Patrzyłam jak stado ćwiczy magię. Dali mi poczucie rodziny, którą straciłam, to wciąż bolało.
Przy każdej próbie wspomnienia paliło kwasem. Tak bardzo chciałabym ich teraz mieć przy sobie.
W drodze powrotnej musiałam wyglądać makabrycznie.
Wszyscy już spali, a ja usiadłam na wylocie jaskini. Łzy poczęły lecieć, zdawało się, że nie miały hamulcy.
Podszedł do mnie Mins, zasmucony mym zachowaniem. Łagodnie zapytał:
- Co cię smuci?
- Brak rodziny - odpowiedziałam, a raczej wydukałam.
Basior uśmiechnął się do mnie, a uśmiech był tylko jego.
- Nie martw się też straciłem rodzinę, ale to ,że jej nie masz nie
znaczy ,że nie możesz jej mieć.
Ułożyliśmy się razem spać. Obudziłam się wtulona w jego ciało. Dawało to, zapewne żmudne, poczucie bezpieczeństwa.
Ziewnęłam przeciągle i aż kichnęłam, tyle tu było kurzu. Musiałam kichnąć dosyć zabawnie, bo Mins na mój widok aż się roześmiał.
Kolejne wilki wstawały. Spojrzałam na nich, na moją nową rodzinę. Uśmiech nie chciał zejść mi z pyska. To zabawne, z marudnej wadery stałam się optymistyczną, pełną życia alfą, która w pełni korzystała z życia.
- To co dziś robimy? - zwróciłam się do wilków.
Mins spojrzał na mnie i rzekł:
- Sądząc po Twoim ataku kichania, moglibyśmy tu posprzątać. To świetne ćwiczenie. - dodał z uśmiechem.
Zachichotałam.
- Wszyscy za? - pokiwałam głową. - W takim razie powinniśmy iść po Kiche, ona nam tu udekoruje, inni pójdą po Perrie, a jeszcze inni po Shadow'a. Dobrze?
Podzieliłam wilki na trzy grupy.
Udałam się z Minsem do Kiche.
Wyczuliśmy ją na terytorium Powietrza. Gdy dotarłam na miejsce, aż zamarłam.
- Kiche! - krzyknęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz