Ziewnąłem. Od dnia, kiedy wysłałem poprzedniego nauczyciela matematyki na zwolnienie lekarskie większość grona pedagogicznego zrezygnowała z prób uaktywnienia mnie na lekcji (jakimś cudem ostały się trzy wyjątki) i nawet pozwalała mi na nich spać. Rin oczywiście nie chodziła na lekcje, ponieważ stwierdziła, że może sobie pozmieniać logi w dzienniku elektronicznym, a potem nawet zwykłym. Następnie, by zmusiła nauczycieli, aby jej wystawili oceny na podstawie tych dokumentów. Oczywiście, nie zamierzała tego dla mnie zrobić. To w ogóle była jej wina, że tutaj wylądowałem.
- Akki, ty to masz dobrze - podszedł do mnie jeden z chłopaków z mojej klasy. - Ciebie to wcale nie pytają na lekcji. Chciałbym mieć tak, jak ty.
- Z drugiej strony nie chciałbyś mieć takiej oceny z zachowania, jak ja - odparłem.
- W sumie to masz rację - przyznał. - A właśnie... Słyszałeś, że mamy nowego psychologa w szkole?
- Serio? - Zdziwiłem się.
- Mhm. Podobno to dosyć młoda kobieta i jest dosyć ładna - zauważył.
- Niech zgadnę. Widziałeś ją i ci się podoba - spojrzałem na niego powściągliwie.
Po chwili wahania kiwnął głową.
- Jaki cudem to zauważyłeś? - Zapytał. - Przecież nie powiedziałem, że ona mi...
- Każdy, by się domyślił widząc twoją minę. Masz takie rozmarzone spojrzenie - parsknąłem ze śmiechu. - Szkoda, że siebie nie widzisz.
Wyjąłem telefon.
- Co chcesz zrobić?
- Powiedz mi coś o nowej pani psycholog. W końcu ją widziałeś, prawda?
Otworzył usta i po chwili na jego twarzy pojawiło się znowu to spojrzenie i te "maślane oczy". Wyglądało to nieco komicznie. Nie wiedziałem, że ludzie potrafią robić takie miny. Szybko zrobiłem mu zdjęcie i pokazałem.
- Już nic nie musisz mówić - powiedziałem. - Tylko spójrz na to - machnąłem mu ekranikiem przed twarzą.
Nawet on nie wytrzymał i się roześmiał.
- Nawet nie chcę zgadywać, jakie będę miał spojrzenie, kiedy ją spotkam - stwierdził.
Przerwał nam dzwonek.
- Co teraz mamy? - Spytałem.
- Matematykę - powiedział. - Mamy z kimś zastępstwo... - Zamyślił się. - Nie wiem z kim mamy, ale lekcje będą w 123, a nie w 209. Oczywiście, ty i tak nie zamierzasz przyjść, prawda?
Zastanowiłem się chwilę.
- Pewnie i tak nic nie stracę o wiele wygodniej jest się przespać na dachu szkoły, więc raczej mnie nie będzie - przyznałem.
- W każdym razie, jeśli będziesz miał okazję spotkać się z panią psycholog to powiedz mi o niej więcej - poprosił.
- Zobaczę, czy się z nią spotkam - odparłem.
- Przecież ty na pewno się z nią spotkasz - oznajmił.
Korytarze już prawie opustoszały.
- Chyba już powinieneś iść - zauważyłem.
- Mówisz, jakbyś ty nie musiał tego robić - jego brwi powędrowały w górę.
Wskazałem na schody za jego plecami, które były w odległości około 25 metrów od nas.
- To chyba jest ten nauczyciel z którymi mamy zastępstwo, więc jeśli nie chcesz się po raz kolejny spóźnić na jego lekcje...
Obejrzał się za siebie i odrobinkę zbladł.
- Ja idę! Pa! - Pobiegł w stronę drugich schodów, aby ominąć zbędne spotkanie z nauczycielem. Nie dziwiłem się, że to zrobił, ponieważ tamten był dosyć uciążliwy i jeśli zauważył, że ktoś się spóźnił (a w jego mniemaniu wszyscy powinni być już w klasie tuż po dzwonku, nawet jeśli nauczyciela tam nie było) to wiele osób współczuło jego nowej ofierze (nawet inni nauczyciele).
Przyznam szczerze, że rozmowa i spędzanie czasu z ludźmi powoli zaczynało wchodzić mi w nawyk. Nie było to nawet takie złe zwłaszcza, że dosyć szybko udało mi się zdobyć sympatię i przyjaciół zarówno u męskiej części klasy, jak i u żeńskiej. Jedynie nauczyciele nie przepadali za mną, ale za bardzo się mnie bali, żeby próbować zepsuć mi życie, także mogłem sobie dosłownie robić co chciałem.
Ruszyłem powoli w stronę schodów (tych, którymi szedł nauczyciel), aby udać się na dach - jedno z moich ulubionych miejsc w szkole. Był ogromny i przestronny. W dodatku na czas lekcji i większości przerw pusty, ponieważ nie powinno się tam wchodzić, ale było kilka osób (w tym ja), które nie zważało na ten zakaz w najmniejszym stopniu.
Nagle zza rogu wyłoniła się kobieta o białych włosach. Nie znałem jej, a byłem już pewien, że wylądowałem u każdego nauczyciela na dywaniku (u dyrektorki to jestem stałym bywalcem xd). Nowa? Może to była ta pani psycholog o której wspomniał przed chwilą Jake. Miała białe włosy... Niecodzienne.
Rozejrzała się. Jakim cudem widziała cokolwiek zza ogromnego stosu papierów, który niemalże całkowicie przesłaniał jej twarz pozostanie chyba dla mnie odwieczną tajemnicą. Ja ledwie widziałem czubek jej głowy (stąd zauważyłem jej niecodzienny kolor włosów).
- Może ci pomogę? - Zaproponowałem.
Nie zdziwiłbym się, gdyby ten niestabilny stos rozsypał się na wszystkie strony w ciągu następnych 10 sekund. Nie za dużo tego dali, jak na jedną osobę?
Zanim zdążyła odpowiedzieć wziąłem połowę (a nawet więcej) z nich. Skłonił mnie do tego widok tej "góry", jak przechylała się niebezpiecznie mocno w prawą stronę.
- Gdzie mam to zanieść? - Spytałem się.
- Do gabinetu pedagogicznego, jeśli możesz - uśmiechnęła się spokojnie. - Jeszcze nie do końca orientuję się, gdzie co jest w tym budynku szkolnym, więc... - Rozejrzała się.
- Nie dostałaś mapki? - Przypomniało mi się, że mieliśmy coś takiego kiedy po raz pierwszy pojawiłem się tutaj z Rin i Shane'm.
- Ciekawe, jak mam jej niby użyć - lekkim kiwnięciem głowy wskazała na papiery.
- Chyba nie mam wyboru - stwierdziłem. - Chodź.
Ruszyłem przodem w stronę wspomnianego przez nią gabinetu. Drogę tam znałem doskonale.
Doprowadziłem ją tuż pod drzwi gabinetu.
Uratował nas woźny... Miałem okazję już go poznać, kiedy którymś razem zamierzali mnie zmusić do sprzątania szkoły, ale on mi pomógł się wtedy wydostać stamtąd bez zbędnych problemów. W końcu powinienem się za to odwdzięczyć, ponieważ pomógł mi po raz kolejny otwierając drzwi, które skrzypiały i się zacinały, kiedy je przesuwał.
Drzwi chyba nie były naoliwione w ostatnim czasie. Chyba minęło trochę czasu od kiedy ktoś ostatni raz korzystał z tego miejsca. Zaczynałem jej leciutko współczuć. Skoro dali jej gabinet w takim stanie i taką ilość papierów to chyba traktowali ją na takim poziomie co konia pociągowego.
Ułożyłem stos papierów na biurku pilnując, aby nie rozleciały się na wszystkie strony, a następnie ułożyłem je w mniejszych kolumnach na biurku.
- Dziękuję, młody człowieku - powiedziała.
Ciekawa mowa, a przynajmniej niecodzienna.
- Nie ma problemu - odparłem.
Rozejrzałem się po wnętrzu. Jakoś mnie nie zaskakiwało, że to miejsce wymagało porządnego czyszczenia.
- A tak w sumie... - Jej ton zasugerował mi co chciała powiedzieć. - ... Co robisz na korytarzy po dzwonku?
Oj. Niestety moje przeczucia się potwierdziły.
- No... - Szybko zacząłem wymyślać na bieżąco wymówkę (nie przygotowałem żadnej). - Właśnie grzecznie zamierzałem w kierunku klasy tak jak wszyscy... Gdy spojrzałem w przeciwną stronę i ujrzałem niewiastę w wielkiej potrzebie - dostosowałem swój sposób mówienia do jej mowy. - No, więc jako prawowity obywatel poczułem się w obowiązku dopomóc - dokończyłem.
- Kosztem lekcji, hm? - Wciąż się uśmiechała. - Chcesz tam wrócić...? - Kiedy to mówiła przypomniał mi się widok nauczyciela, który mści się na każdym kto będzie chociażby 10 sekund spóźniony. Mój wzrok powędrował w stronę zegara, który jakimś cudem jeszcze chodził. Minęło więcej niż pięć minut. O wiele więcej niż pięć minut. - Tak myślałam - zobaczyła moją skwaszoną minę. - Myślę zatem, że znajdę ci inne, trochę ciekawsze zajęcie, a w zamian za to usprawiedliwię ci twoją nieobecność. Co ty na to?
Brzmiało kusząco.
- A jakież to zajęcie? Sprzątanie?
To miejsce stanowczo wymagało sprzątania i nie zdziwiłoby mnie to, gdyby to nieszczęsne zajęcie przypadłoby właśnie mi, ale za usprawiedliwienie z lekcji... To chyba było tego warte.
- Nie... - Zaprzeczyła. - W sumie to zajęcie porządkowe - przyznała po chwili. - Ale myślę, że nie będzie to takie złe. Chodzi o poukładanie segregatorów i książek na półkach - wskazała kciukiem na siebie za mały regalik. - Musiałam tu posprzątać i ściągnąć je - przepraszam, czy się nie przesłyszałem? Ona musiała zrobić to sama? - A teraz mam sporo roboty i muszę się zająć wieżą, z którą tu przybyliśmy. Natomiast nie chcę, aby ktoś się zabił o te stosy - spojrzała na książki. - Wytrzyj je i poukładaj - poleciła. - A resztę możesz przesiedzieć bezczynnie. Piszesz się?
- Przecież znasz odpowiedź - powiedziałem. - W końcu to jest jedna z tych propozycji nie do odrzucenia - dodałem.
Przyjrzałem się stosowi książek. Trochę ich było - musiałem przyznać. - Ale mimo wszystko nie powinno mi to zajęć więcej niż 20 minut.
Bez zbędnego gadania zająłem się moją częścią pracy przy okazji przeglądając tytuły. Wszystkie wyglądały, jak typowe książki związane z pedagogiką. Zaczęło mnie zastanawiać czy one miały spełniać jakąś funkcję poza kurzeniem się i nadawaniu pokoju większej powagi. Nie sądziłem, aby komuś chciało się to czytać (chyba, że to ma być w ramach kary).
Niedługo później skończyłem i ułożyłem to wszystko na półkach.
Odwróciłem się i podszedłem do biurka.
Oooch... Teczki z danymi uczniów. Nie musiałem nawet widzieć dokładnie ich nazwisk, aby bezbłędnie odgadnąć, która jest moja. Oczywiście, że ta zawierająca najwięcej kartek i uwag dotyczących mojej skromnej osoby. Na moje szczęście podpisy były drobnym drukiem (szkoła chyba oszczędzała na tuszu) i trzeba było wytężyć wzrok, aby je przeczytać.
- Pomogę ci - zaoferowałem się biorąc teczkę, która niewątpliwie należała do mnie.
Wypadła z niej jakaś kartka. Zamierzałem się po nią schylić, ale zrobiła to pierwsza.
Podniosła ją i się przyjrzała, a potem zaczęła ją czytać.
Aha... Czyli to tyle po moim grzecznym wizerunku "porządnego obywatela", jak to się wcześniej określiłem, podczas wymyślania wymówki.
Przyjrzałem się. Na szczęście kartka nie miała żadnego zdjęcia, ani podpisu do kogo należała. Ufff.... Było blisko. Znalazłem za to raport z zajścia, podczas którego wysłałem nauczycielkę od biologii na trzy tygodniowe zwolnienie lekarskie.
Już niemalże o tym zapomniałem, więc czemu ta przeklęta kartka wypadła akurat w tym momencie...?
Nie dałem po sobie poznać i zachowywałem się, jakby treść dokumentu nie dotyczyła mnie w najmniejszym stopniu.
- Co za młodzież... - Westchnęła. - Jak można zrobić coś takiego?
- Też mnie to zastanawia - zacząłem jej potakiwać. - I jeszcze ta osoba wysłała nauczyciela od matematyki na dosyć długie zwolnienie lekarskie - przypomniało mi się.
Dziwnie było mówić o sobie w trzeciej osobie. Owszem, spodziewałem się, że prędzej czy później dowie się, że tym łagodnie mówiąc niegrzecznym uczniem nie jest nikt inny, tylko ja. Na razie jednak postanowiłem, aby trochę zaczekać, zanim się o tym dowie.
- Najwyraźniej praca tutaj z nim nie będzie zbyt łatwa - stwierdziła.
- W to nie wątpię - przyznałem. - Pozwól, że to włożę na swoje miejsce. W końcu to wypadło w mojej winy - łagodnie, aczkolwiek stanowczo wyjąłem jej kartkę z ręki pod jej czujnym spojrzeniem, jednocześnie pilnując się, aby nie zdradziły mnie zbędne emocje na mojej twarzy. - I potem pomogę ci z resztą.
- Nie musisz... Sama mogę się tym zająć - zaprotestowała, ale niezbyt ochoczo, ponieważ przebrnięcie przez wielkie stosu dokumentów mogłoby zająć dosyć długo jednej osobie.
- I tak nie miałbym co robić przez resztę lekcji - powiedziałem. - Nie sądzę, aby rozsądnym było chodzenie po korytarzach, jak gdyby nigdy nic podczas zajęć.
W międzyczasie włożyłem nieszczęsną kartkę na swoje miejsce i starannie zacząłem układać teczki.
- Masz w tym wprawę - zauważyła w pewnym momencie.
- Pomagałem pewnej znajomej w ogarnianiu jej papierów - przypomniało mi się. - Sama nie mogła sobie już z tym poradzić. Wtedy było o wiele ciężej. Tak przynajmniej z pięć razy - oceniłem. - Nie dało się nie osiągnąć pewnego poziomu wprawy przy takiej ilości dokumentów.
- A czym się zajmuje twoja znajoma? - Zainteresowała się.
- Zabezpieczeniami - powiedziałem. - W sumie wszystkim co jest związane z informatyką. Tak naprawdę to powinna chodzić do szkoły, ale stwierdziła, że jej się nie chce.
- Jest uczniem? - Zdziwiła się.
- Taak - przyznałem. - Ale niekoniecznie uczęszcza do szkoły - westchnąłem. - Znam ją, bo mieszkamy niedaleko siebie, ale jest nieco ciężka w obyciu - skrzywiłem się. - Nie uznaje w najmniejszym stopniu chodzenia do szkoły.
- Zaczyna mi się wydawać, że moja praca z chwili na chwilę staje się coraz trudniejsza.
- Będziesz miała wiele wyzwań - przyznałem. - Życzę powodzenia - dodałem odkładając kolejną teczkę na swoje miejsce.
Spojrzałem na zegar. Wyglądało na to, że lekcja się kończyła, my również w międzyczasie przebrnęliśmy przez 8,7/10 papierów.
- A właśnie... Przypomniało mi się. - Jeszcze nie miałem okazji poznać twojego imienia. Zdradzisz mi je może? - Uśmiechnąłem się.
- Aurora - powiedziała.
Niemalże nie otworzyłem szerzej oczu. Aurora? Niemalże niemożliwe... Nie mówcie mi, że ona była tą Aurorą z Forever Young. To niemożliwe, aby aż tak się zmieniła.
- To dosyć niespotykane imię - przyznałem.
Nie byłem w stanie ukryć uśmiechu pełnego tajemniczości. Taak. To było praktycznie niespotykane imię i wiedziałem tylko o jednej osobie, która takie nosiła.
- A twoje? - Spytała.
Moje oczy patrzyły się na przesuwającą wskazówkę zegara, jakby to miało przyspieszyć czas.
5...4...3...2...1!
Rozbrzmiał się głośny dźwięk dzwonka.
- Chyba już muszę iść - stwierdziłem z rozczarowaniem w głosie. - To do zobaczenia w przyszłości - rzuciłem na odchodne.
Otworzyłem drzwi. Poprawka: zamierzałem otworzyć drzwi. Dziwnym zrządzeniem losu "drewniane wrota, które dzieliły mnie od wolności" nie chciały za żadne skarby się otworzyć. Nieważne ile siły na poziomie ludzkiej w to włożyłem.
Otwórzcie się - błagałem w myślach. - Otwórzcie się... Otwórzcie się... Otwórzcie się...
Naparłem na nie jeszcze mocniej, ale drzwi jedynie zaskrzypiały, jakby zamierzały mi oznajmić "nie ma szans, abyśmy się dla ciebie otworzyły".
Uch... Mam problem. Duży. Naprawdę duży problem.
Czułem na sobie jej wzrok. Zdesperowany, ale to naprawdę mocno zdesperowany włożyłem jeszcze więcej siły w próbę otwarcia tych drzwi i...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz