Nowa wataha.Wpakowałem się w sam środek wojny,o której nie miałem zielonego pojęcia.
Od samego początku czekały mnie ćwiczenia i powiem szczerze,że choć lubię wyzwania,to wszystko było dla mnie ogromnym wysiłkiem.W trakcie ćwiczeń ujrzałem ogromnego kruka,który ciągle przebywał w pobliżu Aoime.Nie chciałem podchodzić bliżej,ale bacznie go obserwowałem.W młodości uwielbiałem polować na ptaki.Teraz musiałem pohamować mój popęd.
Scythe kazał nam wytworzyć kulę energii,która następnie miała trafić we wbite kijki.Wyobraziłem ją sobie.Wielka,kolorowa,naładowana energią,która będzie służyć do zabijania przeciwnika.Nigdy wcześniej tego nie próbowałem! Po chwili otworzyłem oczy i ujrzałem przed sobą moją broń - kulę.Była dokładnie taka,jaką sobie wymarzyłem.
- Dobrze,Cole! - rzekł Scytche.
Musiałem wykonać kolejne polecenie - trafić nią w kijki.Wytężyłem umysł jeszcze mocniej i popchnąłem kulę całą swoją wewnętrzną siłą.Po chwili usłyszałem tylko niewiarygnodny trzask.Otworzyłem oczy i zobaczyłem,że przeszkoda rozpadła się na pół.Wszyscy na mnie spoglądali.
- Mój drogi,będzie z ciebie dobry wojownik! - rzekła Aoime,podchodząc do mnie - Kochani,zaczyna zmierzchać,wracajmy do jaskini!
Jak zwykle nic nie odpowiedziałem.Wolę milczeć.
W trakcie powrotu ujrzałem pośród drzew malutką,niebieską istotkę - posłańczynię duchów-przodków.Zawsze była ze mną,zawsze,od kiedy pamiętam.Zboczyłem lekko z trasy i podszedłem do niej.Nie rozmawialiśmy,przesyłała mi jedynie obrazy.Tym razem było to jakieś skalne urwisko,na którym stał ogromny wilk z piórem wplecionym w sierść.To był Tejas,mój wielki przyjaciel,choć nie żył od bardzo dawna.Nie wiedziałem,dlaczego istotka mi to przesłała? Po chwili usłyszałem wycie watahy,nawoływali mnie.Pobiegłem w ich stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz