego języka. - To bardzo dojrzałe, szanowna pani pedagog. - zaśmiałam się pod nosem.
Ruth trafiła do mnie z powodu amnezji. Jej rodzice zaginęli, nie miał się kto nią zająć, więc pani dyrektor zadecydowała, że ja, jako najcudowniejszy pedagog świata, poświęcę się w imieniu pracy i zaadoptuję to biedactwo. I w sumie z początku byłam całkiem podekscytowana tym pomysłem. Głównie z jednego powodu, a mianowicie nadziei, że dziewczyna szybko odzyska wspomnienia i co nieco mi opowie. Jednak to nigdy się nie stało.
W czasie, gdy dziewczyna okupowała łazienkę z powodu porannych rewolucji (może jednak faktycznie zmiana jedzenia coś da) ja zrobiłam zupę. W sumie nie byłam pewna czy była jadalna, ale to było w dalszym ciągu jedzenie dla Ruth, więc nie musiałam się zbytnio wysilać. Postanowiłam sobie osobiście kupić frytki po drodze do pracy, ot tak, dla pewności. Zrobiłam poranną kawę, a następnie wskoczyłam szybko w robocze ubrania. Dziewczyna, po swoim powrocie, dostawszy do rąk miskę wypełnioną wodą, pomidorami, ryżem i czymś tam jeszcze spojrzała na mnie z wyraźną pogardą, ale zabrała się za jedzenie tak czy siak.
W domu było zupełnie cicho, poza odgłosami wydawanymi przez łapczywe pałaszowanie Ruth. Ciągle waliła łyżką o dno miski, jakby nie umiała jeść zupy jak cywilizowany człowiek. Co za niedołęga. Nie dość, że straciła pamięć i nie mogła mi zdradzić żadnych pikantnych szczegółów o własnej rodzinie, to jeszcze została przez nią porzucona. Nikt nie zainteresował się losem mojej uczennicy, co bardzo mnie rozczarowało. Spodziewałam się jakiejkolwiek reakcji, ale wyglądało na to, że została pozostawiona samej sobie. Zabawne, że jej wujkiem jest Hades we własnej osobie, a kuzynem...
- Ciekawe czy przez ten rok Akatsuki się zmienił…? - wyszłam na balkon ściskając kawę w ręce. W końcu był pół bogiem, tak? Miał ten swój dziecięcy wygląd od setek lat… to znaczy, że nigdy już nie urośnie? Jego twarz już zawsze będzie miała ten sam młodzieńczy, naburmuszony wyraz, zwany przeze mnie syndromem prawiczka...? - Hej, młoda? - rzuciłam, a dziewczyna spojrzała na mnie – Przypomniałaś coś sobie…? - łyżka Ruth przerwała swój kurs do jej ust i kropla zupy chlupnęła z pluskiem ponownie do miski – Coś o swoim kuzynie na przykład?
- Mówiłam ci, że nic. - bąknęła znudzona – Sądzisz, że tak po prostu pewnego dnia wstanę i sobie przypomnę? Nawet jakby tak było, to zaraz bym przyleciała z wiadomościami… poza tym co cię ten kuzyn tak interesuje?
- Heh… to nic takiego. - uśmiechnęłam się i podniosłam kubek bliżej twarzy delektując się zapachem – Powiedzmy, że szukam go czysto hobbystycznie. - nie patrzyłam w jej stronę, ale założyłabym się, że jej umysł kompresował to co właśnie usłyszała. Po chwili jednak wróciła do jedzenia, a łyżka znowu zaczęła stukać o porcelanową zastawę.
Co za niefart.
Po naszym jakże rodzinnym śniadanku obie ruszyłyśmy do szkoły. Ruth poszła dalej bratać się z tymi zarozumiałymi dziewczynami, które próbowały wnieść nutę oświecenia do jej głowy, a ja pośpieszyłam do swojego gabinetu.
Godziny mijały smętnie, jak każdego innego dnia. Czasy, gdy cieszyła mnie ta praca, dawno już przeminęły. Teraz głównie zajmowałam się robieniem testów zawodowych dla moich uczniów, bo szanowna pani dyrektor wymyśliła, że to modne ostatnio w innych placówkach, a my nie możemy być gorsi.
- I jak, czy zostanę sławną gwiazdą filmową? - dziewczyna, którą przyjmowałam tego dnia, uśmiechnęła się podekscytowana. „Wszelkie moje statystyki klasyfikują cię jako kompletnego przegrywa”, tak chciałabym powiedzieć, ale rok doświadczenia podpowiadał mi, że nie na tym polega praca pedagoga szkolnego. Robota ta polegała na zapewnianiu uczniom względnego poczucia bezpieczeństwa, uśmiechaniu się do nich, poklepywaniu po ramieniu i udawaniu, że interesujesz się ich problemami. Oczywiście tylko w przypadku, gdy naprawdę musisz oszukiwać w tej kwestii. Parę moich wychowanków miało całkiem ciekawe życie i w sumie byłabym rada wyciągnąć z nich jeszcze więcej opowieści o rypaniu się na chórze w czasie nabożeństwa, włamywaniu się na prywatny basen i zażywaniu kąpieli z zakupionym ze środków własnych płynem do mycia, czy po prostu o jakiś standardowych porwaniach, włamaniach czy przemytach. Niestety, to były tylko pojedyncze przypadki. Poza tym większość z nich już dawno wyleciała z tej szkoły, mimo moich starań.
- W zasadzie to nie bardzo… - zaczęłam - ...ale za to wynika z tego, że masz chyba większe predyspozycje jeśli chodzi o stosunki międzyludzkie… może bardziej opiekunka, albo coś…
- Ale to idealnie, proszę pani… bo ja… to w sumie chciałabym w filmach pornograficznych grać… - zamrugałam parę razy myśląc nad tym co przed chwilą usłyszałam - ...podobno dobrze płacą.
- Czy ty tak na serio… - spojrzałam na nią szczerze zadziwiona - …abstrahując od tego, że etyka i tak dalej, to średnio masz do tego… warunki… - spojrzałam na jej klatkę piersiową.
- Pani powinna mnie wspierać na mojej drodze kariery! - zdecydowanie to było ponad moje siły.
- Oh nie, dzwonek, jak mi przykro! - rzekłam patrząc na zegar, zanim dzwonek w ogóle rozbrzmiał – Musimy umówić się na następny termin, to mi coś więcej opowiesz o swoich marzeniach, Niki. Może wtorek, pierwsza godzina?
- No dobrze. - rzekła naburmuszona i poszła sobie.
Jakby nie mogła sobie znaleźć normalnej pasji, pomyślałam pakując swoje rzeczy, grać nałogowo w gry komputerowe, czy coś…
Wyszłam ze szkoły sama, ponieważ Ruth szybciej kończyła lekcje i nigdy nie chciało jej się na mnie czekać. Powstrzymałam się od odwiedzenia supermarketu i kupienia jak co dnia konserw na wieczór, ponieważ „projekt dobra zmiana żywieniowa” nadal miał obowiązywać w moim domu. Westchnęłam patrząc tęsknie na widoczną zza szyby półkę z gotowym jedzeniem i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego.
Każdego dnia, idąc tymi zasyfionymi uliczkami, wypatrywałam jednej tylko osoby: Akatsukiego. Wcześniej nazwałabym go Akkim, ale po takim czasie rozłąki w sumie nie czułam się zobligowana do używania tego zdrobnienia. Chociaż w sumie… czy kiedykolwiek w ogóle dostałam na nie pozwolenie? Nie pamiętam nawet. Pewnie nie. W końcu zdrowo mnie nie cierpiał.
A jednak był w posiadaniu czegoś, czego tak bardzo pożądałam. Mianowicie wiedział kto zabił mojego zmarłego męża. Nigdy nie udało mi się go odnaleźć bez pomocy tego nastolatka, mimo że szukałam desperacko przez ostatnie kilka miesięcy. Do tego stopnia, że pewnego dnia zauważyłam, że z moim lewym okiem zaczyna dziać się coś niedobrego. Z początku nie połączyłam tego z moimi mocami, prędzej już z przykrą dietą, w końcu wyglądało to jak zapalenie spojówki czy coś, ale za każdym razem, gdy nadpisywałam czyjeś wspomnienia mój stan się gwałtowanie pogarszał. Ludzie zaczęli zwracać uwagę na moje oko i pytać, czy coś mi się stało. Zrobiło się w końcu całe czerwone i wyglądało źle do tego stopnia, że w końcu kupiłam sobie opaskę i zaczęłam nosić ją cały czas. Teraz, gdy ktoś mnie o nią pytał, odpowiadałam nonszalanckim tonem „ponieważ jestem piratem” i po prostu odchodziłam.
Uznałam, że jeśli kiedykolwiek spotkam Akatsukiego zapłaci mi za to, że doprowadziłam się do takiego stanu w imię pozyskania informacji, których mi odmówił.