piątek, 5 kwietnia 2013

(Wataha Ziemi) od Kiche



Błąkałam się po Szmaragdowym Borze długo, strasznie pokochałam ten las i mogłabym za niego zginąć. To miejsce ma w sobie tyle magii… po prostu jest tam pięknie. Zwiedzałam każdy hektar tego lasu. Spojrzałam na ptaka nielota  który stał teraz naprzeciwko mnie, jednak nie uciekał, patrzył na mnie oczami mądrymi… jednak te oczy miały tajemnice widać  było to po wyrazie źrenic. Nagle ptak mocno zapiał a jego oczy pokryły się czerwoną powłoką. Wyglądał jakby był  opętany przez coś. Zaczęłam warczeć a ptak syknął na mnie. Spojrzałam na jego tułów a skóra na nim zaczęła gnić ukazując coraz to więcej kości i życiodajnych żył z dużą ilością krwi…
Ocknęłam się. Przede mną stał ten sam ptak jednak gdy zauważył mnie od razu uciekł. Minęło tylko dwie sekundy moich myśli a ja czułam się jakbym w tym horrorze była przynajmniej z trzydzieści minut.
„Matko co to było…” – Szepnęłam do siebie.
Wiatr który łagodnie ocierał się o złote Szmaragdowe liście brzmiał jak ciepłe fale które brną do brzegu. Szłam dalej patrząc na roślinność i to co dzieje się w lesie, witały mnie lekkim spojrzeniem wiewiórki a dzięcioły kłaniały się z wysokich koron zlatując.
Nagle poczułam, że musi już by późno bo pora na noc… oho, zachodziłam się. Słońce chciało odpocząć… Postanowiłam wracać do jaskini.
Las tego dnia mienił się okazem ciepła i miłości z nutą żałoby i smutku. Przeraziłoby to każdego. Ciemność  w ogóle nie przeszkadzała, przecież byłam stworzona chodzić po ciemku i nie martwić się, że grudka ziemi przeszkodzi mi w  dalszym powrocie.
- Kiche… - Przystanęłam, usłyszałam bowiem słaby, długi i przerażający głos. – Kiche…
Nie bałam się. Za długo przecież się ukrywałam przed złym. Odwróciłam się i dokładnie o dwa kroki oddalony był ode mnie potwór a raczej coś czego nigdy nie widziałam.
 Krąg w którym stał świecił mocno,  była to gwiazda pięcioramienna na każdym z nich napisane było coś w języku łacińskim jedna nie zdążyłam zobaczyć co dokładnie. Olbrzym płonął ogniem niebieskim a jego oczy były białe z lekkim błyskiem błękitu. Cofnęłam się a ten zaatakował, jednak odparłam go szybkim ruchem gałęzi z drzew które zaplątały się wokół jego łap. Jednak nie na długo, szarpał się i uwolnił.
Wypowiedziałam zaklęcie które go zdezorientowało, nie wiedział gdzie jestem ani jak ruch wykonam, jednak nie był trudnym przeciwnikiem. Runęło na niego drzewo i było po nim. Postanowiłam kontynuować podróż do domu, lecz gdy się odwróciłam ujrzałam błyskającą postać, ubrana była w białe delikatne płótno, po prawej  ręce pełzł jej wąż który utworzył niby złoty  pas na jej połyskująco granatowej sukience, przy boku obok węża przywiązany był bicz i sznur.  W prawej trzymała wielką pochodnię która oświetliła około 300 metrów lasu.
- Kim jesteś ? – Zapytałam gotowa do walki. – Gadaj!
- Jestem Hekate, bogini czarów, magii, rozdroży, ciemności, widm i jedną z bogiń które powodują bolesną śmierć. – Wypowiedziała to płynnie i starannie jakby ćwiczyła to przez wieki. – Obserwowałam Cię już dłuższy czas, znam także Twoją matkę. Szukam swojej podopiecznej, a ty zdałaś mój test.
- Jaki test? – Usłyszałam chyba tylko pierwsze zdanie i to.
- Biały tygrys był tylko zjawą tak samo jak ptak nielotny. Jesteś opanowaną wilczycą ale gdy potrzeba umiesz myśleć. Gratuluję. – Odpowiedziała z dumą.
- Dziękuję. Tylko to mi przyszłaś powiedzieć? – Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu. – Tylko po to?!
- Nie, jeżeli rozwiążesz zagadkę otrzymasz postać ludzką. Wchodzisz w to? – Jej głos wcześniej spokojny i pełen dumy zamienił się w głos cwaniaka który kocha igrać ze śmiercią np. chodząc po urwisku i uważając, że nic mu nie będzie.
- Wchodzę. – W tym momencie odleciała. – Świetnie.
Wróciłam do jaskini i położyłam się obok mapy było to moje miejsce tylko moje i to wiedziała cała wataha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz