Atakowały nas różne stwory, które jak dotąd znałem jedynie z mitologii. Oczywiście wszystkim , które odważyły się zagrozić mojej watasze, stawiłem czoła. Reszta kreatur niech robi co chce, byle nie atakowały. Nie będę zabijał, dopóki nie będzie trzeba.
Co dziwnego – w tym miejscu nie istnieje to czas. Jeszcze dziwniejsze jest to, ze faktycznie można to odczuć. Światło brało się niewiadomo skąd i nie gasło.
Szliśmy, rozmawialiśmy, atmosfera była całkiem miła. Jedynie Mins trzymał się z tyłu, cały naburmuszony z kwaśną miną. Mówiłem, że bez sensu jest go brać na takie wyprawy.
Nagle usłyszałem trzepotanie skrzydeł. Myślałem że to ptak, ale gdy uniosłem głowę, okazało się, że to gryf. Wydał z siebie syk niczym żmija po czym zaczął szybować prosto na nas. Shadow wzbił się w górę i zadał mu kilka ciosów, dzięki czemu bestia spadła na ziemię z hukiem. Poszliśmy dalej, ale w pewnym momencie usłyszałem śpiew. Zwolniłem, zacząłem tracić kontakt z rzeczywistością. Nie wiedziałem co mi jest. Potrząsnąłem głową, ale nie pomogło. Obraz mi się rozmazał, broniłem się jak mogłem, niestety nic to nie dało. Nastała ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz