niedziela, 21 czerwca 2015

(Siły Natury) od Ines Ross

- No i kolejne zlecenie z głowy. – mruknęłam do siebie, wyłączając telewizor po obejrzeniu wieczornych wiadomości. Podali informacje o znalezieniu w pobliskiej willi ciała pięćdziesięcioletniego mężczyzny, który umarł na zawał. Uśmiechnęłam się cierpko, ponieważ nikt nigdy miał się nie dowiedzieć, że powód jego odejścia wcale nie był naturalny. Jego była żona, z którą się niedawno rozwiódł postanowiła się zemścić. Poprzez strzał w klatkę piersiową wiązki mikrofali, zawierającej sygnały ELF wysyłany przez serce, ten organ można wprowadzić w chaos, tzw. atak serca. Nie była to moja ulubiona metoda zabijania, ale na pewno w takiej sytuacji trudno się domyślić, że było to morderstwo.
Wstałam z kanapy i poszłam do laboratorium. Zaczęłam wczoraj robić kolejną dawkę akonitu, jednak wpadło mi to zlecenie i musiałam wyjść z domu, zostawiając wszystko na wierzchu. Ponieważ kwiaty, z których robiłam wyciąg do niczego już się nie nadawały, musiałam je wyrzucić i zerwać kolejne. Odwróciłam się, żeby umyć zlewki i zamarłam.
W lustrze ujrzałam dobrze znaną i znienawidzoną twarz mojego patrona – Eurosa, boga pechowego wiatru wschodniego. Oj, dla mnie to on był bardzo pechowy. Zniszczył mi życie, a jeszcze ta jego zawsze szczerząca się gęba!
- Ines, jak ja się cieszę, że mogę z tobą porozmawiać! – odezwało się odbicie z bardzo nieszczerym uśmiechem na twarzy.
- A ja nie bardzo. – odpowiedziałam spokojnie, choć wszystko się we mnie gotowało i miałam ochotę potłuc to lusterko. – Czego znowu chcesz?
- Jak zwykle bezpośrednia! To właśnie w tobie lubię! – powiedział z chichotem, który sprawił, że przeszedł mnie niemiły dreszcz. – A no widzisz, ja i moi koledzy na Olimpie zaczęliśmy się już strasznie nudzić tym waszym nic nie robieniem. Żadnych walk, żadnych wojen, żadnych skandali ani spektakularnych morderstw… To takie smutne, że my was obdarzamy mocą, a wy jej w ogóle nie wykorzystujecie.
Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam co powiedzieć. O czym on do cholery mówił?
- No więc z tych wszystkich powodów postanowiliśmy urozmaicić waszą nudną egzystencję i zorganizować wam Grę Bogów! – zakończył z radosnym okrzykiem.
Zatkało mnie. Dosłownie. Ci bogowie działali mi już na nerwy. Nie dość, że zniszczyli mi życie, to jeszcze teraz mają zamiar urozmaicić nam czas jakimiś głupimi grami!?! Nie… na to, to ja nie miałam zamiaru się zgodzić.
- Dziękuję bardzo, ale mi się wcale nie nudzi i nie mam zamiaru w nic grać. A już tym bardziej nie będę się bawić w jakieś wasze olimpijskie zabawy. – odpowiedziałam bardzo grzecznie, gdy już trochę ochłonęłam i wróciłam do mycia zlewek.
- Na pewno? – zapytał rozczarowany Euros. – Wiesz, że my tak łatwo nie rezygnujemy i przekonamy cię w inny, zabawniejszy sposób do dołączenia do tej gry?
- Zabawniejszy? No cóż, chyba w drodze wyjątku dostarczę wam trochę ubawu, bo nie mam zamiaru się zgodzić na dołączenie do tego durnego planu umilania wam długich letnich dni.
- Jeszcze pożałujesz, że się nie zgodziłaś od razu. Zabawę czas zacząć! – po tych słowach zaczął znów przeraźliwie chichotać i znikł.
Westchnęłam i wróciłam do przyrządzania tojadu. Skupiłam się na dokładnym odmierzaniu składników mojej ulubionej trucizny, ponieważ najmniejsza pomyłka mogła spowodować niechciany rezultat, jak na przykład zbyt szybki zgon ofiary. Kiedy już wszystko było gotowe, zostało mi tylko przelać substancję do fiolki z nietłuczącego się szkła, ponieważ najmniejsze zetknięcie z tą trucizną oznaczało śmierć. Odwróciłam się i o mały włos nie upuściłam zlewki.
Na moim parapecie, przed otwartym oknem siedziała Empuza we własnej osobie! Byłam pewna, że to ona, bo jej płomienne włosy, jedna noga ośla, druga wykonana z brązu oraz strój cały we krwi mógł należeć tylko do niej, jednego z potworów towarzyszących Hekate.
Szybko zaczęli działać. – pomyślałam.
Gdyby nie to, że Empuza była jednymi z gorszych mitologicznych stworzeń byłabym rozbawiona całą tą sytuację, ponieważ mój gość siedział sobie na parapecie z założoną nogą na nogę, podpierając się rękami i wpatrując się we mnie z zainteresowaniem. Zeskoczyła z niego i powiedziała śpiewnym głosem:
- Bogowie są niezadowoleni z powodu tego, że nie chcecie dołączyć do Gry i pozwolili nam zapolować. Macie niesamowitą siłę życiową, przyciągacie i dlatego zginiecie! – zakończyła i rzuciła się na mnie, odsłaniając swoje kły.
Zareagowałam instynktownie. Nie miałam czasu, żeby wyjąć jakąś broń, więc użyłam jedynej rzeczy, którą miałam pod ręką - tojadu. Chlusnęłam jej całą zawartością zlewki, czyli dawką zdolną zabić sześciu dorosłych mężczyzn. Usłyszałam niemiłosierny wrzask, ale niestety potwór nie padł martwy. Skuliła się, jakby trucizna sprawiała jej ból. Wykorzystałam chwilę jej nieuwagi wzięłam ze stołu długi sztylet. U mnie w domu prawie wszędzie można było znaleźć jakąś broń, tak na wszelki wypadek. Nie zdążyłam jednak zaatakować, bo mój gość już się pozbierał i stanął przede mną wyprostowany.
- Pożałujesz tego, nędzny człowieku. Zanim wchłonę twoją siłę życiową, będziesz cierpieć męczarn… - nie dałam jej dokończyć, bo chyba nie miałam ochoty wysłuchiwać kolejnych gróźb. Rzuciłam sztyletem i trafiłam tam gdzie chciałam, prosto w jej otworzone usta. Kobieta zachwiała się i z lekką pomocą mojego wiatru wypadła przez otwarte okno. Patrzyłam na ciało spadające w dół. W momencie, kiedy uderzyło o chodnik, zamieniło się w proch, który rozwiał wiatr.
- W co ja się znowu wkopałam. Chyba naprawdę zabawa się zaczęła. – mruknęłam do siebie i zamknęłam okno zastanawiając się nad egoizmem greckich bogów…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz