Mins ostatnimi czasy zachowywał się dziwnie. Nie znałem go wcześniej, może zawsze taki był. Patrzył na mnie spod łba, tak jakbym coś zrobił. Domyślałem się, że chodzi o moje lupusie pochodzenie. W czasie wojny, może ty być kontrowersyjne, więc brałem na klatę wszystko to co się sypało w moim kierunku przez to, kim kiedyś byłem. Chociaż, kto wie, może chodzi mu o coś innego? Od tej pory każde zwierze wydawało mi się być podejrzane, nie wiedziałem, które jest zwierzęciem, a które może być Mins’em. Zmieniał formy jak szalony, to denerwujące.
O poranku zbudziła mnie Aoime, mówiła do mnie aksamitnym głosem. Prosiła, żebym poszedł za nią. Zatrzymaliśmy się przy wejściu, obserwowaliśmy cała krainę o poranku. Piękne widoki. Nie wiedziałem co robić, bo tak naprawdę byłem w sidłach. Schwytany przez sidła miłości niczym ryba w sieć. Broniłem się jak mogłem, z jednej strony starałem się unikać Aoime, trochę ją spławiać, ale zaraz robiło mi się jej żal. To okropne. Gdy tak razem siedzieliśmy, dosyć blisko siebie, chciałem się odsunąć, ale w tej samej sekundzie jakiś wilk przebiegł koło mnie niczym błyskawica, przemienił się w ptaka i odleciał. Wystraszyłem się, bo o tej porze jest cicho i spokojnie, a tu nagle takie coś ci wylatuje zza pleców … i weź tu czuj się bezpieczny. Potem trochę niemrawo poszedłem z Aoime w głąb lasu, miałem jej coś ważnego do powiedzenia. To ona była wyrocznią, ale to ja czułem, że nadchodzi niebezpieczeństwo, czułem, jak metaliczna magia rozchodzi się w powietrzu. Oznaczać to mogło tylko jedno … lupusy zaatakują jeszcze dziś. Aoime po wysłuchaniu mojej wypowiedzi skinęła głową na tak. To był wszystko, co chciałem jej przekazać, więc rozdzieliliśmy się. Aoime zatrzymała się przy źródle wody i zaczęła łapczywie pić. Ja musiałem iść na zwiady. Jako jedyny zwiadowca w całej okolicy, musiałem wykonać swoją robotę. Łatwiej byłoby przemienić się w orła i z lotu ptaka obserwować dolinę, ale ja miałem swój wilczy honor, byłem wilkiem i nie zamierzałem się zmieniać.
Nagle usłyszałem wycie lupusów. Przyłożyłem ucho do ziemi, która cała dygotała. Fala lupusów nacierała na naszą krainę. Pognałem w stronę obozu, by stanąć w obronie stada. Biegłem bardzo szybko, nagle zobaczyłem lupusa. Szybko zahamowałem tak, że spod moich łap sypał się pył z leśnej ścieżki. Patrzył na mnie, nogi mu się uginały, tak jakby miało go rozerwać od środka. Zatrzymałem się i popatrzyłem jak wryty. Co to ma być?!
-Scythe! – Dziwne stworzenie wydało z siebie zachrypnięty okrzyk, to na pewno ni był lupus… to była Kiche, dopiero teraz sobie to uświadomiłem. Łapą zaczęła grzebać w trawie, podszedłem bliżej, napisała mi, że lupusy zaatakowały, tak, już to wiedziałem, ale skinąłem głową na znak, że zamierzam pomóc. Oboje pobiegliśmy w stronę jaskini. Kiche biegła o wiele wolniej. Kiedy byłem już w progu, zobaczyłem Alfę rtęci. Odwróciłem się i krzyknąłem, żeby Kiche się pospieszyła, po czym wbiegłem do środka i rzuciłem się na władcę lupusów. Wgryzłem mu się w kark i zaciskałem zęby coraz mocniej. W tym samym czasie inne wilki atakowały go od przodu, Kiche dobiegła do jaskini po czym powolnym krokiem zbliżyła się do Alfy, by zadać mu ostateczny cios.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz