I wyszło to tak, że jednak narobiłam sobie kłopotów przez jednego, nieposłusznego dzieciaka. Zawsze mogłabym przywołać łańcuchy i przedziurawić mężczyznę na wylot, ale co na to uczeń? W dodatku w agonalnych odruchach mogłabym mieć poderżnięte gardło, a nie daj petunio ten gość ma tutaj towarzystwo? Zapamiętaliby mnie? No cóż, byłam dość charakterystyczna, rzadko kiedy zdarzają się na tym padole takie ślicznotki jak ja.... no nie? Mnie się tak łatwo nie zapomina. I tym problem. Wolałam zatem stać spokojnie i czekać na dalszy rozwój wydarzeń, jakby mężczyzna i tak próbował mnie zabić to wpakowałabym mu łańcuchy w bebech, czy się to chłopcu podoba czy nie. Najwyżej później dorwałabym go i zmieniła jego wspomnienia dotyczące tej chwili. Ale co jeśli ucieknie i poleci na komisariat? Jeszcze tego by brakowało.. ja chciałam tylko iść do biblioteki, czy to takie złe?
W pewnym momencie mężczyzna po prostu mnie puścił i ruszył w stronę chłopca. To było sporo, dwa metry. Nie mógł się zerwać, próbować uciec? Myślał, że jestem aż tak bardzo beznadziejna i nie dam rady zwiać, zanim tamten zorientuje się co się dzieje? No dobra, już po ptokach. Uczeń leżał bezwładnie na bruku, a tamten po prostu go podniósł i przewiesił go sobie przez ramię. Ot tak. Co tam, ponad pięćdziesiąt kilo, przecież można to wziąć i jedną ręką podnieść. Nagle zrobiło mi się dziwnie. Będzie mnie atakował? Najprawdopodobniej chodziło o chłopca, więc ja stałam się niepotrzebna. Sama myśl o tym, że taki bawół się na mnie rzuci, była przerażająca. Jednak on po prostu sobie poszedł; prychnął na mnie znienacka i odszedł bez słowa. Stałam tak chwile skołowana, a potem usiadłam na jakieś skrzynce aby sobie odsapnąć i zebrać myśli. Szyja mi nie krwawiła, ale mimo to musiałam ją trochę rozmasować. Biedna, myślała, że już po niej. Byłam w obowiązku ją pocieszyć.
Gdy już moja szyja była spokojna, a myśli nie tańczyły mi jak szalone, postanowiłam zebrać wszystko do tak zwanej kupy i zacząć analizować sytuację. Chłopiec (za którego tak teoretycznie nie jestem odpowiedzialna) zniknął bez śladu porwany przez mężczyznę o niewiadomych zamiarach i niesie go do pewnego miejsca, gdzie przekaże go komuś innemu, bądź osobiście zrobi COŚ. Pytanie brzmi: czy powinnam iść i pomóc uczniowi? Nie to, że czułam się za niego odpowiedzialna. Nie miałabym wyrzutów, w dodatku nagle okazało się, że taki miły, uprzejmy i dobry chłopak ma nagle jakąś swoją drugą, ciemną stronę. Włazi tam gdzie nie trzeba i tylko sprowadza kłopoty. W dodatku dyrektorka mdleje na jego widok. Zapewne nie ma z nim dobrych wspomnień. Jest szkolnym chuliganem, czy raczej działa w ukryciu, udając dobrego i posłusznego człowieka? Tak czy siak coś mi mówiło, że jednak powinnam mu pomóc. Mogłoby to oznaczać jednak tarapaty: wiadomo kto go zabrał? Może w tej chwili jest przekazywany międzynarodowej mafii. Co takiego zrobił?
Wstałam i wiedziona jedynie intuicją, ruszyłam w stronę gdzie zniknął mężczyzna. Nie był w stanie mi uciec: drogę wskazywały mi wspomnienia zainteresowanych przechodniów. Osobnik ów przemieszczał się dość powoli, nieśpiesznie, aczkolwiek tylko w cieniu i dlatego moi pseudo-pomocnicy rejestrowali go tylko kątem oka. Ale to wystarczyło by go w końcu odnaleźć. Zdążyłam akurat w chwili, gdy wszedł do jakiegoś ciemniejszego zaułku i położył chłopca przed drzwiami, przy okazji wsuwając chłopcu jakąś kopertę do kurtki. Zastukał w drzwi kilkanaście razy, wygrywając jakiś zmyślny takt i drzwi otworzyły się, po czym młody został wciągnięty do środka, a porywacz otrzymał jakąś teczkę, najpewniej zapłatę. W każdym razie ulotnił się bardzo szybko. Drzwi zamknęły się, a ja mimochodem przemknęłam się i spojrzałam przez okno. Ale oczywiście zabite było deskami i gówno się dowiedziałam. Westchnęłam: może trzeba było przechwycić szkraba gdy jeszcze tamten go niósł?
Nagle drzwi poruszyły się, a ja w trybie ekspresyjnym wskoczyłam do kontenera. Co prawda w tej chwili czułam się tak, jakby ktoś właśnie zgwałcił moją duszę, no ale trudno, trzeba się poświęcić. Przynajmniej upodabniam się do otoczenia. Usłyszałam bardzo wyraźnie kroki, potem zamknięcie drzwi, odrobina ciszy. Potem znowu kroki, znowu cisza. Najwyraźniej ten ktoś chciał się upewnić, że na pewno nikt nie podgląda opuszczenia tego lokalu. Potem usłyszałam bieg i znowu ciszę. Odczekałam jeszcze chwilę, a potem wyjrzałam z kontenera. Pusto. No trudno, jeśli nie wyjdę w tym momencie, to i tak sprawa może być przegrana. Nie mam pojęcia kogo mam szukać we wspomnieniach przechodniów, więc jeśli nie teraz, to nigdy.
Wyszłam z uliczki po czym zaczęłam spokojnie iść z nieco zatroskaną miną. Miałam w końcu powody do trosk: byłam cała umorusana w bliżej nieokreślonych substancjach. Kimkolwiek jest i cokolwiek ten gnojek zrobił: zapłaci za proszek do prania. Rozejrzałam się i dostrzegłam mężczyznę, który niósł na plecach spory worek. Mógłby to być uczeń. W sumie to logiczne: porywacz przychodzi do punktu A. Z punktu A cel przenoszony jest do punktu B, dzięki temu porywacz nie jest w stanie odgadnąć gdzie aktualnie ofiara się znajduje i nie może donieść gdzie znajduje się główna siedziba mafii... czy tam czegoś. Jednakże: worek, serio? Mogli wymyślić coś bardziej błyskotliwego. A co jeśli to ktoś podstawiony? Z czymś, co ma wyglądać jak worek z uprowadzoną osobą, a tak naprawdę... a tak naprawdę mój cel jeszcze nie wyszedł z punktu A? Cholera. Albo to ja za bardzo kombinuję, albo faktycznie mogło tak być. Przecież porywacz, gdyby był donosicielem konkurencji, mógłby sobie zaczekać gdzieś i pójść za takim oczywistym przemytnikiem. Czy ten gość za bardzo nie obraca się na boki, nie ma potu na czole, nie boi się? Osoba wybrana do takiej roboty powinna być spokojna, opanowana, niezdradzająca położenia towaru. Ale z drugiej strony mógłby to też być on, w końcu ktoś mógłby dojść do takich samych wniosków jak ja i nie podejrzewać tego... ach, niech cię szlak wstrętny mózgu, do tej chwili wszystko wydawało się takie łatwe!
Podeszłam do rusztowania pobliskiego domu i rozejrzałam się za robotnikami. Nikogo nie było, mieli wolne albo pili w jakimś rowie. Sam słup znajdował się za zieloną siatką, w sumie nic pod nią nie było widać. Szybko wślizgnęłam się w szczelinę między siatką i podeszłam do wspomnianego słupa. Chciałam zdemaskować tego chama, jak on śmie kpić z mojej dedukcji i zmuszać mnie do podjęcia takich działań. Położyłam rękę na metalu, po czym zmieniłam go w łańcuch. Jednak przydatna umiejętność: każdy element rzeczywistości mógł zostać przemieniony, jednakże bezpowrotnie. Słup pozostanie łańcuchem, ci co będą ten wypadek badać domyślą się, że stało się tutaj coś dziwnego. Ale najprawdopodobniej ja już będę daleko.
Konstrukcja zachwiała się, pozbawiona nagle kluczowego elementu podporowego, po czym naparła na siatkę, która ustąpiła i cała konstrukcja poleciała w stronę idącego pseudo-przemytnika. Ludzie wrzasnęli i zaczęli uciekać, ale tamten nie miał już żadnych szans. No, chyba, że puściłby wór. Tak też uczynił, porzucił go na drodze i zaczął przerażony uciekać. Na szczęście dla zawartości, jutowy worek zaczął się turlać z powodu nierówności drogi i uniknął zderzenia z potencjalnym zagrożeniem, czyli śmiercionośnymi prętami. Gdyby tak się nie stało byłabym zmuszona do zmienienia wszystkiego w łańcuchy, ale skoro tak mi los sprzyja..
Podbiegłam do worka, rozwiązałam i wysypałam zawartość. Zwykłe kartofle. Co prawda zaskoczony mężczyzna zaczął się na mnie wydzierać, co ja sobie myślę i te sprawy, ale już mnie to nie interesowało. Uśmiechnęłam się trochę głupawo i szybko się stamtąd ulotniłam. Ciekawam, gdzie teraz jest konkretnie ten zawszony dzieciak. W punkcie A? A może już nie..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz