Wróciliśmy ze spożywczego i każdy w milczeniu rozpakował swój kawałek ciasta.
Wzięłam pierwszą łyżeczkę jego i podejrzliwie włożyłam do buzi.
Kurw... Znowu napakował czegoś ostrego... Ale kiedy udało mu się to zrobić? Czyżbym zlekceważyła go, jako mojego przeciwnika? No i czy to było tylko ostre? Może to było trujące?
- Coś blado wyglądasz - zauważył, niby od niechcenia.
- Jest dobrze - powiedziałam sztucznie się uśmiechając.
Ale nic nie było dobrze. Miałam wrażenie, że zaraz coś wypali mi gardło.
- Spróbuj swojego ciasta - zaproponowałam.
Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale wziął jedną łyżeczkę ciasta i przełknął z wysiłkiem.
Ostatecznie udało mi się napakować jego ciasto tym sosem.
Patrzyliśmy się na siebie i dwa zabójcze kawałki ciast.
- Czemu tego nie jesz? - Zapytał się. - Przecież nie powinnaś marnować ciasta, podobno byłaś taka głodna.
- Czekam, aż ty weźmiesz kolejny kawałek - odparłam.
- Po prostu wymiękasz - stwierdził.
- Wcale nie wymiękam - oburzyłam się.
"Weź się poddaj... Poddaj się... Odłóż to ciasto - błagałam go w myślach. - Dam ci 30 dollarów, tylko weź już się poddaj" moje spojrzenie w jego kierunku zawierało ten przekaz.
"Nigdy" odparło jego spojrzenie.
- No to weź kolejny kawałek - uśmiechnął się sztucznie.
Moja ręka powędrowała do ciasta i narzędzie zbrodni zwane łyżeczką starannie oddzieliło kolejną porcję, a potem uniosłam powoli łyżeczkę przed siebie i zwlekając z konsumpcją tej bomby biologicznej zyskiwałam sobie kilka cennych sekund życia.
- Dalej - zachęcał mnie.
Włożyłam łyżkę do buzi i przełknęłam powstrzymując łzy i odruch wymiotny.
Paaaliłoooo. Moje gardło było oazą bólu.
- Teeraz twoja kolej - powiedziałam sztywno.
- Ach tak... Jakoś tak mi to ciasto nie smakuje... Może powinienem wziąć inne - udał, że się zastanawiał.
O nie... Nie zamierzam być jedyną, która będzie przechodzić przez to piekło na ziemi. Pociągnę go za sobą.
- Coś ty - odparłam. - Najpierw zjedz to, a potem dopiero ewentualnie drugie. Sam mówiłeś, że nie powinno się marnować ciasta - zauważyłam.
Rzucił mi mordercze spojrzenie.
- Coś się stało? - Zapytałam.
- Nic - odparł.
Wziął kolejny kęs.
- Teraz ty - udawał twardego, ale widziałam kropelkę potu na jego czole.
Przełknęłam ślinę, która miała obrzydliwie ostry smak i wzięłam kolejny kawałek.
Po tym miałam wrażenie, że całe dotychczasowe życie przelatuje mi przed oczami.
- Hehe - roześmiałam się myśląc, że tracę rozum. - Ciasto jest przepyszne, nie sądzisz?
- Masz rację jest doskonałe - odparł wysokim głosem. - Chociaż jest nieco zbyt łagodne.
Coo?! Ona zamierzał się zabić? I tak był już na skraju wytrzymałości.
Wziął otworzył tabasco i wylał sobie połowę jego zawartości na biedne ciasto, które nabrało krwistego koloru.
- Twoje ciasto też jest zbyt słabe - stwierdził. - Nieprawdaż? Chyba mi nie powiesz, że wymiękasz przy takim jedzeniu?
- Skądże - odparłam. - Nie będę od ciebie gorsza pod żadnym względem.
Naładowałam sobie ciasto drugą połową butelki sosu tabasco.
Niee!! Przecież ja wyzionę ducha na miejscu.
- No to smacznego - powiedział i oboje wzięliśmy gryz ciasta.
To było jeszcze dwa razy gorsze niż wtedy. Kolejne obrazy, te wizje sięgały już chyba mojego poprzedniego życia - przewinęły mi się przed oczami.
Zmierzyliśmy się spojrzeniami.
- Heh. Widzę, że już wymiękasz. Poddaj się.
- No co ty - odparłam. - To ty się poddaj.
- Jestem pewien, że nie będziesz w stanie zjeść tego ciasta - spojrzał na mnie.
- Heh. Zjem je przed tobą - powiedziałam nim zdążyłam się ugryźć w język.
- Czyżby? Chcesz się założyć? - On również zdał sobie, że powiedział zbyt dużo.
- Dawaj - powiedziałam i szybko powstrzymałam kolejną falę łez.
- Zaczynamy! -Dał znak.
Szybko chwyciliśmy łyżeczki i zaczęliśmy jeść to ciasto. Poryczałam się, język mi spuchł i miałam wrażenie, że wszystko przeze mną się zamazało, a w dodatku gdzieś kątem oka widziałam chyba rzekę Styks.
Straciłam poczucie równowagi i runęłam na stół i rzuciłam spojrzenie na Akatsukiego, który chwilę później runął obok mnie.
- Aaa... Widze krwisto cerwone sksydlate jednorozce - wymruczał.
Naczynka w jego oczach popękały tak, że białka stały się czerwone. Jego twarz również zrobiła się cała czerwona. Nawet jego ręce były krwistoczerwone.
Obydwoje się poryczeliśmy nad pustymi talerzami.
- Ooo.... Wide ksezyc, ale psecez... est eszcze dzien - wymamrotałam.
- O cym ty mowis - wybełkotał. - Psecez tu nie widoc zadnego ksezyca, tam jesss welka kupa molego jednorozca... Jest taka tęczowa.
- Ne... - Wymamrotałam. - Widze swiatlo, ne wolno isc w strone swiatla. Swiatlo bee.
- Wcale nie - usłyszałam jego głos. - Tutaj nastaje... ciemność, a nie światło. Ciemność nas pochłania. To... ezd kooonieeec swiata
Zebrałam się w sobie i z wysiłkiem wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do Aoime.
- Alloooo...Laatuj mnie. Padalca zostaf... i nech zdychaa. Psyjdz do...mne.
- Saaamlaa zdyychaaaj - wymamrotał Akki.
- Rin, co się z tobą dzieje? - Usłyszałam jej zaniepokojony głos.
Telefon mi wypadł z ręki i chwilę później wybuchłam niekontrolowanym śmiechem z płaczem, a potem wszystko pochłonęła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz