czwartek, 10 kwietnia 2014

(Wataha Mroku) Od Aoime

Mapa nie była normalna. Każda droga, którą sprawdziłyśmy kończyła się ślepym zaułkiem. Szłyśmy powoli i w miarę na ile pozwalały nam okoliczności - ostrożnie. Teraz obrzuciłam spojrzeniem ściany - te były drewniane. Kilka metrów wcześniej marmurowe, a na początku pokryte zwyczajną farbą o odcieniu zachodzącego słońca.
Było naprawdę gorąco, spojrzałam na Rin. Swoją drogą, nadal nie mogłam się przyzwyczaić. Jej stare imię było bardziej... klasyczne?  Z jej czoła zaczęły skapywać malutkie kropelki. Przetarłam wierzchem dłoni swoje, było wilgotne. Podwinięty wcześniej rękaw koszuli zdarłam kompletnie.
- Co ty robisz? - zapytała zaskoczona.
- Nie chcę się ugotować. Tobie radzę zrobić to samo.
- Ten materiał jest dosyć gruby. - westchnęła.
- Racja. Czekaj. - Zmaterializowanym przed chwilą w mojej ręce mieczem rozcięłam go, zostawiając bluzkę "na ramiączka".
- Dzięki. - posłała mi cień uśmiechu.
- Nie ma sprawy.
Dziwna była tutejsza moda. W gazecie (podobno tak nazywa się ten papier z informacjami) były również pokazane najnowsze "trendy". Kobiety ubierały się jak robotnicy, mam na myśli spodnie.

Zaczynałam wątpić po dłuższej wędrówce. Żadnej wskazówki. Po prostu puste korytarze. Skręciłyśmy teraz w prawo. Coś się zmieniło.
- Czekaj, zatrzymaj się. - poleciłam.
- Czemu? Zauważyłaś coś?
- Tak, ale... nie wiem co. Po prostu jest tu coś dziwnego.
Patrzyłam długo, dotykałam ścian. I nic.
- Nic cie widzę. - westchnęłam. - Chodźmy dalej.
Wzdłuż tego korytarza były ustawione dwie atrapy rycerzy. Mieli miecze i zbroje. Obrzuciłam je czujnym spojrzeniem, kiedy je mijałyśmy. Były już za nami, odetchnęłam z ulgą. Wtem usłyszałam zgrzyt, posągi się ruszyły i zaczęły na nas szarżować z wyciągniętym w przód mieczem.
Panika odjęła mi zdolność logicznego myślenia. Cholera, Ao, myśl! Zrobiłam unik, Rin także.
- Co teraz? - wydyszałam.
- Nie mam pojęcia, unik! - krzyknęła.
Zdążyłam zmienić się w wilka, nim ostrze wbiło mi się w krtań. Wtem coś zaczęło świtać. Rzuciłam się na jednego, szarpiąc jego nogę, zbroja zaczęła się sypać, wypuścił z ręki miecz, po czym rozsypał się. Dorwałam drugiego, teraz oni leżeli na podłodze, zniszczeni, a my z bronią w ręku, zaczęłyśmy iść dalej.
Jednak... z tyłu usłyszałam ponowny szelest, one się naprawiały. Uformowały się na nowo. Szarżowali znowu na nas.
- Spróbuj ich spalić albo zaczarować. - wyszeptałam spokojnie.
Ja także spróbowałam, ale mogłam jedynie ich omotać na krótki czas, sparaliżowani zatrzymali się, a my puściłyśmy się biegiem dalej.
- Zostało nam mało czasu, racja? - spytałam.
- Owszem.
Zwolniłyśmy, musiałyśmy  złapać oddech.
- Cholernie chce mi się pić. - zaczęłam myśleć na głos.
- Tak, mi też. I spać.
Na tyle ile miałam siły, uśmiechnęłam się.

Kolejny ślepy zaułek. Dotknęłam ręką ściany, nic. Zawróciłyśmy, ale przed nami leżała malutka, czerwona różyczka. Nie czułam jej cudownej, kwiecistej woni ani teraz, ani wcześniej. Nie było jej tu przed chwilą.
Niewiele myśląc podniosłam ją, a wtedy z dolnych części korytarza wystrzeliły pnącza. Zaczęłyśmy się szarpać, a one coraz bardziej ograniczały nam zdolność jakiegokolwiek ruchu.
Trudno, żyłam wystarczająco długo. Mogłam nie brać się za taką sprawę. Przestałam się ruszać, straciłam motywację. Wtedy... kłącza przestały mnie dusić i wciągnęły w ścianę, z której wystrzeliły.
- Aoime! - usłyszałam krzyk rozpaczy zza ściany obok.
Czyli... ja nadal żyję?
- Spokojnie, nie ruszaj się! - odpowiedziałam.
Po chwili usłyszałam łupnięcie, powędrowałam w kierunku, skąd je słyszałam. Rin siedziała cała i zdrowa. Pomogłam jej wstać.
- Spójrz. - pokazałam palcem na drewnianą tabliczkę na ścianie. - Co to może być?
Zdjęła ją ze ściany, a potem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz