Kiedy wyczyściłam futro z błota, poszłam z
powrotem do jaskini, tym razem patrząc pod nogi. Przyznam że wizja
ponownego wpadnięcia do kałuży mnie przerażała. Kiedy znowu byłam w
suchej i przyjemnej grocie, zobaczyłam Szawę leżącego w kącie.
- Witaj, kolego.. - powiedziałam podchodząc, a on wydał z siebie jakiś pomruk. - coś ci jest?
- Jestem chory.. - wymruczał i otworzył oko - Możesz tak głośno nie mówić? - jęknął.
- Jasne - powiedziałam szeptem - a co ci?
- Jest mi strasznie gorąco, wszystko boli.. - zaczął wymieniać.
- To grypa - zawyrokowałam. - to zaraźliwe - dodałam po chwili. - trzeba
cię szybko wyleczyć. Zrobię ci syrop który postawi cię na nogi raz dwa!
- rzekłam z zadowoleniem.
- Eee..oo..y... - zaczął wydawać z siebie jakieś nieludzkie odgłosy - nie.. do szamana..
- Nie, mój wywar jest sto razy lepszy! - nie miałam zamiaru ustąpić.
- No nie wątpię, ale.. - chyba nie wierzył w moje słowa - może lepiej do kogoś kto się zna!?
- Ja się znam! Niech cię nie lękają wątpliwości - spojrzał na mnie z przerażaniem.
Wypadłam z jaskini pędem w poszukiwaniu składników, trochę mi to zajęło,
zwłaszcza znalezienie mandragory ale w końcu wróciłam ze wszystkim.
Szawa próbował chodzić.
- widzisz? - rzekł ze sztucznym uśmiechem - już jestem zdrowy!
- siadaj - nakazałam stanowczym głosem i wskazałam kamień.
Szawa zajął miejsce, bardzo nieszczęśliwy, a ja przygotowywałam eliksir.
Gdy skończyłam, zaciągnęłam się zapachem, ale ze zdziwieniem odkryłam,
że nie pachnie jak wywar który przyrządzała babcia. Jednak uznałam to za
nieistotne. Zmieniłam się w człowieka, uniosłam miskę z napojem i
podsunęłam Szawie.
- Eeee.. - czarny wywar nie przypadł mu do gustu - może najpierw ty? - spytał niepewnie.
- Dobra, zobacz, nie ma się czego.. - zaczęłam pić.
Nagle poczułam jakby żywy ogień zaczął tańczyć mi w środku salsę z moimi
wnętrznościami. Z krzykiem upuściłam miskę i zwinęłam się na podłodze.
- Aurora! - krzyknął Szawa i cały świat mi pociemniał.
Obudziłam się jako wilk, Szawa stał przy mnie patrząc ze zdziwieniem. Żyłam! Skakałabym z radości gdybym miała siłę.
- Kiepski ten syrop.. - uśmiechnęłam się niewyraźnie.
- Aurora.. - chciał coś powiedzieć.
- Wiem, wiem. Przekonałeś mnie: nie nadaję się do gotowania eliksirów.. - mruknęłam.
- To też, ale nie o to chodzi... zmieniłaś się.. - wstałam i spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- A w jakim to sensie? - uniosłam brew - Poplamiłam się?
- Ależ nie! Jesteś... trochę większa i czarno biała! wyrzucił to w końcu z siebie.
- Co ty gadasz.. - podeszłam do pierwszej lepszej kałuży na dworze i
zajrzałam w nią by ujrzeć swoje odbicie - Przecież wszystko jest... a!
Boże! - wrzasnęłam bo zobaczyłam całkiem inną twarz niż się spodziewałam
- Co to.. a no tak! Pomieszałam składniki! W syropie nie dodaje się
mandragory.. głupia ja! - podeszłam do ściany i zaczęłam walić w nią
głową.
- Aurora, bo sobie łeb rozwalisz!
- O to chodzi! - powiedziałam a kiedy przestałam, kręciło mi się w
głowie tak, że musiałam usiąść - Wyważyłam eliksir zmiany wyglądu, tfu!
Rozumiesz to?
- Właśnie nie.. - patrzył na mnie ze zdziwieniem - Kiedy się zmienisz z powrotem?
- Nigdy! Ten eliksir zażywa się kroplami, wtedy zmiana trwa jakieś kilka
dni. Ja wypiłam cały łyk, już nigdy się nie zmienię.. - burknęłam ze
złością - Miałeś rację.. nigdy nie powinnam ważyć eliksirów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz