czwartek, 21 marca 2013

(Wataha Mroku) Od Scythe'a

Mins ostatnimi czasy zachowywał się dziwnie. Nie znałem go wcześniej, może zawsze taki był. Patrzył na mnie spod łba, tak jakbym coś zrobił. Domyślałem się, że chodzi o moje lupusie pochodzenie. W czasie wojny, może ty być kontrowersyjne, więc brałem na klatę wszystko to co się sypało w moim kierunku przez to, kim kiedyś byłem. Chociaż, kto wie, może chodzi mu o coś innego? Od tej pory każde zwierze wydawało mi się być podejrzane, nie wiedziałem, które jest zwierzęciem, a które może być Mins’em. Zmieniał formy jak szalony, to denerwujące.
O poranku zbudziła mnie Aoime, mówiła do mnie aksamitnym głosem. Prosiła, żebym poszedł za nią. Zatrzymaliśmy się przy wejściu, obserwowaliśmy cała krainę o poranku. Piękne widoki. Nie wiedziałem co robić, bo tak naprawdę byłem w sidłach. Schwytany przez sidła miłości niczym ryba w sieć. Broniłem się jak mogłem, z jednej strony starałem się unikać Aoime, trochę ją spławiać, ale zaraz robiło mi się jej żal. To okropne. Gdy tak razem siedzieliśmy, dosyć blisko siebie, chciałem się odsunąć, ale w tej samej sekundzie jakiś wilk przebiegł koło mnie niczym błyskawica, przemienił się w ptaka i odleciał. Wystraszyłem się, bo o tej porze jest cicho i spokojnie, a tu nagle takie coś ci wylatuje zza pleców … i weź tu czuj się bezpieczny. Potem trochę niemrawo poszedłem z Aoime w głąb lasu, miałem jej coś ważnego do powiedzenia. To ona była wyrocznią, ale to ja czułem, że nadchodzi niebezpieczeństwo, czułem, jak metaliczna magia rozchodzi się w powietrzu. Oznaczać to mogło tylko jedno … lupusy zaatakują jeszcze dziś. Aoime po wysłuchaniu mojej wypowiedzi skinęła głową na tak. To był wszystko, co chciałem jej przekazać, więc rozdzieliliśmy się. Aoime zatrzymała się przy źródle wody i zaczęła łapczywie pić. Ja musiałem iść na zwiady. Jako jedyny zwiadowca w całej okolicy, musiałem wykonać swoją robotę. Łatwiej byłoby przemienić się w orła i z lotu ptaka obserwować dolinę, ale ja miałem swój wilczy honor, byłem wilkiem i nie zamierzałem się zmieniać.
Nagle usłyszałem wycie lupusów. Przyłożyłem ucho do ziemi, która cała dygotała. Fala lupusów nacierała na naszą krainę. Pognałem w stronę obozu, by stanąć w obronie stada. Biegłem bardzo szybko, nagle zobaczyłem lupusa. Szybko zahamowałem tak, że spod moich łap sypał się pył z leśnej ścieżki. Patrzył na mnie, nogi mu się uginały, tak jakby miało go rozerwać od środka. Zatrzymałem się i popatrzyłem jak wryty. Co to ma być?!
-Scythe! – Dziwne stworzenie wydało z siebie zachrypnięty okrzyk, to na pewno ni był lupus… to była Kiche, dopiero teraz sobie to uświadomiłem. Łapą zaczęła grzebać w trawie, podszedłem bliżej, napisała mi, że lupusy zaatakowały, tak, już to wiedziałem, ale skinąłem głową na znak, że zamierzam pomóc.  Oboje pobiegliśmy w stronę jaskini. Kiche biegła o wiele wolniej. Kiedy byłem już w progu, zobaczyłem Alfę rtęci. Odwróciłem się i krzyknąłem, żeby Kiche się pospieszyła, po czym wbiegłem do środka i rzuciłem się na władcę lupusów. Wgryzłem mu się w kark i zaciskałem zęby coraz mocniej. W tym samym czasie inne wilki atakowały go od przodu, Kiche dobiegła do jaskini po czym powolnym krokiem zbliżyła się do Alfy, by zadać mu ostateczny cios.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz