Cokolwiek się stało, nie podobało mi się to. Wszyscy znaleźliśmy się w innym jakby miejscu. Obcym, chłodnym...Czułem się tam po prostu źle. Trawa ogrodzona brukowanymi drogami, drzewa rosnące na wyznaczonych poletkach metr na metr...Zgroza.
Mimo wszystko czułem, że nie mogę dać po sobie poznać dziwnego, ogarniającego mnie załamania. Potrzebowała mnie wataha, siostra, Aurora...Nie mogłem pozwolić sobie na słabość-co to, to nie.
Po wyjściu od Aurory przybrałem wilczą postać. Ruszyłem pędem, biegłem prosto przed siebie, byle poza miasto. Nie myślałem o tym, nie panowałem nad tym...Ciarki przebiegły mi po grzbiecie. Za mną przez asfalt przebijały się pnącza i korzenie, porastały wszystko wokół, przestałem kontrolować moc. Może to wpływ otoczenia, a może tak po prostu miało być-nie wiem. Strasznie bolała mnie głowa a przed oczami zaczęło się mazać. Czułem się tak, jakby coś wysysało ze mnie całą moc, energię życiową...
Wbiegłem w końcu na coś na kształt pola. To obrastać zaczęły drzewa, krzewy, pnącza-wszystko jakby eksplodowało spod ziemi. Moim ciałem miotało na wszystkie strony, ból był potworny. Zacząłem panicznie piszczeć, jak szczeniak, warczeć, wyć, ogarnął mnie kompletny amok, szał. W końcu padłem z impetem na ziemię, uderzyłem chyba o coś łbem, bo straciłem przytomność...
***
Zaczęło świtać. Nie wiem ile tak leżałem. I nie miałem zielonego pojęcia co mi się stało, ale kiedy się ocknąłem, coś było nie tak. Podniosłem powoli ociężały zadek i otrzepałem się. Czułem się taki...Inny. Silny, jakby...
Wstałem.
-Osz kurwa mać...-było pierwszym, co wydusiłem, gdy mój wilczy łeb znalazł się dwa metry nad ziemią. Przyjrzałem się swoim łapom i śladom w ziemi-te, które zostawiłem biegnąc tu były kilkakrotnie mniejsze od tych, które zostawiałem teraz. Warknąłem-głośny, basowy dźwięk podobny był do gromu. Oszalałem, ruszyłem biegiem przez las, który w zasadzie sam tu stworzyłem. Zrobiłem kilka kółek i pobiegłem ku miastu. Może ta zmiana to po to, żebym poradził sobie z nową rzeczywistością...? Nie obchodziło mnie to w sumie. Wiedziałem jednak, że coś czuwa nade mną. Że nie jestem sam.
Ruszyłem ku miastu, wparowałem na teren Watahy Ziemi.
-Lana! Lanea!-zawołałem na wejściu do jej domku. Wadera wyszła i zdębiała.
-P...Phantom? O bogowie, co Ci się-!?-podbiegła do mnie. Chciało mi się śmiać-czubek jej głowy znajdował się na wysokości moich łopatek. Postanowiłem zostawić ją w szoku, pobiegłem dalej. Do Watahy Mroku. Zatrzymałem się między domkami, lustrując otoczenie wzrokiem. Wilki patrzyły na mnie z takim zdziwieniem...
<Wracam do gry! Przepraszam Was za milion lat nieobecności-matura, praca dyplomowa...To mnie zjadło. Wybaczcie, że słabo, wyszłam z formy przez to wszystko ;-;
Aurora? Cx >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz