Szara, bura codzienność. Teraz, gdy dni były krótsze, a noce spędzałam samotnie, miałam czas na przemyślenia. Nie chcę wyjść na pustą, beznadziejnie zakochaną idiotkę, chociaż... Może właśnie nią byłam?
Nie ważne, teraz nie mam czas na tego typu rozmyślenia, starałam się ich po prostu do siebie nie dopuszczać, zakładając maskę.
Każdy coś udawał, najczęściej, że wszystko jest okej, a tymczasem pętla na szyi zaciskała się mocniej.
Teraz na względzie miałam dobro watahy, a raczej tych, którzy ją tworzą.
Trzeba było też zacząć tresurę gryfa. Wybrałam się do własnej groty, która była położona najniżej, obok jaskini, choć teraz rzadko kto spędzał tam noce.
Na ziemi stała potężna, ręcznie rzeźbiona skrzynia, z wyraźną dziurą na klucz.
Poklepywałam ściany z nadzieją, że znajdę jakaś ukrytą zapadnię. Nic.
Ruszyłam w głąb, gdzie pomieszczenie skąpane było w kryształach, najczęściej ametystach i ich blasku. Było tutaj też siedzenie, bo tronem tego nazwać nie można. Musnęłam dłonią podłokietnik, coś mnie zmusiło do zajęcia miejsca.
~ Co do cholery...
Nogi przywarły mi do siedzenia, ręce tak samo, a klucz wysunął się na wysokość mojej głowy.
Świetnie.
Był posrebrzany, widziałam w nim swoje odbicie. Wyciągnęłam się, próbując go dosięgnąć zębami. Ta, mogłam go jedynie polizać.
Z sufitu oderwał się cholernie ostry kryształ i przerwał jedną z bransolet, które trzymały moją lewą rękę. Pozostałe trzy wyszarpałam i sięgnęłam klucza, wtedy reszta schowała się z powrotem do siedzenia.
Wstałam i pomaszerowałam do skrzyni. Przejechałam palcami po złotych zdobieniach, by finalnie włożyć klucz do dziury. Nic.
Obejrzałam ją dookoła. Miała widoczne przeróżne symbole, lecz jeden przykuł moją uwagę.
Była to zwykła strzałka, która oplatała trzy kolumny.
Spróbowałam przekręcić w lewo, nic nie szczęknęło. Pokręciłam przecząco głową i skierowałam klucz w prawo.
Skrzynia wydała głuchy trzask i wieko powoli ruszyło w górę. Była ogromna, więc musiałam chwilę poczekać.
Na wierzchu góry przedmiotów leżała skórzana obroża, nabijana kolcami, bat i składane obręcze. Chwyciłam to w ręce i pomaszerowałam na zewnątrz.
Usłyszałam cichy łoskot, taki, jak wydaje ciało, gdy bezwładnie upada na posadzkę. Odgłos dochodził z groty Meyrin.
Nerwowym marszem ruszyłam w tą stronę, odpędzając od siebie myśli.
Nikogo nie było, więc ruszyłam w dalej wysuniętą część groty. Tam Meyrin pochylała się nad jakąś łodzią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz