Ale od początku. Wróciłem do domu nad ranem, byłem u kumpla, bo w knajpie nie daliby mi piwa, zapijaliśmy smutki, jak to ktoś poetycko ujął.
Drzwi były zamknięte, ale nie na zamek... Ostrożnie wślizgnąłem się do środka, ale chyba niezbyt cicho ze względu na moje ciężkie buciory.
Doigrałem się - na podłodze w swojej sypialni leżeli w kałuży krwi. Ktoś do nich strzelał z automatu. Może szukał mnie...? Niewiele myśląc, chwyciłem z sejfu oszczędności, wpakowałem do torby ładowarkę, słuchawki, laptopa i resztę ciuchów i wystrzeliłem z domu.
Miałem w planach uciekać tak daleko jak tylko się da.
Właściwie to czemu nie obrabował domu? Nie miałem siły teraz myśleć. Złapałem busa i tak się szwendałem po motelach.
Wyszedłem spod prysznica, z włosów ciągle skapywały mi kropelki wody, przetarłem ręcznikiem twarz i wlepiłem oczy w telewizor.
"Mora Soul, miasto opuszczone na długo, teraz rozkwita i cieszy się na nowo życiem! Handlarze chwalą zapotrzebowanie towaru, turyści podziwiają widoki, jednym słowem - miasto idealne. Sprawdź i ty!"
Może warto się tam wybrać...? Postanowione!
***
Było coś koło trzeciej nad ranem, więc zdziwiłem się widząc tego faceta na ulicy. Poszedłem za nim, ale zachowując odległość, nigdy nie miałem pewności, co to za typ. Często skręcał, jakby chciał się pozbyć pleców, ale ani razu się nie odezwał, ani razu nie obejrzał... Przyspieszyłem.
Nie spodziewałem się tego zobaczyć.
Facet zamienił się na moich oczach w wilka. Zamienił. W wilka. Wilka. Był człowiekiem. Jest wilkiem.
Chyba musiałem się zagapić, bo potknąłem się i wykonując jakieś skomplikowane ruchy rękami, by zachować równowagę, narobiłem sporo hałasu. Wyszczerzył kły i o mało co nie rzucił mi się do gardła.
- Czekaj! - wykrzyczałem w panice i sam zmieniłem postać.
Dużo myślałem, skąd właściwie posiadam tą moc. Albo czemu władam płomieniami. Ani moi rodzice ani nikt z rodziny nigdy o tym nie rozmawiali ze mną, nigdy ich na tym przyłapałem, więc w mojej głowie od czasu do czasu pojawiał się ten zdradziecki głosik, że tak naprawdę może nie jestem ich synem? Może dlatego coraz częściej przebywałem raczej sam, gdzieś w lesie, bawiąc się płomieniami albo po prostu oddając się naturze jako ktoś wolny. Ktoś, kto nie zna ograniczeń ani odpowiedzialności, konsekwencji. Żyć, nie umierać.
Złagodniał trochę, kiedy to zobaczył.
- Kim jesteś? - łaził dookoła mnie, jakbym był jego zdobyczą.
- Właściwie nikim ważnym. Szukam tylko... domu.
Nie było chyba sensu wymieniać, że szukam też wsparcia, rodziny, miłości, jeszcze by mnie uznał za mięczaka.
- Nadal nie wiem, kim jesteś.
- Nazywam się Shane. Shane Collins. Mieszkałem całe życie w Mortal, małe miasteczko daleko stąd. Uciekłem, kiedy ktoś zastrzelił moich rodziców jakiś czas temu i teraz się tak szwendam bez celu. Ale chciałbym gdzieś osiąść na stałe. Czy ty... Czy jest was więcej? Panujesz tak naturalnie nad swoją wilczą postacią?
<Sebastian? Mogę cię prosić?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz