- Na pewno? - zmarszczył brwi.
Przytaknęłam, objął mnie mocniej.
- Muszę iść, ale w razie czego masz mnie wołać. - nakazał.
- Ale... - próbowałam protestować.
- Sza. - przyłożył palec do mych warg. - Niedługo wrócę. - pocałował mnie czule i zniknął.
Przewróciłam się na drugi bok i wlepiłam oczy w ścianę. Niby taka zwyczajna, niezbyt piękna. Bałam się znów zasnąć, nie chciałam znowu zobaczyć tej smarkuli. Jednakże zmęczenie było silniejsze ode mnie, moje powieki same opadły.
Spadłam z nieba na jakąś soczyście zieloną łączkę. Obok były zielone drzewa z malinowymi kwiatami. Niżej rosły barwne kwiaty i krzewy. Aż mnie brało na wymioty. Nagle z tych zarośli wyszedł jednorożec. Obrzucił mnie ciekawskim spojrzeniem i uciekł. Zaczęłam go gonić, a nawet nie ja, lecz to coś, co przeze mnie przemawiało. Przecież ja bym usiadła na tamtym głazie i czekała na koniec świata, więc czemu goniłam to stworzenie?
Nie ważne, pasł się na kolejnej polanie, która dla odmiany przecinana była srebrnymi wstęgami rzek. Cicho jak myszka wskoczyłam na niego od tyłu. Zerwał się do galopu, obok nas latały motylki. Okej, chyba naprawdę za chwilę zwymiotuję.
I wtedy niebo wciągnęło mnie z powrotem.
Zaczęłam odbierać impulsy z zewnątrz. Alastair leżał obok. Postanowiłam przez jeszcze chwilę nie otwierać oczu. Zaciągnęłam świeżego powietrza, lecz... ono wcale nie pachniało cudownie.
- Czujesz to? - zerwałam się.
- Ale co? - zdziwił się.
- Zapach siarki.
<Cicha? Ktokolwiek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz