niedziela, 28 kwietnia 2013

(Wataha ognia) od Kondrakara

Rano zbudziłem się niewyspany...nie mogłem wytrzymać bez Sunshine...tęskniłem po nocach... jaskinia była bez niej jakaś pusta. Dzień był niezwykle biały od śniegu... wadery miały szczęście ,że nie musiały tu siedzieć w zimę.
Wraz z Sunshine na poszukiwanie ludzkiej postaci wyruszyła Grace ,którą poznałem po pokonaniu lupusów i Kate z miłym w dotyku puchatym
ogonem i Youki...nie poznałem jej jeszcze ,ale może będę mieć okazję.
*-Przez te kilka dni w watasze było nudno...nic się nie dzieje, ciągle tylko:
Polowanie, wyżerka, odpoczynek, własne zajęcia, polowanie, wyżerka, odpoczynek, spacer w lesie, kąpiel ,wyżerka, spać... i znowu polowanie, wyżerka...i tak dalej to samo co wczoraj...
Dość tego! Wyrwę się i dogonię Sunshine! Choćby nie wiem co!
Hm...nie pomyślałem tylko jak się wyrwać, ciągle ktoś stróżuje by się nie oddalali.
Ha! Już wiem...*- rozmyślałem i pobiegłem na polowanie za innymi z watahy tak by mnie nie widzieli...( czyli daleko z tyłu)
W połowie drogi uciekłem w stronę wodospadu...gdy już byli daleko przede mną...
Żeby było śmieszniej jakaś nie znana mi wadera (chyba z watahy mroku) wybiegła mi przed nosem!
Zderzyliśmy się i upadliśmy na ziemię...
- Auć! Moja głowa...uważaj jak chodzisz...a raczej biegasz.- powiedziała
- Ja mam uważać jak biegam?! Ty mi wyskoczyłaś przed nosem!- wkurzyłem sie
- Coś mówiłeś? A z resztom...dokąd to pędzisz?- zapytała
- Zanim powiem...jak ci na imię?- zbyt dużo gadania, są już pewnie bardzo daleko
,a ja dopiero tu.
- Lovley Loyal. Powiesz dokąd pędziłeś...ja musze dogonić tych co na wyprawę po postać człowieka wyruszyli ,a ty gdzie zmierzasz? - odpowiedziała
Hm...Lovley Loyal? Ma imię Lojalna Miłość...? Ech...te imiona.
- Wiesz ,że ja też chcę ich dogonić? Szybko nie traćmy czasu!- wstałem gwałtownie
- A tobie jak na imię?- dodała
- Kondrakar, ale mów mi Kondro.- odpowiedziałem jej
- Nie jesteś za wolny...Dogonisz mnie?- pokazała łobuzerski uśmieszek
- Ha! To się okaże...- i ruszyliśmy szybko w stronę granic Forever Young...
Wyprzedziła mnie lecz na chwilę, bo przyspieszyłem do jej tępa.
Byliśmy już daleko od naszej krainy... na terenach gryfów, ale żadnego na szczęście nie spotkaliśmy...
Love popatrzyła na mnie ze śmiechem i odepchnęła lekko w bok, ale ja wróciłem na swoją trasę biegu ...kurcze o co jej chodzi? Nagle walnąłem w drzewo... Uderzyłem dość mocno ,przyczepiłem się do niego pazurami, które zrobiły
długi ślad w pniu gdy lekko się zsunąłem na ziemię...była to jabłoń i spadły z niej ostatnie liście już oschłe.
Miałem po tym streeta w oczach kręciły się to w lewo to w prawo.
Love stanęła nade mną ze śmiechem i pomogła mi wstać.
- Wiedziałam ,że tak będzie...hehe jakbyś nie wrócił na te ścieżkę już dawno byś ominął drzewo.- powiedziała
Głowa mnie zabolała, skaleczyłem się czymś w łapę...
-Ałć! Moja noga... dobra dam radę ruszajmy!- otrząsnąłem się
- Głuptasie... zostaniemy tu na noc, skaleczyłeś się...opatrzę ci ranę.- i zaczęła mi robić opatrunek.
- Jesteś medykiem? Czy gdzie się nauczyłaś ?- zapytałem
- Nie ,kiedyś uczył mnie medyk ,który mnie przygarnął po odejściu mojej rodziny...później go zabili...tylko ja przeżyłam.- odpowiedziała smutno i po kilku minutach miałem nasmarowaną nogę jakąś maścią ,którą zrobiła
i opatrunek z liści związany kawałkiem sznurka ,który znalazła na ziemi.
- Ruszajmy w drogę nie ma czasu do stracenia!- chciałem wstać ,ale mnie posadziła
Ech silna jak na waderę...
-Odpocznij tu poszukam coś na ząb...- rzekła Love i zniknęła mi na trochę z oczu...
Zasnąłem szybko...nie wiem co się stało dalej ,ale czułem jej obecność.
Długo se nie pospałem tylko kilka minut...
- Kondro obudź się! Znalazłam martwego gryfa...ma jakieś dwa dni.- szturchnęła mnie lekko Love
-Musieli się na niego natknąć...prowadź!- wstałem szybko i pobiegliśmy.
Na miejscu ku naszemu zdziwieniu gryfa nie było, zostały tylko ślady jego krwi.
- Zniknął!- krzyknęła oburzona
- Uciekajmy stąd , okolica jest niebezpieczna...- schyliłem pysk węsząc
lecz za chwilę ujrzałem wielki cień za Love...to był ogr.
- Love...na mój znak wiej...teraz!- krzyknąłem i pobiegła przed siebie...za nią biegł potwór ,a ja za nim.
Nagle Love zniknęła...Ogr się zatrzymał i okręcił w koło machając maczugą.
Uderzył się w plecy i znów pojawiła się Lovley
wtedy zadałem ostateczny cios...ogr padł.
Byliśmy diabelnie głodni i zmęczeni...zjedliśmy ogra i ruszyliśmy w dalszą drogę szukając jakiegoś źródła. Zastanawiałem się tylko jakim cudem ona zniknęła???
Czyżby umiała być niewidzialna???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz