sobota, 19 kwietnia 2014

(Wataha Mroku) Od Aurory

Phantom'a nie ma, a ja tutaj sama w mieszkaniu siedzę i marznę po nocach (tak; zakręciłam za mocno kaloryfery i teraz jest mi potrzebny żeby je odkręcić), ale był zajęty swoimi sprawami i wyglądało na to, że nie wpadnie do mnie w przyszłych dniach.
Byłam zszokowana gdy po wyjątkowo mroźnym i deszczowym poranku otworzyłam lodówkę i zastałam pustkę (znaczy się właśnie nic nie zastałam). Toż to był szok! Niby docierały do mnie jakieś przesłanki z poprzednich dni, że jedzenie się kończy, ale dopiero teraz dotarło do do mojego trochę zamyślonego łba. W pierwszym momencie nie wiedziałam co robić, iść do Phana? Ale w sumie w Forever dawałam sobie przecież jakoś radę i nie możliwe, abym była taką sierotą abym teraz sobie nie poradziła. Przecież nie jestem od niego uzależniona!
Ubrałam się w ludzkie rzeczy i wyszłam na dwór z sakiewką (portfelem czy czymś tam) w którym to brzęczały monety, które ludzie wymieniają na różne ciekawe rzeczy, na przykład na czekoladę. A skoro na czekoladę, a czekolada to jedzenie, to na inne pewnie też się da. Po tym całkiem długim czasie przybył do mnie też elf, którego zapowiadała już dawno Aoime; zdziwiona byłam gdy zobaczyłam go pod progiem mojego mieszkania, ale zapytany o to gdzie był, stwierdził, że się zgubił i były korki. Ale jak dla mnie i tak wyglądał jak po mocnym kacu..
Gdy wyszłam na miasto, od razu otoczyły mnie tłumy zabieganych ludzi, ekrany telewizorów migających na wszystkie strony i dzieciaki biegające po ulicach z lizakami. Było to trochę przerażające, ale byłam pewna, że jednak sobie poradzę. Walczyłam z jaszczurami, więc co to takiego przejść zatłoczonym chodnikiem..? Kilkoro grubych i wyjątkowo ciężkich ludzi podeptało mnie po czubkach butów, ale nie buntowałam się i szłam tylko szukając jakiegoś sklepu z artykułami nadającymi się do degustacji. Po godzinie chodzenia jednak w końcu opadłam na ławkę w parku i zaczęłam dyszeć wykończona.
- Ej.. - elfik macnął mnie w kolano - Nie mów, że ty już wysiadłaś.. - pokiwałam głową - Przecież to dopiero początek podróży!
- Jaki znowu początek! - krzyknęłam sfrustrowana, wkurzało mnie to małe coś latające i niedoceniające trudów lądowego trybu życia - Jak ty taki mądry jesteś to zasuwaj za mną na piechotę, a nie.. - wyglądał na oburzonego, wylądował na poręczy ławki i strzelił focha.
Mało mnie to obchodziło więc dalej tylko leżałam na ławce i odpoczywałam, liście szumiały tak samo jak w Forever i poczułam się prawie jak w domu. Nagle niespodziewany cień zakrył mi słońce i wyciągając rękę przed siebie i chcąc odgonić to coś, natrafiłam na czyjąś skórzaną kurtkę. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą jakiegoś młodego chłopaka, który to bacznie mi się przyglądał.
- Zgubiłaś się? - spytał zaciekawiony moją sytuacją.
- Tak! - rzekłam i usiadłam patrząc na niego - Wskazałbyś mi drogę do najbliższego spożywczego, o zacny człeku? - uniósł brew, nie zrozumiał mnie - Zaprowadziłbyś mnie.. - zaczęłam powoli - ..do jakiegoś miejsca gdzie jest jedzenie..? Jedzenie, am.. - gestem pokazałam miskę i zobrazowałam konsumpcję.
- Tak, tak, wiem co to jedzenie.. - zaśmiał się - Pewnie, że mogę cię zaprowadzić. Jesteś tu nowa? - energicznie kiwnęłam głową - A gdzie mieszkasz..? - ooo, podejrzany typ. Już chce wiedzieć gdzie mieszkam!
- Nie ważne, w blokach w okolicy. Po prostu chcę coś zjeść, bo dzisiaj zaskoczył mnie znienacka brak żarcia w lodówce! - wstałam i popatrzyłam na niego wyczekująco - To wiesz gdzie ten sklep - kiwnął głową - Prowadź mistrzu!
Ruszyliśmy jakąś drogą w stronę dużego, neonowego budynku. Stanął przed nim z zadowoleniem i oznajmił, że to właśnie tu przychodzą tłumy by kupować różne rzeczy, w tym jedzenie. Zwykły człowiek okazał się o wiele lepszy od tego bezużytecznego elfa..
Weszliśmy do tej marketowej dżungli i rozejrzeliśmy się wokoło. Aż oczopląsu dostałam, tyle było tu towaru.. Sery, ciastka, szynki, kiełbaski, deserki, jogurty i lampki; i to wszytko do jedzenia!
- Nie.. - rzekł chłopak - Lampki nie służą do jedzenia.. - zrobiłam zawiedzioną minę - One są po to aby świecić.. - zaśmiał się - Z księżyca spadłaś..? - a żebyś wiedział, że mi się zdarzało.., pomyślałam przypomniawszy sobie wizytę u Selene - A tak w ogóle.. ty tak dużo jesz? - spytał zdziwiony widząc, jak chciwie pakuję wszystko do koszyka - Nie wyglądasz..
- Oh wiem... - rzekłam rumieniąc się - Ale nie komplementuj mnie tak.. - i znowu wróciłam do pakowania wszystkiego.
- Masz na to wszystko pieniądze..? - spytał zdziwiony.
Nagle zesztywniałam i przypomniałam sobie, że ludzie potrzebują papierków aby zabierać rzeczy z półek. Otworzyłam portfel i pokazałam mu ile mam, ale pokręcił głową i stwierdził, że tyle nawet na porządny chleb nie staczy.
Byłam zdruzgotana, bo to oznaczało, że w końcu nic nie zjem.. Phantom by pewnie sobie coś wyczarował, ale ja tak nie umiem! Chyba związanie się z nim było najbardziej ekonomicznym posunięciem w moim życiu.. na tym gościu można by było zbić fortunę, gdybyśmy otworzyli stragan z pomidorami. Ale on pewnie nic nie zrozumie, nie zrozumie sztuki biznesu (;_;).
Odłożyłam więc wszystko i wyszłam przybita, natomiast człowiek, który ze mną był patrzył na mnie coraz dziwniej i w końcu spytał się o pochodzenie. Nie mogłam mu chyba powiedzieć, że jestem z Forever bo tego świata nie było na ich ludzkich i niedokładnych mapach, dlatego rzuciłam pierwszą lepszą nazwę, którą zapamiętałam przeglądając atlas.
- Z wysp Galapagos.. - zrobił zdumioną minę i już zaczęłam podejrzewać, że coś pokręciłam.
- Z Galapagos? Ale to przecież strasznie daleko! I tam jest inny język, a ty tak dobrze umiesz po naszemu.. - nagle zdawał się być zachwycony - A właściwie to jaki tam jest?
- O matko.. - jęknęłam, bo tego to już nie wiedziałam, ale elfik podpowiadał mi, że nazwy języków są często tworzone od nazwy miejsca - Otóż.. - zaczęłam zmieszana - Eto.. wyspogalapogiański.
- Jak, jak? - spytał jeszcze bardziej zdziwiony i zszokowany, że taką osobę udało mu się poznać.
- Wyspogalapogiański.. - powtórzyłam - Bardzo trudny podobno. - dodałam kiwając głową, a zapytana czy powiem mu coś po tym języki, zamyśliłam się i powiedziałam - A... albuduhuziubziu! - rzekłam, a on przekrzywił głowę - To znaczy.. witaj. - czułam, że robię się czerwona, ale to mu chyba nie przeszkadzało.
- Ale czad! - krzyknął podjarany, że zna kogoś z wysp Galapagos mówiący po wyspogalapogiańsku. - Nauczyłabyś mnie tego języka? - zbledłam - Miałbym się czym przed kumplami pochwalić! - już zaczęłam sobie szukać wymówki, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.
- Nie mogę.. - rzekłam w końcu wynędzniałym głosem - Widzisz.. nie jadłam śniadania, a nauka języka jest bardzo wyczerpująca, dlatego wybacz, muszę cię przeprosić i sobie iść do domu.. może mój ch.. - zatrzymał mnie.
- A umiesz grać na jakimś instrumencie..? - spojrzałam na niego pytająco - No wiesz.. mogłabyś zarobić na jedzenie grając na czymś na rynku. Jak potrafisz i ładna jesteś to dużo możesz zarobić.
Zastanowiłam się; w Forever grałam przecież na flecie, ale.. sięgnęłam do kieszeni i ku mojemu zdziwieniu, był tam. Faktycznie był tam. Wyciągnęłam go i pokazałam chłopakowi, a on uśmiechnął się i zaprowadził na plac, gdzie przez dwie godziny musiałam dmuchać w ten patyk, aby ludzie raczyli się zatrzymać i wrzucić jakieś drobne.
Ale w końcu się udało; zgarnęłam podobno wystarczająco dużo by sobie coś kupić. Weszłam do tego supermarketu taka dumna, taka zadowolona, a gdy z niego wyszłam trzymałam atrakcyjnie wyglądające pudełko.
- Aurora.. - rzekł nagle chłopak załamany, a ja spojrzałam na niego pytająco - Przecież to jest suszarka.. - spojrzałam na niego pytająco - Tego się nie je.. - byłam zszokowana i wstrząśnięta, jak to się kurde nie je?! - Tym się suszy włosy. - padłam na kolana zrezygnowana, czyżby nigdy nie było dane mi spożyć posiłku?
- No dobrze.. - rzekłam smutna i zaczęłam iść w stronę domu - Chyba będę jednak musiała wykorzystać Phatusia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz