Zziajana, acz nadal biegnąca galopem pędziłam z zachodu ku nieznanym. Jak, ja się pytam, jak on do jasnej cholery mógł zrobić to mi i matce? Jak mógł ją zdradzić i jeszcze z uśmiechem na tym krzywym ryju przyprowadzić moją przyrodnią siostrę? „Aglyss, przywitaj się z siostrą”… no chyba nie. Ale i tak tego już nie zmienię, jestem daleko od tej patologii, nigdy już nie spojrzę w oczy temu bydlakowi. Tylko matki szkoda… ale mówi się trudno.
Rozejrzałam się dookoła – ani jednej żywej duszy po za mną. Sapnęłam ciężko i padłam na ziemię, przekręcając się na plecy i beztrosko patrząc w niebo. Oblizałam wargi, przez ten szaleńczy bieg bardzo chciało mi się pić. Wstałam i ruszyłam właściwie bezcelowo przed siebie, z opuszczoną głową, zupełnie jakbym oczekiwała, że znajdę jakąś małą kałużę. Choćby najmniejszą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz