Błąkałam się po Szmaragdowym Borze długo, strasznie
pokochałam ten las i mogłabym za niego zginąć. To miejsce ma w sobie tyle magii…
po prostu jest tam pięknie. Zwiedzałam każdy hektar tego lasu. Spojrzałam na
ptaka nielota który stał teraz naprzeciwko
mnie, jednak nie uciekał, patrzył na mnie oczami mądrymi… jednak te oczy miały
tajemnice widać było to po wyrazie
źrenic. Nagle ptak mocno zapiał a jego oczy pokryły się czerwoną powłoką. Wyglądał
jakby był opętany przez coś. Zaczęłam
warczeć a ptak syknął na mnie. Spojrzałam na jego tułów a skóra na nim zaczęła
gnić ukazując coraz to więcej kości i życiodajnych żył z dużą ilością krwi…
Ocknęłam się. Przede mną stał ten sam ptak jednak gdy
zauważył mnie od razu uciekł. Minęło tylko dwie sekundy moich myśli a ja czułam
się jakbym w tym horrorze była przynajmniej z trzydzieści minut.
„Matko co to było…” – Szepnęłam do siebie.
Wiatr który łagodnie ocierał się o złote Szmaragdowe liście
brzmiał jak ciepłe fale które brną do brzegu. Szłam dalej patrząc na roślinność
i to co dzieje się w lesie, witały mnie lekkim spojrzeniem wiewiórki a
dzięcioły kłaniały się z wysokich koron zlatując.
Nagle poczułam, że musi już by późno bo pora na noc… oho,
zachodziłam się. Słońce chciało odpocząć… Postanowiłam wracać do jaskini.
Las tego dnia mienił się okazem ciepła i miłości z nutą
żałoby i smutku. Przeraziłoby to każdego. Ciemność w ogóle nie przeszkadzała, przecież byłam
stworzona chodzić po ciemku i nie martwić się, że grudka ziemi przeszkodzi mi
w dalszym powrocie.
- Kiche… - Przystanęłam, usłyszałam bowiem słaby, długi i
przerażający głos. – Kiche…
Nie bałam się. Za długo przecież się ukrywałam przed złym.
Odwróciłam się i dokładnie o dwa kroki oddalony był ode mnie potwór a raczej
coś czego nigdy nie widziałam.
Krąg w którym stał
świecił mocno, była to gwiazda
pięcioramienna na każdym z nich napisane było coś w języku łacińskim jedna nie
zdążyłam zobaczyć co dokładnie. Olbrzym płonął ogniem niebieskim a jego oczy
były białe z lekkim błyskiem błękitu. Cofnęłam się a ten zaatakował, jednak
odparłam go szybkim ruchem gałęzi z drzew które zaplątały się wokół jego łap.
Jednak nie na długo, szarpał się i uwolnił.
Wypowiedziałam zaklęcie które go zdezorientowało, nie
wiedział gdzie jestem ani jak ruch wykonam, jednak nie był trudnym
przeciwnikiem. Runęło na niego drzewo i było po nim. Postanowiłam kontynuować
podróż do domu, lecz gdy się odwróciłam ujrzałam błyskającą postać, ubrana była
w białe delikatne płótno, po prawej ręce
pełzł jej wąż który utworzył niby złoty pas na jej połyskująco granatowej sukience,
przy boku obok węża przywiązany był bicz i sznur. W prawej trzymała wielką pochodnię która
oświetliła około 300 metrów lasu.
- Kim jesteś ? – Zapytałam gotowa do walki. – Gadaj!
- Jestem Hekate, bogini czarów, magii, rozdroży, ciemności,
widm i jedną z bogiń które powodują bolesną śmierć. – Wypowiedziała to płynnie
i starannie jakby ćwiczyła to przez wieki. – Obserwowałam Cię już dłuższy czas,
znam także Twoją matkę. Szukam swojej podopiecznej, a ty zdałaś mój test.
- Jaki test? – Usłyszałam chyba tylko pierwsze zdanie i to.
- Biały tygrys był tylko zjawą tak samo jak ptak nielotny.
Jesteś opanowaną wilczycą ale gdy potrzeba umiesz myśleć. Gratuluję. –
Odpowiedziała z dumą.
- Dziękuję. Tylko to mi przyszłaś powiedzieć? – Moje
zdenerwowanie sięgnęło zenitu. – Tylko po to?!
- Nie, jeżeli rozwiążesz zagadkę otrzymasz postać ludzką.
Wchodzisz w to? – Jej głos wcześniej spokojny i pełen dumy zamienił się w głos
cwaniaka który kocha igrać ze śmiercią np. chodząc po urwisku i uważając, że nic
mu nie będzie.
- Wchodzę. – W tym momencie odleciała. – Świetnie.
Wróciłam do jaskini i położyłam się obok mapy było to moje
miejsce tylko moje i to wiedziała cała wataha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz