sobota, 17 sierpnia 2013

(Wataha Mroku) od Meyrin

"Biegłam po terenach Forever Young uciekając przed kimś, gdy się obejrzałam widziałam czarnego basiora z jakimś stadem, ale jakoś nie rozpoznawałam go. Może mnie z kimś pomylił?
 - Zatrzymaj się - powiedział. - Jesteś otoczona.
Rozejrzałam się i westchnęłam ciężko. Moja sytuacja z ich punktu widzenia była beznadziejna, ale ja zobaczyłam lukę w ich obronie.
Spojrzałam na siebie i oceniłam mój stan.
Prawe skrzydło miałam złamane, krwawiło mi bardzo i nawet będąc medykiem wiedziałam, że jeśli nie zatrzymam wylewu krwi skończę marnie. Do tego jeszcze kulałam, moja tylna łapa była wygięta pod nietypowym kątem co oznaczało paskudne złamanie. Auu...
Oprócz tego byłam cała pokiereszowana i miałam kilka innych otwartych ran, jednak mimo ich ciężkiego stanu nie sądziłam, abym od nich umarła.
Był tylko jeden problem.
Za luką w ich obronie była przepaść.
Będę musiała zaryzykować z moim skrzydłem.
Zamieniłam się w moją ludzką postać i uznałam, że tak będzie mi łatwiej się poruszać i walczyć.
Odbiłam moje dwie zakrwawione ręce na kamieniu, a następnie błyskawicznie wyjęłam dwa miecze z białego złota ukryte w pochwie.
Moi wrogowie cofnęli się na ich widok.
 - Chcesz walczyć? - Zaśmiał się ich przywódca. - W tym stanie?
 - Nigdy się nie poddam - odparłam. - Zawsze dostanę to czego chcę.
"Wybacz" odezwałam się do drugiej mnie.
"Rozumiem" odpowiedziała. "Popieram twoje działania. Nie potrafiłabym dać im tej satysfakcji, że mnie zabijają."
"A więc.... Do zobaczenia" powiedziałam.
Machając nieuszkodzonym lewym skrzydłem, wspomagając tym samym moją złamaną lewą nogę. Ruszyłam niczym burza przed siebie.
 - Diabeł - ktoś się cofnął. - Nie powinna być w stanie się tak poruszać, będąc tak uszkodzona. Kim ona do diabła jest?
Zaśmiałam się zdesperowana.
 - Nie ustępujcie jej! - Krzyknęła Alfa stada. - Ona na to liczy! Możecie ją pokonać!
Z trudem przedarłam się przez obronę i runęłam w stronę przepaści.
Rozpaczliwie zaczęłam szukać jakieś skalnej półki, machając szybko lewym skrzydłem i wspomagając się od czasu do czasu prawym, ale nic nie znalazłam.
Leciałam coraz głębiej i szybciej.
Kiedy to się miało skończyć.
Ta rozpaczliwa walka o życie....
Machałam coraz mocniej krzycząc z bólu.
Aż w końcu uderzyłam, kiedy minął szok wydarłam się na nich głośno.
 - Nie pokonaliście mnie! Żyję, mimo upadku!
A potem zamknęłam oczy w rosnącej kałuży krwi."
Stłumiłam krzyk budząc się, jeśli to był koszmar był nadzwyczaj realny. Przerażająco realny. Wyjrzałam na zewnątrz, spałam najwyżej godzinę, może półtorej, ale mimo wszystko nie miałam ochoty kłaść się.
Przeczesywałam tereny Watahy Mroku i weszłam na szczyt Posępnej Góry, a potem podeszłam do stromego stoku wyglądającego niemalże jak urwisko z mojego snu. Zawróciłam przerażona identycznością tych miejsc i usiadłam na dużym kamieniu (jako człowiek), myśląc o tym koszmarze.
Gdy wstawałam obejrzałam raz jeszcze krajobraz, szukając podobieństw.
A potem spojrzałam na kamień i żołądek podszedł mi go gardła.
 - Niemożliwe. To kłamstwo - wyszeptałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz