sobota, 8 lutego 2014

(Wataha Ziemi) Od Farfalee

Wyszłam z głębiny mrocznego lasu na przejrzystą polanę, przez którą płynęła wartka rzeka, wesoło śpiewając. Słońce miało się już ku zachodowi, cienie wydłużały się. Wschodził księżyc, dzisiaj pełnia. Oparta o drzewo patrzyłam się zafascynowana na ten spektakl, chociaż już niewiele mogłam zobaczyć. Dotknęłam ręką kory drzewa, czułam jak pod spodem tętni życie, jak napełnia mnie spokojem. Zastanawiam się, ile ten las ma lat. Wygląda jakby widział wszystko i czas jakby zatrzymał się tu w miejscu. Czuło się w tym miejscu silną więź z ziemią, z matką nas wszystkich. Tak to moje miejsce...

Rozmyślania przerwał mi odległy plusk, szelest, niezwykle wyraźny dla moich uszu. Coś zakłóciło spokój nad rzeką, czułam czyjąś obecność, co prawda daleką, ale ktoś tam był. Z westchnieniem opuściłam tamto cudowne miejsce i w ciele wilka pobiegłam w stronę, z której dochodził dźwięk. Wkrótce znalazłam się nad rzeką, na jej powierzchni bezwładnie dryfowało ciało wilka, dając się unieść nurtowi. Smutny widok, ale nie traciłam nadziei, że uda mi się uratować wilka. Zmieniłam postać i łapiąc szybko wilka za kark wyciągnęłam go na brzeg. Nie czułam już w nim życia, oczy były puste, smutne i przerażone. Nie wiem, jak miał na imię ten wilk, ani skąd pochodził, ale nie mogę go zostawić tutaj, jak padlinę. Poprosiłam ziemię, by wzięła go w swe ramiona i zechciała usypać nad ciałem chociażby drobną mogiłę. Wysłuchała mnie. Ciało zostało wciągnięte w czeluści gleby, a w miejscu, w którym to się stało, znikąd wyrosła, niewielka naga skała. Wyryłam na niej napis, informującym, o tym, kto tu spoczywa, oraz w jakich (prawdopodobnie) okolicznościach odszedł. Popatrzyłam się na swoje 'dzieło' smutna. A więc tak wita mnie nowa, pozornie piękna i spokojna kraina...

Usiadłam obok mogiły i z pyskiem zwróconym ku księżycowi zawyłam oddać tym cały mój żal. Przez chwilę siedziałam nieruchomo. Nagle poczułam jak powietrze zaczęło się robić coraz cięższe i bardziej wilgotne. Położyłam się i zaczęłam dyszeć. Z każdą chwilą coraz trudniej było złapać mi powietrze. Każdy kolejny oddech był coraz bardziej chciwy i płytszy. To co się działo nie ulegało wątpliwości: dusiłam się. Pytanie tylko brzmi, dlaczego? Coś niedobrego krążyło w powietrzu, nie dało się tego ukryć. Nabrałam z wielkim trudem, wydawać by się mogło, po raz ostatni duży (a przynajmniej największy na jaki było mnie w tej chwili stać) haust powietrza i wtedy oślepiło mnie niezwykle jasne światło. Przeraźliwy krzyk, albo może raczej świst przedarł powietrza, jakby chcąc zniszczyć wszystko co napotka na swojej drodze. I od tej pory nie czułam, nie słyszałam i nie widziałam już nic.

Dryfowałam w nieokreślonej przestrzeni, nie wiedziałam gdzie góra, a gdzie dół. Otaczały mnie nieprzeniknione ciemności i zadziwiająca cisza. Straciłam poczucie czasu. Nie wiem ile już tu jestem. Nie wyczuwałam nic poza obecnością jakichś niepojętych i ogromnych sił. Nie spodziewając się niczego nadzwyczajnego poza tą zupełną pustą trwałam w tym stanie próbując skupić myśli, co okazało się niezmiernie trudne. Jakoś tak same się rozbiegały. Im bardziej starałam się skoncentrować, tym bardziej moje myśli rozpływały się w bezkresnych ciemnościach. To jedyne co udało mi się zapamiętać...

Nagle poczułam uderzenie. Zaczęłam wracać do realnego świata. Wiadomości i myśli zaczęły do mnie wracać, niestety jedną z tych wiadomości był okropny, rozlewający się po całych plecach ból, wyraźnie spowodowany uderzeniem. Stopniowo odzyskiwałam umiejętność stawiania wniosków. Powoli zaczęło do mnie docierać, co tak właściwie się stało...

Powoli podniosłam się odczuwając narastający ból w plecach. Wylądowałam w innym świecie, mało przyjaznym świecie. Było tu bardzo pusto, szaro i duszno... Powietrze wciąż było ciężkie, a teraz z każdą chwilą zdawało się wypełniać smutkiem. Wszędzie czuć było wszechobecną śmierć... Tutaj jeszcze wyraźniej czuło się przemijanie. Rozejrzałam się. W nikłym świetle zachodzącego słońca przebijającego się przez chmury niewiele mogłam dostrzec. Należy oczywiście dodać, ze nawet w pełnym świetle dnia niezbyt dobrze widziałam... Zewsząd otaczały mnie wysokie budynki, jak skalne mury. Nie wyglądało to na robotę wilków, ale także nie przypominało wiosek ludzi, w których miałam okazję bywać.

Nie podobało mi się to miejsce, ale chyba wszystko jest lepsze od tej Wielkiej Pustki. Rozejrzałam się raz jeszcze i instynktownie ruszyłam na wschód. Miałam wrażenie, że spotka mnie tam coś dobrego. Czułam tam czyjąś (niezbyt wyraźną) obecność. A wydaje mi się, że w tym miejscu każde towarzystwo jest lepsze od samotności...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz