poniedziałek, 2 grudnia 2013

(Wataha Ognia) Od Brisingera

Coraz bardziej kręciło mi się w głowie. Była to wina szybkiego upływu krwi. Love z powrotem schowała mój miecz i zaczęła robić prowizoryczny opatrunek. Gdy skończyła pomogła mi dojść do obozu. Wilki nie mogły uwierzyć w to co widzą. Alfa Ognia pozbawiony prawej ręki. Ktoś podał jej moją torbę z eliksirami. Odkorkowała jeden i podała mi. Wypiłem cały. Poczułem przyjemną świeżość kiedy mikstura spłynęła do mojego żołądka. Czułem że zaczyna działać. Ból zaczął ustępować, rana przestała krwawić. Usiadłem razem z Lovley przy ognisku i zastanawiałem się jak będę funkcjonował bez ręki. Co prawda mam jeszcze jedną, ale to nie to samo. Nagle otworzył się portal. Czyżby to był koniec tych chorych igrzysk? Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Za portalem widoczna była Polana Pojednania. Jak najszybciej chciałem znów stanąć na terenach Forever Young. Chciałem znów nabrać do płuc powietrze czyste i świeże, a nie to śmierdzące Lizardami. Albo tym co z nich zostało. Zaczęliśmy przechodzić przez portal. Wspaniałe uczucie być znów w domu. Z nieba zaczął padać śnieg. Love odprowadziła mnie do jaskini i zostawiła pod opieką wilków z mojej watahy. Usiadłem przy wejściu.
Obserwowałem jak kraina pogrąża się w bieli, gdy ktoś obcy przyszedł do jaskini.
-Witam szanownego alfę. Chciałabym dołączyć do tego zacnego grona. Czy zrobisz mi ta uciechę i zgodzisz się?-powiedziała na wstępie.
-Skąd wiesz że jestem alfą?
-Widać to po tobie.
-Cóż. Nie ma nas zbyt wielu. Witam w watasze Ognia...-urwałem.
-Jestem Tytania.
-Witaj w watasze Tytanio. Jestem Brisinger.
-Miło mi. Gdzie mogłabym zostawić swoje rzeczy?
Zawołałem Kondrakara.
-Pokaż Tytanii jej kwaterę. Jeżeli tylko możesz.-powiedziałem do basiora.
-Oczywiście. Chodźmy- powiedział do wadery.
Siedziałem tak cały dzień. Chciałem znów poczuć spokój jaki panuje w Forever. Pod koniec dnia, gdy słońce miało zniknąć za horyzontem, w lesie rozbłysło białe światło. Poszedłem to sprawdzić. Zobaczyłem mężczyznę z młotem w ręku, który unosił się nad ziemią.
-Czekałem na ciebie.-powiedział niskim głosem.
-Kim jesteś?
-Jestem Hefajstos. Bóg ognia i kowali.
-Czemu akurat czekasz na mnie?
-Powód jest prosty. Zostanę twoim patronem. A na dobry początek naszej znajomości chcę podarować ci coś niezwykłego.
-Co takiego?
-Zabiorę cię do swojej kuźni, gdzie przejdziesz operację. Dostaniesz ode mnie protezę, automat.
Moje źrenice rozszerzyły się. W jednej chwili tracę kończynę, a w drugiej zyskuję automat, i to jeszcze od boga który chce zostać moim opiekunem.
-Czemu właściwie chcesz zostać moim patronem?
-Bacznie obserwowałem twoje poczynania podczas walki z Lizardami. Spodobałeś mi się. Dobrze. Nie czas na takie rzeczy. Przygotuj się, zaraz pojawisz się w mojej kuźni.
Zamknąłem oczy. Portale zbytnio mi nie przeszkadzały, jednak teleportacja nie była zbyt przyjemna. Poczułem, że już po wszystkim, toteż otworzyłem oczy. Ujrzałem budynek zrobiony z białego kwarcu. Hefajstos zaprosił mnie do środka. Zaraz za drzwiami był korytarz który prowadził do mnóstwa pokoi. Bóg ruszył na przód a ja zaraz za nim. Zatrzymał się przy jednych z drzwi i weszliśmy do środka.
-Rozgość się, a ja przygotuję zabieg. Przyjdę po ciebie gdy wszystko będzie gotowe.- powiedział, po czym zniknął za drzwiami.
Zacząłem rozglądać się po pokoju. Brązowo-czerwona, marmurowa posadzka robiła na mnie spore wrażenie, jednak to nic w porównaniu do kolekcji mieczy na ścianie. Zacząłem się im uważnie przyglądać. Jeden z nich bardzo mi się spodobał. Miał zieloną rękojeść, klingę wykutą ze złota i szmaragd osadzony w miejscu gdzie ostrze i rękojeść się łączyły. Był naprawdę piękny. Zachwyt przerwał mi Hefajstos który oznajmił mi że wszystko jest gotowe. Udaliśmy się do pokoju gdzie czekał stół, a obok niego wózek z narzędziami i częściami automatu które łączą się bezpośrednio z ciałem. Kowal poprosił mnie abym położył się na stole, co też posłusznie zrobiłem. Machnął ręką nad moją głową sprawiając, że zasnąłem. Chciał oszczędzić mi bólu. Gdy się ocknąłem moje ramie było pokryte metalem. Brakowało tylko automatu, ponieważ musiał odwzorowywać drugą rękę. Hefajstos przystąpił do dokonywania pomiarów. Zmierzył dokładnie moją rękę w każdy możliwy sposób, zapisując wszystko na kartce.
-Jeżeli zacznę od razu za 3 godziny powinno być gotowe. Do tego czasu możesz zajrzeć do biblioteki. Mam sporo ksiąg o smokach które z pewnością przykują twoją uwagę. Mój księgozbiór znajduje się naprzeciwko.
-Zajrzę tam.-powiedziałem i wyszedłem.
Otworzyłem drzwi znajdujące się zaraz przed "salą operacyjną", i moim oczom ukazały się rzędy półek zapełnione książkami. Zacząłem przechadzać się po bibliotece i przeglądać tytuły książek. Wziąłem kilka i zabrałem się za lekturę. W chwili gdy kończyłem ostatnią z pozycji literackich usłyszałem wołanie Hefajstosa. Poszedłem sprawdzić czego ode mnie chce.
-Spójrz. Jak ci się podoba?-powiedział.
Na stole leżał skomplikowany mechanizm kół zębatych, kabli i innych nieznanych mi części, a wszystko to okute metalowymi płytami, które nadały wszystkiemu wygląd ręki.Byłem aż tak zachwycony, że nie mogłem wydusić z siebie żadnego słowa. Bóg chyba wyczytał z mojej miny zachwyt to też kazał mi znów położyć się na stole, tym razem bez znieczulenia. Przytwierdził automat do metalowego ramienia. Wszystko tworzyło zgrabną całość, jednak jeszcze nie mogłem poruszać nową kończyną.
-Przygotuj się. To najbardziej bolesny moment. Podłączanie nerwów.
Zacisnąłem zęby i dałem znak że jestem gotowy. Hefajstos przekręcił duży klucz. Ból zaczął mnie ogarniać. Był ogromny i nie do zniesienia. Chwilę potem jego miejsce zaczęło zajmować uczucie, które świadczyło o tym, że nerwy zostały połączone. Teraz mogłem normalnie poruszać automatem. Nie mogłem w to uwierzyć. Teraz byłem kompletny.
-Nie wiem jak ci dziękować.-powiedziałem z wielką radością w głosie.
-Nie musisz. Myślę, że na nią zasłużyłeś, chociażby po tym jak ocaliłeś swoją ukochaną. Niestety teraz musisz wracać, gdyż mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Do widzenia.-powiedział.
-Do widzenia.-odrzekłem, po czym przede mną pojawił się portal i wróciłem do Forever.
Szedłem dumnym krokiem do swojej jaskini. Wszyscy których minąłem oglądali się i przyglądali się automatowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz