poniedziałek, 12 sierpnia 2013

(Wataha Mroku) od Meyrin

Walka była szalona. Wszyscy się nawzajem tłukli. Podobało mi się to. Do tej pory obserwowałam walkę z drzewa, jakby co zamierzając komuś pomóc, ponieważ i przeciwników rozgramiali i bez mojej pomocy. Nie będę sobie przecież brudzić łapek bez potrzeby, a tak to wygląda jakbym oglądała w kinie jakąś dobrą zażynankę.
Nagle zobaczyłam w tarapatach Aurorę i szybko zleciałam z drzewa, aby jej pomóc.
 - Coś ci nie idzie walka.. - Spojrzałam na nią z wątpliwością, czy powinna brać udział w walce. W końcu nie wszyscy się do niej urodzili, ona ma talent ukierunkowany w innym kierunku.
Rozwinęłam skrzydła i się wzbiłam, a gdy miałam już dotrzeć do mojego punktu obserwacyjnego, jakaś wilczyca z wody, chyba ta Sophia skoczyła w powietrze i zagrodziła mi drogę.
 - Nie pchaj się tam, gdzie nie jesteś potrzebna - mruknęłam z wyższością w głosie, jednocześnie patrząc na nią z pogardą. - Nie jesteś przeciwnikiem dla mnie.
 - To będzie twoja ostatnia noc - spojrzała się na mnie mściwie. - Ostatni raz zawyjesz z bólu dzięki mnie.
Ona się naćpała? Czy na niektórych tak działa walka? Co prawda ja lubię walczyć, ale nie zachowuję się jak chora psychicznie idiotka.
 - Myślisz, że kim ja jestem? - Spytałam, unikając jej ciosu.
 - Meyrin - wysyczała moje imię. - Beta Mroku.
 - Skoro wiesz, że jestem betą, to może powinnaś spróbować z kimś walczyć, no nie wiem, twojego kalibru? - Przekrzywiłam głowę, udając zamyślenie.
Widziałam jak w jej oczach rozbłysła furia, od razu się na mnie bezmyślnie rzuciła.
 - Lepiej nie tracić panowania nad sobą w trakcie walki - pouczyłam ją rozbawiona. - Łatwo wtedy przewidzieć twoje ruchy. Mam przewagę.
Z łatwością odbiłam wszystkie ciosy, a ona skoczyła w stronę drzewa.
 - To moje miejsce, kochaniutka - powiedziałam grobowym głosem. - I tak na marginesie, sprawiłaś, że się wkurzyłam w końcu twój głos, kiedy mówiłaś moje imię wyrażał kpinę, więc pokażę ci moją odpowiedź na nią.
Nie cofnęła się.
Rzuciłam się do przodu.
Zasłoniła się desperacko, nagle opuściła ją ta odwaga, lub raczej głupota.
Zatrzymałam się, przed nią.
 - Daję ci ostatnią szansę - powiedziałam. - Idź walczyć i zostaw mnie w spokoju.
Spojrzała na mnie jak na idiotkę.
 - Nigdy - powiedziała.
 - A więc - wyciągnęłam w jej stronę łapę. - Będziesz musiała poznać ból.
Chciała się cofnąć, ale w ostatnim momencie przed jej ucieczką niewidzialna siła pociągnęła ją do mojej ręki. Pod wpływem mocnego i gwałtownego uderzenia zaczęła kaszleć krwią, jednak nie zamierzałam zostawić jej umierającej w nadziei na pomoc jakiego medyka. Nie miałam już serca.
 - Proszę - uniosła zaszklone oczy. - Daruj. I tak już nie zaszkodzę.
 - Nie mogę - spojrzałam na nią twardo. - Moja Alfa by mnie nie pochwaliła za to. Sayonara. Mam nadzieję, że wykorzystałaś swoje życie w pełni i niczego nie żałujesz.
Szybko poraziłam ją prądem. Śmiertelną dawką, słysząc jej krzyk agonii.
Nie wiedziałam, dlaczego te słowa były wypowiadane przez moje ciało. Nie rozumiałam ich, ale coś w moim wnętrzu tak.
 ~ Nie zginęłaś?! ~ Krzyknęłam mentalnie.
 ~ Nie ~ odparłam sama do siebie. ~ Może i rządzisz moim ciałem, ty bezuczuciowa istota, ale ja wciąż tam jestem. ~
 ~ Nie ma cię ~ odparłam. ~ Poświęciłaś się, aby ich ratować. Odrodziłaś się, a ja jestem na twoim miejscu, ponieważ różniłaś się od naszego pierwowzoru. Od wilczycy, która przyjęła ten dar, ja jestem nią, a ty jej nieudaną wersją duszy. Zgiń w otchłani, żywocie, który nie miał nigdy prawa się narodzić.
 ~ Powrócę ~ powiedziałam wbrew woli. ~ Scalę się z tobą i znów staniemy się jednością, wspólnie będziemy chronić Forever Young. ~
Zatrzęsłam się z odrazą. Ja? Chronić kogoś z powodu uczuć? Jestem tutaj ponieważ to jest zabawne.
 ~ Będziesz ~ mówiłam w myślach, lecz to brzmiało jakby przeze mnie przemawiały na przemian dwie osoby.
Zobaczyłam Minsa rzucającego się na Alfę Ognia i się rozejrzałam. Aurora leżała nieprzytomna, a nad nią pochylał się jakiś wilk.
Zaklęłam i rzuciłam się, aby ją uratować.
A raczej dwie osoby w jednym wilku rzuciły się nią uratować.
Patrzyłam własnymi oczami, jak zamieniam się w człowieka i otulają mnie czarne skrzydła.
Następnie ją uniosłam, wyjątkowo zgodna z moimi dwiema wolami.
A potem wzleciałam wraz z nią w ramionach i ułożyłam na jednej z wyższych gałęzi drzew.
 - Odzieliłyśmy się - pomyślałam na głos. - Wcześniej musiałam jej słuchać.
Po chwili również wypowiedziałam.
 - Wciąż musisz.
To było dla nas dziwne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz