O poranku spacerowałem po zielonej łące pełnej kwiatów. Wszędzie roiło się od owadów - pszczół, motyli i pasikoników. Było pięknie, a dodatkowo atmosferę umilało ćwierkanie ptaków i szum wody. Słońce świeciło bardzo mocno a ja wręcz galopowałem między drzewami. Zatrzymałem się, rozejrzałem ... ale wtem ziemia zadrżała i kilka centymetrów od moich przednich łap powstała wielka rozpadlina. Niebo momentalnie się zachmurzyło i rozległy się krzyki "Scythe! Scythe!" rozpoznałem głos Aoime, co sie dzieje?! "Wstawaj!". Zerwałem się jak szalony, to był tylko sen. Przetarłem oczy i zaniepokojony spyttałem co się stało, wadera wyglądała na przerażoną.
- Chodź tu, musisz mi pomóc!- krzyknęła Aoime z trwogą w oczach.
- Ale ... o co chodzi?- Podszedłem bliżej. W jaskini były inne wilki oraz Kiche, ta która została uprowadzona przez lupusy.
- Nie wiemy co jej jest.- Aoime spojrzała na waderę, która rzeczywiście nie wyglądała najlepiej. Ociekała rtęcią, była wychudzona i osłabiona. Miała silne bóle w okolicach lewego biodra. Inne wilki odsunęły się, by zrobić mi miejsce. Położyłem łapę nad jej biodrem i lekko docisnąłem, przez co wadera zapiszczała.
- Włóżcie ją do gorącej wody!- zarządziłem - Pod wodą rtęć jest mniej szkodliwa, a ciepło sprawi, że wypłynie z ran.
Wilki spojrzały po sobie, i po około piętnastu minutach przyniosły wielką skorupę (która kształtem przypominała ogromną miskę) wypełniona wodą. Ponieważ woda w rzece jest raczej zimna, trzeba było ją podgrzać, więc poprosiłem alfę ognia - Sunshine.
Aoime umieściła ledwie żywą Kiche w gorącej kąpieli. Nikt nie wiedział co się dzieje, ja zmarszczyłem pysk i spuściłem głowę.
- Scythe, co się dzieje?- spytała Aoime, zaniepokojona całą sytuacją.
- Jest ... skażona.- Odpowiedziałem bez żadnego wyrazu.
Po całej jaskini rozległy się przerażone głosy wilków "Coo?!", "Ale jak to?" i tak dalej. Napięcie wzrosło i wszyscy patrzyli na mnie oczekując wyjaśnień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz