Aoime ,Scythe ,Meyrin , Aurora i Mins z naszej watahy wyruszyli na wyprawę po postać ludzką.
Było mi to obojętne dopóki nie skapnęłam się ,że Mins też idzie...
Też chciałam iść ,ale nie zdążyłam się zgłosić poza tym jak Ao szukała chętnych zjawił się tłum
i mnie odepchnęli na bok...
Trudno pora wziąć sprawy w swoje łapy...dogonię ich.
Trochę to zajmie dogonię ich w jakieś dwa dni jak dobrze pójdzie.
No to ruszam nie ma czasu do stracenia.
Biegłam dość szybko na przód, nawet nikt nie zauważył mojego zniknięcia,
chyba tylko Mins i Aoime zauważają...Biegłam tak szybko w stronę
wodospadu ,że nie zauważyłam innego nieznanego mi wilka...
Zderzyliśmy się i upadliśmy na ziemię...
- Auć! Moja głowa...uważaj jak chodzisz...a raczej biegasz.- powiedziałam
- Ja mam uważać jak biegam?! Ty mi wyskoczyłaś przed nosem!- wkurzył sie
- Coś mówiłeś? A z resztą...dokąd to pędzisz?- odbiegłam od tematu
- Zanim powiem...jak ci na imię?- zapytał zamyślony
- Lovley Loyal. Powiesz dokąd pędziłeś...? ja musze dogonić tych co na
wyprawę po postać człowieka wyruszyli ,a ty gdzie zmierzasz? –
odpowiedziałam pewnie
Zamilkł trochę... i po kilku minutach się odezwał:
- Wiesz ,że ja też chcę ich dogonić? Szybko nie traćmy czasu!- wstał gwałtownie
- A tobie jak na imię?- dodałam
- Kondrakar, ale mów mi Kondro.- odpowiedział basior
- Nie jesteś za wolny...Dogonisz mnie?- pokazałam łobuzerski uśmieszek
- Ha! To się okaże...- i ruszyliśmy szybko w stronę granic Forever Young...
Wyprzedziłam go łatwo lecz na chwilę, bo przyspieszył do mego tępa.
Byliśmy już daleko od naszej krainy... na terenach gryfów, ale żadnego
na szczęście nie spotkaliśmy... Popatrzyłam na niego ze śmiechem i
odepchnęłam lekko w bok, ale uparcie wrócił na swoją trasę biegu.
Zaraz walnie w drzewo ,ale sam tego chciał... i stało się.
Gwałtownie zahamowałam ,aż usiadłam na ziemię.
Uderzył dość mocno ,przyczepił się do drzewa pazurami, które zrobiły
długi ślad w pniu gdy lekko się zsunął na ziemię...z drzewa spadły
ostatnie liście. Miał po tym streeta w oczach kręciły się to w lewo to w
prawo.
Stanęłam nad nim ze śmiechem i pomogłam wstać.
- Wiedziałam ,że tak będzie...hehe jakbyś nie wrócił na te ścieżkę już dawno byś ominął drzewo.- powiedziałam z uśmiechem
-Ałć! Moja noga... dobra dam radę ruszajmy!- wstał ledwo i kulał
- Głuptasie... zostaniemy tu na noc, skaleczyłeś się...opatrzę ci ranę.- i zaczęłam robić opatrunek.
- Jesteś medykiem? Czy gdzie się nauczyłaś ?- zapytał zdziwiony
- Nie ,kiedyś uczył mnie medyk ,który mnie przygarnął po odejściu mojej
rodziny...później go zabili...tylko ja przeżyłam.- odpowiedziałam
wspominając smutno i posmarowałam mu maścią z ziół nogę po czym zrobiłam
opatrunek z liści i związałam znalezionym sznurkiem.
- Ruszajmy w drogę nie ma czasu do stracenia!- chciał wstać ,ale go posadziłam
,bo przecież może osłabnąć i spowolnić bieg...nie będę go przemęczać.
-Odpocznij tu poszukam coś na ząb...- rzekłam i poszłam czegoś poszukać
choćby królika. Zasnął szybko...więc nie mogłam daleko odejść.
W oddali zauważyłam ruch... – Nareszcie jakieś zwierzę.- powiedziałam i poszłam w tego stronę.
Gdy byłam coraz bliżej zwierzę wydawało się coraz większe i większe...
gdy byłam już na 3 metry blisko okazało się ,że to był gryf. Chyba
spał...nie zaraz...on jest martwy! W jego szyi były ślady zębów wilka.
Mimo ,że śmierdział nadawał się do jedzenia, musi tu leżeć jakieś dwa
dni...
Pobiegłam po Kondrakara, dalej spał to go zbudziłam.
- Kondro obudź się! Znalazłam martwego gryfa...ma jakieś dwa dni.- szturchnęłam go lekko
-Musieli się na niego natknąć...prowadź!- wstał szybko i pobiegliśmy.
Na miejscu ku naszemu zdziwieniu gryfa nie było, zostały tylko ślady jego krwi.
- Zniknął!- krzyknęłam
- Uciekajmy stąd , okolica jest niebezpieczna...- Kondro schylił pysk węsząc
lecz za chwilę coś go zaniepokoiło...
- Love...na mój znak wiej...teraz!- krzyknął i pobiegłam przed siebie...za mną biegł ogromny i obrzydliwy ogr!!!
Nagle zrobiłam się niewidzialna i wskoczyłam na kark stwora.
Próbując uderzyć mnie swą maczugą uderzył się w plecy ,bo szybko zeskoczyłam, wtedy Kondro zadał ostateczny cios...ogr padł.
Byliśmy diabelnie głodni i zmęczeni...zjedliśmy ogra i ruszyliśmy w dalszą drogę szukając jakiegoś źródła.
To było ohydne ,ale co poradzić jak nic innego do jedzenia nie było...
Kondro potem się nie odzywał ,dziwnie na mnie patrzył jakby się nad czymś zastanawiał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz