sobota, 17 sierpnia 2013

(Wataha Mroku) Od Aoime

Pewnie, bo gdy mój portal nawali, i wylecą  z niej stwory z epoki kamienia łupanego, to za mało, ten idiota musiał się gdzieś spić, naćpać i pewnie teraz podpiera jakąś samotną brzozę.
Byłam już wystarczająco zdenerwowana, gdy zostałam nieomal stratowana przez jakieś bestie, które z wyglądu przypominały... nosorożce? W każdym bądź razie, Nemezis pisnęła mi, że są to brontopsy, resztę mogłam już odgadnąć sama. Za nimi wyleciały smilodony, swoją drogą, te, były zwyczajnymi drapieżnymi kotami, pokroju lwów, czy jaguarów, z tym, że miały imponujące uzębienie... Wszystko dopełniły szarżujące mamuty. Cóż, bynajmniej będzie urozmaicenie diety.
Sęk w tym, że chyba zbliżała im się pora rodna...
Spróbowałam połączyć się z Shadowem, jednak gdy ten po dość długim czasie nie odpowiadał, ruszyłam na akcję ratunkową. Hihi, gdyby to usłyszał, pewnie by popuścił ze złości. 
Mniejsza, zaczęłam od terenów powietrza. Kruk usiadł na przeciwległej gałęzi.
~ Szukasz czegoś?
~ Widziałeś nadętego, czarnego jak noc basiora?
Nie to, żeby coś, uwielbiałam jego ironiczne dogryzanie i pyszenie się, cały urok Shadow'a, lubiłam go właśnie za to. 
~  Wietrzne Urwisko, tędy.
Wzbił się do lotu i poleciał kawałek, by wskazać mi kierunek, w końcu zatoczył kółko i odleciał
 W sumie, nie musiałam wdrapywać się na Wietrzne Urwisko, basior bowiem leżał, ciężko dysząc pod drzewem przy samym wejściu na górę.
- Shadow? - szepnęłam.
Nie podniósł głowy, nie poruszył powieką. Chciałam dotknąć jego głowy... Zmieniłam postać i podeszłam do rannego. Musnął kłami moją rękę, dobrze, że w porę odsunęłam kończynę, bo byłabym po raz enty kaleką.
Z szaleństwem doczołgał się kawałek ode mnie, zmienił postać i chwycił za broń.
Uchyliłam się od ciosu, Shadow szarżował na mnie, ostrze wbiło się w pień... Biedne drzewo, ale uważam, że jest lepszym przechowywalnikiem na miecze, niż moja głowa. Taka skromna sugestia.
Szarpał się z drzewem, gdy ja jednym chwytem odepchnęłam go i wyciągnęłam broń.
Jej, musiał być umierający, skoro dałam radę.
- Uważaj głupku. - syknęłam.
- Aoime?! - otworzył oczy szerzej i zatoczył się do tyłu.
- Nie, wróżka zębuszka oczywiście że ja.
Jego kąciki powędrowały minimalnie w górę, za chwilę przybrał swoją maskę.
- Powinieneś je wyczyścić. Jest całe we krwi. - rzuciłam.
Prychnął i oparł się z trudem o drzewo. Krew leciała ciurkiem z jego rany z nogi.
- Połóż się. - rozkazałam.
- Co? - spojrzał mi w oczy, widocznie zaniepokojony i zirytowany, nie miał ochoty mnie słuchać.
- Połóż się. - nakazałam. - Chyba, że chcesz się tu wykrwawić.
Mimo licznych protestów, sapnięć, mruknięć niezadowolenia, ułożył się na trawie. Zerwałam mu z szyi chustę, przełożyłam sobie przez ramię, wyciągnęłam z gorsetu bandaż i zaczęłam uciskać nogę, następnie zawiązałam to jeszcze chustą.
- Nie powinieneś zmarznąć zbytnio.
- D-dzięki. - mruknął.
- A teraz chodź, zabieram cię na dokładniejsze obejrzenie tej rany.
- Nigdzie nie idę!
- Ależ idziesz, chcesz mieć zakażenie i amputowaną nogę? Jeśli tak, mogę cię tu zostawić, smilodony z pewnością są głodne.
- Kto?!
- Opowiem ci po drodze. Chodź.
To zaskakujące, jak masakrycznie zmieniliśmy się podczas tych kilkunastu miesięcy. Dawniej, nie dał by mi nawet oddychać jego powietrzem. To znaczy, nadal odczuwaliśmy pewną... niechęć? Ale starałam się o niej zapominać.
Opowiedziałam mu o  drzewie, o Minsie, o tunelu, i o tym, że wypadałoby wykonać szybki i dokładny pochówek, zważywszy, że dzikie zwierzęta z pewnością są głodne.
Huh, pewnie 90% go nie obchodziła, ale bynajmniej kąśliwie nie komentował, ani nie przerywał mi, obecnie, był jedyną osobą, do której mogłam się zwrócić.
Cała zabawa zaczęła się, gdy się okazało, że rana nadal nie chce się zasklepić.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz