sobota, 6 kwietnia 2013

(Wataha Mroku) od Scythe'a

Biegłem przez las w stronę byłej kwatery lupusów. Teraz siła, która mnie tam przyciągała była tak silna, że już prawie w ogóle się nie kontrolowałem. Zapomniałem o wszystkim i jedyna myśl, którą się kierowałem to „ Dotrzeć na miejsce”.  Las był gęsty i tajemniczy. Inny niż te wszystkie, które pokrywają Forever Young. Ten był ciemny i mroczny. Rosły w nim drzewa których liście nie były zielone, a szare albo czarne, choć nie brakowało tutaj łysych drzew i cierni. Dalej biegłem, a ściółka leśna szeleściła pod moimi łapami. Nagle las począł się przerzedzać a przez korony drzew zaczęły padać poranne  promienie. Wyszedłem z lasu, a moim oczom ukazał się były obóz lupusów. Martwy, bez żywej duszy. Nastała cisza, kompletna cisza. Nie było nawet słychać śpiewu ptaków albo bzyczenia owadów, bo w tych stronach mało jakie zwierze odważyło się mieszkać.
Na olbrzymiej polanie otoczonej ze wszystkich stron gęstym, ciemnym lasem stały schronienia, w których niegdyś sypiały lupusy. Zbudowane z drewna i kamieni, bardzo misterne i mocne „domki”, które służyły nie tylko do snu, ale również do przechowywania łupów. Największy stał na środku, swojego czasu należał do Magnusa.
Stałem tam jak kołek, w bezruchu przez kilkanaście sekund. Nie mogłem uwierzyć, że teraz to tak wygląda. Może i nie tęskniłem za swoją przeszłością, ale taki widok trochę mnie zabolał. Siła, która ciągnęła mnie w to miejsce tyle czasu, nadal nie odpuszczała. Ciągnęła mnie w stronę dawnej siedziby Magnusa. Była największa, bo tam znajdowało się najwięcej łupów, które należały oczywiście do niego. Magiczna moc wciągnęła mnie do środka. Moim oczom ukazał się znajomy widok. Wielkie wnętrze, podłoga i ściany wyłożone deskami, półmrok, tylko przez jedno małe okienko wpadała niewielka ilość światła. Przy ścianach znajdowały się sterty usypane ze złota, srebra, kamieni szlachetnych oraz magicznych fantów. Po środku znajdował się drewniany podest wyłożony sianem, na którym znajdował się świecący obiekt. Coś, co było największym skarbem Magnusa… jego oczko w głowie, które dawało mu potęgę.
Na podeście znajdował się amulet. Nie byle jaki. Magiczny, ale zarazem przerażający. Naszyjnik miał długą historię. Mogłoby się wydawać, że ten przedmiot ma własną świadomość. Sam szukał sobie właściciela spośród lupusów. Jest bardo stary i miał już tysiące właścicieli, jego ostatnim wyborem był Magnus. Teraz wybrał mnie, ponieważ byłem ostatnim żyjącym lupusem. Amulet pozwalał każdemu, kto go nosi używać dosłownie wszystkich mocy. Umożliwiał stanie się niewidzialnym, teleportację, używanie najpotężniejszych zaklęć i tak dalej. Jednym słowem dawał ci wszystko, ale miał swoją cenę… uzależniał od siebie każdego swojego właściciela. Im więcej go używał, tym bardziej amulet przejmował nad nim kontrolę. Magnus nie nosił go często, bo był rozważnym lupusem, jednak poprzedni właściciele ginęli właśnie przez moc tego amuletu. Teraz jego moc była bardzo silna. Przez setki tysięcy lat żywił się swoimi posiadaczami, aż doprowadzał ich do śmierci. Teraz kontrolował mnie swoją mocą. Straciłem panowanie nad swoim ciałem, powtarzałem sobie, żeby nie dotykać tego artefaktu, ale niestety amulet mnie kontrolował. Założyłem go na siebie. Naszyjnik rozbłysł  ostrym światłem. Myślałem, że to już koniec, ale nagle poczułem przebłysk energii. Przypomniałem sobie o wilkach w dolinie, przypomniałem sobie o Aoime i o tym jak bardzo ją kocham. Odzyskałem władzę nad ciałem, jednym szarpnięciem zerwałem amulet z mojej szyi i rzuciłem go o podłogę, a następnie rozdeptałem jak robaka. Usłyszałem trzask w mojej głowie, tak jakby coś mi tam pękło. Odzyskałem świadomość, którą wcześniej zabrał mi naszyjnik. Im bliżej byłem obozu, tym bardziej traciłem nad sobą kontrolę. W pewnym momencie mojej wędrówki zapomniałem o wszystkim … nawet o Aoime. Teraz na szczęcie byłem wolny. Dopiero teraz poczułem jak bardzo jestem wyczerpany, spragniony i głodny. Leżałem na ziemi i nie wiedziałem co dalej. „ Padam z głodu” pomyślałem. Nagle usłyszałem świergotanie. Myślałem, że mam jakieś omamy z powodu wyczerpania, ale przed moim pyskiem przemknęło coś małego i czerwonego, lekko muskając przy tym mój nos.
- Żyjesz, przyjacielu?- usłyszałem znajomy głos.
- Kim jesteś? – spytałem cicho
- Źle z tobą … to ja, Maglor! – No tak, to musiał być on, jego głosu nie można pomylić z żadnym innym.
- Co ty tu robisz?- podniosłem lekko głowę.
- Pomagam ci.- Zawiesił się na chwilę.
Po raz pierwszy użyłem swojej mocy, do zmieniania się w zwierzęta. Nie nawiedziłem tego, ale wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych rozwiązań. Zmieniłem się w ryjówkę, miniaturowego ssaka. Maglor był teraz o wiele ode mnie większy. Złapał mnie w szpony i przeniósł nad strumień. Położył mnie tuż przy brzegu i odleciał. Napiłem się i od razu poczułem lepiej. Maglor wrócił do mnie z jakimś owocem. To chyba borówka. Jako, że byłem ryjówką, nie pogardziłem takim posiłkiem i szybko zjadłem całą. Byłem napojony i najedzony … dalej zmęczony, ale marudą nie jestem, więc z powrotem przemieniłem się w wilka i wstałem. Podziękowałem za pomoc i chciałem już iść, ale Maglor uznał, że teraz nie mogę go tak zostawić, bo jestem już jego przyjacielem. Przewróciłem oczami i pozwoliłem mu lecieć za mną. Udaliśmy się w drogę powrotną do Forever Young. Wędrówka długo nam zajęła, ponieważ zatrzymaliśmy się popołudniu na jeden postój, żeby zregenerować moje siły. W ramach rekompensaty szliśmy nocą, by nie marnować czasu. Byliśmy już na terenach krainy Forever Young, podczas marszu poczułem zapach wilków. Bardzo znajomy, ale zmieszany. Wyczułem grupę dwóch lub trzech wilków. Razem z moim dzięciołem poszliśmy w kierunku zapachu, w sumie było to bardzo po drodze, nawet nie musieliśmy zbytnio zbaczać z kursu. Maglor siedział mi na braku.
Ujrzałem dwa wilki idące w moją stronę. „To Aoime i Rapix” wyszeptałem do mojego towarzysza, po czym wymieniłem z nim łobuzerskie spojrzenie.  Aoime potknęła się o coś i upadła na ziemię. Zaszeleściłem lekko krzakami, w których się chowałem. Obie wilczyce zaniemogły.
-Raaaaaaaawr!- głośno wykrzyczałem, by napędzić im stracha. Udało mi się, bo rozległ się dziki pisk dziewczyn. Rzuciłem się na Aoime i przygwoździłem do ziemi, a następnie mocno przytuliłem. Wilczyca rozpoznała mnie, ale nie była zadowolona moim psikusem... odepchnęła mnie i skarciła wzrokiem. Szybko jednak uświadomiła sobie, że nie widziała mnie aż 3 dni, więc przytuliliśmy się jeszcze raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz