To
wszystko działo się tak szybko. Najpierw przyznam niezbyt miła
pogawędka z Shadow’em (na szczęście dosyć krótka, dłuższej bym nie
wytrzymała psychicznie), potem ucieczka nad rzekę, aż w końcu najgorsze –
atak lupusów kimkolwiek byli. Właściwie zaczęło się dosyć niepozornie,
stałam nad rzeką próbując ochłonąć, kiedy nagle powietrze przeszył
metaliczny pisk. Zaniepokojona w mgnieniu oka wróciłam do jaskini. Ktoś
krzyknął „Lupusy, nie odstępujcie” po czym zrobiliśmy barykadę. Napadły
na nas tysiące srebrzystych wilków, rozpoczęła się krwawa walka.
Oczywiście brałam w niej udział, choć się na to nie pisałam. Gdyby ktoś
mnie poinformował, że wpakowałam się w sam środek wojny, dawno mnie by
już mnie tutaj nie było. A jednak jestem tu i zmuszona zabijam wściekłe
wilki. Za moimi plecami również toczy się piekło. Chociaż tego nie
widzę, to jednak czuję i słyszę. Jestem tak wyczerpana i poraniona, że w
ogóle mało co widzę. Ostatnie co pamiętam, to to, że właśnie rzucałam
się na potężnego wilka, kiedy wszystko wokół rozsypało się na drobne
kuleczki. To chyba oznaczało koniec walki. Wyczerpana ruszyłam przed
siebie i runęłam na ziemię w pierwszej lepszej jaskini.
Teraz, kiedy się obudziłam, dostrzegłam, że z jej ścian sączą się krople wody, które łączą się w niewielki strumyczek. Sama jaskinia z resztą jest niewielka. Nie wygląda na zamieszkaną, ale wkrótce chyba to się zmieni. Jest piękna, więc dlaczego, by w niej nie zamieszkać? Wyszłam na zewnątrz, była już jesień. ‘No, trochę się zdrzemnęłam’ pomyślałam. Stałam na wniesieniu, więc doskonale było widać okolicę – jezioro i liczne lasy. W jeziorze beztrosko pluskały się wilki, pewnie wody. Pobiegłam od razu w tamtym kierunku, by do nich dołączyć. Było bardzo ciepło, więc mała kąpiel na pobudkę nie zaszkodzi. Poznanie kilku nowych wilków również. Kiedy dotarłam nad brzeg od razu rzuciłam się do wody, ochlapując pozostałych. Wynurzyłam się z wody z uśmiechem a wtedy wszyscy zaczęli się śmiać. -Ścigamy się? – Ktoś zaproponował. - No pewnie! – zgodziliśmy się chórem. Ktoś jeszcze nadbiegł nad wodę, a wtedy czarny wilk, zapytał, czy chce dołączyć. Biała wadera wylądowała w zatoczce obok nas, a wtedy rozpostarły jej się skrzydła, których wcześniej nie miała. Dosyć dziwne, a co najmniej zaskakujące. - Trzy... dwa... jeden... STRAT! – rozległ się głos sędziującej wilczycy, kiedy startowaliśmy. Jeden wilk od razu wybił się na prowadzenie, ja płynęłam druga, ale chwilę potem wyprzedziła mnie skrzydlata wilczyca. Ostatecznie dotarłam na metę jako trzecia, nie najgorzej w końcu dawno nie pływałam. Pogratulowaliśmy sobie nawzajem zdobytych miejsc i rozeszliśmy się. Ja oczywiście dałam nura pod wodę i pływałam co raz wykonując wymyślne ewolucje. Cieszyłam się, że mogę sobie spokojnie popływać. Kilka wilków pokiwało mi głową z uznaniem i próbowało naśladować moje akrobacje, co przeważnie wzbudzało w nich śmiech. Odpowiadałam szerokim uśmiechem i pływałam dalej, w końcu byłam w swoim żywiole. Kiedy mi się znudziło wyszłam na brzeg, otrzepałam z futra wodę i zaczęłam wylegiwać się w słońcu. Było tak przyjemnie, słońce ogrzewało mnie całymi swoimi siłami, a lekki wietrzyk od czasu do czasu rozwiewał gęste futro. W tym momencie pragnęłam tylko, by ta chwila nigdy nie dobiegła końca. |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz