Cmentarz. Takie miejsca nie należały do moich ulubionych do przesiadywania w nich w wolnym czasie, a ten cmentarz działał na mnie szczególnie odpychająco. Dodatkowo teraz ten mężczyzna pojawił się i z łatwością nas pokonał. Oboje leżeliśmy obok siebie, a on podszedł do Meyrin i chwycił ją za włosy, a ona jęknęła z bólu.
- A więc jakie chcecie kwiaty na grobie? - Zapytał przykładając jej kosę do gardła.
Poczułem, że to nie może się tak skończyć. Nie miałem ochoty umierać w takich okolicznościach, ani pozwolić jej również tak skończyć.
- Zatrzymaj się, albo tego pożałujesz - wysyczałem. - Nie zbliżaj się do niej, albo wezmę się za ciebie na serio...
Nie wiem skąd wziąłem siłę, by to zrobić, ale podźwignąłem się na nogi, mimo że mnie wszystko bolało.
- Uciekaj głupku - wrzasnęła Mey. - Powiedz Aoime co się dzieje, musisz
przekazać informację jej o zagrożeniu, a nie umierać tutaj razem ze mną.
- Nikt nie umrze - odparłem.
- Chcesz się przekonać? - Zapytał mężczyzna.
Nie odpowiedziałem, nie miałem pomysłu, jak go pokonać, ale chyba próba obrony była lepsza niż akceptacja tego, niż przyszło nam teraz umrzeć.
- Będziesz tego żałował głupku - ostrzegła mnie Meyrin również wstając.
- Bardziej bym żałował, gdybym stąd uciekł - odparłem.
Mężczyzna znowu zaatakował i nawet mimo przygotowania na to był zaskakująco szybki i minąłem o milimetry jego kosę od twarzy. Mey cisnęła w niego piorunem, ale nawet się zbytnio tym nie przejął, gdyż go wyminął pozwalając by trafił tuż obok niego.
Był potężny, dawno nie walczyłem z takim przeciwnikiem.
- Głupcy! - Zaśmiał się. - W tym miejscu jestem najsilniejszy. Jestem otoczony śmiercią, jestem w swoim żywiole.
Ponownie zaatakował i znowu pokonał naszą obronę...
Nie mogę tak umrzeć - pomyślałem. - Jeszcze tak wiele nie zrobiłem. Ja tutaj nie umrę.
I wtedy to poczułem. Tą nieznaną mi w sobie moc. Wszystko wybuchło niebieskimi płomieniami i odrzuciło pozostałą dwójkę ode mnie. W moich rękach pojawiła się pochwa z mieczem, a ja go wyjąłem. Moje płomienie się wzmocniły i odkryłem, że ta broń niezwykle mi dobrze leżała w ręce, mimo że nigdy nią nie walczyłem.
- Akatsuki, ty... - Wyszeptała osłupiała Mey. - Ty płoniesz... Na niebiesko. Co to jest? Twój wygląd się zmienia...
Spojrzałem w moje odbicie na metalu mieczu, zacząłem przypominać demona, takiego jak moi bracia.
- Nieważne co to jest - powiedziałem. - Musimy się stąd jak najszybciej wydostać!
- Doprawdy nie spodziewałem się tego tutaj ujrzeć - uśmiechnął się
mężczyzna. - Z moich informacji nie wynikało, że odziedziczyłeś swoje
moce po ojcu.
- Posiadasz informacje o nas? - Meyrin wyglądała, jakby ją olśniło.
- Posiadam informację o całym Forever Young. Zwłaszcza o... - Zawiesił
głos. - Waszych słabościach. Pozwolę wam odejść w nagrodę, że udało się
wam mnie zabawić i zaskoczyć.
- Uciekajmy stąd - Złapałem ją za rękę. - On nam nie da drugiej szansy.
Pobiegliśmy w stronę wyjścia od cmentarza, a gdy oboje przekroczyliśmy
bramę zatrzasnęliśmy ją i założyliśmy kłódkę, chociaż wiedzieliśmy, że
jeśli on zechce to i tak stamtąd wyjdzie.
- Może mi powiesz co to są za płomienie? - Zapytała mnie. - Ale gdy będziemy już w mieście, nie mam ochoty tutaj zostawać.
Tuż przed wejściem między wysokie budynki obejrzeliśmy się za siebie i ujrzeliśmy otwartą bramę, a w niej tego mężczyznę niedbale opartego o jego kosę i machającego nam na pożegnanie. Przeszły mnie ciarki... Czym on był, że nas pokonał z łatwością, nawet Alfy nie dałaby mu rady, chyba że razem.
Weszliśmy do największej biblioteki w mieście, a Meyrin powiedziała:
- Opatrzę twoje rany. Oberwałeś o wiele... - Zawiesiła głos zaskoczona i po chwili dokończyła. - ... mocniej ode mnie.... Tylko, że nic ci nie jest. Nie wiedziałam, że posiadasz moc regeneracji ran. Powiedz mi w ogóle co to za płomienie.
Położyłem miecz na stoliku i wzruszyłem ramionami.
- Odziedziczyłem ją po ojcu. Nie sądziłem, że ją posiadam.
- Kim jest twój ojciec? - Zadała pytanie na które nie chciałem odpowiedzieć.
Moim ojcem była osoba, której najbardziej nienawidzę. Wykorzystał mnie, a gdy okazało się, że nie posiadam jego mocy to mnie wyrzucił z rodziny, a teraz... Ciekawe co by zrobił, gdyby się dowiedział, że jednak umiem przyzwać niebieskie płomienie.
- Nieważne - odparłem.
- To jest ważne - nalegała.
- To JEST NIEWAŻNE - powiedziałem, a gdy ona spojrzała mi w oczy zamilkła zaskoczona. Rzadko, gdy się złościłem, ale teraz byłam naprawdę wkurzony, bo samo przypomnienie o moim ojcu sprawia, że mam ochotę komuś przyłożyć.
Wziąłem kilka wdechów i powiedziałem:
- Obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz, proszę...
- Obiecuję - odparła. - Domyślam, że masz jakiś powód, by nikt o tym nie wiedział, bo nie należysz do tych osób, które mają sekrety bez potrzeby, ale również zamierzam się dowiedzieć co to za moc.
- Skoro tutaj jesteśmy to może poznamy historię tego miejsca i przejrzymy rejestr zgonów - zmieniła temat.
- Yhym.
Siedzieliśmy przez następne kilka godzin nad książkami, aż w końcu poznaliśmy historię tego miejsca i odkryliśmy że do niedawna mieszkało tutaj 20 tys. mieszkańców, ale wszyscy ginęli w różnych okolicznościach. Wypadki samochodowe. Porażenia prądem. Utopienia. Zniknięcia nocami. Zarwane dachy domów. Było też kilka samobójstw załamanych psychicznie ludzi tą sytuacją. Dużo osób zostało zastrzelonych... A większości ofiar poderżnięto gardło...
- Może lepiej będzie się poruszać w grupie - stwierdziłem. - Nas może czekać to samo co pierwotnych mieszkańców tego miejsca.
- Nie mamy czasu przeglądać reszty tych gazet, dokumentów i ksiąg - powiedziała Meyrin i ruszyła w stronę wyjścia.
Wziąłem miecz i wziąłem jakiś pokrowiec z biblioteki, a następnie wrzuciłem do niego miecz w pochwie i zarzuciłem ten zestaw na plecy.
-No to chodźmy - powiedziałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz