sobota, 19 lipca 2014

(Wataha Mroku) Od Aoime

Ari okazała się być krwiożerczym dzieckiem. Nie było to ani trochę pocieszające...
Zostawiłam ją w nowej miejscówce.

- A ty co za jedna? Czemu mi się tak przyglądasz? -huknęłam na jakąś laskę.
W tym momencie spojrzałam na nią.
- Poznajesz mnie? - uśmiechnęła się w sposób właściwy tylko jej.
- Rapix?
- Wróciłam.
- Myślałam, że przerzuciło cię do innego wymiaru... Dobrze, że jesteś.
Miałam ochotę rzucić się jej na szyję i wycałować, cała złość minęła.
- Cieszę się, że cię widzę, ale czemu tu jesteśmy? Ten świat jest okropny, to ukrywanie się, zwyczaje, to wszystko...
- Sama chciałabym wiedzieć, póki co musimy się dostosować do tego świata. Tobie przydadzą się zakupy.  - Posłałam jej uśmiech i chwyciłam ją za rękę.
Wydałyśmy masę kasy, ja stawiałam. Przy okazji zaopatrzyłam się w nowy łuk, brakowało mi tego.
- Musisz stać się taka jak oni, może na początek znajdziemy ci jakieś lokum.
- Zaczekaj chwilę - powstrzymała mnie. - Powiedz mi co z Shadowem i resztą watahy? - wyraźnie było czuć niepokój w jej głosie.
- Shadow... chodź ze mną.
Doszło do tego, czego trochę się obawiałam, czyli spotkania się dwóch dominujących charakterów, ale kiedyś musiały się spotkać, nie? Rapix i Ari to stanowczo nie jest dobre połączenie.
Wybrałyśmy becie dom, a ja wróciłam do siebie.

Jeśli nadal będę wydawać tyle pieniędzy, a nie znajdę sobie pracy to niedługo wyląduję na bruku. Auć, przykra wizja. Trzeba znaleźć sobie jakąś pracę. Kiedyś nad tym pomyślę...


Sama nie wiem, czemu tam się udałam, ale nie chciałam wracać do "domu" (ten ceglany budynek nawet ze swoim całym urokiem nie był moim domem), ale nie miałam jeszcze większej ochoty na zobaczenie kogokolwiek. Po prostu chciałam zwykłej ciszy i spokoju. Czyli czegoś, co dawne Forever oferowało mi zawsze, o ile tylko udawałam się nad leśny strumyk. Może to kara? Zadośćuczynienie? Za wyrządzone dawno temu zbrodnie? Odebranie kochanego miejsca to zawsze świetny sposób na zdeptanie czyiś uczuć. Przestań być histeryczką.
Tak, pewnie dlatego szwendałam się tymi uliczkami, na które nikt normalny o tej porze by się nie zdecydował.
Z jednego z wielu zaułków usłyszałam straszny hałas. Ruszyłam w tamtym kierunku. Jakiś wilk przekoziołkował się kilka razy i wylądował na wylocie niedaleko moich stóp. Stop. Wilk?
Zaczęłam coś krzyczeć, przestraszyłam się - sama się zdziwiłam, bałam się o życie totalnie nieznajomego mi zwierzaka.  Uklęknęłam przy nim i starałam się ocenić, czy zrobił sobie coś poważnego.
Równie mocno zastanawiało mnie, co robi w środku miasta, tej betonowej dżungli wilk?
Wydawało się, że to nic poważnego, drobne stłuczenie, ale zwierz był dalej nieprzytomny. Spojrzałam w głąb zaułka, jakieś drzwi i kilka zbiorników na śmieci, jakiś facet właśnie zamykał w pośpiechu drzwi. Wstałam i podeszłam do nich, zapukałam tak grzecznie jak tylko potrafiłam. Otworzyły się na całą szerokość. Jakiś dryblas w siatce na łbie szczerzył zęby w ohydnym grymasie.
- Czego chcesz, ślicznotko? Takie dziewczynki nie powinny chodzić tak późno same.
Nic nie odpowiedziałam, tylko kopnęłam go mocno pomiędzy nogi (jakaż ironia, miałam na sobie wyjątkowo ciężkie obuwie dzisiaj, podbijane czubki  i te sprawy), a następnie w plecy, powstrzymałam się przed kopem w potylicę.
- Następnym razem jak postanowisz poturbować jakiegoś zwierzaka przypomnij sobie o mnie, kwiatuszku - przesłałam mu buziaka i odeszłam.
Sama nie wiem, czemu tak zareagowałam. Równie dobrze ten wilk mógł chcieć go zagryźć, ale cholera, to "nasz". Spróbowałam dźwignąć go na ręce i zanieść do siebie, ale po kilkunastu sekundach upadłam na kolana, był strasznie ciężki, a adrenalina spadła i odczuwałam jej skutki.
Zaczęłam myśleć, jakim sposobem przetransportuję go do siebie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz