sobota, 19 października 2013

(Wataha Powietrza) Od Rena

Cholernie wkurzyła mnie perspektywa Mac'a obmacującego "moją"dziewczynę.Gotowałem się  w środku na wspomnienie jego stwierdzenia,że ma niezły tyłek,bo sam w to nie wątpiłem,ale problem był taki,że on mógł wszystko,a ja nie mogłem jej tknąć. Pieprzony synalek członka Starszyzny.Niech go szlak.Wku*wiony na maksa, postanowiłem napić się czegoś mocniejszego.Poszedłem do Jaskini i poszperałem chwilę w mojej podróżnej torbie,do której spakowałem moje fanty.Nie mogłem nie westchnąć z zadowoleniem kiedy wyciągnąłem z niej litrową butelkę najlepszego trunku i paczkę zioła.Odsypałem trochę maryśki i zrobiłem niedbałego skręta z jakiegoś kawałka papieru znalezionego w kieszeni.Podpaliłem skręta i zadowoleniem wciągnąłem dym w płuca,co jakiś czas popijając alkohol.Po godzinie butelka była pusta,a ja byłem na maksa najarany i zatacząjąc się udałem się na przechadzkę.Na haju widziałem już różne rzeczy,poczynając od mówiących kwiatków,a kończąc na małpach w stringach,ale po raz pierwszy w życiu zobaczyłem różowego konia,w szpilkach,machającego do mnie chusteczką.Zmarszczyłem brwi.To było dziwne...
-Czego tu szukasz?-zapytałem trochę po pijacku,ale koń nawet tego nie zauważył.
-Nie twoja sprawa-O kurde...Ten koń potrafił mówić...
-Stój! Jak się nazywasz?-spytałem,gdy faza trochę mi przeszła i skapłem się,że to jednak nie był koń,tylko jakiś burak w czarnej skórze.
-Mins.
-Ren-Wydawało mi się,że chyba tak mam na imię...A może jednak,nie?Podrapałem się po głowie.A zresztą...kogo to obchodzi?! Na pewno nie mnie.
-Dobra,Ren.A teraz dla własnego bezpieczeństwa zejdź mi z drogi!- Ups.Chyba wkurzyłem pchlarza...Ojoj,jak mi go żal.
-Haha,myślisz,że mnie pokonasz?-Spytałem zginając się w pół ze śmiechu.To takie straszne,zaraz pójdę zabić się łyżeczką.
Taaaak fajnie było być na haju,dopóki ten idiota nie walnął mnie kulą energii prosto w moje wspaniałe wyposażenie,a potem gdzieś spieprzył.Bolało jak cholera,no i do tego jeszcze faza już prawie całkiem mi przeszła.Mimo to,położyłem się na trawie i uciąłem sobie komara.

***

Obudziłem się z lekkim kacem i bolącą głową,gdy wyczułem,że ktoś się zbliża.Potarłem oczy i zobaczyłem tego pajaca,który wczoraj chciał mnie pozbawiać płodności.Wstałem,lekko się chwiejąc.Wiedziałem,że na kacu nie mam z nim szans,ale jak zabawa to zabawa,nie? Rzuciłem się na niego pod wpływem chwili,ale nie miałem nawet siły,żeby dać mu w mordę.Przywołałem swój miecz i wymachiwałem nim przed nosem Minsa.Chciałem odwrócić jego uwagę,ale zamiast tego odwróciłem swoją.Oberwaniec znów wytworzył te swoje żałosne kule energii i cisnął nimi w moją twarz.Kompletnie oślepłem na jakieś 5 minut,a gdy w końcu znów  mogłem widzieć,tchórza już nie było.Wezbrała we mnie wściekłość i wkurzony na maksa już podnosiłem się,żeby spuścić mu manto,gdy zatrzymał mnie irytujący głos Mac'a :"Wietrzne Urwisko.TERAZ." Warknąłem i powlokłem się w umówione miejsce,zapominając na chwilę o zemście.Na miejscu zobaczyłem Macabre rozbierającego wzrokiem drzewo.Dobra...Nie ogarniam tego gościa.
-Czego?!-warknąłem wyraźnie wkurzony.
 <Mac,mordo ty moja!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz