Obudziłem się w niezbyt ciekawej sytuacji. No... może była ciekawa.
Ruszyłem głową, aby się rozejrzeć, a wtedy moją skroń przeszył potworny
ból. Ręce wciąż miałem skrępowane (chociaż knebel na szczęście już
zniknął), więc uniosłem obie, aby jej dotknąć. Odkryłem na głowie
opatrunek. Nie mówcie, że ten ktoś był na tyle silny, by jednym ciosem zranić wilka, nawet w ludzkiej postaci byliśmy silniejsi od ludzi. Czysto teoretycznie oczywiście. Teraz przestało mi się to podobać. Owszem, domyślałem się, że nie jesteśmy jedynymi niecodziennymi istotkami w tym wielkim świecie, ale jakim cudem tutaj musiały się jakieś trafić.
Ostatecznie nie wiedziałem czy nazwać to ciekawą sytuacją, czy też może nieciekawą... W końcu niecodziennie budzisz się w otoczeniu iluś ludzi o posturze goryla, którzy nie wyglądają, jakby zamierzali ci dać cukierka tylko co najwyżej w mordę.
- Nie sądziłem, że tyle osób trzeba do upilnowania jednego chłopca - wyrwała mi się złośliwa uwaga.
Ostatnio coś przestawałem panować nad językiem... Mam nadzieję, że mi się za to prędzej czy później nie oberwie.
Na szczęście ci panowie, którzy zabrali mnie na przymusową darmową wycieczkę do bliżej nieokreślonego i nieznanego mi miejsca byli na tyle mili, aby nie spróbować mnie uciszyć siłą.
To było dziwne... Skoro mnie gdzieś zabrali... No, nie powinni mieć do mnie jakieś sprawy?
Westchnąłem cichutko, ale i tak nikt nie zwracał zbytnio uwagi na moje reakcje.
Chciałem już wstać i pozwiedzać miejsce, ale któryś z nich warknął:
- Siedzieć! - To był drugi "goryl" od drzwi w lewym drzewie.
Super. Dlaczego tylko nie dali jakiegoś sudoku, żebym nie nudził się przez czas oczekiwania. Albo lepiej... Jakieś gry. Przecież czekanie i nic nie robienie potrafią być bardzo wyczerpujące psychicznie.
Po kilku, kilkunastu minutach zacząłem zatapiać się w swoje myśli. Owszem, mogłem zachować stałą czujność, ale gdyby zamierzali by mi coś zrobić zrobiliby to na początku.
Poza tym... Kto wie, może doprowadzi mnie to do osiągnięcia swojego celu.
Nagle przypomniało mi się. Siatka z dokumentami...
Rozejrzałem się gorączkowo.
Zniknęła.
Miałem ochotę jęknąć. Nie dość, że mnie porywają to jeszcze straciłem dotychczasowe poszlaki co do tajemniczej postaci Jego. Po prostu gorzej być już nie mogło. Poświęciłem tyle czasu i wysiłku by zdobyć każdą z informacji na temat miejsc w którym na niego natrafiłem, a większość z tego prowadziło donikąd bądź jakiś organizacji terrorystycznych, ale ostatecznie nie mających związku z jego osobą lub po prostu wykonującą dane zlecenie.
Nie sądziłem, że wpakuję się przez to w coś takiego. Owszem, mogłem poprosić Rin o informacje, ale wyjątkowo zależało mi na tym, aby ona nie wiedziała, także ostatecznie obróciło się to przeciwko mnie.
A teraz byłem zdany na siebie... Ach, zapomniałem o Aurorze, ale nie liczyłem od niej na zbyt wiele. Inaczej pewnie, by wkroczyła do akcji, kiedy "przypadkowy uczeń" nie mógł zobaczyć jej mocy co oznaczało tyle, że albo zostawiła mnie na pastwę losu, albo najzwyczajniej zgubiła - to drugie moim zdaniem było akurat całkiem możliwe.
Nagle drzwi się otworzyły.
Wow. Odmiana. To jest już coś. Może teraz zaproszą mnie na pogawędkę z herbatką? Osobiście wolałbym kawę, ale nie będę narzekał cokolwiek, by mi nie dali, ponieważ już dawno zaschło mi w gardle.
Mężczyzna, który wszedł był wysoki. Miał niebieskie oczy i lekko przydługie brązowe włosy, które były matowe. Miał na sobie proste ubranie. Pozornie nie wydawał się nikim wielkim, albo na takiego starał się wyglądać.
Moją uwagę przyciągnęła mała dziewczynka, która za nim weszła. Miała białe włosy i zielone oczy, a przy tym niespotykaną wśród ludzi urodę. Zastanawiało mnie ile mogła mieć lat. Trudno było zgadnąć przy takim wyglądzie. Mogła zarówno chodzić do podstawówki, jak i do liceum. Co było ciekawsze... Z jakiegoś powodu miała szalik. Owszem, na zewnątrz jest zimno, ale szalik w pomieszczeniu?
Dziewczyna się rozejrzała po pokoju, a kiedy jej wzrok utkwił we mnie na jej wargach pojawił się cień uśmiechu.
Wywoływała większe wrażenie niż ten mężczyzna. Takie trochę nieludzkie...
- Można wiedzieć skąd to masz? - Facet rzucił przede mnie moją siatkę.
W środku były te same dokumenty...
Tylko bez pendrive'a - nagle zdałem sobie sprawę zaskoczony.
Próbowałem sobie przypomnieć scenę, jak oberwałem (nie, nie było to zbyt przyjemne) i skojarzyło mi się, że musiał on wypaść z siatki, kiedy pozbawili mnie przytomności.
Oby tylko tam leżał, albo Aurora go zabrała... Tam były bardzo ważne dane.
Milczałem patrząc się na to.
- Miałem jedynie to komuś przekazać - powiedziałem w końcu.
- Dzieciaku, czy ty masz pojęcie co to jest? - Spojrzał na mnie pogardliwie.
- Nie - kolejne kłamstwo. - Tak, jak powiedziałem wcześniej miałem to jedynie komuś przekazać.
- Komu?
- Nie wiem - odparłem.
Oberwałem porządnym ciosem w splot słoneczny. Oni nie żartowali.. To faktycznie naprawdę bolało i daleko było poza poziomem straszenia, jakiegoś dzieciaka, który im podpadł. Musieli być bardzo zdesperowani.
- Naprawdę nie wiem - powiedziałem. - Zapłata była duża, a ja potrzebowałem pieniędzy, więc nie wnikałem - rozwinąłem moją wcześniejszą wypowiedź. - Miałem się spotkać z kimś w umówionym miejscu i to przekazać - mój wzrok przyciągnął zegar. - Ale jest już po czasie.
Hmm... To kłamstwo brzmiało całkiem wiarygodnie, więc uznałem, że w nie uwierzą. Oby.
Czy uwierzyli czy nie... Ostatecznie się tego nie dowiedziałem, ponieważ on tego nie skomentował. Tylko wyszedł zostawiając tą dziewczynę w tym miejscu.
Nie wiedziałem co powiedzieć, więc w końcu pomyślałem, że szczerze zapytam o nurtującą mnie rzecz:
- Po co nosisz ten szalik w środku?
Wiem, mądre pytanie, co nie? Nie, dlaczego zostałem porwany? Co mnie dalej czeka? Czy coś w tym rodzaju. Tylko... "Po co nosisz ten szalik w środku?"., Ooo... W sumie takiej sytuacji dobre byłoby też pytanie "Kim ty jesteś?"
wtorek, 30 grudnia 2014
poniedziałek, 29 grudnia 2014
(Dzielnica Mroku) Od Aurory
I wyszło to tak, że jednak narobiłam sobie kłopotów przez jednego, nieposłusznego dzieciaka. Zawsze mogłabym przywołać łańcuchy i przedziurawić mężczyznę na wylot, ale co na to uczeń? W dodatku w agonalnych odruchach mogłabym mieć poderżnięte gardło, a nie daj petunio ten gość ma tutaj towarzystwo? Zapamiętaliby mnie? No cóż, byłam dość charakterystyczna, rzadko kiedy zdarzają się na tym padole takie ślicznotki jak ja.... no nie? Mnie się tak łatwo nie zapomina. I tym problem. Wolałam zatem stać spokojnie i czekać na dalszy rozwój wydarzeń, jakby mężczyzna i tak próbował mnie zabić to wpakowałabym mu łańcuchy w bebech, czy się to chłopcu podoba czy nie. Najwyżej później dorwałabym go i zmieniła jego wspomnienia dotyczące tej chwili. Ale co jeśli ucieknie i poleci na komisariat? Jeszcze tego by brakowało.. ja chciałam tylko iść do biblioteki, czy to takie złe?
W pewnym momencie mężczyzna po prostu mnie puścił i ruszył w stronę chłopca. To było sporo, dwa metry. Nie mógł się zerwać, próbować uciec? Myślał, że jestem aż tak bardzo beznadziejna i nie dam rady zwiać, zanim tamten zorientuje się co się dzieje? No dobra, już po ptokach. Uczeń leżał bezwładnie na bruku, a tamten po prostu go podniósł i przewiesił go sobie przez ramię. Ot tak. Co tam, ponad pięćdziesiąt kilo, przecież można to wziąć i jedną ręką podnieść. Nagle zrobiło mi się dziwnie. Będzie mnie atakował? Najprawdopodobniej chodziło o chłopca, więc ja stałam się niepotrzebna. Sama myśl o tym, że taki bawół się na mnie rzuci, była przerażająca. Jednak on po prostu sobie poszedł; prychnął na mnie znienacka i odszedł bez słowa. Stałam tak chwile skołowana, a potem usiadłam na jakieś skrzynce aby sobie odsapnąć i zebrać myśli. Szyja mi nie krwawiła, ale mimo to musiałam ją trochę rozmasować. Biedna, myślała, że już po niej. Byłam w obowiązku ją pocieszyć.
Gdy już moja szyja była spokojna, a myśli nie tańczyły mi jak szalone, postanowiłam zebrać wszystko do tak zwanej kupy i zacząć analizować sytuację. Chłopiec (za którego tak teoretycznie nie jestem odpowiedzialna) zniknął bez śladu porwany przez mężczyznę o niewiadomych zamiarach i niesie go do pewnego miejsca, gdzie przekaże go komuś innemu, bądź osobiście zrobi COŚ. Pytanie brzmi: czy powinnam iść i pomóc uczniowi? Nie to, że czułam się za niego odpowiedzialna. Nie miałabym wyrzutów, w dodatku nagle okazało się, że taki miły, uprzejmy i dobry chłopak ma nagle jakąś swoją drugą, ciemną stronę. Włazi tam gdzie nie trzeba i tylko sprowadza kłopoty. W dodatku dyrektorka mdleje na jego widok. Zapewne nie ma z nim dobrych wspomnień. Jest szkolnym chuliganem, czy raczej działa w ukryciu, udając dobrego i posłusznego człowieka? Tak czy siak coś mi mówiło, że jednak powinnam mu pomóc. Mogłoby to oznaczać jednak tarapaty: wiadomo kto go zabrał? Może w tej chwili jest przekazywany międzynarodowej mafii. Co takiego zrobił?
Wstałam i wiedziona jedynie intuicją, ruszyłam w stronę gdzie zniknął mężczyzna. Nie był w stanie mi uciec: drogę wskazywały mi wspomnienia zainteresowanych przechodniów. Osobnik ów przemieszczał się dość powoli, nieśpiesznie, aczkolwiek tylko w cieniu i dlatego moi pseudo-pomocnicy rejestrowali go tylko kątem oka. Ale to wystarczyło by go w końcu odnaleźć. Zdążyłam akurat w chwili, gdy wszedł do jakiegoś ciemniejszego zaułku i położył chłopca przed drzwiami, przy okazji wsuwając chłopcu jakąś kopertę do kurtki. Zastukał w drzwi kilkanaście razy, wygrywając jakiś zmyślny takt i drzwi otworzyły się, po czym młody został wciągnięty do środka, a porywacz otrzymał jakąś teczkę, najpewniej zapłatę. W każdym razie ulotnił się bardzo szybko. Drzwi zamknęły się, a ja mimochodem przemknęłam się i spojrzałam przez okno. Ale oczywiście zabite było deskami i gówno się dowiedziałam. Westchnęłam: może trzeba było przechwycić szkraba gdy jeszcze tamten go niósł?
Nagle drzwi poruszyły się, a ja w trybie ekspresyjnym wskoczyłam do kontenera. Co prawda w tej chwili czułam się tak, jakby ktoś właśnie zgwałcił moją duszę, no ale trudno, trzeba się poświęcić. Przynajmniej upodabniam się do otoczenia. Usłyszałam bardzo wyraźnie kroki, potem zamknięcie drzwi, odrobina ciszy. Potem znowu kroki, znowu cisza. Najwyraźniej ten ktoś chciał się upewnić, że na pewno nikt nie podgląda opuszczenia tego lokalu. Potem usłyszałam bieg i znowu ciszę. Odczekałam jeszcze chwilę, a potem wyjrzałam z kontenera. Pusto. No trudno, jeśli nie wyjdę w tym momencie, to i tak sprawa może być przegrana. Nie mam pojęcia kogo mam szukać we wspomnieniach przechodniów, więc jeśli nie teraz, to nigdy.
Wyszłam z uliczki po czym zaczęłam spokojnie iść z nieco zatroskaną miną. Miałam w końcu powody do trosk: byłam cała umorusana w bliżej nieokreślonych substancjach. Kimkolwiek jest i cokolwiek ten gnojek zrobił: zapłaci za proszek do prania. Rozejrzałam się i dostrzegłam mężczyznę, który niósł na plecach spory worek. Mógłby to być uczeń. W sumie to logiczne: porywacz przychodzi do punktu A. Z punktu A cel przenoszony jest do punktu B, dzięki temu porywacz nie jest w stanie odgadnąć gdzie aktualnie ofiara się znajduje i nie może donieść gdzie znajduje się główna siedziba mafii... czy tam czegoś. Jednakże: worek, serio? Mogli wymyślić coś bardziej błyskotliwego. A co jeśli to ktoś podstawiony? Z czymś, co ma wyglądać jak worek z uprowadzoną osobą, a tak naprawdę... a tak naprawdę mój cel jeszcze nie wyszedł z punktu A? Cholera. Albo to ja za bardzo kombinuję, albo faktycznie mogło tak być. Przecież porywacz, gdyby był donosicielem konkurencji, mógłby sobie zaczekać gdzieś i pójść za takim oczywistym przemytnikiem. Czy ten gość za bardzo nie obraca się na boki, nie ma potu na czole, nie boi się? Osoba wybrana do takiej roboty powinna być spokojna, opanowana, niezdradzająca położenia towaru. Ale z drugiej strony mógłby to też być on, w końcu ktoś mógłby dojść do takich samych wniosków jak ja i nie podejrzewać tego... ach, niech cię szlak wstrętny mózgu, do tej chwili wszystko wydawało się takie łatwe!
Podeszłam do rusztowania pobliskiego domu i rozejrzałam się za robotnikami. Nikogo nie było, mieli wolne albo pili w jakimś rowie. Sam słup znajdował się za zieloną siatką, w sumie nic pod nią nie było widać. Szybko wślizgnęłam się w szczelinę między siatką i podeszłam do wspomnianego słupa. Chciałam zdemaskować tego chama, jak on śmie kpić z mojej dedukcji i zmuszać mnie do podjęcia takich działań. Położyłam rękę na metalu, po czym zmieniłam go w łańcuch. Jednak przydatna umiejętność: każdy element rzeczywistości mógł zostać przemieniony, jednakże bezpowrotnie. Słup pozostanie łańcuchem, ci co będą ten wypadek badać domyślą się, że stało się tutaj coś dziwnego. Ale najprawdopodobniej ja już będę daleko.
Konstrukcja zachwiała się, pozbawiona nagle kluczowego elementu podporowego, po czym naparła na siatkę, która ustąpiła i cała konstrukcja poleciała w stronę idącego pseudo-przemytnika. Ludzie wrzasnęli i zaczęli uciekać, ale tamten nie miał już żadnych szans. No, chyba, że puściłby wór. Tak też uczynił, porzucił go na drodze i zaczął przerażony uciekać. Na szczęście dla zawartości, jutowy worek zaczął się turlać z powodu nierówności drogi i uniknął zderzenia z potencjalnym zagrożeniem, czyli śmiercionośnymi prętami. Gdyby tak się nie stało byłabym zmuszona do zmienienia wszystkiego w łańcuchy, ale skoro tak mi los sprzyja..
Podbiegłam do worka, rozwiązałam i wysypałam zawartość. Zwykłe kartofle. Co prawda zaskoczony mężczyzna zaczął się na mnie wydzierać, co ja sobie myślę i te sprawy, ale już mnie to nie interesowało. Uśmiechnęłam się trochę głupawo i szybko się stamtąd ulotniłam. Ciekawam, gdzie teraz jest konkretnie ten zawszony dzieciak. W punkcie A? A może już nie..
W pewnym momencie mężczyzna po prostu mnie puścił i ruszył w stronę chłopca. To było sporo, dwa metry. Nie mógł się zerwać, próbować uciec? Myślał, że jestem aż tak bardzo beznadziejna i nie dam rady zwiać, zanim tamten zorientuje się co się dzieje? No dobra, już po ptokach. Uczeń leżał bezwładnie na bruku, a tamten po prostu go podniósł i przewiesił go sobie przez ramię. Ot tak. Co tam, ponad pięćdziesiąt kilo, przecież można to wziąć i jedną ręką podnieść. Nagle zrobiło mi się dziwnie. Będzie mnie atakował? Najprawdopodobniej chodziło o chłopca, więc ja stałam się niepotrzebna. Sama myśl o tym, że taki bawół się na mnie rzuci, była przerażająca. Jednak on po prostu sobie poszedł; prychnął na mnie znienacka i odszedł bez słowa. Stałam tak chwile skołowana, a potem usiadłam na jakieś skrzynce aby sobie odsapnąć i zebrać myśli. Szyja mi nie krwawiła, ale mimo to musiałam ją trochę rozmasować. Biedna, myślała, że już po niej. Byłam w obowiązku ją pocieszyć.
Gdy już moja szyja była spokojna, a myśli nie tańczyły mi jak szalone, postanowiłam zebrać wszystko do tak zwanej kupy i zacząć analizować sytuację. Chłopiec (za którego tak teoretycznie nie jestem odpowiedzialna) zniknął bez śladu porwany przez mężczyznę o niewiadomych zamiarach i niesie go do pewnego miejsca, gdzie przekaże go komuś innemu, bądź osobiście zrobi COŚ. Pytanie brzmi: czy powinnam iść i pomóc uczniowi? Nie to, że czułam się za niego odpowiedzialna. Nie miałabym wyrzutów, w dodatku nagle okazało się, że taki miły, uprzejmy i dobry chłopak ma nagle jakąś swoją drugą, ciemną stronę. Włazi tam gdzie nie trzeba i tylko sprowadza kłopoty. W dodatku dyrektorka mdleje na jego widok. Zapewne nie ma z nim dobrych wspomnień. Jest szkolnym chuliganem, czy raczej działa w ukryciu, udając dobrego i posłusznego człowieka? Tak czy siak coś mi mówiło, że jednak powinnam mu pomóc. Mogłoby to oznaczać jednak tarapaty: wiadomo kto go zabrał? Może w tej chwili jest przekazywany międzynarodowej mafii. Co takiego zrobił?
Wstałam i wiedziona jedynie intuicją, ruszyłam w stronę gdzie zniknął mężczyzna. Nie był w stanie mi uciec: drogę wskazywały mi wspomnienia zainteresowanych przechodniów. Osobnik ów przemieszczał się dość powoli, nieśpiesznie, aczkolwiek tylko w cieniu i dlatego moi pseudo-pomocnicy rejestrowali go tylko kątem oka. Ale to wystarczyło by go w końcu odnaleźć. Zdążyłam akurat w chwili, gdy wszedł do jakiegoś ciemniejszego zaułku i położył chłopca przed drzwiami, przy okazji wsuwając chłopcu jakąś kopertę do kurtki. Zastukał w drzwi kilkanaście razy, wygrywając jakiś zmyślny takt i drzwi otworzyły się, po czym młody został wciągnięty do środka, a porywacz otrzymał jakąś teczkę, najpewniej zapłatę. W każdym razie ulotnił się bardzo szybko. Drzwi zamknęły się, a ja mimochodem przemknęłam się i spojrzałam przez okno. Ale oczywiście zabite było deskami i gówno się dowiedziałam. Westchnęłam: może trzeba było przechwycić szkraba gdy jeszcze tamten go niósł?
Nagle drzwi poruszyły się, a ja w trybie ekspresyjnym wskoczyłam do kontenera. Co prawda w tej chwili czułam się tak, jakby ktoś właśnie zgwałcił moją duszę, no ale trudno, trzeba się poświęcić. Przynajmniej upodabniam się do otoczenia. Usłyszałam bardzo wyraźnie kroki, potem zamknięcie drzwi, odrobina ciszy. Potem znowu kroki, znowu cisza. Najwyraźniej ten ktoś chciał się upewnić, że na pewno nikt nie podgląda opuszczenia tego lokalu. Potem usłyszałam bieg i znowu ciszę. Odczekałam jeszcze chwilę, a potem wyjrzałam z kontenera. Pusto. No trudno, jeśli nie wyjdę w tym momencie, to i tak sprawa może być przegrana. Nie mam pojęcia kogo mam szukać we wspomnieniach przechodniów, więc jeśli nie teraz, to nigdy.
Wyszłam z uliczki po czym zaczęłam spokojnie iść z nieco zatroskaną miną. Miałam w końcu powody do trosk: byłam cała umorusana w bliżej nieokreślonych substancjach. Kimkolwiek jest i cokolwiek ten gnojek zrobił: zapłaci za proszek do prania. Rozejrzałam się i dostrzegłam mężczyznę, który niósł na plecach spory worek. Mógłby to być uczeń. W sumie to logiczne: porywacz przychodzi do punktu A. Z punktu A cel przenoszony jest do punktu B, dzięki temu porywacz nie jest w stanie odgadnąć gdzie aktualnie ofiara się znajduje i nie może donieść gdzie znajduje się główna siedziba mafii... czy tam czegoś. Jednakże: worek, serio? Mogli wymyślić coś bardziej błyskotliwego. A co jeśli to ktoś podstawiony? Z czymś, co ma wyglądać jak worek z uprowadzoną osobą, a tak naprawdę... a tak naprawdę mój cel jeszcze nie wyszedł z punktu A? Cholera. Albo to ja za bardzo kombinuję, albo faktycznie mogło tak być. Przecież porywacz, gdyby był donosicielem konkurencji, mógłby sobie zaczekać gdzieś i pójść za takim oczywistym przemytnikiem. Czy ten gość za bardzo nie obraca się na boki, nie ma potu na czole, nie boi się? Osoba wybrana do takiej roboty powinna być spokojna, opanowana, niezdradzająca położenia towaru. Ale z drugiej strony mógłby to też być on, w końcu ktoś mógłby dojść do takich samych wniosków jak ja i nie podejrzewać tego... ach, niech cię szlak wstrętny mózgu, do tej chwili wszystko wydawało się takie łatwe!
Podeszłam do rusztowania pobliskiego domu i rozejrzałam się za robotnikami. Nikogo nie było, mieli wolne albo pili w jakimś rowie. Sam słup znajdował się za zieloną siatką, w sumie nic pod nią nie było widać. Szybko wślizgnęłam się w szczelinę między siatką i podeszłam do wspomnianego słupa. Chciałam zdemaskować tego chama, jak on śmie kpić z mojej dedukcji i zmuszać mnie do podjęcia takich działań. Położyłam rękę na metalu, po czym zmieniłam go w łańcuch. Jednak przydatna umiejętność: każdy element rzeczywistości mógł zostać przemieniony, jednakże bezpowrotnie. Słup pozostanie łańcuchem, ci co będą ten wypadek badać domyślą się, że stało się tutaj coś dziwnego. Ale najprawdopodobniej ja już będę daleko.
Konstrukcja zachwiała się, pozbawiona nagle kluczowego elementu podporowego, po czym naparła na siatkę, która ustąpiła i cała konstrukcja poleciała w stronę idącego pseudo-przemytnika. Ludzie wrzasnęli i zaczęli uciekać, ale tamten nie miał już żadnych szans. No, chyba, że puściłby wór. Tak też uczynił, porzucił go na drodze i zaczął przerażony uciekać. Na szczęście dla zawartości, jutowy worek zaczął się turlać z powodu nierówności drogi i uniknął zderzenia z potencjalnym zagrożeniem, czyli śmiercionośnymi prętami. Gdyby tak się nie stało byłabym zmuszona do zmienienia wszystkiego w łańcuchy, ale skoro tak mi los sprzyja..
Podbiegłam do worka, rozwiązałam i wysypałam zawartość. Zwykłe kartofle. Co prawda zaskoczony mężczyzna zaczął się na mnie wydzierać, co ja sobie myślę i te sprawy, ale już mnie to nie interesowało. Uśmiechnęłam się trochę głupawo i szybko się stamtąd ulotniłam. Ciekawam, gdzie teraz jest konkretnie ten zawszony dzieciak. W punkcie A? A może już nie..
(Dzielnica Mroku) od Akatsukiego
Kiedy dotarłem do mniej przyjemnych dzielnic. Naprawdę jej nie lubiłem, chociaż nie bałem się tutaj przebywać. Ciągle czułem na swoich plechach wzrok, chociaż tutaj... To niekoniecznie było nieuzasadnione wrażenie.
Spokojnym krokiem minąłem wszystkich mniej przyjemnych typków i starałem się nie zwracać uwagi na mniej przyjemne zapachy. Dziwiło mnie, że tacy tutaj przetrwali. Nawet nie potrafili odpowiednio ukryć broni. To jak ja sobie poradziłem z ukryciem czegoś takiego w mundurku szkolnym to oni tym bardziej nie powinni mieć problemu.
Gdybym nie musiał to bym najchętniej tutaj nie przychodzić, ale wyjątkowo to ode mnie zależało. Niestety. Nie byłem Rin. Nie potrafiłem się dowiedzieć wszystkiego co chcę bez wychodzenia z domu (chociaż jej to akurat ostatecznie zaszkodziło..)
Najważniejsze było to, aby nie okazać, że czuje się niekomfortowo, bo ci tutaj byli szczególnie wyczuleni na słabości i nie wahali się tego wykorzystać. Dobrze było też iść pewnym krokiem, jakby się szło do konkretnego celu i nie interesowało ciebie nic innego. Pozornie nie rozglądając się wokół siebie, ale zachowując czujność. Początkowo nie wychodziło mi to idealnie, ale miałem już w tym praktykę.
Podobnie było z każdym innym zmysłem, który był (no może oprócz nosa o ile nie chciało się tutaj skonać).
- Co ty taka porządna kobitka robi sama, hm? - Usłyszałem w pewnym momencie coś co nie pasowało do tego miejsca. - Nie boisz się, że ktoś może cię porwać, czy coś?
"Porządna kobitka" hmmm... to nie było miejsce w którym można było takie znaleźć. Błyskawicznie się ukryłem. Coś było nie tak, a cokolwiek miało się tutaj za chwilę stać ja nie chciałem być na celowniku.
- A skąd - usłyszałem spokojną odpowiedź.
Od razu rozpoznałem ten głos. Bezgłośnie zakląłem. Aurora. Teraz to mogłem się spodziewać problemów.
Jednocześnie cel spotkania był tuż przede mną w następnej uliczce.
Albo jej pomogę albo spotkam się z tym kim miałem.
Ostatecznie druga opcja wygrała. Wybacz Auroś, ale jestem pewien, że sama sobie doskonale poradzisz, a ja nie mogę się spóźnić, jeśli chcę to dostać.
Szybkim krokiem ruszyłem w stronę umówionego miejsca.
- Masz to? - Zapytałem się tylko jakiegoś faceta.
Odpowiedziało mi kiwnięcie głowy.
Zabrałem reklamówkę i oddaliliśmy się od siebie.
Odetchnąłem z ulgą. Jedną rzecz mam już z głowy.
Aaaa... Racja, nie mogę jeszcze zapomnieć o Aurorze.
Doprawdy po co się ona pakowała w ostatnie miejsce, gdzie powinna być, jeśli nie chciała mieć kłopotów.
Niczym cień zacząłem przenikać przez uliczki. Aurora w międzyczasie musiała pozbyć się natręta, ponieważ kręciła się po uliczkach, jakby szukała drogi.
Naprawdę mogła wybrać sobie inne miejsce na śledzenie mnie...
Niemalże nie jęknąłem załamany tym co robiła. Naprawdę chciała wpędzić się w takie kłopoty.
Jeszcze w oddali zobaczyłem grupę z wytatuowanymi tatuażami o znanej tutaj sygnaturze. Kłopoty. Ten gang miał naprawdę kiepską reputację, jeśli ją zauważą to na pewno jej nie zignorują, a ona zapewne o nich nie wie, bo to nie jest coś o czym powiedzą w wiadomościach, więc raczej o tym nie wie i wątpię, aby wpadła na genialny pomysł uniknięcia ich za wszelką cenę.
Mogłem ją tutaj zostawić. Z drugiej strony zawsze może coś pójść nie tak, a ona już wystarczająco namieszała.
Patrzyłem, jak Aurora oraz grupa kilku mężczyzn i kobiet zbliżają się do siebie.
Czy ona doprawdy nie pomyślała, że to jest dziwne, iż ulice nagle zupełnie się opróżniły?
Nie zauważyła, że coś jest nie tak..?
Zakląłem już po raz kolejny i szybkim krokiem przemieściłem się wśród cieni, aby zajść ją do tyłu.
Zakryłem jej usta dłonią, a ona zaczęła panikować. Zaskoczyłem ją trochę? Może.
- Siedź cicho - powiedziałem. - Nie wrzesz, nie wyrywaj się - dodałem.
Kiwnęła głową. Już była całkowicie opanowana.
To była głupota z powodu braku instynktu samozachowawczego, niewiedzy iż mogą tu być inne istoty nadnaturalne niż my z FY czy zwyczajnej pewności swoich umiejętności. Wolałem w to nie wnikać.
Poczekałem, aż oni przejdą i ją puściłem.
- Nie powinnaś tutaj przychodzić - stwierdziłem prosto z mostu.
- Ciekawe od kogo to słyszę - usłyszałem z jej ust odpowiedź.
- Nieważne - zignorowałem jej ton żądający ode mnie wyjaśnień. - Najlepiej wyjdź stąd zanim coś ci się stanie i zapomnij, że mnie tu widziałaś. Nigdy tutaj też nie byłaś.
Wątpiłem, aby to na nią podziałało, ale przecież musiałem traktować, ją jak normalnego człowieka, a przynajmniej tak się przy niej zachowywać, jakbym ja i ona byli ludźmi. W końcu według niej my się nie znamy.
- Chyba śnisz - zareagowała obruszona. - Masz mi natychmiast wyjaśnić co się tutaj dzieje! Pomyśleć, że znalazłam porządnego chłopca w takim miejscu - nagle jej wzrok przyciągnęła reklamówka. - I co ty niby tam masz?!
- Coś czym nie powinnaś się interesować - odparłem spokojnie.
- Przestań sobie stroić żarty - wyciągnęła po nią rękę. - Pewnie masz tam jakieś narkotyki.
Cofnąłem się kilka kroków w tył unikając odebrania swojej własności.
- I jeszcze broń, która zniszczy świat - wyrwało mi się lekko drwiącym i żartobliwym tonem. - To nie jest dobre miejsce na taką rozmowę - wyjrzałem za róg budynku. - Jeśli nie chcesz ściągnąć całej miejscowej ludności, która zapewniam ciebie, że nie zajmuje się na co dzień podlewaniem kwiatków i innymi czynnościami zwykłych osób to po prostu chodź za mną - poprosiłem. - Powinienem ciebie zostawić tutaj, ale skoro przeszłaś tyle za mną to chodź - westchnąłem. - I tak już się zająłem tym co miałem tutaj zrobić, więc zamierzam stąd iść.
Wykorzystała chwilę mojej nieuwagi, aby odebrać mi reklamówkę.
Westchnąłem po raz kolejny, jak zaczęła przeglądać jej zawartość. Nie jesteśmy w szkole, więc czysto teoretycznie nie powinna rekwirować moich rzeczy.
- Zadowolona? - Zapytałem.
Oddała mi torebkę, a ja do niej zajrzałem.
- Jedyne co tutaj znajdziesz to papiery i karta pamięci - powiedziałem. - Czyli nic za co mogłabyś mnie posądzić o branie narkotyków lub bycie dilerem - nietrudno było się domyśleć co zaczynała myśleć na mój temat.
- Co jest na tej karcie pamięci? - Drążyła temat. - Chciałabym też przejrzeć te dokumenty - dodała.
- Czemu pani zajmuje się czymś, co panią Aurorą nie powinno obchodzić - miałem uprzejmy głos, ale byłem pewien, że jeśli ta dyskusja się przeciągnie to prędzej czy później naprawdę mnie zirytuje. - To są rzeczy prywatne - odparłem. - W świetle prawa nie może pani nic zrobić, aby mi to odebrać.
- I tak się tego dowiem - usłyszałem ciche mruknięcie.
Zignorowałem je, ponieważ nie powinno być zrozumiale dla ludzkich uszu i nic nie odpowiedziałem, ani tym bardziej nie zareagowałem.
- Po prostu chodź - poprosiłem raz jeszcze wyglądając za róg. - Już się pojawili pierwsi mieszkańcy - jęknąłem. - A tak bardzo nie chciałem mieć problemów.
Wątpiłem, aby miała poczucie winy, że mi właśnie utrudniła życie. Raczej pewnie utwierdzała się w przekonaniu, że złapała ucznia szkoły zrywającego się ze szkoły i prowadzącego nielegalną działalność.
Nagle od tyłu zaszedł nas jakiś mężczyzna? Jakim cudem go nie zauważyłem? Miałem nadzieję, że było to dlatego, iż za bardzo pochłonęła mnie rozmowa z nią.
Przystawił do jej szyi broń, a ja zbladłem.
Fantastycznie. Brawo Aurora. Naprawdę musiałaś się tak upierać? Co teraz z tego masz? KŁOPOTY. Tak się kończy niesłuchanie innych. Ciekawe co teraz zamierzałaś zrobić, jednocześnie zachowując pozory normalności, skoro według niej jestem człowiekiem.
- Nie chciałbyś przypadkiem pójść z nami? - Zapytał.
- Nie odmówiłbym takiej propozycji nie do odrzucenia - odparłem spokojnie. - Ale powinniście ją zostawić. Przecież już wam nie ucieknę - dodałem.
Okey. Teraz musiałem obmyślić plan działania, a w głowie pustka. Nawet nie miałem pojęcia, jaki on mógł mieć motyw, jednak wydawał się zupełnie inny od zwyczajnej ludzkości.
Ubrany był porządnie w długie ciemne ubranie. Nie wykonywał zbędnych ruchów i czuł się całkowicie pewny siebie. Miałem dziwne wrażenie, że miał do tego powód. Podsumowując: nie byłem przypadkowym celem, który nawinął mu się pod rękę.
- Ręce za siebie - rozkazał.
Posłusznie wykonałem jego polecenie. Aurora również nic na razie nie postanowiła zrobić co było nadnaturalne bądź zwracające uwagę.
Złapał mnie za nadgarstek u lewej ręki i chwilę później prawej. Niestety boleśnie mi je ścisnął, kiedy zakładał mi kajdanki.
Muszę przyznać, że miał trochę siły, ponieważ to bolało.
Skrzywiłem się i jęknąłem, niby z bólu chcąc zachować lepsze pozory.
Chwilę knebel wylądował w moich ustach.
Brawo Aurora. No po prostu lepiej być nie może, a ja jeszcze muszę zgrywać przerażonego i bezsilnego ucznia w takiej sytuacji, a ty pewnie za mną pójdziesz nawet, jeśli ciebie tutaj wypuszczą co uniemożliwia użycie mocy o ile wciąż chcę ciągnąć tę grę. Skoro już zaszedłem tak daleko nie zamierzałem się z tego wycofywać.
Cofnąłem się o krok wciąż mając przerażenie w oczach, a on wymierzył mi mocny cios w tył głowy.
Nie mogłem tego przy niej uniknąć. Jeszcze nie... Odwróciłem jedynie głowę odruchowo po to, aby nie uszkodził mojej twarzy z jego nadludzką siłą.
Zaczynałem już wątpić w to, że on jest człowiekiem z tą siłą. Gorzej... Zaczynałem tracić przytomność. Cios był całkiem mocny.
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem było to, jak tracę grunt przed stopami i przede mną pojawia się czarne coś.
... Chyba właśnie... Zostałem uprowadzony i chyba nawet nie wiem za co.... A to są jego plecy i mnie niesie... nie wiadomo gdzie w dodatku.... - Z takimi oto myślami przewróciłem oczami i najzwyczajniej w świecie straciłem przytomność.
Spokojnym krokiem minąłem wszystkich mniej przyjemnych typków i starałem się nie zwracać uwagi na mniej przyjemne zapachy. Dziwiło mnie, że tacy tutaj przetrwali. Nawet nie potrafili odpowiednio ukryć broni. To jak ja sobie poradziłem z ukryciem czegoś takiego w mundurku szkolnym to oni tym bardziej nie powinni mieć problemu.
Gdybym nie musiał to bym najchętniej tutaj nie przychodzić, ale wyjątkowo to ode mnie zależało. Niestety. Nie byłem Rin. Nie potrafiłem się dowiedzieć wszystkiego co chcę bez wychodzenia z domu (chociaż jej to akurat ostatecznie zaszkodziło..)
Najważniejsze było to, aby nie okazać, że czuje się niekomfortowo, bo ci tutaj byli szczególnie wyczuleni na słabości i nie wahali się tego wykorzystać. Dobrze było też iść pewnym krokiem, jakby się szło do konkretnego celu i nie interesowało ciebie nic innego. Pozornie nie rozglądając się wokół siebie, ale zachowując czujność. Początkowo nie wychodziło mi to idealnie, ale miałem już w tym praktykę.
Podobnie było z każdym innym zmysłem, który był (no może oprócz nosa o ile nie chciało się tutaj skonać).
- Co ty taka porządna kobitka robi sama, hm? - Usłyszałem w pewnym momencie coś co nie pasowało do tego miejsca. - Nie boisz się, że ktoś może cię porwać, czy coś?
"Porządna kobitka" hmmm... to nie było miejsce w którym można było takie znaleźć. Błyskawicznie się ukryłem. Coś było nie tak, a cokolwiek miało się tutaj za chwilę stać ja nie chciałem być na celowniku.
- A skąd - usłyszałem spokojną odpowiedź.
Od razu rozpoznałem ten głos. Bezgłośnie zakląłem. Aurora. Teraz to mogłem się spodziewać problemów.
Jednocześnie cel spotkania był tuż przede mną w następnej uliczce.
Albo jej pomogę albo spotkam się z tym kim miałem.
Ostatecznie druga opcja wygrała. Wybacz Auroś, ale jestem pewien, że sama sobie doskonale poradzisz, a ja nie mogę się spóźnić, jeśli chcę to dostać.
Szybkim krokiem ruszyłem w stronę umówionego miejsca.
- Masz to? - Zapytałem się tylko jakiegoś faceta.
Odpowiedziało mi kiwnięcie głowy.
Zabrałem reklamówkę i oddaliliśmy się od siebie.
Odetchnąłem z ulgą. Jedną rzecz mam już z głowy.
Aaaa... Racja, nie mogę jeszcze zapomnieć o Aurorze.
Doprawdy po co się ona pakowała w ostatnie miejsce, gdzie powinna być, jeśli nie chciała mieć kłopotów.
Niczym cień zacząłem przenikać przez uliczki. Aurora w międzyczasie musiała pozbyć się natręta, ponieważ kręciła się po uliczkach, jakby szukała drogi.
Naprawdę mogła wybrać sobie inne miejsce na śledzenie mnie...
Niemalże nie jęknąłem załamany tym co robiła. Naprawdę chciała wpędzić się w takie kłopoty.
Jeszcze w oddali zobaczyłem grupę z wytatuowanymi tatuażami o znanej tutaj sygnaturze. Kłopoty. Ten gang miał naprawdę kiepską reputację, jeśli ją zauważą to na pewno jej nie zignorują, a ona zapewne o nich nie wie, bo to nie jest coś o czym powiedzą w wiadomościach, więc raczej o tym nie wie i wątpię, aby wpadła na genialny pomysł uniknięcia ich za wszelką cenę.
Mogłem ją tutaj zostawić. Z drugiej strony zawsze może coś pójść nie tak, a ona już wystarczająco namieszała.
Patrzyłem, jak Aurora oraz grupa kilku mężczyzn i kobiet zbliżają się do siebie.
Czy ona doprawdy nie pomyślała, że to jest dziwne, iż ulice nagle zupełnie się opróżniły?
Nie zauważyła, że coś jest nie tak..?
Zakląłem już po raz kolejny i szybkim krokiem przemieściłem się wśród cieni, aby zajść ją do tyłu.
Zakryłem jej usta dłonią, a ona zaczęła panikować. Zaskoczyłem ją trochę? Może.
- Siedź cicho - powiedziałem. - Nie wrzesz, nie wyrywaj się - dodałem.
Kiwnęła głową. Już była całkowicie opanowana.
To była głupota z powodu braku instynktu samozachowawczego, niewiedzy iż mogą tu być inne istoty nadnaturalne niż my z FY czy zwyczajnej pewności swoich umiejętności. Wolałem w to nie wnikać.
Poczekałem, aż oni przejdą i ją puściłem.
- Nie powinnaś tutaj przychodzić - stwierdziłem prosto z mostu.
- Ciekawe od kogo to słyszę - usłyszałem z jej ust odpowiedź.
- Nieważne - zignorowałem jej ton żądający ode mnie wyjaśnień. - Najlepiej wyjdź stąd zanim coś ci się stanie i zapomnij, że mnie tu widziałaś. Nigdy tutaj też nie byłaś.
Wątpiłem, aby to na nią podziałało, ale przecież musiałem traktować, ją jak normalnego człowieka, a przynajmniej tak się przy niej zachowywać, jakbym ja i ona byli ludźmi. W końcu według niej my się nie znamy.
- Chyba śnisz - zareagowała obruszona. - Masz mi natychmiast wyjaśnić co się tutaj dzieje! Pomyśleć, że znalazłam porządnego chłopca w takim miejscu - nagle jej wzrok przyciągnęła reklamówka. - I co ty niby tam masz?!
- Coś czym nie powinnaś się interesować - odparłem spokojnie.
- Przestań sobie stroić żarty - wyciągnęła po nią rękę. - Pewnie masz tam jakieś narkotyki.
Cofnąłem się kilka kroków w tył unikając odebrania swojej własności.
- I jeszcze broń, która zniszczy świat - wyrwało mi się lekko drwiącym i żartobliwym tonem. - To nie jest dobre miejsce na taką rozmowę - wyjrzałem za róg budynku. - Jeśli nie chcesz ściągnąć całej miejscowej ludności, która zapewniam ciebie, że nie zajmuje się na co dzień podlewaniem kwiatków i innymi czynnościami zwykłych osób to po prostu chodź za mną - poprosiłem. - Powinienem ciebie zostawić tutaj, ale skoro przeszłaś tyle za mną to chodź - westchnąłem. - I tak już się zająłem tym co miałem tutaj zrobić, więc zamierzam stąd iść.
Wykorzystała chwilę mojej nieuwagi, aby odebrać mi reklamówkę.
Westchnąłem po raz kolejny, jak zaczęła przeglądać jej zawartość. Nie jesteśmy w szkole, więc czysto teoretycznie nie powinna rekwirować moich rzeczy.
- Zadowolona? - Zapytałem.
Oddała mi torebkę, a ja do niej zajrzałem.
- Jedyne co tutaj znajdziesz to papiery i karta pamięci - powiedziałem. - Czyli nic za co mogłabyś mnie posądzić o branie narkotyków lub bycie dilerem - nietrudno było się domyśleć co zaczynała myśleć na mój temat.
- Co jest na tej karcie pamięci? - Drążyła temat. - Chciałabym też przejrzeć te dokumenty - dodała.
- Czemu pani zajmuje się czymś, co panią Aurorą nie powinno obchodzić - miałem uprzejmy głos, ale byłem pewien, że jeśli ta dyskusja się przeciągnie to prędzej czy później naprawdę mnie zirytuje. - To są rzeczy prywatne - odparłem. - W świetle prawa nie może pani nic zrobić, aby mi to odebrać.
- I tak się tego dowiem - usłyszałem ciche mruknięcie.
Zignorowałem je, ponieważ nie powinno być zrozumiale dla ludzkich uszu i nic nie odpowiedziałem, ani tym bardziej nie zareagowałem.
- Po prostu chodź - poprosiłem raz jeszcze wyglądając za róg. - Już się pojawili pierwsi mieszkańcy - jęknąłem. - A tak bardzo nie chciałem mieć problemów.
Wątpiłem, aby miała poczucie winy, że mi właśnie utrudniła życie. Raczej pewnie utwierdzała się w przekonaniu, że złapała ucznia szkoły zrywającego się ze szkoły i prowadzącego nielegalną działalność.
Nagle od tyłu zaszedł nas jakiś mężczyzna? Jakim cudem go nie zauważyłem? Miałem nadzieję, że było to dlatego, iż za bardzo pochłonęła mnie rozmowa z nią.
Przystawił do jej szyi broń, a ja zbladłem.
Fantastycznie. Brawo Aurora. Naprawdę musiałaś się tak upierać? Co teraz z tego masz? KŁOPOTY. Tak się kończy niesłuchanie innych. Ciekawe co teraz zamierzałaś zrobić, jednocześnie zachowując pozory normalności, skoro według niej jestem człowiekiem.
- Nie chciałbyś przypadkiem pójść z nami? - Zapytał.
- Nie odmówiłbym takiej propozycji nie do odrzucenia - odparłem spokojnie. - Ale powinniście ją zostawić. Przecież już wam nie ucieknę - dodałem.
Okey. Teraz musiałem obmyślić plan działania, a w głowie pustka. Nawet nie miałem pojęcia, jaki on mógł mieć motyw, jednak wydawał się zupełnie inny od zwyczajnej ludzkości.
Ubrany był porządnie w długie ciemne ubranie. Nie wykonywał zbędnych ruchów i czuł się całkowicie pewny siebie. Miałem dziwne wrażenie, że miał do tego powód. Podsumowując: nie byłem przypadkowym celem, który nawinął mu się pod rękę.
- Ręce za siebie - rozkazał.
Posłusznie wykonałem jego polecenie. Aurora również nic na razie nie postanowiła zrobić co było nadnaturalne bądź zwracające uwagę.
Złapał mnie za nadgarstek u lewej ręki i chwilę później prawej. Niestety boleśnie mi je ścisnął, kiedy zakładał mi kajdanki.
Muszę przyznać, że miał trochę siły, ponieważ to bolało.
Skrzywiłem się i jęknąłem, niby z bólu chcąc zachować lepsze pozory.
Chwilę knebel wylądował w moich ustach.
Brawo Aurora. No po prostu lepiej być nie może, a ja jeszcze muszę zgrywać przerażonego i bezsilnego ucznia w takiej sytuacji, a ty pewnie za mną pójdziesz nawet, jeśli ciebie tutaj wypuszczą co uniemożliwia użycie mocy o ile wciąż chcę ciągnąć tę grę. Skoro już zaszedłem tak daleko nie zamierzałem się z tego wycofywać.
Cofnąłem się o krok wciąż mając przerażenie w oczach, a on wymierzył mi mocny cios w tył głowy.
Nie mogłem tego przy niej uniknąć. Jeszcze nie... Odwróciłem jedynie głowę odruchowo po to, aby nie uszkodził mojej twarzy z jego nadludzką siłą.
Zaczynałem już wątpić w to, że on jest człowiekiem z tą siłą. Gorzej... Zaczynałem tracić przytomność. Cios był całkiem mocny.
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem było to, jak tracę grunt przed stopami i przede mną pojawia się czarne coś.
... Chyba właśnie... Zostałem uprowadzony i chyba nawet nie wiem za co.... A to są jego plecy i mnie niesie... nie wiadomo gdzie w dodatku.... - Z takimi oto myślami przewróciłem oczami i najzwyczajniej w świecie straciłem przytomność.
(Dzielnica Mroku) Od Aurory
Życie, życie, jest nowelon.. raz mdleje ci dyrektorka, a raz.. co tam jeszcze się stało? Na pewno jest coś, co by można tu wstawić do rymu, ale dość trudno układa się wiersze, gdy z potem na czole wachlujesz nieprzytomną dyrektorkę. Nie ma co, praca jest naprawdę ekscytująca.
- Proszę pani, słyszy mnie pani? - nagle zaczęła otwierać oczy - Czy pani mnie słyszy?
- Naturalnie! Drzesz się tak głośno, że trup by usłyszał! - zerwała się tak nieudolnie, że uderzyła mnie ręką w twarz, a sama zachwiała się i rąbnęła na podłogę, oczywiście znowu tracąc przytomność. Rewelacyjnie, rewelacyjnie.
Masując obolały nos, wstałam i zaczęłam się rozglądać za pielęgniarką. Dzwonek już zadzwonił i na korytarzu zgromadził się tłum gapiów, w końcu nie codziennie można zobaczyć dyrektorkę rozłożoną na szkolnym wybiegu, jak krowi placek na łące. Kilku nawet wyciągnęło telefony i chciało zrobić zdjęcie, ale osobiście wszystkie je skonfiskowałam. Mina tych wstrętnych bachorów wynagrodziła mi całe ryzyko zawodowe..
- Halo, przepuśćcie mnie.. - ktoś nagle zaczął się przepychać w tłumie i po chwili ujrzałam młodą kobietę w szpitalnym fartuszku - Dobra! - krzyknęła, a wszyscy umilkli - Cicho być, bo będę wypełniała obowiązki szkolnej pielęgniarki i muszę się skupić! - uniosłam brew, mam nadzieję, że kiedy już wreszcie je wypełni, to zrobi to lepiej niż sprzątaczki - Co się stało? - nie powiem żeby nie budziła sympatii, w dodatku wyglądała na osobę bardzo oddaną swojej pracy, ale czy musi się tak drzeć?
- Pani dyrektor zemdlała z niewiadomych przyczyn. Następnie obudziła się, wstała i upadła ponownie, dość mocno uderzając się w głowę. - w czasie, gdy nasza bohaterka wkraczała do działania wraz ze swoją apteczką, ja zaczęłam się rozglądać za miłym chłopcem sprzed paru chwil. Czyżby miał już dość naszego towarzystwa i się zmył? Nie wyglądało to tak, jakby darzyli się oddaną miłością z dyrektorką, więc może uciekł. Niemniej mam nadzieję, że przyjdzie mi jeszcze tego młodzieńca kiedyś zobaczyć. Miał taki przyjemny uśmiech.
- Wygląda na to, że sprawa jest poważna.. - kobieta nachyliła się nad nieprzytomną, a cały krąg zdawał się pochylać za nią. Zaskakujące, jak za pomocą kilku wykrzykników można zaintrygować młodzież. - ..czy ktoś tu z obecnych mógłby zadzwonić po pogotowie? - zdawało mi się, że nikt nie wyciągnie komórki aby pomóc pedagogowi, ale nagle podniósł się hałas i wszyscy wyciągnęli swoje telefony przed siebie (no, z wyjątkiem tych, które skonfiskowałam), a kobieta wybrała jedną w miarę przyzwoitą i ogarniętą osobę.
Później przybyli ludzie w pomarańczowych ciuchach, wpakowali panią mdlejącą na nosze i wyszli. Tłum się rozszedł, żywo korespondując, a pielęgniarka zniknęła. Ogólnie zostałam sama i czułam taką dziwną pustkę. Ciekawe, czy takie sytuacje zdarzają się w życiu pedagoga szkolnego codziennie, czy to tylko jedna z tych nielicznych, interesujących sytuacji.
Wróciłam więc do mojego biura i dalej przeglądałam formularze. Na cholerę tyle ich było? Połowa dotyczyła tego samego, ubrane było tylko w inne słówka, z których i tak nic nie wynikało. Po pewnym czasie porzuciłam więc stosy i wyciągnęłam komórkę, którą skombinował mi Phatuś. Właśnie.. Phatuś. Miałam tego dnia udać się do biblioteki po pewną książkę. Co za dziwy, że o tym zapomniałam. Przedwczoraj wywiązała się między nami dość ciekawa dyskusja o tym, czy jest on zadowolony z naszego pożycia erotycznego (tak, Aurora musi mieć pewność *^*) i wyszło na to, że mój chłopak jest, a ja tak średnio. Nie dlatego, że mnie nie zaspokaja, ale że przez te jego ciągłe deprechy rzadko to robimy. Stwierdziłam zatem, że muszę iść wypożyczyć Kamasutrę i znaleźć coś fajnego, jak już go do łóżka zaciągnę. Za pół godziny kończę pracę, więc wyskoczę do publicznej. Do tego czasu Phantom musi wytrzymać beze mnie.
Tak więc mają już w ręku wcześniej wspomnianą komórkę, zaczęłam przeglądać sobie na niej internet. Nie byłam obeznana w tych sprawach, ale puki napisy były po naszym języku, to potrafiłam się po nim poruszać. Przy okazji weszłam na jakąś stronę z grami i pobrałam coś, co wyglądało dość obiecująco. Pograłam trochę, ale ni mnie nie wciągnęło ni znudziło. W każdym razie zabiłam jakoś te pół godziny, a potem wstałam, ubrałam się i ruszyłam do wyjścia. Gdy przechodziłam nieopodal budki sprzątaczek, dostrzegłam dwóch woźnych, siedzących i śmiejących się na schodach. Byli dość młodzi, nawet nie czterdzieści lat im stuknęło, a przynajmniej tak wyglądali. Rzuciłam więc w ich stronę zwyczajne "Dzień dobry", a ci poderwali się na nogi i z czerwonymi twarzami odburknęli mi to samo. Miny takie jak u dzieci, kiedy złapie się je na przeglądaniu pornoli. Zaskakujące, ciekawe o co chodzi. Śpieszyło mi się jednak do biblioteki.
Już miałam w spokoju opuścić pracę, gdy zobaczyłam mojego nowego znajomego, tego ucznia przez którego zemdlała dyrektorka. Było już dawno po dzwonku, a on jakby nigdy nic po prostu szedł sobie korytarzem, pisząc coś na komórce. Wyszedł ze szkoły nie zauważając mnie. Nie byłam pewna w której on jest klasie, ale przecież nikt nie kończył dzisiaj szkoły po 5 lekcji. Więc, gnana poczuciem misji, po prostu spokojnie ruszyłam za nim. Swoje drobne kroczki skierował do dość zatęchłej, śmierdzącej rybami dzielnicy. Szedł pewnie, mimo że wielokrotnie przyszło nam mijać dość gburowato wyglądających typów, u niektórych zauważyłam nawet broń. To jest legalne? No nie ważne, w każdym razie zaczęło mnie zastanawiać, co taki uroczy młodzieniec robi w takim miejscu, zwłaszcza gdy lekcje jeszcze trwają. Miałam nadzieję, że nie wpakował się w jakieś tarapaty: narkotyki, alkohol i te sprawy.. albo, że nie jest dilerem.
Tak sobie właśnie spokojnie rozmyślałam, nie wadząc nikomu, gdy zaczepił mnie jakiś paskudnie umięśniony mężczyzna. Nie żebym nie lubiła umięśnionych ciał, ale to już była przesada: łapska wielkie, ryj strzaskany, kurtka niedopięta. Kto to widział aby z odsłoniętym bebechem na miasto się zapuszczać.
- Co tu taka porządna kobitka robi sama, hm? - z tym wydechem na mankiet mojej koszuli poleciało kilka smarków. Postanowiłam to uprzejmie zignorować. - Nie boisz się.. - szturchnął mnie i ubrudził mi tył białego żakietu. Jeszcze chwila i mu te łapy i nochal odetnę - ..że ktoś może cię porwać, czy coś?
- A skąd. - odparłam spokojnie - Dlaczego ktoś miałby mnie uprowadzić? Ptaszki śpiewają, słoneczko świeci, wszystko takie ładne, tacy przystojni panowie się tutaj kręcą.. - zaczęłam szczebiotać - ..jakże by to się mogło stać, że ktokolwiek mógłby mnie porwać, żartuje pan. Ależ pan jest dowcipny. - zachichotałam i machnęłam ręką w jego stronę.
- Dowcipny powiadasz.. - objął mnie w pasie i przyciągnął dość niebezpiecznie blisko swojego nosa, z którego co jakiś czas nadchodziły niepokojące wyziewy, którym to towarzyszyły smarki - ..jak chcesz to możemy to sprawdzić. - ha, ha, jakiż zabawny, gra słów, tak?
- Nie, nie. - odsunęłam się trochę od niego i próbowałam poluźnić jego uchwyt na moich biodrach, ale bez skutku - Myślę, że uwierzę panu na słowo. - puściłam mu oczko.
- Hmm, ja bym jednak wolał praktykę. - poddałam się. Doskonale zauważyłam, że nikt nie chce przyjść mi z pomocą, a to oznacza, że wszystkich tutaj naprawdę nie interesuje co stanie się z damą. Zatem nie powinno ich zainteresować, co stanie się z takim cuchnącym gburem jak on. Stanęłam więc na palcach aby zajrzeć mu w oczy i zmodyfikować jego wspomnienia. Był porywaczem, gwałcicielem, mordercą. Nie mogłam zatem mieć żadnych wyrzutów sumienia. W chwilę po tym już latał po ulicy gdacząc i siadając na wszystkich okrągłych kształtach, jakie jego tłusty tyłek znalazł.
Dumna z tego, że mój twór zwrócił uwagę prawie całej ulicy, zaczęłam oceniać straty. Moja godność nie ucierpiała, ale żakiet i koszula owszem. Nie dość, że zaczynało ode mnie capić, to jeszcze gdzieniegdzie były wydzieliny z nosa. Trudno, później uratuję sytuację. Teraz musiałam dogonić ucznia, a on gdzieś przepadł. O ja biedna..
- Proszę pani, słyszy mnie pani? - nagle zaczęła otwierać oczy - Czy pani mnie słyszy?
- Naturalnie! Drzesz się tak głośno, że trup by usłyszał! - zerwała się tak nieudolnie, że uderzyła mnie ręką w twarz, a sama zachwiała się i rąbnęła na podłogę, oczywiście znowu tracąc przytomność. Rewelacyjnie, rewelacyjnie.
Masując obolały nos, wstałam i zaczęłam się rozglądać za pielęgniarką. Dzwonek już zadzwonił i na korytarzu zgromadził się tłum gapiów, w końcu nie codziennie można zobaczyć dyrektorkę rozłożoną na szkolnym wybiegu, jak krowi placek na łące. Kilku nawet wyciągnęło telefony i chciało zrobić zdjęcie, ale osobiście wszystkie je skonfiskowałam. Mina tych wstrętnych bachorów wynagrodziła mi całe ryzyko zawodowe..
- Halo, przepuśćcie mnie.. - ktoś nagle zaczął się przepychać w tłumie i po chwili ujrzałam młodą kobietę w szpitalnym fartuszku - Dobra! - krzyknęła, a wszyscy umilkli - Cicho być, bo będę wypełniała obowiązki szkolnej pielęgniarki i muszę się skupić! - uniosłam brew, mam nadzieję, że kiedy już wreszcie je wypełni, to zrobi to lepiej niż sprzątaczki - Co się stało? - nie powiem żeby nie budziła sympatii, w dodatku wyglądała na osobę bardzo oddaną swojej pracy, ale czy musi się tak drzeć?
- Pani dyrektor zemdlała z niewiadomych przyczyn. Następnie obudziła się, wstała i upadła ponownie, dość mocno uderzając się w głowę. - w czasie, gdy nasza bohaterka wkraczała do działania wraz ze swoją apteczką, ja zaczęłam się rozglądać za miłym chłopcem sprzed paru chwil. Czyżby miał już dość naszego towarzystwa i się zmył? Nie wyglądało to tak, jakby darzyli się oddaną miłością z dyrektorką, więc może uciekł. Niemniej mam nadzieję, że przyjdzie mi jeszcze tego młodzieńca kiedyś zobaczyć. Miał taki przyjemny uśmiech.
- Wygląda na to, że sprawa jest poważna.. - kobieta nachyliła się nad nieprzytomną, a cały krąg zdawał się pochylać za nią. Zaskakujące, jak za pomocą kilku wykrzykników można zaintrygować młodzież. - ..czy ktoś tu z obecnych mógłby zadzwonić po pogotowie? - zdawało mi się, że nikt nie wyciągnie komórki aby pomóc pedagogowi, ale nagle podniósł się hałas i wszyscy wyciągnęli swoje telefony przed siebie (no, z wyjątkiem tych, które skonfiskowałam), a kobieta wybrała jedną w miarę przyzwoitą i ogarniętą osobę.
Później przybyli ludzie w pomarańczowych ciuchach, wpakowali panią mdlejącą na nosze i wyszli. Tłum się rozszedł, żywo korespondując, a pielęgniarka zniknęła. Ogólnie zostałam sama i czułam taką dziwną pustkę. Ciekawe, czy takie sytuacje zdarzają się w życiu pedagoga szkolnego codziennie, czy to tylko jedna z tych nielicznych, interesujących sytuacji.
Wróciłam więc do mojego biura i dalej przeglądałam formularze. Na cholerę tyle ich było? Połowa dotyczyła tego samego, ubrane było tylko w inne słówka, z których i tak nic nie wynikało. Po pewnym czasie porzuciłam więc stosy i wyciągnęłam komórkę, którą skombinował mi Phatuś. Właśnie.. Phatuś. Miałam tego dnia udać się do biblioteki po pewną książkę. Co za dziwy, że o tym zapomniałam. Przedwczoraj wywiązała się między nami dość ciekawa dyskusja o tym, czy jest on zadowolony z naszego pożycia erotycznego (tak, Aurora musi mieć pewność *^*) i wyszło na to, że mój chłopak jest, a ja tak średnio. Nie dlatego, że mnie nie zaspokaja, ale że przez te jego ciągłe deprechy rzadko to robimy. Stwierdziłam zatem, że muszę iść wypożyczyć Kamasutrę i znaleźć coś fajnego, jak już go do łóżka zaciągnę. Za pół godziny kończę pracę, więc wyskoczę do publicznej. Do tego czasu Phantom musi wytrzymać beze mnie.
Tak więc mają już w ręku wcześniej wspomnianą komórkę, zaczęłam przeglądać sobie na niej internet. Nie byłam obeznana w tych sprawach, ale puki napisy były po naszym języku, to potrafiłam się po nim poruszać. Przy okazji weszłam na jakąś stronę z grami i pobrałam coś, co wyglądało dość obiecująco. Pograłam trochę, ale ni mnie nie wciągnęło ni znudziło. W każdym razie zabiłam jakoś te pół godziny, a potem wstałam, ubrałam się i ruszyłam do wyjścia. Gdy przechodziłam nieopodal budki sprzątaczek, dostrzegłam dwóch woźnych, siedzących i śmiejących się na schodach. Byli dość młodzi, nawet nie czterdzieści lat im stuknęło, a przynajmniej tak wyglądali. Rzuciłam więc w ich stronę zwyczajne "Dzień dobry", a ci poderwali się na nogi i z czerwonymi twarzami odburknęli mi to samo. Miny takie jak u dzieci, kiedy złapie się je na przeglądaniu pornoli. Zaskakujące, ciekawe o co chodzi. Śpieszyło mi się jednak do biblioteki.
Już miałam w spokoju opuścić pracę, gdy zobaczyłam mojego nowego znajomego, tego ucznia przez którego zemdlała dyrektorka. Było już dawno po dzwonku, a on jakby nigdy nic po prostu szedł sobie korytarzem, pisząc coś na komórce. Wyszedł ze szkoły nie zauważając mnie. Nie byłam pewna w której on jest klasie, ale przecież nikt nie kończył dzisiaj szkoły po 5 lekcji. Więc, gnana poczuciem misji, po prostu spokojnie ruszyłam za nim. Swoje drobne kroczki skierował do dość zatęchłej, śmierdzącej rybami dzielnicy. Szedł pewnie, mimo że wielokrotnie przyszło nam mijać dość gburowato wyglądających typów, u niektórych zauważyłam nawet broń. To jest legalne? No nie ważne, w każdym razie zaczęło mnie zastanawiać, co taki uroczy młodzieniec robi w takim miejscu, zwłaszcza gdy lekcje jeszcze trwają. Miałam nadzieję, że nie wpakował się w jakieś tarapaty: narkotyki, alkohol i te sprawy.. albo, że nie jest dilerem.
Tak sobie właśnie spokojnie rozmyślałam, nie wadząc nikomu, gdy zaczepił mnie jakiś paskudnie umięśniony mężczyzna. Nie żebym nie lubiła umięśnionych ciał, ale to już była przesada: łapska wielkie, ryj strzaskany, kurtka niedopięta. Kto to widział aby z odsłoniętym bebechem na miasto się zapuszczać.
- Co tu taka porządna kobitka robi sama, hm? - z tym wydechem na mankiet mojej koszuli poleciało kilka smarków. Postanowiłam to uprzejmie zignorować. - Nie boisz się.. - szturchnął mnie i ubrudził mi tył białego żakietu. Jeszcze chwila i mu te łapy i nochal odetnę - ..że ktoś może cię porwać, czy coś?
- A skąd. - odparłam spokojnie - Dlaczego ktoś miałby mnie uprowadzić? Ptaszki śpiewają, słoneczko świeci, wszystko takie ładne, tacy przystojni panowie się tutaj kręcą.. - zaczęłam szczebiotać - ..jakże by to się mogło stać, że ktokolwiek mógłby mnie porwać, żartuje pan. Ależ pan jest dowcipny. - zachichotałam i machnęłam ręką w jego stronę.
- Dowcipny powiadasz.. - objął mnie w pasie i przyciągnął dość niebezpiecznie blisko swojego nosa, z którego co jakiś czas nadchodziły niepokojące wyziewy, którym to towarzyszyły smarki - ..jak chcesz to możemy to sprawdzić. - ha, ha, jakiż zabawny, gra słów, tak?
- Nie, nie. - odsunęłam się trochę od niego i próbowałam poluźnić jego uchwyt na moich biodrach, ale bez skutku - Myślę, że uwierzę panu na słowo. - puściłam mu oczko.
- Hmm, ja bym jednak wolał praktykę. - poddałam się. Doskonale zauważyłam, że nikt nie chce przyjść mi z pomocą, a to oznacza, że wszystkich tutaj naprawdę nie interesuje co stanie się z damą. Zatem nie powinno ich zainteresować, co stanie się z takim cuchnącym gburem jak on. Stanęłam więc na palcach aby zajrzeć mu w oczy i zmodyfikować jego wspomnienia. Był porywaczem, gwałcicielem, mordercą. Nie mogłam zatem mieć żadnych wyrzutów sumienia. W chwilę po tym już latał po ulicy gdacząc i siadając na wszystkich okrągłych kształtach, jakie jego tłusty tyłek znalazł.
Dumna z tego, że mój twór zwrócił uwagę prawie całej ulicy, zaczęłam oceniać straty. Moja godność nie ucierpiała, ale żakiet i koszula owszem. Nie dość, że zaczynało ode mnie capić, to jeszcze gdzieniegdzie były wydzieliny z nosa. Trudno, później uratuję sytuację. Teraz musiałam dogonić ucznia, a on gdzieś przepadł. O ja biedna..
Eskadra - Dzielnica Ziemi
Ludzka postać |
Wilcza postać |
Imię: Eskadra
Płeć: kobieta
Wiek: 22 lata
Stanowisko: Psycholog/alfa
Żywioł: ziemia
Umiejętności Specjalne: Wlada ziemią,rozmawia ze zwierzętami, potrafi ożywić dany przedmiot, włada atomami
Charakter: Wybuchowa, zabawna, myślicielka
Rodzina: Brat reszty nie zna
Partner/Partnerka: Wolna
Właściciel: vaio
Kazar - Dzielnica ludzi
Imię: Kazar
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 25 lat
Kariera: Architekt
Charakter: Porywczy, zaborczy, zazdrosny, oddany, szczery, tajemniczy, nieufny, skory do poświęceń, pomocny, inteligentny, zabawny, czuły
Rodzina: Młodsza siostra - Eskadra
Partner/Partnerka: Wolny!
Właściciel: 50504915 - GG
(Wataha Mroku) od Rin
Siedziałam nad laptopem z myślą "ach, powinnam się przespać. Kiedy ja ostatnio spałam?" ale równie szybko, jak się pojawiła, tak szybko została odrzucona. Jeszcze trochę posiedzę....
- Fuj, kiedy ostatnio tutaj sprzątałaś? - Znajomy głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- Omm, miesiąc temu? Hej Ao - odparłam nawet nie zwracając na nią większej uwagi, niż było trzeba.
- Co? Pornole za bardzo cię wciągnęły? - Usiadła obok mnie.
Poczułam, że się robię czerwona, jak ona mogła gadać spokojnie o takich rzeczach?!
- Co? Nie! - Szybko zaprzeczyłam.
- To co tak tutaj zamulasz? Akki się skarżył, że wykorzystałaś limit już długo.
- Ja... Uczę się - odparłam.
- Co? Masturbacji?
- Przestań, wcale nie!
- No dobra, dobra, wierzę ci - puściła mi oczko. - Kiedy ostatnio raz jadłaś?
- Ommm... - Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz przyszedł tutaj Akki.
Dwa dni temu? Jakoś tak... Czy może trzy? Albo i tydzień?
- Tak myślałam. Dobra, daj mi chwilę, a ty w tym czasie się umyj, co? - Zaproponowała.
- Nie potrzebuję. - Odparłam wracając do klikania w klawiaturę.
- Uwierz, mała, potrzebujesz. - Powiedziała i wyszła.
Warknęłam. Nie mogła dać mi spokoju? Jak widać byłam zajęta.
Zeszła na dół i zniknęła, a ja wykorzystałam to, aby dalej wrócić do życia online. Miałam nadzieję, że szybko nie wróci, ponieważ znowu zaczęłaby mi przeszkadzać.
To pewnie była jego sprawka... On ją pewnie tutaj nasłał.
Kiedy wróciła było już dobre pół godziny później. W rękach trzymała kartoniki od makaronu.
Może nie jadła śniadania?
Spojrzałam na moją rękę. Hmmm... Dosłownie skóra naciągnięta na kości. Wilcze ciała naprawdę są niezwykłe. Można w nich przetrwać tyle bez jedzenia o ile zignoruje się głód, człowiek prawdopodobnie byłby już w szpitalu po czymś takim...
- Ojoj, brzydko - powiedziała wyjmując widelce i pałeczki.
Chciałam mruknąć coś, żeby stąd poszła, ale zdałam sobie sprawę, że to przecież Aoime, to nie podziała, a nawet jeśli, to będzie miało co najwyżej przeciwny efekt.
Może spróbować ją zignorować i zająć się swoimi sprawami? To chyba najlepsze wyjście.
Sekundę później po tej myśli o ignorancji już ją porzuciłam. Kluski, które pojawiają ci się nad laptopem (aaaaa mój laptop, Aoime co ty niby robisz?!) sprawiły, że wytrzeszczyłam oczy w takim stopniu, że myślałam, że mi zaraz gałki z nich wyjdą.
Próbowałam uciec przed wielką złą porcją jedzenia, która gdyby wylądowała na moim sprzęcie mogłaby go zniszczyć, ale bezskutecznie... Ao zastosowała jakiś nieznany mi chwyt, aby mnie przytrzymać, a następnie nakarmić.
Spróbowałam ją kopnąć. Bezskutecznie.
Walnąć w splot słoneczny. Również bezskutecznie.
Nie mówcie mi, że straciłam tak szybko formę.
- Też myślę, że smaczne. Jedz - z takimi oto jej słowami w mojej buzi pojawiła się kolejna porcja.
Kaszlnęłam myśląc, że zaraz się udławię. Ona odrobinę nie przesadza? Przecież tak można kogoś zabić, jak ma się szczęście... lub ee... raczej się chyba go wtedy nie ma. Nieważne.
- Puuść... - Wydusiłam z siebie. - Sama... to... zrobię.
Rozluźniła morderczy chwyt, a ja spojrzałam na nią niechętnie.
- Powinnaś już skończyć z grami - oznajmiła.
- Grami?! - O mało nie wybuchłam oburzona. - Twoim zdaniem laptop służy do gier!?
- Jeszcze można na nim poczytać wiadomości bądź obejrzeć filmy - dodała. - Albo z kimś się skontaktować.
- Nieważne - mruknęłam zabierając mojego ukochanego laptopa sprzed jej widoku.
W sumie nigdy jej nie mówiłam o mojej karierze międzynarodowego hakera. Może nawet i lepiej, że nic nie wiedziała? Nie wiem czy by to pochwalała, jakby nie patrzeć jedynymi osobami, które o tym wiedziały byli Akki i Nadia (miała ona okazję zobaczyć odrobinkę moich umiejętności), a i może trochę ta alfa ziemi i Salai, ale oni jedynie mogli zobaczyć moje wpływy, a nie łamanie zabezpieczeń w czystej postaci. Informacje można zdobyć różnymi metodami, więc niekoniecznie mogli uznać, że zrobiłam to tak. Może mieli jakąś inną teorię, albo po prostu ich to nie interesowało.
Wpakowałam kluski do buzi i pod jej czujnym okiem zaczęłam je jeść.
Włączyła wielki telewizor i chwilę później na ekranie pojawiły się wiadomości.
Nagłówek głosił informację o kolejnym ataku hakerów na jakąś firmę i to nie pierwszą lepszą. Niby jakim cudem zaatakowano miejsce, gdzie jakiś czas temu robiłam zabezpieczenia. Owszem... Dopiero wtedy zaczynałam z hakerstwem, ale i tak ten ktoś musiał mieć niezłe zabezpieczenia.
- Zastanawia mnie, jakim cudem jest ktoś w stanie siedzieć w tym wszystkim - westchnęła Aoime patrząc przed siebie. - Czy oni nie wiedzą, że hakerstwo to przestępstwo?
Zakrztusiłam się kluskami, a Aoime spojrzała na mnie zdziwionym spojrzeniem.
Ona naprawdę nic nie wiedziała? Czy może tylko udawała, żeby się ze mną podrażnić albo oderwać mnie od tego "uzależnienia", jak by to pewnie określiła?
- Taak - odparłam rumieniąc się. - To naprawdę dziwne... Ale jestem pewna, że istnieją też dobrzy hakerzy - powiedziałam cichutko, jakbym nie chciała zwracać na siebie uwagi.
- Mhm - mruknęła i straciła zainteresowanie tematem. - Jedz! - Nakazała widząc, że znowu zaczęłam bawić się jedzeniem. - A potem sio pod prysznic!
Kiwnęłam głową.
- Dobrze, dobrze - powiedziałam potulnie. - Tylko sprzątnę parę rzeczy - dodałam.
"...Abyś to ich nie zobaczyła " skończyłam w myślach.
Ach... Mam kłopoty. Nie mogę Aoime dać się o tym dowiedzieć. Nie wyglądała, aby jakoś pochwalała taką działalność, nawet jeśli jej to zbytnio na co dzień nie obchodziło to i tak.
Skończyłam kluski w mega błyskawicznym tempie i szybko złapałam laptopa bardzo ostrożnie omijając kable, które walały się po kątach. Rozłączenie tego i uporządkowanie wymagałoby bardzo wiele czasu, więc po prostu przesunęłam je pod ścianę, a następnie zamaskowałam wrzucając je za meble.
Miałam nadzieję, że Ao nie interesuje się zbytnio informatyką i komputerami, chociaż pewnie każdy normalny człowiek zacząłby się zastanawiać do czego te kable. Oo... Albo niech trzyma się opinii, że gram w gry, znajdę wtedy na to doskonałą wymówkę.
Powyłączałam również pozostałe sprzęty opłakując w myślach utracone wyniki z ostatnich kilku godzin pracy.
Niee... - Gdybym mogła to bym pewnie pokręciła głową w myślach. - Muszę to dzielnie przetrwać... Aoime nie może się o tym dowiedzieć... Nieeee.... Moje wyniki...
Wyjęłam z szafy pierwsze lepsze ubrania i ręcznik, a potem rzuciłam się, aby zrobić ekspresowy prysznic, a potem wyszłam i wróciłam do Ao w dżinsach i jakieś bluzce na krótki rękawek.
Od dzisiaj kończę z hakerstwem - postanowiłam w myślach. - Nie zbliżę się do tego o ile nie będzie to absolutnie konieczne.
Zbladłam. Sama perspektywa mnie przerażała, a ja chciałam wprowadzić ją w życie.
- Coś się stało? - Zapytała zapewne widząc moją zdołowaną minę.
- Nic, nic - odparłam.
Och... Akki... Błagam cię... Przyjdź mnie wkurzać i odwróć moje myśli od tego... Ty zawsze jesteś niczym trucizna zatruwająca moje myśli... Jakbym ci spuściła łomot poczułabym się o wiele lepiej - przeszło mi przez myśl.
Po chwili zdałam sobie, że nic z tego. Przecież skoro nie byłam w stanie powstrzymać Aoime przed nakarmieniem mnie na siłę to niby jakim cudem mogłabym go zbić na kwaśne jabłko?
Spojrzałam załamana na ręce. Nie było nawet śladów po moich dawnych mięśniach, poprawka... Zaczynałam się zastanawiać czy w ogóle nie zostałabym powalona po pierwszym ciosie bez użycia moich wilczych mocy. I co z bieganiem na bardzo długie dystanse? Pewnie nie przebiegłabym nawet kilometra przed zadyszką.
- Wow - wyrwało mi się. - Wyglądam, jakbym wpadła w anoreksję - oceniłam.
- Wyglądasz o wiele gorzej - zapewniła mnie.
- Pora na ostry - wstałam. - Muszę odzyskać dawną formę.
- Od skrajności w skrajność - westchnęła Aoime. - Myślisz, że będziesz w stanie odzyskać swoją formę i siłę bez odzyskania energii - pokręciła głową. - Najpierw musisz odzyskać energię, a potem ją zużywać na ćwiczenia. Aa... I od razu przybrać na wadze.
- Więc co twoim zdaniem mam zrobić? - Spojrzałam na nią. - Żeby nie wyglądać, jak chodzący trup.
- Dwa słowa. Fast food - odparła.
Uch... Nie chciałam jej mówić, że nawet wcześniej byłam jedną z tych co nie tyły nieważne ile się zjadło, a dopiero potem uznałam jedzenie za zbędną potrzebę - marnowanie czasu.
-Fast food.. - Mruknęłam. - Taa... Fast food.
Miałam lekki uraz do fast foodów od kiedy "wspaniałomyślny Akatsuki" wpakował mi mega ostry sos, jakiś przy którym chili to było nic, nieostre niczym dla dziecka. Od tego pamiętnego czasu i akcji w szkole nie tknęłam fast foodu, a tym bardziej hamburgerów. Nie zbliżyłam się do tych knajp nawet na dziesięć metrów, chociaż nie dałam mu poznać po sobie, że mam po tym traumę.
Nie lubiłam ostrego jedzenia, poprawka, nienawidziłam z całego serca i mojego języka ostrego jedzenia. Nieważne ile razy jadłam coś ostrego nie potrafiłam do tego przywyknąć, a on... A on nie. On oczywiście nie miał z tym żadnych problemów. Ja oczywiście nie zamierzałam być gorsza i starałam się nie wymięknąć, nawet jeśli wpakował mi coś ostrego oraz trującego do ciasta (i vice versa) i wylądowałam razem z nim szpitalu.
To było dosyć głupie, jak teraz o tym pomyślę...
- Fuj, kiedy ostatnio tutaj sprzątałaś? - Znajomy głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- Omm, miesiąc temu? Hej Ao - odparłam nawet nie zwracając na nią większej uwagi, niż było trzeba.
- Co? Pornole za bardzo cię wciągnęły? - Usiadła obok mnie.
Poczułam, że się robię czerwona, jak ona mogła gadać spokojnie o takich rzeczach?!
- Co? Nie! - Szybko zaprzeczyłam.
- To co tak tutaj zamulasz? Akki się skarżył, że wykorzystałaś limit już długo.
- Ja... Uczę się - odparłam.
- Co? Masturbacji?
- Przestań, wcale nie!
- No dobra, dobra, wierzę ci - puściła mi oczko. - Kiedy ostatnio raz jadłaś?
- Ommm... - Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz przyszedł tutaj Akki.
Dwa dni temu? Jakoś tak... Czy może trzy? Albo i tydzień?
- Tak myślałam. Dobra, daj mi chwilę, a ty w tym czasie się umyj, co? - Zaproponowała.
- Nie potrzebuję. - Odparłam wracając do klikania w klawiaturę.
- Uwierz, mała, potrzebujesz. - Powiedziała i wyszła.
Warknęłam. Nie mogła dać mi spokoju? Jak widać byłam zajęta.
Zeszła na dół i zniknęła, a ja wykorzystałam to, aby dalej wrócić do życia online. Miałam nadzieję, że szybko nie wróci, ponieważ znowu zaczęłaby mi przeszkadzać.
To pewnie była jego sprawka... On ją pewnie tutaj nasłał.
Kiedy wróciła było już dobre pół godziny później. W rękach trzymała kartoniki od makaronu.
Może nie jadła śniadania?
Spojrzałam na moją rękę. Hmmm... Dosłownie skóra naciągnięta na kości. Wilcze ciała naprawdę są niezwykłe. Można w nich przetrwać tyle bez jedzenia o ile zignoruje się głód, człowiek prawdopodobnie byłby już w szpitalu po czymś takim...
- Ojoj, brzydko - powiedziała wyjmując widelce i pałeczki.
Chciałam mruknąć coś, żeby stąd poszła, ale zdałam sobie sprawę, że to przecież Aoime, to nie podziała, a nawet jeśli, to będzie miało co najwyżej przeciwny efekt.
Może spróbować ją zignorować i zająć się swoimi sprawami? To chyba najlepsze wyjście.
Sekundę później po tej myśli o ignorancji już ją porzuciłam. Kluski, które pojawiają ci się nad laptopem (aaaaa mój laptop, Aoime co ty niby robisz?!) sprawiły, że wytrzeszczyłam oczy w takim stopniu, że myślałam, że mi zaraz gałki z nich wyjdą.
Próbowałam uciec przed wielką złą porcją jedzenia, która gdyby wylądowała na moim sprzęcie mogłaby go zniszczyć, ale bezskutecznie... Ao zastosowała jakiś nieznany mi chwyt, aby mnie przytrzymać, a następnie nakarmić.
Spróbowałam ją kopnąć. Bezskutecznie.
Walnąć w splot słoneczny. Również bezskutecznie.
Nie mówcie mi, że straciłam tak szybko formę.
- Też myślę, że smaczne. Jedz - z takimi oto jej słowami w mojej buzi pojawiła się kolejna porcja.
Kaszlnęłam myśląc, że zaraz się udławię. Ona odrobinę nie przesadza? Przecież tak można kogoś zabić, jak ma się szczęście... lub ee... raczej się chyba go wtedy nie ma. Nieważne.
- Puuść... - Wydusiłam z siebie. - Sama... to... zrobię.
Rozluźniła morderczy chwyt, a ja spojrzałam na nią niechętnie.
- Powinnaś już skończyć z grami - oznajmiła.
- Grami?! - O mało nie wybuchłam oburzona. - Twoim zdaniem laptop służy do gier!?
- Jeszcze można na nim poczytać wiadomości bądź obejrzeć filmy - dodała. - Albo z kimś się skontaktować.
- Nieważne - mruknęłam zabierając mojego ukochanego laptopa sprzed jej widoku.
W sumie nigdy jej nie mówiłam o mojej karierze międzynarodowego hakera. Może nawet i lepiej, że nic nie wiedziała? Nie wiem czy by to pochwalała, jakby nie patrzeć jedynymi osobami, które o tym wiedziały byli Akki i Nadia (miała ona okazję zobaczyć odrobinkę moich umiejętności), a i może trochę ta alfa ziemi i Salai, ale oni jedynie mogli zobaczyć moje wpływy, a nie łamanie zabezpieczeń w czystej postaci. Informacje można zdobyć różnymi metodami, więc niekoniecznie mogli uznać, że zrobiłam to tak. Może mieli jakąś inną teorię, albo po prostu ich to nie interesowało.
Wpakowałam kluski do buzi i pod jej czujnym okiem zaczęłam je jeść.
Włączyła wielki telewizor i chwilę później na ekranie pojawiły się wiadomości.
Nagłówek głosił informację o kolejnym ataku hakerów na jakąś firmę i to nie pierwszą lepszą. Niby jakim cudem zaatakowano miejsce, gdzie jakiś czas temu robiłam zabezpieczenia. Owszem... Dopiero wtedy zaczynałam z hakerstwem, ale i tak ten ktoś musiał mieć niezłe zabezpieczenia.
- Zastanawia mnie, jakim cudem jest ktoś w stanie siedzieć w tym wszystkim - westchnęła Aoime patrząc przed siebie. - Czy oni nie wiedzą, że hakerstwo to przestępstwo?
Zakrztusiłam się kluskami, a Aoime spojrzała na mnie zdziwionym spojrzeniem.
Ona naprawdę nic nie wiedziała? Czy może tylko udawała, żeby się ze mną podrażnić albo oderwać mnie od tego "uzależnienia", jak by to pewnie określiła?
- Taak - odparłam rumieniąc się. - To naprawdę dziwne... Ale jestem pewna, że istnieją też dobrzy hakerzy - powiedziałam cichutko, jakbym nie chciała zwracać na siebie uwagi.
- Mhm - mruknęła i straciła zainteresowanie tematem. - Jedz! - Nakazała widząc, że znowu zaczęłam bawić się jedzeniem. - A potem sio pod prysznic!
Kiwnęłam głową.
- Dobrze, dobrze - powiedziałam potulnie. - Tylko sprzątnę parę rzeczy - dodałam.
"...Abyś to ich nie zobaczyła " skończyłam w myślach.
Ach... Mam kłopoty. Nie mogę Aoime dać się o tym dowiedzieć. Nie wyglądała, aby jakoś pochwalała taką działalność, nawet jeśli jej to zbytnio na co dzień nie obchodziło to i tak.
Skończyłam kluski w mega błyskawicznym tempie i szybko złapałam laptopa bardzo ostrożnie omijając kable, które walały się po kątach. Rozłączenie tego i uporządkowanie wymagałoby bardzo wiele czasu, więc po prostu przesunęłam je pod ścianę, a następnie zamaskowałam wrzucając je za meble.
Miałam nadzieję, że Ao nie interesuje się zbytnio informatyką i komputerami, chociaż pewnie każdy normalny człowiek zacząłby się zastanawiać do czego te kable. Oo... Albo niech trzyma się opinii, że gram w gry, znajdę wtedy na to doskonałą wymówkę.
Powyłączałam również pozostałe sprzęty opłakując w myślach utracone wyniki z ostatnich kilku godzin pracy.
Niee... - Gdybym mogła to bym pewnie pokręciła głową w myślach. - Muszę to dzielnie przetrwać... Aoime nie może się o tym dowiedzieć... Nieeee.... Moje wyniki...
Wyjęłam z szafy pierwsze lepsze ubrania i ręcznik, a potem rzuciłam się, aby zrobić ekspresowy prysznic, a potem wyszłam i wróciłam do Ao w dżinsach i jakieś bluzce na krótki rękawek.
Od dzisiaj kończę z hakerstwem - postanowiłam w myślach. - Nie zbliżę się do tego o ile nie będzie to absolutnie konieczne.
Zbladłam. Sama perspektywa mnie przerażała, a ja chciałam wprowadzić ją w życie.
- Coś się stało? - Zapytała zapewne widząc moją zdołowaną minę.
- Nic, nic - odparłam.
Och... Akki... Błagam cię... Przyjdź mnie wkurzać i odwróć moje myśli od tego... Ty zawsze jesteś niczym trucizna zatruwająca moje myśli... Jakbym ci spuściła łomot poczułabym się o wiele lepiej - przeszło mi przez myśl.
Po chwili zdałam sobie, że nic z tego. Przecież skoro nie byłam w stanie powstrzymać Aoime przed nakarmieniem mnie na siłę to niby jakim cudem mogłabym go zbić na kwaśne jabłko?
Spojrzałam załamana na ręce. Nie było nawet śladów po moich dawnych mięśniach, poprawka... Zaczynałam się zastanawiać czy w ogóle nie zostałabym powalona po pierwszym ciosie bez użycia moich wilczych mocy. I co z bieganiem na bardzo długie dystanse? Pewnie nie przebiegłabym nawet kilometra przed zadyszką.
- Wow - wyrwało mi się. - Wyglądam, jakbym wpadła w anoreksję - oceniłam.
- Wyglądasz o wiele gorzej - zapewniła mnie.
- Pora na ostry - wstałam. - Muszę odzyskać dawną formę.
- Od skrajności w skrajność - westchnęła Aoime. - Myślisz, że będziesz w stanie odzyskać swoją formę i siłę bez odzyskania energii - pokręciła głową. - Najpierw musisz odzyskać energię, a potem ją zużywać na ćwiczenia. Aa... I od razu przybrać na wadze.
- Więc co twoim zdaniem mam zrobić? - Spojrzałam na nią. - Żeby nie wyglądać, jak chodzący trup.
- Dwa słowa. Fast food - odparła.
Uch... Nie chciałam jej mówić, że nawet wcześniej byłam jedną z tych co nie tyły nieważne ile się zjadło, a dopiero potem uznałam jedzenie za zbędną potrzebę - marnowanie czasu.
-Fast food.. - Mruknęłam. - Taa... Fast food.
Miałam lekki uraz do fast foodów od kiedy "wspaniałomyślny Akatsuki" wpakował mi mega ostry sos, jakiś przy którym chili to było nic, nieostre niczym dla dziecka. Od tego pamiętnego czasu i akcji w szkole nie tknęłam fast foodu, a tym bardziej hamburgerów. Nie zbliżyłam się do tych knajp nawet na dziesięć metrów, chociaż nie dałam mu poznać po sobie, że mam po tym traumę.
Nie lubiłam ostrego jedzenia, poprawka, nienawidziłam z całego serca i mojego języka ostrego jedzenia. Nieważne ile razy jadłam coś ostrego nie potrafiłam do tego przywyknąć, a on... A on nie. On oczywiście nie miał z tym żadnych problemów. Ja oczywiście nie zamierzałam być gorsza i starałam się nie wymięknąć, nawet jeśli wpakował mi coś ostrego oraz trującego do ciasta (i vice versa) i wylądowałam razem z nim szpitalu.
To było dosyć głupie, jak teraz o tym pomyślę...
niedziela, 28 grudnia 2014
(Dzielnica Mroku) od Akatukiego
- Paniczu - mruknęła. - ... Je się pcha w tą stronę.
Zastygłem. Chyba za bardzo skupiłem się na trzymaniu mojej przykrywki kulturalnego ucznia, że zapomniałem o takiej drobnostce.
- Dziękuję - mruknąłem.
Zamierzałem je pociągnąć w swoją stronę, ale w tym samym momencie otworzyły się, a ja odskoczyłem nim moja głowa znalazła się w tych drzwiach. Ktokolwiek tak otwierał powinien na przyszłość uważać, aby kogoś przypadkiem nie zamordować tymi drzwiami. Trochę ostrożności...
Osobą tą była dyrektorka. Oooj... Chyba gorzej, by było gdyby tutaj weszła pani od biologii, ponieważ by zaczęła się wydzierać niekontrolowanie na mój widok.
- Oh! - Zastanawiało mnie co ją bardziej przeraziło. To, że właśnie przypadkowo nie popełniła próby morderstwa jednego z uczniów, czy to, że jej się nie udało mnie zamordować i myśl, że będzie musiała się ze mną użerać. - O boże, a ten co tu robi?!
Zbladłem. Chyba, jednak to był ten drugi powód. Eeej... Chciałem jeszcze dłużej mieć wizerunek kulturalnego ucznia w oczach Aurory. Przynajmniej dopóki nie zorientuje się kim naprawdę jestem i że mieliśmy okazję na siebie trafić w przeszłości.
- Pomaga mi - uśmiechnęła się. - Muszę go pochwalić, bardzo uczynny chłopiec.
Spojrzenie dyrektorki nie wyraziło przerażenia. Miała po prostu minę, jakby za chwilę miał się skończyć świat tylko dlatego, że zrobiłem coś charytatywnie i nie skończyło się to kolejną katastrofą w szkole. - Oby takich więcej było w tej szkole...
- W... w... Więcej..? - Wytrzeszczyła oczy. Chyba sobie to właśnie wyobraziła. Zaczęła się słaniać na nogach. - Więcej... - Mruknęła i po chwili leżała już na ziemi.
Dokumenty na nasze nieszczęście rozleciały się we wszystkie strony. Nie wątpiłem w to, że ktoś będzie musiał je pozbierać. Mi to, by nie przeszkadzało, gdybym stracił drugą lekcję na ich zbieraniu, ale zostając tutaj narażałbym "przykrywkę".
- P-proszę pani? - Spytała zza biurka. Podbiegła do niej. - Halo, słyszy mnie pani? - Zaczęła nią lekko potrząsać.
- Młodzieńcze! - Ups... Nie mówicie mi, że się zorientowała... - Po higienistkę, szybko!
Kiwnąłem głową i już mnie sekundę później nie było w gabinecie.
Na zewnątrz odetchnąłem z ulgą.
- Więcej... - Usłyszałem mruk zza drzwi. - ... tak, aby było więcej takich uczniów...
Tak. Dyrektorka chyba miała w głowie, jakąś straszną wizję ze mną w roli głównej. Nie sądziłem, że aż tak na nią wpływam.
W każdym razie wygląda na to, że Auroś się nie zorientowała kim jestem.
Spokojnym krokiem ruszyłem w stronę gabinetu lekarskiego. To pojawienie dyrektorki naprawdę mnie uratowało.
Zapukałem do drzwi.
- Proszę - usłyszałem głos Alice.
Alice - szkolna pielęgniarka, która była dosyć młodą 21-letnią kobietą, która starała się żyć pełnią życie. Nie do końca obchodziły ją decyzje zarówno grona pedagogicznego, jak i dyrekcji przez to nie miała zbyt dużego poważania u większości, ale za to wszyscy uczniowie wprost ją uwielbiali. Nawet mi parę razy pomogła narażając się tym samym na problemy, ale kiedy pytałem ją o powód to tłumaczyła się, że sama dużo lepsza ode mnie nie była.
Trochę trudno mi sobie wyobrazić ją, jak wysyła na przymusowe zwolnienia lekarskie nauczycieli, dlatego nie brałem tego do końca na poważnie, ale i tak czas poświęcony na rozmowę z nią nigdy nie był czasem straconym.
- Ooo... Akki. Co tym razem zrobiłeś? - Zainteresowała się.
- Nic - odparłem.
- Gdybym ciebie nie znała to bym ci uwierzyła - odparła z uśmiechem. - A teraz mów mi kto będzie twoim kolejnym pacjentem.
- Dyrektorka - odparłem.
Zagwizdała z wrażenia. Pielęgniarki powinny to robić?
- To będziesz miał kłopoty - stwierdziła.
- Ale ja naprawdę nic nie zrobiłem - zaprotestowałem z uśmiechem. - Po prostu wyobraziła sobie coś co wstrząsnęło nią w takim stopniu, że chwilę później leżała już na podłodze.
- I nic jej nie dosypałeś do porannej, prawda? - Upewniła się.
- Nawet ja nie mam takiego talentu, aby wejść i wyjść niezauważonym przez sekretariat do gabinetu dyrektorki.
- Ale nie zaprzeczyłeś, że nie byłbyś w stanie zdobyć odpowiednich substancji, aby ją doprowadzić do takiego stanu - uśmiechnęła się z satysfakcją, jakby odkryła Amerykę.
- A czy nie wydaje się być to logicznym, że normalny uczeń nie posiada dostępu do takich rzeczy? - Uniosłem brwi. - Chcesz dalej bawić się w panią detektyw, czy pójdziemy do pani dyrektor?
- Zabawa w panią detektyw nie jest taka zła - zaprotestowała.
- To może niech pani detektyw powie mi, gdzie zniknęło wczoraj 10 pączków ze stołówki, ponieważ ja o to zostałem obwiniony, a nie mam z tym nic wspólnego.
- Eeee.... - Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Ja też nie mam o tym zielonego pojęcia.
- O tym pudełku, które wystaje z kosza pani też nie ma pojęcia? - Wskazałam za siebie.
- Może już pójdziemy do pani dyrektorki? - Zaproponowała nagle ochoczo.
- Nie ma problemu - odparłem.
Wyszliśmy z jej gabinetu, a ona następnie zamknęła go na klucz.
Ruszyliśmy powoli w stronę pomieszczenia w którym przebywała nieprzytomna dyrektorka wraz z Aurorą.
- A właśnie... W końcu nie powiedziałeś mi, jak ona zemdlała - zorientowała się. - Co sobie wyobraziła?
- Nowa pani pedagog powiedziała jej, że chciałaby, aby było więcej uczniów takich, jak ja - parsknęła śmiechem słysząc to.
- Nie dziwię się jej reakcji - stwierdziła.
Stanęliśmy pod drzwiami.
- A właśnie... - Ściszyłem głos. - Chcę zrobić niespodziankę pani pedagog, więc jeśli mogłabyś uniknąć mówienia mojego imienia i kim jestem to byłbym wdzięczny - poprosiłem.
- Jesteś tutaj niczym lokalna sława szkolna - stwierdziła równie cicho. - Niedługo i tak się o tym dowie, ale jak chcesz to nic nie powiem.
- Dzięki - odparłem otwierając jej drzwi.
- Nie ma sprawy - odparła już głośniej.
Co prawda grono pedagogiczne mnie w większości nienawidziło lub się bało wraz z dyrektorką i sekretarką. Za to pracownicy szkoły zza wyjątkiem sprzątaczek (które najwyraźniej się nie zrealizowały w życiu i się wyżywały na wszystkich innych) oraz trzech z czterech woźnych mnie uwielbiali. Podobnie, jak uczniowie. Nigdy nie mogli się ze mną nudzić.
- To chyba już nie jestem tutaj potrzebny - oceniłem.
Alice nie powstrzymała szerokiego uśmiechu. Czasami zastanawiało mnie kto tu jest większym dzieckiem. Ja czy ona.
Usunąłem się jej z drogi i odwróciłem się, aby przejść się korytarzem. Właśnie miał być za chwilę dzwonek na przerwę.
Hmm... Następną mamy biologię. To chyba jednak poświęcę kolejną godzinę na mały odpoczynek na dachu.
Historia jest już ciekawszą lekcją i na nią chyba się udam. Oczywiście o ile nie będę miał ciekawszych zajęć.
Moje kroki skierowały się w stronę schodów, którymi dotarłem na czwarte piętro. Najwyższą kondygnację szkoły dostępną dla uczniów, była też pięta (strych) oraz szkolny dach.
O ile ta piąta była niedostępna dla uczniów o tyle o tej szóstej nikt nie wiedział. Nawet większość nauczycieli. Dla nich drzwi ze schodami na dach były kolejnymi drzwiami jakiegoś schowka lub innego zbędnego pomieszczenia, a ja korzystałem z tego, że ich to nie obchodziło.
Miałem idealne miejsce, żeby odpocząć i uniknąć pościgu jakiegoś znerwicowanego belfra.
W moich rękach pojawił się kluczyk od tych drzwi (och, proszę nie pytajcie skąd go mam, przecież to ja, dla mnie istnieje coś takiego, jak zamek nie do otworzenia :3 ).
Moim oczom ukazała się ogromna praktycznie pusta przestrzeń.
Był tylko jeden problem. Chłód. Była zima, a ja byłem jedynie w mundurku (za jakie grzechy szkoła miała coś takiego), a moja kurtka została na samym dole w szatni i nie, nie chciało mi się iść przez te schody po nią.
Wzdrygnąłem się z zimna. Kurde. Zima, a ja jestem taki mądry, że wychodzę na zewnątrz odpowiednio nieubrany. Jeszcze dzisiaj będę musiał zajrzeć do Rin... W sumie to straciłem już nadzieję od wyciągnięcia jej sprzed laptopa. Ona żyła już w innym świecie. To był wyższy poziom niż maksymalne zbadane przez człowieka uzależnienia. Mogło nie jeść, nie pić, nie spać, nawet umierać, ale i tak nie chciała go zostawić.
W sumie... Dlaczego ja musiałem się z tym użerać? Niech Aoime się tym zajmie. W końcu ona jest Alfą.
Z tą oto genialną myślą (co za skromność z mojej strony xd) wyciągnąłem telefon i wstukałem wiadomość:
"Wpadnij dzisiaj do Rin, wyczerpała limit internetu i pociągnęła z mojego konta"
Taka oto piękna wiadomość wysłałem do Aoime.
Już chwilkę później dostałem od niej odpowiedź.
"Pocałuj mnie gdzieś"
Widocznie nie była zadowolona z pobudki, Ao to miała dobrze, spała sobie do której chciała.
Uśmiechnąłem się i odpisałem jej:
"Okej"
Niecałe 5 sekund później dostałem odpowiedź.
"Jesteś idiotą"
Aoś była doprawdy zabawna.
"To co z tym pocałunkiem?"
Tym razem odpowiedź była natychmiastowa.
"Pieprz się"
Pisanie do niej naprawdę poprawiało mi humor. Dziewczyna naprawdę była wyszczekana.
Spojrzałem na ławkę, którą niedawno przytargałem i postawiłem przy ogromnym ogrodzeniu, które zabezpieczało przed upadkiem (normalny człowiek nawet nie dałby rady przez to przeskoczyć).
Usiadłem i westchnąłem.
Niee... Jednak tutaj było naprawdę zimno. O tyle dobrze, że część dachu na której byłem została wcześniej zadaszona ( co za logika... "zadaszony dach"), ale poza nim nie było już tak sucho i przyjemnie.
Wróciłem do środka. Pragnienie ogrzania się ostatecznie wygrało nad pragnieniem spokoju.
Chuchnąłem na swoje ręce. Byłem tylko zaledwie chwilę na zewnątrz, a były już całe czerwone.
Zrezygnowany i niezadowolony swoim brakiem relaksu zszedłem na dół szkoły po kurtkę.
Z łatwością ominąłem stanowisko szatniarki, która miała nas powstrzymać przed opuszczaniem szkoły podczas lekcji oraz pokonałem całą drogę do mojej kurtki bez przeszkody. Żaden zamek nie był w stanie mnie powstrzymać, więc nie było to takie trudne.
Kilka sekund później miałem kurtkę już w swoich rękach.
Spojrzałem na zegarek.
W sumie... Było jedno miejsce w które powinienem się udać, ale to za chwilę.
Pokręciłem się dobrą chwilę po szkole (musiałem poczekać, aż moje ciało dojdzie do stanu w którym przestanę odczuwać lekki szok termiczny - jednak jestem idiotą wychodząc na dach bez odpowiedniego ubrania w środku zimy).
Ta dobra chwila przeciągnęła się do pół godziny, a potem wyszedłem mniej znanym wyjściem, które zapewne służyło jedynie do ewakuacji.
Obejrzałem się za siebie na szkołę.
Dziwne. Miałem wrażenie, jakbym czuł na sobie czyiś wzrok.
Zresztą nieważne. Powinienem się pospieszyć. Odwróciłem się od szkoły i ruszyłem w stronę mniej przyjemnej dzielnicy.
"Mniej przyjemnej" było w sumie dosyć łagodnym określeniem, ponieważ żaden normalny człowiek, a tym bardziej uczeń, by się tutaj nie zapuścił nieważne, jak bardzo byłby zdesperowany.
Zastygłem. Chyba za bardzo skupiłem się na trzymaniu mojej przykrywki kulturalnego ucznia, że zapomniałem o takiej drobnostce.
- Dziękuję - mruknąłem.
Zamierzałem je pociągnąć w swoją stronę, ale w tym samym momencie otworzyły się, a ja odskoczyłem nim moja głowa znalazła się w tych drzwiach. Ktokolwiek tak otwierał powinien na przyszłość uważać, aby kogoś przypadkiem nie zamordować tymi drzwiami. Trochę ostrożności...
Osobą tą była dyrektorka. Oooj... Chyba gorzej, by było gdyby tutaj weszła pani od biologii, ponieważ by zaczęła się wydzierać niekontrolowanie na mój widok.
- Oh! - Zastanawiało mnie co ją bardziej przeraziło. To, że właśnie przypadkowo nie popełniła próby morderstwa jednego z uczniów, czy to, że jej się nie udało mnie zamordować i myśl, że będzie musiała się ze mną użerać. - O boże, a ten co tu robi?!
Zbladłem. Chyba, jednak to był ten drugi powód. Eeej... Chciałem jeszcze dłużej mieć wizerunek kulturalnego ucznia w oczach Aurory. Przynajmniej dopóki nie zorientuje się kim naprawdę jestem i że mieliśmy okazję na siebie trafić w przeszłości.
- Pomaga mi - uśmiechnęła się. - Muszę go pochwalić, bardzo uczynny chłopiec.
Spojrzenie dyrektorki nie wyraziło przerażenia. Miała po prostu minę, jakby za chwilę miał się skończyć świat tylko dlatego, że zrobiłem coś charytatywnie i nie skończyło się to kolejną katastrofą w szkole. - Oby takich więcej było w tej szkole...
- W... w... Więcej..? - Wytrzeszczyła oczy. Chyba sobie to właśnie wyobraziła. Zaczęła się słaniać na nogach. - Więcej... - Mruknęła i po chwili leżała już na ziemi.
Dokumenty na nasze nieszczęście rozleciały się we wszystkie strony. Nie wątpiłem w to, że ktoś będzie musiał je pozbierać. Mi to, by nie przeszkadzało, gdybym stracił drugą lekcję na ich zbieraniu, ale zostając tutaj narażałbym "przykrywkę".
- P-proszę pani? - Spytała zza biurka. Podbiegła do niej. - Halo, słyszy mnie pani? - Zaczęła nią lekko potrząsać.
- Młodzieńcze! - Ups... Nie mówicie mi, że się zorientowała... - Po higienistkę, szybko!
Kiwnąłem głową i już mnie sekundę później nie było w gabinecie.
Na zewnątrz odetchnąłem z ulgą.
- Więcej... - Usłyszałem mruk zza drzwi. - ... tak, aby było więcej takich uczniów...
Tak. Dyrektorka chyba miała w głowie, jakąś straszną wizję ze mną w roli głównej. Nie sądziłem, że aż tak na nią wpływam.
W każdym razie wygląda na to, że Auroś się nie zorientowała kim jestem.
Spokojnym krokiem ruszyłem w stronę gabinetu lekarskiego. To pojawienie dyrektorki naprawdę mnie uratowało.
Zapukałem do drzwi.
- Proszę - usłyszałem głos Alice.
Alice - szkolna pielęgniarka, która była dosyć młodą 21-letnią kobietą, która starała się żyć pełnią życie. Nie do końca obchodziły ją decyzje zarówno grona pedagogicznego, jak i dyrekcji przez to nie miała zbyt dużego poważania u większości, ale za to wszyscy uczniowie wprost ją uwielbiali. Nawet mi parę razy pomogła narażając się tym samym na problemy, ale kiedy pytałem ją o powód to tłumaczyła się, że sama dużo lepsza ode mnie nie była.
Trochę trudno mi sobie wyobrazić ją, jak wysyła na przymusowe zwolnienia lekarskie nauczycieli, dlatego nie brałem tego do końca na poważnie, ale i tak czas poświęcony na rozmowę z nią nigdy nie był czasem straconym.
- Ooo... Akki. Co tym razem zrobiłeś? - Zainteresowała się.
- Nic - odparłem.
- Gdybym ciebie nie znała to bym ci uwierzyła - odparła z uśmiechem. - A teraz mów mi kto będzie twoim kolejnym pacjentem.
- Dyrektorka - odparłem.
Zagwizdała z wrażenia. Pielęgniarki powinny to robić?
- To będziesz miał kłopoty - stwierdziła.
- Ale ja naprawdę nic nie zrobiłem - zaprotestowałem z uśmiechem. - Po prostu wyobraziła sobie coś co wstrząsnęło nią w takim stopniu, że chwilę później leżała już na podłodze.
- I nic jej nie dosypałeś do porannej, prawda? - Upewniła się.
- Nawet ja nie mam takiego talentu, aby wejść i wyjść niezauważonym przez sekretariat do gabinetu dyrektorki.
- Ale nie zaprzeczyłeś, że nie byłbyś w stanie zdobyć odpowiednich substancji, aby ją doprowadzić do takiego stanu - uśmiechnęła się z satysfakcją, jakby odkryła Amerykę.
- A czy nie wydaje się być to logicznym, że normalny uczeń nie posiada dostępu do takich rzeczy? - Uniosłem brwi. - Chcesz dalej bawić się w panią detektyw, czy pójdziemy do pani dyrektor?
- Zabawa w panią detektyw nie jest taka zła - zaprotestowała.
- To może niech pani detektyw powie mi, gdzie zniknęło wczoraj 10 pączków ze stołówki, ponieważ ja o to zostałem obwiniony, a nie mam z tym nic wspólnego.
- Eeee.... - Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Ja też nie mam o tym zielonego pojęcia.
- O tym pudełku, które wystaje z kosza pani też nie ma pojęcia? - Wskazałam za siebie.
- Może już pójdziemy do pani dyrektorki? - Zaproponowała nagle ochoczo.
- Nie ma problemu - odparłem.
Wyszliśmy z jej gabinetu, a ona następnie zamknęła go na klucz.
Ruszyliśmy powoli w stronę pomieszczenia w którym przebywała nieprzytomna dyrektorka wraz z Aurorą.
- A właśnie... W końcu nie powiedziałeś mi, jak ona zemdlała - zorientowała się. - Co sobie wyobraziła?
- Nowa pani pedagog powiedziała jej, że chciałaby, aby było więcej uczniów takich, jak ja - parsknęła śmiechem słysząc to.
- Nie dziwię się jej reakcji - stwierdziła.
Stanęliśmy pod drzwiami.
- A właśnie... - Ściszyłem głos. - Chcę zrobić niespodziankę pani pedagog, więc jeśli mogłabyś uniknąć mówienia mojego imienia i kim jestem to byłbym wdzięczny - poprosiłem.
- Jesteś tutaj niczym lokalna sława szkolna - stwierdziła równie cicho. - Niedługo i tak się o tym dowie, ale jak chcesz to nic nie powiem.
- Dzięki - odparłem otwierając jej drzwi.
- Nie ma sprawy - odparła już głośniej.
Co prawda grono pedagogiczne mnie w większości nienawidziło lub się bało wraz z dyrektorką i sekretarką. Za to pracownicy szkoły zza wyjątkiem sprzątaczek (które najwyraźniej się nie zrealizowały w życiu i się wyżywały na wszystkich innych) oraz trzech z czterech woźnych mnie uwielbiali. Podobnie, jak uczniowie. Nigdy nie mogli się ze mną nudzić.
- To chyba już nie jestem tutaj potrzebny - oceniłem.
Alice nie powstrzymała szerokiego uśmiechu. Czasami zastanawiało mnie kto tu jest większym dzieckiem. Ja czy ona.
Usunąłem się jej z drogi i odwróciłem się, aby przejść się korytarzem. Właśnie miał być za chwilę dzwonek na przerwę.
Hmm... Następną mamy biologię. To chyba jednak poświęcę kolejną godzinę na mały odpoczynek na dachu.
Historia jest już ciekawszą lekcją i na nią chyba się udam. Oczywiście o ile nie będę miał ciekawszych zajęć.
Moje kroki skierowały się w stronę schodów, którymi dotarłem na czwarte piętro. Najwyższą kondygnację szkoły dostępną dla uczniów, była też pięta (strych) oraz szkolny dach.
O ile ta piąta była niedostępna dla uczniów o tyle o tej szóstej nikt nie wiedział. Nawet większość nauczycieli. Dla nich drzwi ze schodami na dach były kolejnymi drzwiami jakiegoś schowka lub innego zbędnego pomieszczenia, a ja korzystałem z tego, że ich to nie obchodziło.
Miałem idealne miejsce, żeby odpocząć i uniknąć pościgu jakiegoś znerwicowanego belfra.
W moich rękach pojawił się kluczyk od tych drzwi (och, proszę nie pytajcie skąd go mam, przecież to ja, dla mnie istnieje coś takiego, jak zamek nie do otworzenia :3 ).
Moim oczom ukazała się ogromna praktycznie pusta przestrzeń.
Był tylko jeden problem. Chłód. Była zima, a ja byłem jedynie w mundurku (za jakie grzechy szkoła miała coś takiego), a moja kurtka została na samym dole w szatni i nie, nie chciało mi się iść przez te schody po nią.
Wzdrygnąłem się z zimna. Kurde. Zima, a ja jestem taki mądry, że wychodzę na zewnątrz odpowiednio nieubrany. Jeszcze dzisiaj będę musiał zajrzeć do Rin... W sumie to straciłem już nadzieję od wyciągnięcia jej sprzed laptopa. Ona żyła już w innym świecie. To był wyższy poziom niż maksymalne zbadane przez człowieka uzależnienia. Mogło nie jeść, nie pić, nie spać, nawet umierać, ale i tak nie chciała go zostawić.
W sumie... Dlaczego ja musiałem się z tym użerać? Niech Aoime się tym zajmie. W końcu ona jest Alfą.
Z tą oto genialną myślą (co za skromność z mojej strony xd) wyciągnąłem telefon i wstukałem wiadomość:
"Wpadnij dzisiaj do Rin, wyczerpała limit internetu i pociągnęła z mojego konta"
Taka oto piękna wiadomość wysłałem do Aoime.
Już chwilkę później dostałem od niej odpowiedź.
"Pocałuj mnie gdzieś"
Widocznie nie była zadowolona z pobudki, Ao to miała dobrze, spała sobie do której chciała.
Uśmiechnąłem się i odpisałem jej:
"Okej"
Niecałe 5 sekund później dostałem odpowiedź.
"Jesteś idiotą"
Aoś była doprawdy zabawna.
"To co z tym pocałunkiem?"
Tym razem odpowiedź była natychmiastowa.
"Pieprz się"
Pisanie do niej naprawdę poprawiało mi humor. Dziewczyna naprawdę była wyszczekana.
Spojrzałem na ławkę, którą niedawno przytargałem i postawiłem przy ogromnym ogrodzeniu, które zabezpieczało przed upadkiem (normalny człowiek nawet nie dałby rady przez to przeskoczyć).
Usiadłem i westchnąłem.
Niee... Jednak tutaj było naprawdę zimno. O tyle dobrze, że część dachu na której byłem została wcześniej zadaszona ( co za logika... "zadaszony dach"), ale poza nim nie było już tak sucho i przyjemnie.
Wróciłem do środka. Pragnienie ogrzania się ostatecznie wygrało nad pragnieniem spokoju.
Chuchnąłem na swoje ręce. Byłem tylko zaledwie chwilę na zewnątrz, a były już całe czerwone.
Zrezygnowany i niezadowolony swoim brakiem relaksu zszedłem na dół szkoły po kurtkę.
Z łatwością ominąłem stanowisko szatniarki, która miała nas powstrzymać przed opuszczaniem szkoły podczas lekcji oraz pokonałem całą drogę do mojej kurtki bez przeszkody. Żaden zamek nie był w stanie mnie powstrzymać, więc nie było to takie trudne.
Kilka sekund później miałem kurtkę już w swoich rękach.
Spojrzałem na zegarek.
W sumie... Było jedno miejsce w które powinienem się udać, ale to za chwilę.
Pokręciłem się dobrą chwilę po szkole (musiałem poczekać, aż moje ciało dojdzie do stanu w którym przestanę odczuwać lekki szok termiczny - jednak jestem idiotą wychodząc na dach bez odpowiedniego ubrania w środku zimy).
Ta dobra chwila przeciągnęła się do pół godziny, a potem wyszedłem mniej znanym wyjściem, które zapewne służyło jedynie do ewakuacji.
Obejrzałem się za siebie na szkołę.
Dziwne. Miałem wrażenie, jakbym czuł na sobie czyiś wzrok.
Zresztą nieważne. Powinienem się pospieszyć. Odwróciłem się od szkoły i ruszyłem w stronę mniej przyjemnej dzielnicy.
"Mniej przyjemnej" było w sumie dosyć łagodnym określeniem, ponieważ żaden normalny człowiek, a tym bardziej uczeń, by się tutaj nie zapuścił nieważne, jak bardzo byłby zdesperowany.
(Dzielnica Mroku) Od Aurory
Uczeń okazał się nad wyraz chętny do pomocy przy stertach. Jak to
miło, że w szkole jest ktoś taki miły. Od razu poczułam się trochę
lepiej.
Powoli to biuro zaczęło przypominać wyglądem szanujący się gabinet. Ja pogrążałam się w pasjonującej literaturze, w czasie gdy mój młody kolega dzielnie zwalczał przejawy niegodziwego bałaganu w tym pomieszczeniu. Właśnie w tym momencie z góry brudu jakby wyrosła błękitna teczka, monstrualnych wręcz rozmiarów. Z tego co się orientowałam, to był to zbiór uwag na temat jakiegoś ucznia.. zapewne tego młodzieńca o którym na słyszałam się poprzedniego dnia. Jak on miał... Akta.. nie.. jakoś inaczej. Takatatsu... ale to było przecież imię na A. No, nie ważne. Byłam pewna, że i tak się dowiem otwierając tą puszkę pandory, pełną nauczycielskich nieszczęść. Właśnie sięgnęłam po nią, gdy mój towarzysz dosłownie sprzątnął mi ją sprzed nosa.
- Pomogę ci.. - rzekł bardzo szybko i wręcz porwał teczkę z biurka, ale jedna z kartek, która nie była włożona do środka a tylko leżała sobie na pokrywie, z wdziękiem poleciała na podłogę. Tym razem go ubiegłam i podniosłam ją pierwsza.
- Ooo.. - rzekłam zdziwiona widząc poprawną formę znanego mi wcześniej imienia - ..sprawozdanie nauczycielki biologi, po tym jak odzyskała przytomność w szpit.. - przymknęłam oko - To co się jej stało?
- Aahhh.. - nieznany mi z imienia uczeń chyba poczuł się dziwnie nieswojo - ..nie powinna pani czytać tych papierów, o tam..? - wskazał niepewnie na stos.
- Nee... - mruknęłam znudzona - ..nie chce mi się. - podwinęłam nogi i wwierciłam wzrok w kartkę - Chcę się trochę pośmiać zanim ta baba z dyrekcji znowu mnie dorwie.. - mruknęłam drżącym głosem - ..i już nie będzie mi do śmiechu. Nigdy nie sądziłam, że praca może być taka wymagająca.. sądziłam, że będzie to raczej ciekawe doświadczenie, a tu? - westchnęłam - No dobra, jedziemy z tym koksem.- przyjrzałam się bazgrołom - Jakby nie mogli zrobić wersji komputerowej, niczego przeczytać nie idzie.. - zmrużyłam oczy - Dnia.. któregoś tam, w sali.. nieważne.. - zaczęłam omijać to, co przypominało bardziej egipskie hieroglify niż pismo stworzone z liter - ..pewien niezwykle agresywny uczeń.. tak mi się wydaje, że to jest "agresywny". Choć bardziej przypomina mi to "agrestowy". - spojrzał na mnie dziwnie - Niech zgadnę: to pismo tej niuni z sekretariatu.. - westchnęłam - Matko...
- To niech pani nie czyta. - poprosił szybko - Bo nie wiadomo jakież tam treści się znajdują..
- Nie, nie! Przebrnę - uśmiechnęłam się.
Przez resztę lekcji odszyfrowywałam dzielnie treść sprawozdania. Zdaje się, że uczeń niemalże udusił biedną nauczycielkę biologii. Będę musiała się z nim szybko rozmówić.
- A właśnie.. - rzekł nagle z zaskoczenia młodzieniec - Nie miałem okazji jeszcze poznać twojego imienia - uśmiechnął się. - Zdradzisz mi je może?
- Aurora. - rzekłam również z uśmiechem - A twoje? - spojrzał na zegarek wyczekująco.
- Chyba muszę już iść.. - nagle przebrzmiał dzwonek - Do widzenia! - chwycił za klamkę, ale nic się nie stało.
Zaczął ją gorączkowo szarpać, mruczeć coś i tłuc w nie butem. Nie miałam doświadczenia z tymi drzwiami, ale zdawało mi się, że popełnia ogromny błąd..
- Paniczu.. - mruknęłam - ..je się pcha w tą stronę. - zastygł i mogłabym przysiąc, że zrobił się trochę czerwony.
- Dziękuję. - mruknął i właśnie chciał wyjść, gdy go gabinetu weszła dyrektorka ze stosem papierów w rękach.
- Oh! - prawie zabiła tego biedaka - O boże, a ten co tu robi?! - mój nowy kolega zbladł na twarzy.
- Pomaga mi - uśmiechnęłam się - muszę go pochwalić, bardzo uczynny chłopiec. - kobieta spojrzała na mnie dziwnie - Oby takich więcej było w tej szkole..
- W..w...więcej..? - spytała, wytrzeszczyła oczy i nagle zaczęła się słaniać na nogach - Więcej.. - mruknęła jeszcze raz po czym z gracją wylądowała na ziemi, niemal tańcząc pośród lecących dokumentów.
- P-proszę pani? - spytałam zza biurka i podbiegłam do niej - Halo, słyszy mnie pani? - zaczęłam nią lekko potrząsać - Młodzieńcze! - wskazałam na bladego i przestraszonego chłopca - Po higienistkę, szybko.. - kiwnął głową i wyleciał pędem z mojego biura, a ja tym czasem ocucałam biedną dyrektorkę.
- Więcej.. - mruknęła półprzytomna - ..tak, aby było więcej takich uczniów..
Powoli to biuro zaczęło przypominać wyglądem szanujący się gabinet. Ja pogrążałam się w pasjonującej literaturze, w czasie gdy mój młody kolega dzielnie zwalczał przejawy niegodziwego bałaganu w tym pomieszczeniu. Właśnie w tym momencie z góry brudu jakby wyrosła błękitna teczka, monstrualnych wręcz rozmiarów. Z tego co się orientowałam, to był to zbiór uwag na temat jakiegoś ucznia.. zapewne tego młodzieńca o którym na słyszałam się poprzedniego dnia. Jak on miał... Akta.. nie.. jakoś inaczej. Takatatsu... ale to było przecież imię na A. No, nie ważne. Byłam pewna, że i tak się dowiem otwierając tą puszkę pandory, pełną nauczycielskich nieszczęść. Właśnie sięgnęłam po nią, gdy mój towarzysz dosłownie sprzątnął mi ją sprzed nosa.
- Pomogę ci.. - rzekł bardzo szybko i wręcz porwał teczkę z biurka, ale jedna z kartek, która nie była włożona do środka a tylko leżała sobie na pokrywie, z wdziękiem poleciała na podłogę. Tym razem go ubiegłam i podniosłam ją pierwsza.
- Ooo.. - rzekłam zdziwiona widząc poprawną formę znanego mi wcześniej imienia - ..sprawozdanie nauczycielki biologi, po tym jak odzyskała przytomność w szpit.. - przymknęłam oko - To co się jej stało?
- Aahhh.. - nieznany mi z imienia uczeń chyba poczuł się dziwnie nieswojo - ..nie powinna pani czytać tych papierów, o tam..? - wskazał niepewnie na stos.
- Nee... - mruknęłam znudzona - ..nie chce mi się. - podwinęłam nogi i wwierciłam wzrok w kartkę - Chcę się trochę pośmiać zanim ta baba z dyrekcji znowu mnie dorwie.. - mruknęłam drżącym głosem - ..i już nie będzie mi do śmiechu. Nigdy nie sądziłam, że praca może być taka wymagająca.. sądziłam, że będzie to raczej ciekawe doświadczenie, a tu? - westchnęłam - No dobra, jedziemy z tym koksem.- przyjrzałam się bazgrołom - Jakby nie mogli zrobić wersji komputerowej, niczego przeczytać nie idzie.. - zmrużyłam oczy - Dnia.. któregoś tam, w sali.. nieważne.. - zaczęłam omijać to, co przypominało bardziej egipskie hieroglify niż pismo stworzone z liter - ..pewien niezwykle agresywny uczeń.. tak mi się wydaje, że to jest "agresywny". Choć bardziej przypomina mi to "agrestowy". - spojrzał na mnie dziwnie - Niech zgadnę: to pismo tej niuni z sekretariatu.. - westchnęłam - Matko...
- To niech pani nie czyta. - poprosił szybko - Bo nie wiadomo jakież tam treści się znajdują..
- Nie, nie! Przebrnę - uśmiechnęłam się.
Przez resztę lekcji odszyfrowywałam dzielnie treść sprawozdania. Zdaje się, że uczeń niemalże udusił biedną nauczycielkę biologii. Będę musiała się z nim szybko rozmówić.
- A właśnie.. - rzekł nagle z zaskoczenia młodzieniec - Nie miałem okazji jeszcze poznać twojego imienia - uśmiechnął się. - Zdradzisz mi je może?
- Aurora. - rzekłam również z uśmiechem - A twoje? - spojrzał na zegarek wyczekująco.
- Chyba muszę już iść.. - nagle przebrzmiał dzwonek - Do widzenia! - chwycił za klamkę, ale nic się nie stało.
Zaczął ją gorączkowo szarpać, mruczeć coś i tłuc w nie butem. Nie miałam doświadczenia z tymi drzwiami, ale zdawało mi się, że popełnia ogromny błąd..
- Paniczu.. - mruknęłam - ..je się pcha w tą stronę. - zastygł i mogłabym przysiąc, że zrobił się trochę czerwony.
- Dziękuję. - mruknął i właśnie chciał wyjść, gdy go gabinetu weszła dyrektorka ze stosem papierów w rękach.
- Oh! - prawie zabiła tego biedaka - O boże, a ten co tu robi?! - mój nowy kolega zbladł na twarzy.
- Pomaga mi - uśmiechnęłam się - muszę go pochwalić, bardzo uczynny chłopiec. - kobieta spojrzała na mnie dziwnie - Oby takich więcej było w tej szkole..
- W..w...więcej..? - spytała, wytrzeszczyła oczy i nagle zaczęła się słaniać na nogach - Więcej.. - mruknęła jeszcze raz po czym z gracją wylądowała na ziemi, niemal tańcząc pośród lecących dokumentów.
- P-proszę pani? - spytałam zza biurka i podbiegłam do niej - Halo, słyszy mnie pani? - zaczęłam nią lekko potrząsać - Młodzieńcze! - wskazałam na bladego i przestraszonego chłopca - Po higienistkę, szybko.. - kiwnął głową i wyleciał pędem z mojego biura, a ja tym czasem ocucałam biedną dyrektorkę.
- Więcej.. - mruknęła półprzytomna - ..tak, aby było więcej takich uczniów..
(Dzielnica Mroku) od Akatsukiego
Ziewnąłem. Od dnia, kiedy wysłałem poprzedniego nauczyciela matematyki na zwolnienie lekarskie większość grona pedagogicznego zrezygnowała z prób uaktywnienia mnie na lekcji (jakimś cudem ostały się trzy wyjątki) i nawet pozwalała mi na nich spać. Rin oczywiście nie chodziła na lekcje, ponieważ stwierdziła, że może sobie pozmieniać logi w dzienniku elektronicznym, a potem nawet zwykłym. Następnie, by zmusiła nauczycieli, aby jej wystawili oceny na podstawie tych dokumentów. Oczywiście, nie zamierzała tego dla mnie zrobić. To w ogóle była jej wina, że tutaj wylądowałem.
- Akki, ty to masz dobrze - podszedł do mnie jeden z chłopaków z mojej klasy. - Ciebie to wcale nie pytają na lekcji. Chciałbym mieć tak, jak ty.
- Z drugiej strony nie chciałbyś mieć takiej oceny z zachowania, jak ja - odparłem.
- W sumie to masz rację - przyznał. - A właśnie... Słyszałeś, że mamy nowego psychologa w szkole?
- Serio? - Zdziwiłem się.
- Mhm. Podobno to dosyć młoda kobieta i jest dosyć ładna - zauważył.
- Niech zgadnę. Widziałeś ją i ci się podoba - spojrzałem na niego powściągliwie.
Po chwili wahania kiwnął głową.
- Jaki cudem to zauważyłeś? - Zapytał. - Przecież nie powiedziałem, że ona mi...
- Każdy, by się domyślił widząc twoją minę. Masz takie rozmarzone spojrzenie - parsknąłem ze śmiechu. - Szkoda, że siebie nie widzisz.
Wyjąłem telefon.
- Co chcesz zrobić?
- Powiedz mi coś o nowej pani psycholog. W końcu ją widziałeś, prawda?
Otworzył usta i po chwili na jego twarzy pojawiło się znowu to spojrzenie i te "maślane oczy". Wyglądało to nieco komicznie. Nie wiedziałem, że ludzie potrafią robić takie miny. Szybko zrobiłem mu zdjęcie i pokazałem.
- Już nic nie musisz mówić - powiedziałem. - Tylko spójrz na to - machnąłem mu ekranikiem przed twarzą.
Nawet on nie wytrzymał i się roześmiał.
- Nawet nie chcę zgadywać, jakie będę miał spojrzenie, kiedy ją spotkam - stwierdził.
Przerwał nam dzwonek.
- Co teraz mamy? - Spytałem.
- Matematykę - powiedział. - Mamy z kimś zastępstwo... - Zamyślił się. - Nie wiem z kim mamy, ale lekcje będą w 123, a nie w 209. Oczywiście, ty i tak nie zamierzasz przyjść, prawda?
Zastanowiłem się chwilę.
- Pewnie i tak nic nie stracę o wiele wygodniej jest się przespać na dachu szkoły, więc raczej mnie nie będzie - przyznałem.
- W każdym razie, jeśli będziesz miał okazję spotkać się z panią psycholog to powiedz mi o niej więcej - poprosił.
- Zobaczę, czy się z nią spotkam - odparłem.
- Przecież ty na pewno się z nią spotkasz - oznajmił.
Korytarze już prawie opustoszały.
- Chyba już powinieneś iść - zauważyłem.
- Mówisz, jakbyś ty nie musiał tego robić - jego brwi powędrowały w górę.
Wskazałem na schody za jego plecami, które były w odległości około 25 metrów od nas.
- To chyba jest ten nauczyciel z którymi mamy zastępstwo, więc jeśli nie chcesz się po raz kolejny spóźnić na jego lekcje...
Obejrzał się za siebie i odrobinkę zbladł.
- Ja idę! Pa! - Pobiegł w stronę drugich schodów, aby ominąć zbędne spotkanie z nauczycielem. Nie dziwiłem się, że to zrobił, ponieważ tamten był dosyć uciążliwy i jeśli zauważył, że ktoś się spóźnił (a w jego mniemaniu wszyscy powinni być już w klasie tuż po dzwonku, nawet jeśli nauczyciela tam nie było) to wiele osób współczuło jego nowej ofierze (nawet inni nauczyciele).
Przyznam szczerze, że rozmowa i spędzanie czasu z ludźmi powoli zaczynało wchodzić mi w nawyk. Nie było to nawet takie złe zwłaszcza, że dosyć szybko udało mi się zdobyć sympatię i przyjaciół zarówno u męskiej części klasy, jak i u żeńskiej. Jedynie nauczyciele nie przepadali za mną, ale za bardzo się mnie bali, żeby próbować zepsuć mi życie, także mogłem sobie dosłownie robić co chciałem.
Ruszyłem powoli w stronę schodów (tych, którymi szedł nauczyciel), aby udać się na dach - jedno z moich ulubionych miejsc w szkole. Był ogromny i przestronny. W dodatku na czas lekcji i większości przerw pusty, ponieważ nie powinno się tam wchodzić, ale było kilka osób (w tym ja), które nie zważało na ten zakaz w najmniejszym stopniu.
Nagle zza rogu wyłoniła się kobieta o białych włosach. Nie znałem jej, a byłem już pewien, że wylądowałem u każdego nauczyciela na dywaniku (u dyrektorki to jestem stałym bywalcem xd). Nowa? Może to była ta pani psycholog o której wspomniał przed chwilą Jake. Miała białe włosy... Niecodzienne.
Rozejrzała się. Jakim cudem widziała cokolwiek zza ogromnego stosu papierów, który niemalże całkowicie przesłaniał jej twarz pozostanie chyba dla mnie odwieczną tajemnicą. Ja ledwie widziałem czubek jej głowy (stąd zauważyłem jej niecodzienny kolor włosów).
- Może ci pomogę? - Zaproponowałem.
Nie zdziwiłbym się, gdyby ten niestabilny stos rozsypał się na wszystkie strony w ciągu następnych 10 sekund. Nie za dużo tego dali, jak na jedną osobę?
Zanim zdążyła odpowiedzieć wziąłem połowę (a nawet więcej) z nich. Skłonił mnie do tego widok tej "góry", jak przechylała się niebezpiecznie mocno w prawą stronę.
- Gdzie mam to zanieść? - Spytałem się.
- Do gabinetu pedagogicznego, jeśli możesz - uśmiechnęła się spokojnie. - Jeszcze nie do końca orientuję się, gdzie co jest w tym budynku szkolnym, więc... - Rozejrzała się.
- Nie dostałaś mapki? - Przypomniało mi się, że mieliśmy coś takiego kiedy po raz pierwszy pojawiłem się tutaj z Rin i Shane'm.
- Ciekawe, jak mam jej niby użyć - lekkim kiwnięciem głowy wskazała na papiery.
- Chyba nie mam wyboru - stwierdziłem. - Chodź.
Ruszyłem przodem w stronę wspomnianego przez nią gabinetu. Drogę tam znałem doskonale.
Doprowadziłem ją tuż pod drzwi gabinetu.
Uratował nas woźny... Miałem okazję już go poznać, kiedy którymś razem zamierzali mnie zmusić do sprzątania szkoły, ale on mi pomógł się wtedy wydostać stamtąd bez zbędnych problemów. W końcu powinienem się za to odwdzięczyć, ponieważ pomógł mi po raz kolejny otwierając drzwi, które skrzypiały i się zacinały, kiedy je przesuwał.
Drzwi chyba nie były naoliwione w ostatnim czasie. Chyba minęło trochę czasu od kiedy ktoś ostatni raz korzystał z tego miejsca. Zaczynałem jej leciutko współczuć. Skoro dali jej gabinet w takim stanie i taką ilość papierów to chyba traktowali ją na takim poziomie co konia pociągowego.
Ułożyłem stos papierów na biurku pilnując, aby nie rozleciały się na wszystkie strony, a następnie ułożyłem je w mniejszych kolumnach na biurku.
- Dziękuję, młody człowieku - powiedziała.
Ciekawa mowa, a przynajmniej niecodzienna.
- Nie ma problemu - odparłem.
Rozejrzałem się po wnętrzu. Jakoś mnie nie zaskakiwało, że to miejsce wymagało porządnego czyszczenia.
- A tak w sumie... - Jej ton zasugerował mi co chciała powiedzieć. - ... Co robisz na korytarzy po dzwonku?
Oj. Niestety moje przeczucia się potwierdziły.
- No... - Szybko zacząłem wymyślać na bieżąco wymówkę (nie przygotowałem żadnej). - Właśnie grzecznie zamierzałem w kierunku klasy tak jak wszyscy... Gdy spojrzałem w przeciwną stronę i ujrzałem niewiastę w wielkiej potrzebie - dostosowałem swój sposób mówienia do jej mowy. - No, więc jako prawowity obywatel poczułem się w obowiązku dopomóc - dokończyłem.
- Kosztem lekcji, hm? - Wciąż się uśmiechała. - Chcesz tam wrócić...? - Kiedy to mówiła przypomniał mi się widok nauczyciela, który mści się na każdym kto będzie chociażby 10 sekund spóźniony. Mój wzrok powędrował w stronę zegara, który jakimś cudem jeszcze chodził. Minęło więcej niż pięć minut. O wiele więcej niż pięć minut. - Tak myślałam - zobaczyła moją skwaszoną minę. - Myślę zatem, że znajdę ci inne, trochę ciekawsze zajęcie, a w zamian za to usprawiedliwię ci twoją nieobecność. Co ty na to?
Brzmiało kusząco.
- A jakież to zajęcie? Sprzątanie?
To miejsce stanowczo wymagało sprzątania i nie zdziwiłoby mnie to, gdyby to nieszczęsne zajęcie przypadłoby właśnie mi, ale za usprawiedliwienie z lekcji... To chyba było tego warte.
- Nie... - Zaprzeczyła. - W sumie to zajęcie porządkowe - przyznała po chwili. - Ale myślę, że nie będzie to takie złe. Chodzi o poukładanie segregatorów i książek na półkach - wskazała kciukiem na siebie za mały regalik. - Musiałam tu posprzątać i ściągnąć je - przepraszam, czy się nie przesłyszałem? Ona musiała zrobić to sama? - A teraz mam sporo roboty i muszę się zająć wieżą, z którą tu przybyliśmy. Natomiast nie chcę, aby ktoś się zabił o te stosy - spojrzała na książki. - Wytrzyj je i poukładaj - poleciła. - A resztę możesz przesiedzieć bezczynnie. Piszesz się?
- Przecież znasz odpowiedź - powiedziałem. - W końcu to jest jedna z tych propozycji nie do odrzucenia - dodałem.
Przyjrzałem się stosowi książek. Trochę ich było - musiałem przyznać. - Ale mimo wszystko nie powinno mi to zajęć więcej niż 20 minut.
Bez zbędnego gadania zająłem się moją częścią pracy przy okazji przeglądając tytuły. Wszystkie wyglądały, jak typowe książki związane z pedagogiką. Zaczęło mnie zastanawiać czy one miały spełniać jakąś funkcję poza kurzeniem się i nadawaniu pokoju większej powagi. Nie sądziłem, aby komuś chciało się to czytać (chyba, że to ma być w ramach kary).
Niedługo później skończyłem i ułożyłem to wszystko na półkach.
Odwróciłem się i podszedłem do biurka.
Oooch... Teczki z danymi uczniów. Nie musiałem nawet widzieć dokładnie ich nazwisk, aby bezbłędnie odgadnąć, która jest moja. Oczywiście, że ta zawierająca najwięcej kartek i uwag dotyczących mojej skromnej osoby. Na moje szczęście podpisy były drobnym drukiem (szkoła chyba oszczędzała na tuszu) i trzeba było wytężyć wzrok, aby je przeczytać.
- Pomogę ci - zaoferowałem się biorąc teczkę, która niewątpliwie należała do mnie.
Wypadła z niej jakaś kartka. Zamierzałem się po nią schylić, ale zrobiła to pierwsza.
Podniosła ją i się przyjrzała, a potem zaczęła ją czytać.
Aha... Czyli to tyle po moim grzecznym wizerunku "porządnego obywatela", jak to się wcześniej określiłem, podczas wymyślania wymówki.
Przyjrzałem się. Na szczęście kartka nie miała żadnego zdjęcia, ani podpisu do kogo należała. Ufff.... Było blisko. Znalazłem za to raport z zajścia, podczas którego wysłałem nauczycielkę od biologii na trzy tygodniowe zwolnienie lekarskie.
Już niemalże o tym zapomniałem, więc czemu ta przeklęta kartka wypadła akurat w tym momencie...?
Nie dałem po sobie poznać i zachowywałem się, jakby treść dokumentu nie dotyczyła mnie w najmniejszym stopniu.
- Co za młodzież... - Westchnęła. - Jak można zrobić coś takiego?
- Też mnie to zastanawia - zacząłem jej potakiwać. - I jeszcze ta osoba wysłała nauczyciela od matematyki na dosyć długie zwolnienie lekarskie - przypomniało mi się.
Dziwnie było mówić o sobie w trzeciej osobie. Owszem, spodziewałem się, że prędzej czy później dowie się, że tym łagodnie mówiąc niegrzecznym uczniem nie jest nikt inny, tylko ja. Na razie jednak postanowiłem, aby trochę zaczekać, zanim się o tym dowie.
- Najwyraźniej praca tutaj z nim nie będzie zbyt łatwa - stwierdziła.
- W to nie wątpię - przyznałem. - Pozwól, że to włożę na swoje miejsce. W końcu to wypadło w mojej winy - łagodnie, aczkolwiek stanowczo wyjąłem jej kartkę z ręki pod jej czujnym spojrzeniem, jednocześnie pilnując się, aby nie zdradziły mnie zbędne emocje na mojej twarzy. - I potem pomogę ci z resztą.
- Nie musisz... Sama mogę się tym zająć - zaprotestowała, ale niezbyt ochoczo, ponieważ przebrnięcie przez wielkie stosu dokumentów mogłoby zająć dosyć długo jednej osobie.
- I tak nie miałbym co robić przez resztę lekcji - powiedziałem. - Nie sądzę, aby rozsądnym było chodzenie po korytarzach, jak gdyby nigdy nic podczas zajęć.
W międzyczasie włożyłem nieszczęsną kartkę na swoje miejsce i starannie zacząłem układać teczki.
- Masz w tym wprawę - zauważyła w pewnym momencie.
- Pomagałem pewnej znajomej w ogarnianiu jej papierów - przypomniało mi się. - Sama nie mogła sobie już z tym poradzić. Wtedy było o wiele ciężej. Tak przynajmniej z pięć razy - oceniłem. - Nie dało się nie osiągnąć pewnego poziomu wprawy przy takiej ilości dokumentów.
- A czym się zajmuje twoja znajoma? - Zainteresowała się.
- Zabezpieczeniami - powiedziałem. - W sumie wszystkim co jest związane z informatyką. Tak naprawdę to powinna chodzić do szkoły, ale stwierdziła, że jej się nie chce.
- Jest uczniem? - Zdziwiła się.
- Taak - przyznałem. - Ale niekoniecznie uczęszcza do szkoły - westchnąłem. - Znam ją, bo mieszkamy niedaleko siebie, ale jest nieco ciężka w obyciu - skrzywiłem się. - Nie uznaje w najmniejszym stopniu chodzenia do szkoły.
- Zaczyna mi się wydawać, że moja praca z chwili na chwilę staje się coraz trudniejsza.
- Będziesz miała wiele wyzwań - przyznałem. - Życzę powodzenia - dodałem odkładając kolejną teczkę na swoje miejsce.
Spojrzałem na zegar. Wyglądało na to, że lekcja się kończyła, my również w międzyczasie przebrnęliśmy przez 8,7/10 papierów.
- A właśnie... Przypomniało mi się. - Jeszcze nie miałem okazji poznać twojego imienia. Zdradzisz mi je może? - Uśmiechnąłem się.
- Aurora - powiedziała.
Niemalże nie otworzyłem szerzej oczu. Aurora? Niemalże niemożliwe... Nie mówcie mi, że ona była tą Aurorą z Forever Young. To niemożliwe, aby aż tak się zmieniła.
- To dosyć niespotykane imię - przyznałem.
Nie byłem w stanie ukryć uśmiechu pełnego tajemniczości. Taak. To było praktycznie niespotykane imię i wiedziałem tylko o jednej osobie, która takie nosiła.
- A twoje? - Spytała.
Moje oczy patrzyły się na przesuwającą wskazówkę zegara, jakby to miało przyspieszyć czas.
5...4...3...2...1!
Rozbrzmiał się głośny dźwięk dzwonka.
- Chyba już muszę iść - stwierdziłem z rozczarowaniem w głosie. - To do zobaczenia w przyszłości - rzuciłem na odchodne.
Otworzyłem drzwi. Poprawka: zamierzałem otworzyć drzwi. Dziwnym zrządzeniem losu "drewniane wrota, które dzieliły mnie od wolności" nie chciały za żadne skarby się otworzyć. Nieważne ile siły na poziomie ludzkiej w to włożyłem.
Otwórzcie się - błagałem w myślach. - Otwórzcie się... Otwórzcie się... Otwórzcie się...
Naparłem na nie jeszcze mocniej, ale drzwi jedynie zaskrzypiały, jakby zamierzały mi oznajmić "nie ma szans, abyśmy się dla ciebie otworzyły".
Uch... Mam problem. Duży. Naprawdę duży problem.
Czułem na sobie jej wzrok. Zdesperowany, ale to naprawdę mocno zdesperowany włożyłem jeszcze więcej siły w próbę otwarcia tych drzwi i...
- Akki, ty to masz dobrze - podszedł do mnie jeden z chłopaków z mojej klasy. - Ciebie to wcale nie pytają na lekcji. Chciałbym mieć tak, jak ty.
- Z drugiej strony nie chciałbyś mieć takiej oceny z zachowania, jak ja - odparłem.
- W sumie to masz rację - przyznał. - A właśnie... Słyszałeś, że mamy nowego psychologa w szkole?
- Serio? - Zdziwiłem się.
- Mhm. Podobno to dosyć młoda kobieta i jest dosyć ładna - zauważył.
- Niech zgadnę. Widziałeś ją i ci się podoba - spojrzałem na niego powściągliwie.
Po chwili wahania kiwnął głową.
- Jaki cudem to zauważyłeś? - Zapytał. - Przecież nie powiedziałem, że ona mi...
- Każdy, by się domyślił widząc twoją minę. Masz takie rozmarzone spojrzenie - parsknąłem ze śmiechu. - Szkoda, że siebie nie widzisz.
Wyjąłem telefon.
- Co chcesz zrobić?
- Powiedz mi coś o nowej pani psycholog. W końcu ją widziałeś, prawda?
Otworzył usta i po chwili na jego twarzy pojawiło się znowu to spojrzenie i te "maślane oczy". Wyglądało to nieco komicznie. Nie wiedziałem, że ludzie potrafią robić takie miny. Szybko zrobiłem mu zdjęcie i pokazałem.
- Już nic nie musisz mówić - powiedziałem. - Tylko spójrz na to - machnąłem mu ekranikiem przed twarzą.
Nawet on nie wytrzymał i się roześmiał.
- Nawet nie chcę zgadywać, jakie będę miał spojrzenie, kiedy ją spotkam - stwierdził.
Przerwał nam dzwonek.
- Co teraz mamy? - Spytałem.
- Matematykę - powiedział. - Mamy z kimś zastępstwo... - Zamyślił się. - Nie wiem z kim mamy, ale lekcje będą w 123, a nie w 209. Oczywiście, ty i tak nie zamierzasz przyjść, prawda?
Zastanowiłem się chwilę.
- Pewnie i tak nic nie stracę o wiele wygodniej jest się przespać na dachu szkoły, więc raczej mnie nie będzie - przyznałem.
- W każdym razie, jeśli będziesz miał okazję spotkać się z panią psycholog to powiedz mi o niej więcej - poprosił.
- Zobaczę, czy się z nią spotkam - odparłem.
- Przecież ty na pewno się z nią spotkasz - oznajmił.
Korytarze już prawie opustoszały.
- Chyba już powinieneś iść - zauważyłem.
- Mówisz, jakbyś ty nie musiał tego robić - jego brwi powędrowały w górę.
Wskazałem na schody za jego plecami, które były w odległości około 25 metrów od nas.
- To chyba jest ten nauczyciel z którymi mamy zastępstwo, więc jeśli nie chcesz się po raz kolejny spóźnić na jego lekcje...
Obejrzał się za siebie i odrobinkę zbladł.
- Ja idę! Pa! - Pobiegł w stronę drugich schodów, aby ominąć zbędne spotkanie z nauczycielem. Nie dziwiłem się, że to zrobił, ponieważ tamten był dosyć uciążliwy i jeśli zauważył, że ktoś się spóźnił (a w jego mniemaniu wszyscy powinni być już w klasie tuż po dzwonku, nawet jeśli nauczyciela tam nie było) to wiele osób współczuło jego nowej ofierze (nawet inni nauczyciele).
Przyznam szczerze, że rozmowa i spędzanie czasu z ludźmi powoli zaczynało wchodzić mi w nawyk. Nie było to nawet takie złe zwłaszcza, że dosyć szybko udało mi się zdobyć sympatię i przyjaciół zarówno u męskiej części klasy, jak i u żeńskiej. Jedynie nauczyciele nie przepadali za mną, ale za bardzo się mnie bali, żeby próbować zepsuć mi życie, także mogłem sobie dosłownie robić co chciałem.
Ruszyłem powoli w stronę schodów (tych, którymi szedł nauczyciel), aby udać się na dach - jedno z moich ulubionych miejsc w szkole. Był ogromny i przestronny. W dodatku na czas lekcji i większości przerw pusty, ponieważ nie powinno się tam wchodzić, ale było kilka osób (w tym ja), które nie zważało na ten zakaz w najmniejszym stopniu.
Nagle zza rogu wyłoniła się kobieta o białych włosach. Nie znałem jej, a byłem już pewien, że wylądowałem u każdego nauczyciela na dywaniku (u dyrektorki to jestem stałym bywalcem xd). Nowa? Może to była ta pani psycholog o której wspomniał przed chwilą Jake. Miała białe włosy... Niecodzienne.
Rozejrzała się. Jakim cudem widziała cokolwiek zza ogromnego stosu papierów, który niemalże całkowicie przesłaniał jej twarz pozostanie chyba dla mnie odwieczną tajemnicą. Ja ledwie widziałem czubek jej głowy (stąd zauważyłem jej niecodzienny kolor włosów).
- Może ci pomogę? - Zaproponowałem.
Nie zdziwiłbym się, gdyby ten niestabilny stos rozsypał się na wszystkie strony w ciągu następnych 10 sekund. Nie za dużo tego dali, jak na jedną osobę?
Zanim zdążyła odpowiedzieć wziąłem połowę (a nawet więcej) z nich. Skłonił mnie do tego widok tej "góry", jak przechylała się niebezpiecznie mocno w prawą stronę.
- Gdzie mam to zanieść? - Spytałem się.
- Do gabinetu pedagogicznego, jeśli możesz - uśmiechnęła się spokojnie. - Jeszcze nie do końca orientuję się, gdzie co jest w tym budynku szkolnym, więc... - Rozejrzała się.
- Nie dostałaś mapki? - Przypomniało mi się, że mieliśmy coś takiego kiedy po raz pierwszy pojawiłem się tutaj z Rin i Shane'm.
- Ciekawe, jak mam jej niby użyć - lekkim kiwnięciem głowy wskazała na papiery.
- Chyba nie mam wyboru - stwierdziłem. - Chodź.
Ruszyłem przodem w stronę wspomnianego przez nią gabinetu. Drogę tam znałem doskonale.
Doprowadziłem ją tuż pod drzwi gabinetu.
Uratował nas woźny... Miałem okazję już go poznać, kiedy którymś razem zamierzali mnie zmusić do sprzątania szkoły, ale on mi pomógł się wtedy wydostać stamtąd bez zbędnych problemów. W końcu powinienem się za to odwdzięczyć, ponieważ pomógł mi po raz kolejny otwierając drzwi, które skrzypiały i się zacinały, kiedy je przesuwał.
Drzwi chyba nie były naoliwione w ostatnim czasie. Chyba minęło trochę czasu od kiedy ktoś ostatni raz korzystał z tego miejsca. Zaczynałem jej leciutko współczuć. Skoro dali jej gabinet w takim stanie i taką ilość papierów to chyba traktowali ją na takim poziomie co konia pociągowego.
Ułożyłem stos papierów na biurku pilnując, aby nie rozleciały się na wszystkie strony, a następnie ułożyłem je w mniejszych kolumnach na biurku.
- Dziękuję, młody człowieku - powiedziała.
Ciekawa mowa, a przynajmniej niecodzienna.
- Nie ma problemu - odparłem.
Rozejrzałem się po wnętrzu. Jakoś mnie nie zaskakiwało, że to miejsce wymagało porządnego czyszczenia.
- A tak w sumie... - Jej ton zasugerował mi co chciała powiedzieć. - ... Co robisz na korytarzy po dzwonku?
Oj. Niestety moje przeczucia się potwierdziły.
- No... - Szybko zacząłem wymyślać na bieżąco wymówkę (nie przygotowałem żadnej). - Właśnie grzecznie zamierzałem w kierunku klasy tak jak wszyscy... Gdy spojrzałem w przeciwną stronę i ujrzałem niewiastę w wielkiej potrzebie - dostosowałem swój sposób mówienia do jej mowy. - No, więc jako prawowity obywatel poczułem się w obowiązku dopomóc - dokończyłem.
- Kosztem lekcji, hm? - Wciąż się uśmiechała. - Chcesz tam wrócić...? - Kiedy to mówiła przypomniał mi się widok nauczyciela, który mści się na każdym kto będzie chociażby 10 sekund spóźniony. Mój wzrok powędrował w stronę zegara, który jakimś cudem jeszcze chodził. Minęło więcej niż pięć minut. O wiele więcej niż pięć minut. - Tak myślałam - zobaczyła moją skwaszoną minę. - Myślę zatem, że znajdę ci inne, trochę ciekawsze zajęcie, a w zamian za to usprawiedliwię ci twoją nieobecność. Co ty na to?
Brzmiało kusząco.
- A jakież to zajęcie? Sprzątanie?
To miejsce stanowczo wymagało sprzątania i nie zdziwiłoby mnie to, gdyby to nieszczęsne zajęcie przypadłoby właśnie mi, ale za usprawiedliwienie z lekcji... To chyba było tego warte.
- Nie... - Zaprzeczyła. - W sumie to zajęcie porządkowe - przyznała po chwili. - Ale myślę, że nie będzie to takie złe. Chodzi o poukładanie segregatorów i książek na półkach - wskazała kciukiem na siebie za mały regalik. - Musiałam tu posprzątać i ściągnąć je - przepraszam, czy się nie przesłyszałem? Ona musiała zrobić to sama? - A teraz mam sporo roboty i muszę się zająć wieżą, z którą tu przybyliśmy. Natomiast nie chcę, aby ktoś się zabił o te stosy - spojrzała na książki. - Wytrzyj je i poukładaj - poleciła. - A resztę możesz przesiedzieć bezczynnie. Piszesz się?
- Przecież znasz odpowiedź - powiedziałem. - W końcu to jest jedna z tych propozycji nie do odrzucenia - dodałem.
Przyjrzałem się stosowi książek. Trochę ich było - musiałem przyznać. - Ale mimo wszystko nie powinno mi to zajęć więcej niż 20 minut.
Bez zbędnego gadania zająłem się moją częścią pracy przy okazji przeglądając tytuły. Wszystkie wyglądały, jak typowe książki związane z pedagogiką. Zaczęło mnie zastanawiać czy one miały spełniać jakąś funkcję poza kurzeniem się i nadawaniu pokoju większej powagi. Nie sądziłem, aby komuś chciało się to czytać (chyba, że to ma być w ramach kary).
Niedługo później skończyłem i ułożyłem to wszystko na półkach.
Odwróciłem się i podszedłem do biurka.
Oooch... Teczki z danymi uczniów. Nie musiałem nawet widzieć dokładnie ich nazwisk, aby bezbłędnie odgadnąć, która jest moja. Oczywiście, że ta zawierająca najwięcej kartek i uwag dotyczących mojej skromnej osoby. Na moje szczęście podpisy były drobnym drukiem (szkoła chyba oszczędzała na tuszu) i trzeba było wytężyć wzrok, aby je przeczytać.
- Pomogę ci - zaoferowałem się biorąc teczkę, która niewątpliwie należała do mnie.
Wypadła z niej jakaś kartka. Zamierzałem się po nią schylić, ale zrobiła to pierwsza.
Podniosła ją i się przyjrzała, a potem zaczęła ją czytać.
Aha... Czyli to tyle po moim grzecznym wizerunku "porządnego obywatela", jak to się wcześniej określiłem, podczas wymyślania wymówki.
Przyjrzałem się. Na szczęście kartka nie miała żadnego zdjęcia, ani podpisu do kogo należała. Ufff.... Było blisko. Znalazłem za to raport z zajścia, podczas którego wysłałem nauczycielkę od biologii na trzy tygodniowe zwolnienie lekarskie.
Już niemalże o tym zapomniałem, więc czemu ta przeklęta kartka wypadła akurat w tym momencie...?
Nie dałem po sobie poznać i zachowywałem się, jakby treść dokumentu nie dotyczyła mnie w najmniejszym stopniu.
- Co za młodzież... - Westchnęła. - Jak można zrobić coś takiego?
- Też mnie to zastanawia - zacząłem jej potakiwać. - I jeszcze ta osoba wysłała nauczyciela od matematyki na dosyć długie zwolnienie lekarskie - przypomniało mi się.
Dziwnie było mówić o sobie w trzeciej osobie. Owszem, spodziewałem się, że prędzej czy później dowie się, że tym łagodnie mówiąc niegrzecznym uczniem nie jest nikt inny, tylko ja. Na razie jednak postanowiłem, aby trochę zaczekać, zanim się o tym dowie.
- Najwyraźniej praca tutaj z nim nie będzie zbyt łatwa - stwierdziła.
- W to nie wątpię - przyznałem. - Pozwól, że to włożę na swoje miejsce. W końcu to wypadło w mojej winy - łagodnie, aczkolwiek stanowczo wyjąłem jej kartkę z ręki pod jej czujnym spojrzeniem, jednocześnie pilnując się, aby nie zdradziły mnie zbędne emocje na mojej twarzy. - I potem pomogę ci z resztą.
- Nie musisz... Sama mogę się tym zająć - zaprotestowała, ale niezbyt ochoczo, ponieważ przebrnięcie przez wielkie stosu dokumentów mogłoby zająć dosyć długo jednej osobie.
- I tak nie miałbym co robić przez resztę lekcji - powiedziałem. - Nie sądzę, aby rozsądnym było chodzenie po korytarzach, jak gdyby nigdy nic podczas zajęć.
W międzyczasie włożyłem nieszczęsną kartkę na swoje miejsce i starannie zacząłem układać teczki.
- Masz w tym wprawę - zauważyła w pewnym momencie.
- Pomagałem pewnej znajomej w ogarnianiu jej papierów - przypomniało mi się. - Sama nie mogła sobie już z tym poradzić. Wtedy było o wiele ciężej. Tak przynajmniej z pięć razy - oceniłem. - Nie dało się nie osiągnąć pewnego poziomu wprawy przy takiej ilości dokumentów.
- A czym się zajmuje twoja znajoma? - Zainteresowała się.
- Zabezpieczeniami - powiedziałem. - W sumie wszystkim co jest związane z informatyką. Tak naprawdę to powinna chodzić do szkoły, ale stwierdziła, że jej się nie chce.
- Jest uczniem? - Zdziwiła się.
- Taak - przyznałem. - Ale niekoniecznie uczęszcza do szkoły - westchnąłem. - Znam ją, bo mieszkamy niedaleko siebie, ale jest nieco ciężka w obyciu - skrzywiłem się. - Nie uznaje w najmniejszym stopniu chodzenia do szkoły.
- Zaczyna mi się wydawać, że moja praca z chwili na chwilę staje się coraz trudniejsza.
- Będziesz miała wiele wyzwań - przyznałem. - Życzę powodzenia - dodałem odkładając kolejną teczkę na swoje miejsce.
Spojrzałem na zegar. Wyglądało na to, że lekcja się kończyła, my również w międzyczasie przebrnęliśmy przez 8,7/10 papierów.
- A właśnie... Przypomniało mi się. - Jeszcze nie miałem okazji poznać twojego imienia. Zdradzisz mi je może? - Uśmiechnąłem się.
- Aurora - powiedziała.
Niemalże nie otworzyłem szerzej oczu. Aurora? Niemalże niemożliwe... Nie mówcie mi, że ona była tą Aurorą z Forever Young. To niemożliwe, aby aż tak się zmieniła.
- To dosyć niespotykane imię - przyznałem.
Nie byłem w stanie ukryć uśmiechu pełnego tajemniczości. Taak. To było praktycznie niespotykane imię i wiedziałem tylko o jednej osobie, która takie nosiła.
- A twoje? - Spytała.
Moje oczy patrzyły się na przesuwającą wskazówkę zegara, jakby to miało przyspieszyć czas.
5...4...3...2...1!
Rozbrzmiał się głośny dźwięk dzwonka.
- Chyba już muszę iść - stwierdziłem z rozczarowaniem w głosie. - To do zobaczenia w przyszłości - rzuciłem na odchodne.
Otworzyłem drzwi. Poprawka: zamierzałem otworzyć drzwi. Dziwnym zrządzeniem losu "drewniane wrota, które dzieliły mnie od wolności" nie chciały za żadne skarby się otworzyć. Nieważne ile siły na poziomie ludzkiej w to włożyłem.
Otwórzcie się - błagałem w myślach. - Otwórzcie się... Otwórzcie się... Otwórzcie się...
Naparłem na nie jeszcze mocniej, ale drzwi jedynie zaskrzypiały, jakby zamierzały mi oznajmić "nie ma szans, abyśmy się dla ciebie otworzyły".
Uch... Mam problem. Duży. Naprawdę duży problem.
Czułem na sobie jej wzrok. Zdesperowany, ale to naprawdę mocno zdesperowany włożyłem jeszcze więcej siły w próbę otwarcia tych drzwi i...
(Dzielnica Mroku) Od Aoime
Śniłam o zagładzie ludzi przez hamburgery, kiedy dostałam SMS-a i jak na złość spadłam zdezorientowana z łóżka, owinięta w koc.
- Zabiję, obiecuję, zabiję cię, kimkolwiek jesteś - wyrzuciłam przez zaciśnięte zęby.
Zerknęłam na wyświetlacz telefonu (dlaczego do cholery zostawiłam go obok poduszki?), wykonałam skomplikowany znak odblokowujący i odczytałam wiadomość.
"Wpadnij dzisiaj do Rin, wyczerpała limit internetu i pociągnęła z mojego konta"
"Pocałuj mnie gdzieś"
"Okej"
"Jesteś idiotą"
"To co z tym pocałunkiem?"
"Pieprz się"
I w ten sposób rozbudziłam się całkowicie, wzięłam z szafy czyste spodnie, podkoszulkę i bieliznę i skierowałam się do łazienki. Ach, chwała temu, kto wymyślił prysznic. Gorąca woda tak kojąco działa na człowieka. Chociaż na zewnątrz było lodowato zimno, w środku parowało, gorący strumień pieścił moją skórę, unosił się aromat białej czekolady - nowy żel pod prysznic.
Zakręciłam kurki, wyszłam jedną, a później drugą nogą na dywanik przed ogromną, trójkątną wannę, pochyliłam się po puchaty ręcznik i dokładnie nim wytarłam miękką skórę. Te balsamy pod prysznic to coś świetnego. Przeczesałam włosy, wtarłam odżywkę i szybko je wysuszyłam.
Umyłam zęby, odwiesiłam ręczniki na grzejnik, ubrałam się i zbiegłam na dół. Zarzuciłam bluzę, założyłam kurtkę, nauszniki i buty i wyszłam z domu.
Dobrze, że ta mała mieszka niedaleko, dzisiaj mam wyjątkowego lenia, a za to obudzenie rano obiecuję, że zrobię komuś krzywdę...
Wdrapałam się na werandę - fuj, ktoś dawno tutaj nie sprzątał, na podwórku oprócz zamarzniętego jeziorka panował ogromny bałagan. Zastukałam staroświecką kołatką do drzwi, nic. Jeszcze raz i jeszcze jeden, nadal nic.
No dooobra, skoro tak... Otworzyłam sobie drzwi i weszłam do środka.
- Wkładać majtki! Wchodzę! - wydarłam się na całe gardło, po czym odwiesiłam kurtkę na wieszak, a buty na wycieraczkę i rozejrzałam się po parterze. - Halo? Jest ktoś w domu?
Jasne, Ao, na pewno ci odpowie, skoro nie zareagował na włamanie.
Na parterze nie było nikogo, więc zaczęłam wchodzić po schodach na piętro.
- Mówiłam serio o tym wkładaniu majtek!
Otwierałam ze strachem każde drzwi (dom był naprawdę ogromny), ale nikogo nie było. W końcu za drzwiami na końcu korytarza znalazłam Rin. Leżała w łóżku z laptopem, w pomiętym ubraniu i ogromnym bałaganem dookoła, na podłodze leżały pudełka po jedzeniu i zużyta bielizna i brudne ciuchy.
- Fuj, kiedy ostatnio tutaj sprzątałaś?
- Omm, miesiąc temu? Hej Ao.
Bez słowa otworzyłam okno i usiadłam obok niej.
- Co? Pornole za bardzo cię wciągnęły?
Dziewczyna strasznie się zarumieniła, aż poczerwieniały jej czubki uszu.
- Co? Nie!
- To co tak tutaj zamulasz? Akki się skarżył, że wykorzystałaś limit już długo.
- Ja... Uczę się.
- Co? Masturbacji?
- Przestań, wcale nie!
- No dobra, dobra, wierzę ci - puściłam jej oko. - Kiedy ostatnio raz jadłaś?
- Ommm...
- Tak myślałam. Dobra, daj mi chwilę, a ty w tym czasie się umyj, co?
- Nie potrzebuję.
- Uwierz, mała, potrzebujesz.
Zawarczała, ja zeszłam na dół, wybierając numer do chińskiej knajpki. Niecałe dwa kwadranse i byłam w mieszkaniu z powrotem.
Weszłam z parującym i pysznie pachnącym makaronem w kartonikach do jej pokoju, wcale nie zdziwiłam się, że nadal siedziała przy komputerze.
- Ojoj, brzydko.
Położyłam reklamówkę na stoliku, wyjęłam widelce i pałeczki, wzięłam jej porcję i wcisnęłam jej do buzi.
Protestowała, wierzgała nogami i rzucała się, ale nie, nie, nie ma marudzenia, kiedy karmię.
- Też myślę, że smaczne. Jedz - uciszyłam ją i pakowałam żarcie do jej buzi dalej.
- Zabiję, obiecuję, zabiję cię, kimkolwiek jesteś - wyrzuciłam przez zaciśnięte zęby.
Zerknęłam na wyświetlacz telefonu (dlaczego do cholery zostawiłam go obok poduszki?), wykonałam skomplikowany znak odblokowujący i odczytałam wiadomość.
"Wpadnij dzisiaj do Rin, wyczerpała limit internetu i pociągnęła z mojego konta"
"Pocałuj mnie gdzieś"
"Okej"
"Jesteś idiotą"
"To co z tym pocałunkiem?"
"Pieprz się"
I w ten sposób rozbudziłam się całkowicie, wzięłam z szafy czyste spodnie, podkoszulkę i bieliznę i skierowałam się do łazienki. Ach, chwała temu, kto wymyślił prysznic. Gorąca woda tak kojąco działa na człowieka. Chociaż na zewnątrz było lodowato zimno, w środku parowało, gorący strumień pieścił moją skórę, unosił się aromat białej czekolady - nowy żel pod prysznic.
Zakręciłam kurki, wyszłam jedną, a później drugą nogą na dywanik przed ogromną, trójkątną wannę, pochyliłam się po puchaty ręcznik i dokładnie nim wytarłam miękką skórę. Te balsamy pod prysznic to coś świetnego. Przeczesałam włosy, wtarłam odżywkę i szybko je wysuszyłam.
Umyłam zęby, odwiesiłam ręczniki na grzejnik, ubrałam się i zbiegłam na dół. Zarzuciłam bluzę, założyłam kurtkę, nauszniki i buty i wyszłam z domu.
Dobrze, że ta mała mieszka niedaleko, dzisiaj mam wyjątkowego lenia, a za to obudzenie rano obiecuję, że zrobię komuś krzywdę...
Wdrapałam się na werandę - fuj, ktoś dawno tutaj nie sprzątał, na podwórku oprócz zamarzniętego jeziorka panował ogromny bałagan. Zastukałam staroświecką kołatką do drzwi, nic. Jeszcze raz i jeszcze jeden, nadal nic.
No dooobra, skoro tak... Otworzyłam sobie drzwi i weszłam do środka.
- Wkładać majtki! Wchodzę! - wydarłam się na całe gardło, po czym odwiesiłam kurtkę na wieszak, a buty na wycieraczkę i rozejrzałam się po parterze. - Halo? Jest ktoś w domu?
Jasne, Ao, na pewno ci odpowie, skoro nie zareagował na włamanie.
Na parterze nie było nikogo, więc zaczęłam wchodzić po schodach na piętro.
- Mówiłam serio o tym wkładaniu majtek!
Otwierałam ze strachem każde drzwi (dom był naprawdę ogromny), ale nikogo nie było. W końcu za drzwiami na końcu korytarza znalazłam Rin. Leżała w łóżku z laptopem, w pomiętym ubraniu i ogromnym bałaganem dookoła, na podłodze leżały pudełka po jedzeniu i zużyta bielizna i brudne ciuchy.
- Fuj, kiedy ostatnio tutaj sprzątałaś?
- Omm, miesiąc temu? Hej Ao.
Bez słowa otworzyłam okno i usiadłam obok niej.
- Co? Pornole za bardzo cię wciągnęły?
Dziewczyna strasznie się zarumieniła, aż poczerwieniały jej czubki uszu.
- Co? Nie!
- To co tak tutaj zamulasz? Akki się skarżył, że wykorzystałaś limit już długo.
- Ja... Uczę się.
- Co? Masturbacji?
- Przestań, wcale nie!
- No dobra, dobra, wierzę ci - puściłam jej oko. - Kiedy ostatnio raz jadłaś?
- Ommm...
- Tak myślałam. Dobra, daj mi chwilę, a ty w tym czasie się umyj, co?
- Nie potrzebuję.
- Uwierz, mała, potrzebujesz.
Zawarczała, ja zeszłam na dół, wybierając numer do chińskiej knajpki. Niecałe dwa kwadranse i byłam w mieszkaniu z powrotem.
Weszłam z parującym i pysznie pachnącym makaronem w kartonikach do jej pokoju, wcale nie zdziwiłam się, że nadal siedziała przy komputerze.
- Ojoj, brzydko.
Położyłam reklamówkę na stoliku, wyjęłam widelce i pałeczki, wzięłam jej porcję i wcisnęłam jej do buzi.
Protestowała, wierzgała nogami i rzucała się, ale nie, nie, nie ma marudzenia, kiedy karmię.
- Też myślę, że smaczne. Jedz - uciszyłam ją i pakowałam żarcie do jej buzi dalej.
sobota, 27 grudnia 2014
(Dzielnica Mroku) Od Aurory
Tego dnia wstałam bardzo pewna siebie... to znaczy obudziłam się bardzo pewna siebie, bo nie wstałam tak sama z siebie. Dopiero kiedy zobaczyłam która jest godzina, moja twarz przybrała bardzo niezamierzony wyraz, ale nie dbając o takie pierdoły, po prostu ubrałam się i pognałam prosto do pracy. Szczęście, że jakimś cudem złapałam doń autobus. Dopiero w środku dowiedziałam się, że we wtorki mam do pracy dopiero na dziesiątą, nie na ósmą. Słodziutko.
Miałam przynajmniej czas aby zadomowić się w moim biurze. Sprzątaczki podobno, z dużym naciskiem na słowo "podobno", miały je wysprzątać do mojego przyjścia. A w każdym razie, gdzieś tam hen, hen daleko, słyszano opowieści, że widziano je nieopodal drzwi. W każdym razie naszły mnie poważne wątpliwości czy weń wstąpiły. A z chwilą gdy otworzyłam szafki i zobaczyłam wyskakującą mysz, już wiedziałam, że muszę poważnie porozmawiać z dyrektorką. Niech te babska po zawodówce nie lekceważą... osoby, która nie zdobyła w sumie żadnego wykształcenia.. no dobra, nie było poprzedniego zdania. Po prostu je opieprzę z powodu brudu.
Gdy skończyłam szorowanie, było coś koło 9.30, czyli nadal miałam czas do oficjalnego otwarcia mojej małej przychodni. Więc zmęczona odniosłam wiadro pod przybudówkę, w której to mieściła się ta przeklęta sitwa nierobów, po czym, z wojowniczym nastrojem, ruszyłam do dyrektorki na skargę. Jednak gdy tylko dostałam się do środka, szefowa aż pisnęła na mój widok.
- Auroro, moja droga! - rzekła, a sekretarka rzuciła mi przelotne spojrzenie - Ty to normalnie masz zdolności telepatyczne, mówię ci! - ruszyła do swojego pokoju po czym wróciła z prawdziwą wieżą Eiffla, tylko że z papierowych kartek - To są papiery, które powinnaś przejrzeć. Regulaminy, formularze, uzgodnienia.. - zaczęła w szybkim tempie wymieniać mi moją robotę na kolejne kilkanaście dni. - Oczywiście mam nadzieję, że poradzisz sobie z tym do 10, prawda? - rzekła spoglądając na zegarek - Bo potem mogą przyjść dzieciaki. - spojrzałam na nią z niedowierzaniem, oszalała czy co? - No, już! - bez ostrzeżenia wcisnęła mi w ręce ten stos - Życzę ci powodzenia w nowej pracy!
Na początku myślałam o tym, jak ja przeczytam te regulaminy, formularze, uzgodnienia, blabla etc. do 10, ale już po chwili zorientowałam się, że nie to jest moim problemem. Sama wędrówka z tymi papierzyskami była czymś koszmarnym. Zwłaszcza w czasie przerwy, gdy dzieciaki biegają w te i we wte, jakby chciały wręcz utrudnić mi celowo pracę i zmusić, abym się wywróciła. A to wstrętna młodzież..
Było już kilka minut po dzwonku, kiedy wpadłam na jakiegoś młodzieńca. Nie widziałam jego twarzy, ale chyba był bardzo uprzejmym chłopcem, bo wziął ode mnie ponad połowę tych wstrętnych papierów. Oooo...! Świat wyglądał tak pięknie!
- Do gabinetu pedagogicznego. - uśmiechnęłam się, miło, że w szkole są i takie osoby. - Jeszcze się nie orientuję co i jak w tym budynku.. - rozejrzałam się, jak miło widzieć coś poza białym stosem.
- Nie dostałaś mapy? - chłopiec okazał się dość przyjemnym z fenotypu osobnikiem, bujne włosy, jasne oczy.. przyjemna osóbka.
- Ciekawe jak mam jej teraz użyć.. - owszem, dostałam tą dziwaczną karteczkę. Oczywiście nie potrafiłam z niej korzystać nawet gdy nie miałam nic w rękach. To była jakaś parodia prawdziwej mapy! Chciałam dojść do przybudówki sprzątaczek, a trafiłam do jakiegoś ślepego zaułku niedaleko toalet. W końcu sama ją znalazłam. Ale lepiej żeby uczeń nie wiedział o tym, że pedagog to taka sierota..
- Chyba nie mam wyboru.. - mruknął zrezygnowany, jeszcze bardziej go lubię. Przynajmniej robi i nie zadaje niepotrzebnych pytań.
Doszliśmy do mojego biura i cudem dostaliśmy się do środka. Drzwi zacinały się i trudno było je otworzyć nawet wtedy, gdy miało się wolne i sprawne ręce. Z papierami to było niemal niemożliwe. Na szczęście akurat nieopodal przechodził woźny i nam pomógł. Kolejny miły człowiek~! Chyba tylko sprzątaczki są tutaj jakieś upośledzone.
- Dziękuję, młody człowieku. - rzekłam gdy wszystko wylądowało na stole.
- Nie ma problemu. - rzucił z obojętną miną i rozejrzał się po gabinecie, jakby chciał powiedzieć "brudno tu jak zwykle".
- A tak w sumie.. - zainteresowałam się - ..co robisz na korytarzu po dzwonku..? - uniosłam brew, a chłopiec spojrzał na mnie dziwnie.
- No... - rzekł - ..właśnie grzecznie zmierzałem w kierunku klasy, tak jak wszyscy... gdy spojrzałem w przeciwną stronę i ujrzałem niewiastę w wielkiej potrzebie.. - uśmiechnął się - ..no więc jako prawowity obywatel poczułem się w obowiązku dopomóc..
- Kosztem lekcji, hm? - nadal się uśmiechałam - Chcesz tam wrócić..? - zrobił skwaśniałą minę. - Tak myślałam. Myślę zatem, że znajdę ci inne, trochę ciekawsze zajęcie, a w zamian za to usprawiedliwię ci tą nieobecność. Co ty na to?
- A jakież to zajęcie? - chyba go zainteresowałam. - Sprzątanie?
- Nie.. w sumie to zajęcie porządkowe, ale myślę, że nie będzie takie złe. Chodzi o poukładanie segregatorów i książek na półkach. - wskazałam kciukiem za siebie, na mały regalik - Musiałam tu posprzątać i ściągnąć je. A teraz mam sporo roboty i muszę się zająć wieżą, z którą tu przybyliśmy. Natomiast nie chcę aby ktoś się zabił o te stosy. - spojrzałam na książki - Wytrzyj je i poukładaj, a resztę możesz przesiedzieć bezczynnie. Piszesz się?
Miałam przynajmniej czas aby zadomowić się w moim biurze. Sprzątaczki podobno, z dużym naciskiem na słowo "podobno", miały je wysprzątać do mojego przyjścia. A w każdym razie, gdzieś tam hen, hen daleko, słyszano opowieści, że widziano je nieopodal drzwi. W każdym razie naszły mnie poważne wątpliwości czy weń wstąpiły. A z chwilą gdy otworzyłam szafki i zobaczyłam wyskakującą mysz, już wiedziałam, że muszę poważnie porozmawiać z dyrektorką. Niech te babska po zawodówce nie lekceważą... osoby, która nie zdobyła w sumie żadnego wykształcenia.. no dobra, nie było poprzedniego zdania. Po prostu je opieprzę z powodu brudu.
Gdy skończyłam szorowanie, było coś koło 9.30, czyli nadal miałam czas do oficjalnego otwarcia mojej małej przychodni. Więc zmęczona odniosłam wiadro pod przybudówkę, w której to mieściła się ta przeklęta sitwa nierobów, po czym, z wojowniczym nastrojem, ruszyłam do dyrektorki na skargę. Jednak gdy tylko dostałam się do środka, szefowa aż pisnęła na mój widok.
- Auroro, moja droga! - rzekła, a sekretarka rzuciła mi przelotne spojrzenie - Ty to normalnie masz zdolności telepatyczne, mówię ci! - ruszyła do swojego pokoju po czym wróciła z prawdziwą wieżą Eiffla, tylko że z papierowych kartek - To są papiery, które powinnaś przejrzeć. Regulaminy, formularze, uzgodnienia.. - zaczęła w szybkim tempie wymieniać mi moją robotę na kolejne kilkanaście dni. - Oczywiście mam nadzieję, że poradzisz sobie z tym do 10, prawda? - rzekła spoglądając na zegarek - Bo potem mogą przyjść dzieciaki. - spojrzałam na nią z niedowierzaniem, oszalała czy co? - No, już! - bez ostrzeżenia wcisnęła mi w ręce ten stos - Życzę ci powodzenia w nowej pracy!
Na początku myślałam o tym, jak ja przeczytam te regulaminy, formularze, uzgodnienia, blabla etc. do 10, ale już po chwili zorientowałam się, że nie to jest moim problemem. Sama wędrówka z tymi papierzyskami była czymś koszmarnym. Zwłaszcza w czasie przerwy, gdy dzieciaki biegają w te i we wte, jakby chciały wręcz utrudnić mi celowo pracę i zmusić, abym się wywróciła. A to wstrętna młodzież..
Było już kilka minut po dzwonku, kiedy wpadłam na jakiegoś młodzieńca. Nie widziałam jego twarzy, ale chyba był bardzo uprzejmym chłopcem, bo wziął ode mnie ponad połowę tych wstrętnych papierów. Oooo...! Świat wyglądał tak pięknie!
- Do gabinetu pedagogicznego. - uśmiechnęłam się, miło, że w szkole są i takie osoby. - Jeszcze się nie orientuję co i jak w tym budynku.. - rozejrzałam się, jak miło widzieć coś poza białym stosem.
- Nie dostałaś mapy? - chłopiec okazał się dość przyjemnym z fenotypu osobnikiem, bujne włosy, jasne oczy.. przyjemna osóbka.
- Ciekawe jak mam jej teraz użyć.. - owszem, dostałam tą dziwaczną karteczkę. Oczywiście nie potrafiłam z niej korzystać nawet gdy nie miałam nic w rękach. To była jakaś parodia prawdziwej mapy! Chciałam dojść do przybudówki sprzątaczek, a trafiłam do jakiegoś ślepego zaułku niedaleko toalet. W końcu sama ją znalazłam. Ale lepiej żeby uczeń nie wiedział o tym, że pedagog to taka sierota..
- Chyba nie mam wyboru.. - mruknął zrezygnowany, jeszcze bardziej go lubię. Przynajmniej robi i nie zadaje niepotrzebnych pytań.
Doszliśmy do mojego biura i cudem dostaliśmy się do środka. Drzwi zacinały się i trudno było je otworzyć nawet wtedy, gdy miało się wolne i sprawne ręce. Z papierami to było niemal niemożliwe. Na szczęście akurat nieopodal przechodził woźny i nam pomógł. Kolejny miły człowiek~! Chyba tylko sprzątaczki są tutaj jakieś upośledzone.
- Dziękuję, młody człowieku. - rzekłam gdy wszystko wylądowało na stole.
- Nie ma problemu. - rzucił z obojętną miną i rozejrzał się po gabinecie, jakby chciał powiedzieć "brudno tu jak zwykle".
- A tak w sumie.. - zainteresowałam się - ..co robisz na korytarzu po dzwonku..? - uniosłam brew, a chłopiec spojrzał na mnie dziwnie.
- No... - rzekł - ..właśnie grzecznie zmierzałem w kierunku klasy, tak jak wszyscy... gdy spojrzałem w przeciwną stronę i ujrzałem niewiastę w wielkiej potrzebie.. - uśmiechnął się - ..no więc jako prawowity obywatel poczułem się w obowiązku dopomóc..
- Kosztem lekcji, hm? - nadal się uśmiechałam - Chcesz tam wrócić..? - zrobił skwaśniałą minę. - Tak myślałam. Myślę zatem, że znajdę ci inne, trochę ciekawsze zajęcie, a w zamian za to usprawiedliwię ci tą nieobecność. Co ty na to?
- A jakież to zajęcie? - chyba go zainteresowałam. - Sprzątanie?
- Nie.. w sumie to zajęcie porządkowe, ale myślę, że nie będzie takie złe. Chodzi o poukładanie segregatorów i książek na półkach. - wskazałam kciukiem za siebie, na mały regalik - Musiałam tu posprzątać i ściągnąć je. A teraz mam sporo roboty i muszę się zająć wieżą, z którą tu przybyliśmy. Natomiast nie chcę aby ktoś się zabił o te stosy. - spojrzałam na książki - Wytrzyj je i poukładaj, a resztę możesz przesiedzieć bezczynnie. Piszesz się?
Subskrybuj:
Posty (Atom)