niedziela, 21 czerwca 2015

(Siły Natury) od Azuri Stark

Pozwolę sobie pominąć moją żenującą i dość płytką historię, bo za czasów, jak byłam dzieckiem, inaczej wyobrażałam sobie moją przyszłość... a skończyłam tak marnie. "Tak", czyli... źle. Chwilami, nie rozumiem, czemu nie mogłam po prostu utonąć w tym stawie. Nie byłoby problemu, a ja też nie stanowiłabym już dla nikogo problem. Śmierć byłaby idealnym rozwiązaniem, a tak w ogóle, to ciekawe, czy ON wie jak mnie "urządził". Nie lepiej byłoby mnie zasztyletować lub zarżnąć jak Kuba Rozpruwacz(dobra, stop, przeradza się to w coś dziwnego)? Wtedy zapewne nie musiałabym się użerać z tymi mocami. Wiem.. gadam od rzeczy.
Wracając na odpowiedni tor. Moja siostra znalazła mnie z brzegu stawu, całą mokrą i zszokowaną. Spojrzałam na nią tylko błagalnie, aby nic nie mówiła. Ona zaś tylko się uśmiechnęła, chwyciła mnie pod ramię, poklepała po plecach. Zaczęła mnie gdzieś prowadzić, w przeciwnym kierunku, niż był dom.
- Będzie ubaw - westchnęła.

Tak się zaczęła wielka podróż, która raczej się dla nas nigdy nie skończy. Wędrujemy z miejsca, do miejsca, a w każdym miejscu, zostajemy na jakieś 7 - 10 lat i idziemy dalej(ta... takie oryginalne).
W taki też sposób trafiłyśmy do Mora Soul, a raczej Kate wpadła na ten "genialny trop".
- Żurek, znalazłam tani dom, na nie aż takim zadu**u. - Szturchnęła mnie łokciem, gdy piłam herbatę, przez co omal się nie zakrztusiłam i cisnęła mi przed oczy gazetę, z zaznaczonym w kółko ogłoszeniem sprzedaży.
Przeczytałam z grubsza opis po czym skomentowałam:
- Po co nam "mały dwurodzinny dom"?
- To jest w porcie, do tego nie na takiej dziurze, a do tego... jest niedaleko stąd i... po drodze jest schronisko dla psów. - Zrobiła maślane oczy.
- Minęły już czasy kiedy miałam na Ciebie jakikolwiek wpływ. - Burknęłam wracając do herbaty.
- Dziękuję, dziękuję! - Wykrzyknęła miętosząc gazetę, nie zważając na to, że byłyśmy w restauracji.
- Dobra, dobra, ale wiedz, że nie popieram twojego pomysłu.
Potem opuściłyśmy budynek, ona adoptowała dwa Dogi Niemieckie(ta, już wiem czemu akurat mały dwurodzinny dom), poszłyśmy obejrzeć dom i już zostałyśmy.

Nie dość, że te psy mnie dobijają(biegały jak dzikie bestie po całym domu, jak moja siostra je zapomniała wyprowadzić, albo kazała mi je wyprowadzić, a ja je zostawiałam w domu), to czasami mam jakieś dziwne złudzenie, że coś słyszę, dziwny głos, powtarzający ciągle to samo: "Szykuj się, zaczyna się gra...". Na początku myślałam, że to moja siostra się ze mnie nabija, ale już wykluczyłam tą opcję. Przełom dokonał się gdy wracałam wieczorem do domu po pracy, czekałam przed przejściem dla pieszych na zielone światło... znów ten głos w mojej głowie, tylko tym razem rozwinął swą wypowiedź:
- "Szykuj się, zaczyna się Gra Bogów. Nudzicie nas, nędzne istoty. Tyle pokoleń minęło, odebraliśmy wam zmiennokształtność, sądząc, że uchwycicie ten fakt, ale jesteście ślepi, nie dostrzegacie nawet swoich pobratymców wśród innych ludzi. Leniwe... bezcześcicie moce które wam ofiarowaliśmy, jako oręż do walk między sobą. Czas przypomnieć wam po co jeszcze żyjecie.. żyjecie po to, aby swoją śmiercią i aktywnością nas ucieszyć. Zesłaliśmy wam kilku pomocników, którzy pomogą wam rozkręcić rozgrywkę. Niech Gra będzie niczym morze pełne stworzeń, wy bądźcie pożywieniem dla tych stworzeń, a Czarna Ambrozja waszą bezpieczną wyspą." - Głos brzmiał potężnie, surowo, w pewnym stopniu lekceważąco, lecz rozkazująco.
Nie trwało to krótko, brzmiało i dudniało mi w głowie paraliżując mnie. Świat nagle stał się dla mnie zbyt mały, abym mogła uciec przed... niebezpieczeństwem, o którym mówił. Gdy skończył, zapaliło się upragnione zielone światło. Wraz z tłumkiem ludzi, zaczęłam przechodzić przez ulice. Wszyscy pędzili przed siebie długimi krokami. Ja szłam powoli, sztywno. Czułam na sobie czyjeś spojrzenie które przeszywało mnie na wylot. Znalazłam tą istotę telepatią. Nie udało mi się określić czym konkretnie jest. Podążało za mną. W cele zidentyfikowania tego, co mnie wzbudzało we mnie lęk, odwróciłam się i szłam tyłem przeczesując wzrokiem przeciwną stronę ulicy oraz mur porośnięty niedbałym bluszczem. Wtem coś mnie zdekoncentrowało, świat się zatrząsł, a ja wpadłam w coś twardego i to niestety nie był słup.
Odwróciłam się jeszcze bardziej przerażona. Podniosłam wzrok, aby móc spojrzeć na twarz człowieka w którego weszłam(był wysoki). Zdawałam się dla niego nie istnieć, gdyż swoimi błękitnymi oczyma wpatrywał się w jakiś punkt. Już miałam odejść, gdy niespodziewanie na mnie spojrzał. Cudnie... to coś znikło, bo już nie czułam nieodpartej chęci ucieczki, lecz teraz jego wzrok przykuł mnie do podłoża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz