wtorek, 26 sierpnia 2014

( Dzielnica Mroku) Od Nadii

A to ci przypadek, czyżby Tod zadzierał z prawem ? Heh, raczej szefowi się to nie spodoba, że jego pracownik może mu na kark ściągnąć policje.
- Nie podejrzewałabym tego u niego, a dało by się zgrać na płytę ten filmik ? - spojrzałam na dziewczyne- bo wiesz chodzić z laptopem po ulicy to nie jest dobry pomysł.
- Spokojnie zgram, przewidziałam to - uśmiechnęła się.
Spojrzałam przez okno i zauważyłam, że księżyc już dawno temu wspiął sie na widnokrąg. Po mimo tego, że przedstawiła mi mniej więcej pozostałe wilki to i tak wciąż mam spore obawy, że wytkną mi odmienność.
- Co ty taka posępna? - zapytała na chwile odrywając się od laptopa, wyrywając mnie z moich przemyśleń.
- Nie, nic wydaje Ci się - zaprzeczyłam lekko zdezorientowana.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć ale w ostatniej chwili zrezygnowała i  wróciła do swojego zajęcia.
Jeszcze przez chwile siedziałam tak wpatrując się bez  celu w niebo gdy po chwili zaczęłam odczuwać pragnienie.Wstałam i skierowałam się w stronę kuchni.  Otwierałam każdą szafkę w poszukiwaniu jakiegoś napoju czy  zwykłej wody.
- Oh, chyba trzeba będzie pójść na małe zakupy - burknęłam do siebie łapiąc się za głowę.
Z małym promyczkiem nadzieji otworzyłam lodówke, gdzie liczyłam na łud szczęścia w postaci  natknięcia  na jakiś sok czy coś.  Jak ja uwielbiam swoje nierozgarnięcie.
- Heh, czyli tu  się schowałeś - złapałam karton z sokiem pomarańczowym - data ważności 6.09.2014 r.
Wyjęłam z szafki 2 szklanki i wzięłam je w jedną ręke a  w drugą karton. Położyłam wszystko na małym stoliczku w pokoju i zaczęłam nalewać.
- Rin chcesz soku ? - zapytałam nachylając się nad szklanką.
- A możesz mi trochę nalać - odpowiedziała obojętnie.
Nalałam jej pół szklanki i sobie tyle samo.
- I jak ci idzie ? - zapytałam niosąc szklanki.
- A już prawie koniec, niech tylko się zgra i będzie gotowe - odpowiedziała pewnie biorąc ode mnie naczynie.
- To dobrze, jestem Ci wdzięczna - powiedziałam biorąc łyk.
- Nie ma sprawy, z resztą i tak ostatnio potrzebowałam trochę rozluźnienia - rzekła pogodnie.
Nastała cisza. Spojrzałam na zegar, który stał na komodzie niedaleko mojego łóżka, była już 2:00 w nocy. Ten czas bardzo szybko zleciał. I można by pomyśleć, że jeszcze dzisiaj rano nie miałam zielonego pojęcia o tym, że w mieście żyją wilki.
- O udało się !- krzyknęła  radośnie.
Wyjęła płytkę po czym schowała ją do papierowej "koperty".
- Proszę - podała mi - teraz w każdej chwili możesz mu zagrozić - uśmiechnęła się chytrze.
- Dzięki, wiesz ja nie chce nic mówić ale za parę godzin będzie świtać a ty znajdujesz się poza szpitalem - upomniałam ją.
- Oj nie masz co się martwić - zapewniała.
- W to nie wątpie - odpowiedziałam z lekkim zakłopotaniem.
Odeszłam od niej i usiadłam na kanapie. Oczy mi się kleiły i same zamykały. W końcu nie wiem kiedy odpłynęłam i zasnęłam kamiennym snem.
Obudziły mnie promienie słońca, które wesoło skakały po twarzy.  Leniwie otworzyłam oczy po czym podniosłam się. Jednak po sekundzie w mojej głowie kłebiły się wspomnienia. Zaczęłam się rozglądać po mieszkaniu w poszkiwaniu Rin. Nie było jej, jedynie pozostała jakaś kartka i laptop. Szybko wstałam i przeczytałam ją
" Wróciłam do szpitala"
- Nie wiem czy się jeszcze spotkamy, ale to miasto jest dość małe więc napewno.
Zauważyłam, że byłam w ubraniu, a na szczęście dzisiaj szłam do pracy na 15:00 a jest po 9:00. Wyjęłam z kieszeni od kurtki kartkę z jej numerem telefony i adresem zamieszkania i zapisałam sobie w telefonie.
Podeszłam do komody i naszykowałam sobie ciuchy na dzisiaj i poszłam się ogarnąć w łazience.
***
Wkładałam do torby klucze od domu i inne jakieś pierdoły, gdy nagle zauważyłam, że na stoliczku obok łóżka leży płyta.
- Cóż Tod twoje pogrywki się skończyły - stwierdziłam uśmiechając.
Zabrałam czarną skóre i wyszłam z mieszkania zamykajać drzwi na wszystkie zamki.
Słońce mocno świeciło i nieźle dawało po oczach. Wyjęłam z torby okulary przeciwsłoneczne i nałożyłam je na oczy. Miałam na sobie krótkie dżinsowe spodenki, cieniutkie ciałowe rajstopy, czarną zwykłą koszulkę i zabrałam na wszelki wypadek kurtke jakby się ochłodziło.
Po kilku minutach byłam pod barem. Kiedy weszłam od razu pokazał się Tod z bandażem na  ręce.
- Heh, pewnie uznał, że ma zwichniętą ręke po wczorajszej akcji, chociaż jej nie pamięta - zaśmiałam się w myślach.
- Ooo kogoż ja widzę, naszą słodką Nadie - znowu sie przystawiał - bedziesz miała więcej pracy bo ja jestem kontjuzowany.
- To po co przylazłeś do pracy ? - burknęłam - skoro rączke masz niesprawną.
- Uważaj lepiej na słowa maleńka - ostrzegł mnie po czym wyszedł przed bar.
- Niedługo skończą się twoje głupie zagrywki - zapewniłam w myślach.
Weszłam do kuchni po czym skręciłam do pomieszczenia dla personelu. Całe szczęście wczoraj nie wyjmowałam mojego stroju, choć trochę się pogniutł to i tak był w całkiem niezłym stanie. Spiełam włosy w koka i przebrałam się.
Wyszłam i zauważyłam, że nie ma jeszcze Markusa, chyba coś mówił kiedyś, że dzisiaj wyjeżdża na 2 dni. Uhh.. czyli na razie nie będę mogła mówić o moim odkryciu Todowi, bo skoro chodzi z nożem to lepiej z nim nie zadzierać. Nawet jeśli jest takim idiotą , ale głupi bywają najbardziej niebezpieczni.
***
O dziwo praca zleciała szybko, nawet Tod się trzymał z dala ode mnie, ciekawe czemu. Nieważne przynajmniej był spokój.
Przebrałam się i wyszłam. Kiedy nie ma Markusa to zamyka jeden z  pracowników kuchni ale nie wiem kto.
Ruszyłam w stronę domu.
Lampy dawały dość duże światło więc na ulicy był dość spory ruch, jednak boczne uliczki były skryte mrokiem.
- Hmm a gdyby tak ? - myślałam przez chwilę po czym weszłam w ciemny zakamarek.
Obejrzałam się czy nikt za mną nie szedł lub ktoś nie chce tu wejść.  Schowałam się za sporym kontenerem na śmieci i  ukucłam. Skupiłam się nad moja transformacją. I się udało.
Niedaleko mnie zauważyłam kałuże i przejrzałam się w niej.
- Typowy ze mnie Burek.
Wyszłam z zakamarku i w pełnym spokoju przechadzałam się chodnikiem. Nocne niebo było jak na razie czyste więc  nie było obaw, że zmoknę.  Ludzie patrzyli na mnie jak na zwykłe zwierze. Nie dostrzegali we mnie ani chrzty człowieczeństwa. To było nawet sporawą zaletą ludzi, że nie widzieli świata jak my, z łatwością można ich wykiwać.
Mijałam kolejne budynki i ludzi, ale kilka metrów przede mną stał chłopaczek i dawał jakiemuś biały proszek w torebeczce.  I wtedy zauważyłam, że to Tod jest taki szczodry.
- Hm... a gdyby odebrać tzw. "Towar" ? - zaśmiałam się w myślach.
Naprężyłam mieśnie u łap i zaczęłam biec. Szybko podczas biegu złapałam jego torbę.  Ten zdziwiony a zarazem wściekły zaczął mnie gonić a ja przyśpieszyłam.  Słyszałam za sobą jego przekleństwa i szybki oddech. W oddali zauważyłam tylne wejście do parku. Skręciłam do niego i od razu zboczyłam z ścieżki. Zauważyłam jedno z wyższych drzew, skierowałam sie w jego stronę po czym wskoczyłam na nie, a torbę ukryłam wyżej. Po paru minutach do parku wiebgł i Tod, ale poddał się i  zawrócił.
- W pracy będzie mega wkurzony chodź to za mało powiedziane - uśmiechnęłam się.
Jeszcze przez chwile leżałam tak po czym odpłynęłam.
***
Obudziło mnie czyjeś szturchanie, kiedy otworzyłam  oczy rozpoznałam, że to Rin.
- Co robi pies na drzewie ? - zadała pytanie sama do siebie.
<Rin?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz